W 2002 roku po raz pierwszy wygrała AKP i od tej pory wahadło wychyliło się w drugą stronę: u władzy jest wciąż ta sama partia, a niestabilność nastrojów znajduje wyraz w buncie bez następstw. Czyż to nie obywatele właśnie latem 2016 roku uratowali rządy Erdogana, choć rok wcześniej pozbawili jego partię części mandatów, dając wyraz niezadowoleniu z jego rządów? Wojskowy zamach stanu nie powiódł się dzięki zwykłym ludziom.
Modlitwa przed wyprawą
W sobotę 13 maja, dzień przed głosowaniem Recep Erdogan udał się do Stambułu. Tam, w bizantyjskiej świątyni Hagia Sofia, która od trzech lat za jego sprawą znów jest meczetem, odmówił modlitwę. Nie była to zwyczajna modlitwa. Erdogan modlił się o pomyślność słowami, jakimi osmańscy sułtani zwracali się do Boga przed wyruszeniem na wojnę. Prezydent, z wielką przesadą zwany przez swych zwolenników „sułtanem” – choć na sułtańskim dworze mógłby być najwyżej wielkim wezyrem – głosowanie potraktował jak pole bitwy. Właściwie słusznie.
Czy sam był zaskoczony nadspodziewanie dobrym wynikiem? Jeżeli nawet, to jako wytrawny – co trzeba mu przyznać – polityk nie dał tego po sobie poznać. Sukces uznał za rzecz oczywistą, jak zwykle poświęcił parę słów demokracji i zaznaczył, że jeśli nie wygra, bo taka będzie wola narodu, oczywiście się jej podda. Trochę trudno, gdy zna się jego działania i ambicje, w to uwierzyć.
Modlitwa modlitwą, Recep Erdogan nie zaniedbuje też jednak ziemskich, bardziej wymiernych form zdobywania poparcia. Tuż przed wyborami zapowiedział znaczące, aż 45-procentowe podwyżki płac w sektorze publicznym, nowe świadczenia socjalne i bezpłatną energię, a w regionie dotkniętym trzęsieniem budowę nowych domów. Poprzeczkę ustawił wysoko, bo pierwotna liczba 200 tys. domów została podniesiona do 650 tysięcy. Tylu na pewno nie potrzeba, bo 200 tys. to także za dużo, ale rozmach zawsze robi wrażenie.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Czas przed drugą turą głosowania wypełniały gorączkowe zabiegi i szukanie poparcia. Postacią kluczową stał się trzeci kandydat do prezydentury, Sinan Ogan, który niespodziewanie zdobył ponad 5 proc. głosów i dzięki temu wszedł w rolę języczka u wagi. Ogan, ekonomista i wykładowca akademicki, określany jest jako nacjonalista (należał niegdyś do Partii Ruchu Narodowego, MHP), co w ustach zachodnich komentatorów jest bezsprzecznie krytyką. Ale, z ręką na sercu: kto z tureckich polityków nie jest nacjonalistą, niekoniecznie w złym znaczeniu tego słowa, zwłaszcza gdy chodzi o kwestię kurdyjską, Cypr czy stosunki z Grecją? To premier z republikańskiej CHP, Bülent Ecevit, wysłał przed laty wojska na Cypr, Recep Erdogan zaś wznowił walkę z separatystami kurdyjskimi i wysłał wojsko do Syrii.
W wielkim cieniu wyborów prezydenckich pozostały wybory parlamentarne, wygrane przez AKP i skupiony wokół niej blok ugrupowań. Razem zapewniły sobie 325 mandatów, większość w 600-osobowym parlamencie, co działa rzecz jasna na korzyść Erdogana. Pozostały w cieniu, bo pełnię władzy ma dziś w Turcji prezydent. Parlament niewiele może, mało się liczy i nic dziwnego, że nie budzi emocji ani zainteresowania. Prezydent Kilicdaroglu – jeśli nim zostanie – chciałby to zmienić. Kosztem swego urzędu.
– Teresa Stylińska
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy