Kultura

Tajemnica zaginionej malarki grupy Kolor

O skali Zagłady polskich Żydów świadczy fakt, że jesteśmy zdziwieni, gdy okazuje się, że ktoś przeżył niemiecką okupację na ziemiach Polski. Po wojnie więc uważano, że malarka Elżbieta Hirszberżanka zginęła. Nikt nie miał z nią kontaktu, nie wznowiła kariery artystycznej. A jednak przeżyła. Akta zgromadzone w IPN oraz amerykańskie bazy danych potwierdzają, iż w 1961 roku wyjechała do USA, a zmarła w 1991 roku, przeżywszy niemal sto lat. Znajdowała się pod opieką Stefanii Tomczak, która deklarowała, że jest jej siostrą. I mogło tak być, choć nie musiało…

Elżbieta Hirszberżanka (1898-1991)

Niewielu artystów zdobywa wielką sławę. Nazwiska malarzy, które każdy zna, można policzyć na palcach jednej ręki. Wśród tych wybranych raczej nie ma kobiet. W Polsce przed wojną garnęły się do studiowania sztuki, ale trudno było im się przebić. Trzy uczennice Tadeusza Pruszkowskiego zamiast czekać na uznanie, postanowiły zagrać kartą wykorzystywaną przez ich kolegów: założyć grupę artystyczną, zrobić wystawę, zaistnieć w świadomości miłośników sztuki i krytyki. Tak właśnie powstała w 1929 roku pierwsza w Polsce kobieca grupa artystyczna: Kolor. Stworzyły ją: Elżbieta Hirszberżanka, Mery Litauer i Gizela Hufnaglówna.

One trzy i malarstwo

Złożyły papiery na studia w 1922 roku.

Elżbieta Hirszberg: „Proszę o zaliczenie mnie w poczet studentów Państwowej Szkoły Sztuk Pieknych”.

Gizela Hufnagel: „Najuprzejmiej proszę o łaskawe przyjęcie mnie w poczet studentów…”.

Mery Litauer: „Proszę o zaliczenie mnie w poczet…”.

Zostały przyjęte. Nie miały kłopotów z opłatą za studia. Pochodziły z mieszczańskich rodzin. Tylko Litauerówna, Wilnianka, była przyjezdna. Gizela i Elżbieta urodziły się i wychowały w Warszawie.

Elżbieta Hirszberżanka (bo takiej formy nazwiska używała) wraz z ojcem Szają i matką Bronisławą mieszkała w kamienicy w Alejach Jerozolimskich w Warszawie pod numerem 75. Mapa Google podaje natychmiast: dziś to hotel Marriott. W niczym nie kojarzy się z historią, a jeżeli już z jakąś, to z historią niekończących się PRL-owskich budów. Wcześniej w tym miejscu stały pokaźne kamienice, jak na jedną z głównych arterii miasta przystało. Ruch ludzi i pojazdów w tym miejscu wzmagała obecność dwóch traktów komunikacyjnych: od frontu kolei dalekobieżnej, od tyłu, ulicą Nowogrodzką, kolei elektrycznej wożącej ludzi z Centrum do Grodziska Mazowieckiego przez Pruszków, Brwinów.

W formularzach składanych w dziekanacie Elżbieta Hirszbergówna konsekwentnie wpisywała: przynależność państwowa – polska, narodowość – polska, wyznanie – mojżeszowe.

Na studiach zależało jej na poznaniu rozmaitych technik artystycznych. Poza najważniejszym dla niej malarstwem, uczyła się modelowania brył, grafiki, sztuki ludowej. Zaliczyła też dydaktykę, chociaż już wcześniej, przed studiami, pomyślnie zdała egzamin na nauczyciela rysunku przy gimnazjum im. Tadeusza Rejtana. Sama ukończyła warszawskie gimnazjum Antoniny Walickiej.

Studia artystyczne przerwała tylko na czas wyjazdu do Francji, gdzie uczyła się i malowała. Sądząc po reprodukcji jej obrazu przedstawiającego Bretonkę, przebywała nie tylko w Paryżu. Absolutorium uzyskała w 1929 roku.
Zaproszenie na wernisaż wystawy trzech malarek grupy Kolor, z podpisem Elżbiety Hirszberżanki. Lata 30. XX wieku. Fot. Polona.pl – Domena publiczna
Gizela Huffnaglówna była absolwentką gimnazjum Krystyny Malczewskiej. Podczas „inwazji bolszewickiej pełniła pracę społeczną” – działała w Kole Polek i w Kole Inteligencji, mającym swoją siedzibę przy ul. Wspólnej 39. Studiowała także z pasją, jak Hiszberżanka, w pracowni Tadeusza Pruszkowskiego.

Mery Litauer pochodziła z Wilna, uczyła się najpierw u profesora Stanisława Lenza w Warszawie, potem w Krakowie, następnie znów w Warszawie. Składając dokumenty, dołączyła zaświadczenie o swojej działalności w 1920 roku w Kole Opieki nad Żołnierzami Polskimi przy Komitecie Obrony Państwa. Jako sekretarka Koła. Była najbardziej światowa z nich trzech. Tak pisał Władysław Bartoszewicz w książce „Buda na Powiślu”: „Pamiętam cichą i skromną Gizelę Hufnagel, późniejszą żonę Eugeniusza Arcta… Mery Litauer malowała w naszej pracowni zawsze «zrobiona» na bóstwo”.

Tadeusz Pruszkowski był charyzmatycznym nauczycielem i wybitnym artystą. Jego talent, śmiałe podejście do materii malarskiej i czerpanie pełnymi garściami z życia, uwodziły studentów. Chętnie spędzali z nim czas, zwłaszcza na słynnych plenerach w Kazimierzu nad Wisłą. Kazimierz uwieczniano na wiele sposobów. Mery Litauer m.in. poświęciła mu cykl drzeworytów, Gizela Hufnaglówna m.in. namalowała klimatyczny obraz „Studnia w rynku”. Płotno „Pasieka” jej autorstwa znajduje się w zbiorach Muzeum Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie.

Kolor – pierwsza kobieca grupa artystyczna

Studenci nie tylko malowali, dużo też rozmawiali o sztuce, jej roli, zadaniach. Z tych dyskusji i wspólnych artystycznych wypraw zrodziły się grupy: Bractwo św. Łukasza, Szkoła Warszawska, Loża Wolnomularska (potem Loża Malarska) i w 1934 roku Grupa Czwarta.

W 1929 roku powstała grupa kobieca: Kolor. Trzy artystki chciały zaistnieć na swoich prawach, przedstawiając prace, z których były dumne. Skupiły się nie na treści swych dzieł, jak ich koledzy z Bractwa św. Łukasza, lecz na formie i barwie. Na powstanie grupy miały też wpływ inne względy. Jak pisze dr Renata Piątkowska: „Dużą rolę odgrywały też zapewne względy praktyczne. Z pewnością łatwiej było zadebiutować jako grupa, dzieląc koszty wynajęcia sali, oprawy obrazów czy druku katalogu. Niebagatelne znaczenie miały też więzy przyjaźni, które połączyły je w czasie studiów, i które przetrwały aż do śmierci. Członkinie grupy «Kolor» łączyło też żydowskie pochodzenie, choć nie wiemy, czy fakt ten miał dla nich, inne niż tylko osobiste, znaczenie. Można zaryzykować stwierdzenie, że dla ich ówczesnego życia i twórczości nie miało to właściwie żadnego znaczenia, przynajmniej nie znajdujemy o tym żadnych przekazów”.

Polka, Rosjanka, Żydówka. Miała słabość do pań i panów. Ale przede wszystkim – do sztuki

Żartowano, że gdyby spisała Biblię na nowo, byłaby ona lepsza od oryginału.

zobacz więcej
Krytyka pozytywnie przyjmowała prace członkiń grupy Kolor. Wiedziano, że są to absolwentki pracowni Pruszkowskiego. On dawał im rangę, ale też był obciążeniem. Jak pisano: „Wszystkie trzy artystki grupy Kolor mają na sobie wyraźne piętno dobrego przygotowania klasy Pruszkowskiego. Wszystkie trzy są malarkami poważnie traktującymi swoje prace”. Czekano jednak na własne poszukiwania artystek…

Malowały dalej, a więc szukały. Wystawiały. Elżbieta Hirszberżanka i Mery Litauer jeździły do Francji. Nieco mniej zamożna Hufnaglówna: do Sandomierza i Kazimierza.

Wojenne losy

Najwięcej wiadomo o wojennych losach Mery Litauer. W 1935 roku poślubiła artystę Romana Schneidera, wdowca z córką Anną. Po wybuchu wojny małżonkowie zostali aresztowani prawdopodobnie w Łucku i uwięzieni we Lwowie (Brygidki). Następnie oboje przeszli przez łagry. Spotkali się w Uzbekistanie. Cały czas tworzyli i prowadzili działalność dydaktyczną: w Iranie, Libanie i Kanadzie, gdzie oboje zmarli – on w 1969 roku, ona w 1992.

Gizela Hufnagel przeżyła Zagładę. W Warszawie 1946 roku nie miała dosłownie nic. W archiwum ŻIH znajduje się pismo z 1946 roku, rekomendujące pomoc dla „wybitnie utalentowanych malarzy”. Dawna uczennica Pruszkowskiego otrzymała z darów: spódnicę, palto, parę butów, sweter, kamizelkę, jedną parę reform i kapelusz.

Zostawiła cząstkową relację o swoich przeżyciach, pisząc o koleżance: „Zofia Czasznicka jest moją koleżanką z ASP w Warszawie. Podczas okupacji okazała się niezwykle odważna i uczyniła wiele dobrego swoim znajomym i przyjaciołom Żydom. Kiedy w 1942 roku, po aresztowaniu mnie i przesłuchaniu na komisariacie, znalazłam się wypuszczona – o godz. 8.30 wieczorem bez dachu nad głową. Zofia Czasznicka przyjęła mnie do domu swojego – domu, w którym mieszkali żandarmi. Tam mieszkałam przez pewien czas, dopóki nie wyjechałam na wieś”.

Gizela Hufnaglówna podczas wojny używała nazwiska Klimaszewska. Po wojnie nadal z niego korzystała, z czasem dodając nazwisko Arctowa. Gizela Klimaszewska-Arctowa – tak podpisywała swoje powojenne obrazy, głównie pejzaże i martwe natury z kwiatami.

Najmniej wiemy o Elżbiecie Hirszberżance. Jej ślad urywa się jeszcze przed wojną. Z powodu dłuższego pobytu we Francji, nie wystawiała z koleżankami podczas ostatniej ekspozycji. Może ich kontakty się rozluźniły. Tak wynikało z rozmowy, jaką przeprowadziłam przed laty ze znaną artystką Teresą Girzyńską (rodzinnie związana z Romanem Schneiderem). Losy Hirszberżanki miały być nieznane jej przedwojennym przyjaciółkom.

Nie podjęła działalności artystycznej, ani towarzyskiej. Nie było wiadomo, co z nią się dzieje. W powojennej Polsce zaginiony oznaczał zmarły… Uważano, że Elżbieta Hirszberg zginęła.

I tu następuje punkt zwrotny.

Do pierwszego dowodu dotarła dr Renata Piątkowska, był w archiwum warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Zachowało się tam zaświadczenie z 27 kwietnia 1957 roku o treści: „Akademia Sztuk Pięknych w Warszawie stwierdza niniejszym – na podstawie zachowanych dokumentów i oświadczenia prof. Eugeniusza Arcta i Antoniego Łyżwińskiego, że Elżbieta Hirszberg (obecnie Elżbieta Malinowska) otrzymała absolutorium z malarstwa w 1929 roku. Zaświadczenie wydaje się celem przedłożenia w Związku Polskich Artystów Plastyków w Warszawie”. Jednak to nie ona występuje o zaświadczenie, lecz jej siostra Stefania Tomczak.
Zastanawia fakt, że poświadczył o dyplomie Hirszberżanki Eugeniusz Arct, mąż Gizeli Hufnagel-Klimaszewskiej. Przynajmniej ona wiedziała więc, że przyjaciółka żyje. Nie powiedziała o tym Mery Litauer-Schneider? Bo trudno sobie wyobrazić, by mąż nie poinformował żony, że jej bliska znajoma nie zginęła. Nawet jeśli był „skromny, cichy uparty i pracowity”, jak go opisywał Władysław Bartoszewicz w książce „Buda na Powiślu”.

Śladami Elżbiety… i Stefanii

Z ciekawości i dziennikarskiego obowiązku w Archiwum Akt Nowych przejrzałam akta oddziałów Związku Polskich Artystów Plastyków. Zaczęłam od Szczecina, bo tak mi zasugerowali znawcy tematu. Podobno osoby, które ze względu na traumę wojenną nie chciały próbować nowego życia w dawnym miejscu zamieszkania, wybierały czasem odległe części Polski. Niestety nie znalazłam Elżbiety Malinowskiej w Związku Artystów Plastyków ani w Szczecinie, ani w Białymstoku, ani w Warszawie. Po prostu nigdy nie złożyła tych dokumentów, choć bez nich w komunistycznej Polsce nie można było kupować specjalistycznych materiałów, nie miało się dostępu do konkursów, związkowych zapomóg, czy ośrodków wczasowych. Po co więc to zaświadczenie było potrzebne? I kim jest Tomczakowa? Może to kolejne nazwisko Hirszberżanki?

Sprawę wyjaśniają PRL-owskie akta paszportowe, przechowywane w oddziale warszawskim IPN. Stefania Tomczak i Elżbieta Malinowska (nazwisko Hirszberg już się nie pojawia), wymiennie używa imienia Józefa, są siostrami. Mają wspólnych rodziców Staszewskich: Stanisława i Bronisławę (z Piotrowskich).

Stefania urodziła się 1 września 1910 roku. Elżbieta Józefa – 1 lutego 1898 roku. Podana urzędnikom PRL data urodzin Elżbiety Józefy pokrywa się z datą napisaną w 1922 roku w podaniu o przyjęcie na studia i w towarzyszących im dokumentach. Zresztą tylko dzięki temu ją znalazłam. Wpisałam w przeglądarkę akt w IPN datę urodzin.

Jak wyjaśniło mi to kilka osób badających życie lub twórczość polskich Żydów, ludzie zmieniali dokumenty i musieli nauczy się na pamięć nowych danych. Prawdziwa data urodzenia w fałszywym Ausweisie (po niemiecku dowód osobisty) była bezpieczna. Nie trzeba było jej się uczyć. Niczego nie demaskowała, bo nie było wtedy wyszukiwarek, sieci, aplikacji. Ponoć często zostawiano właśnie datę urodzenia, swoje imię, albo używano go jako drugiego. To nie budziło podejrzeń. I dawało bezpieczeństwo, gdy ktoś nagle zwrócił się do nas innym imieniem niż oficjalne.

Stefania Tomczak pojawia się w Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego tylko raz. Jest wymieniona wśród osób, którym Józefa Kwiatkowska udzielała schronienia w swoim mieszkaniu przy ulicy Poznańskiej 21 (lokal 8), a która po latach, stara i niedołężna, znalazła się w trudnym położeniu. Dwie kobiety, którym ocaliła życie, złożyły wniosek do ŻIH o przyznanie Kwiatkowskiej jakiejś pomocy. Argumentowały, podając kilkanaście osób, którym staruszka pomogła. Stefania Tomczak jest tam wymieniona wyjątkowo dokładnie, z adresem zamieszkania (Koszykowa 1 m. 20) i adnotacją, że właśnie „szykuje się do wyjazdu do męża do Kalifornii”. Jak widać, panie były w kontakcie, bowiem Stefania Tomczak trzy lata po tym jak wzięła z ASP zaświadczenie o dyplomie Elżbiety Malinowskiej, złożyła wniosek o paszport emigracyjny. Chciała wyjechać do męża, za którego wyszła za mąż 8 listopada 1960 roku.
Stefania Tomczak-Dormont. A może Stefania Goldberg? Fot. archiwum IPN
Kim był mężczyzna, który poślubił sympatyczną, co widać na zdjęciu, 50-latkę? Był to George Dormont, Polak naturalizowany w Stanach Zjednoczonych. Wyemigrował przed II wojną światową. Jego rodzice zmarli przed wojną. Rudolf Dormont był wojskowym lekarzem, ordynatorem Szpitala Ujazdowskiego, lekarzem ubezpieczenia społecznego. W 1926 pochował żonę, Annę z Rotmilów. Zmarł 10 lat później, przeżywszy lat 73. Spoczął w grobowcu na Starych Powązkach obok żony. Pod nekrologiem podpisali się: córka, zięć, syn i rodzina.

Syn był z zawodu inżynierem. Wówczas zatrudnionym w wytwórni filmowej Metro Goldwyn Mayer w Los Angeles w Kaliforni na stanowisku inżyniera dźwiękowca, jak stwierdzał w piśmie do polskich władz, prosząc o umożliwienie wyjazdu żonie i szwagierce. Łatwo dostępne online dane amerykańskie pokazują emigracyjny szlak tego warszawiaka i niosą nowe pytania. Co jest prawdą, a co nie jest?

Ignacy Dormont, syn Rudolfa i Anny, był rzutkim inżynierem, absolwentem Politechniki Warszawskiej. Dokonywał wynalazków, np. opatentował urządzenie do wyłączania radia z pewnej odległości (chyba był to rodzaj pilota). Opracował też system, który pozwalał słuchać radia w pociągu, podczas jego trasy. Na tym tle wszedł w spór prawny ze spółką Polskie Radio, ponieważ najpierw korzystała ona z pomysłu Dormonta, a potem zerwała z nim współpracę i wprowadziła własne rozwiązanie, podobne do tego wcześniej wykorzystywanego. Sprawa trafiła do sądu.

Ignacy wyjechał z Polski do USA latem 1936 roku, po śmierci ojca. W dokumentach dla władz nowego kraju stwierdził, że 18 czerwca 1921 roku poślubił Stefanię Goldberg i że jest rozwiedziony (nie podał, kiedy doszło do rozwodu). Tylko ten jeden raz wpisał, że jest „rasy żydowskiej”. We wszystkich innych deklaracjach i formularzach w USA wpisywał narodowość polską.

Co ciekawe, w jego aktach pojawia się znowu Stefania Goldberg, tym razem jako „krewna”. Imię Stefania było bardzo popularne przed wojną. Czy jednak nie nasuwa się myśl, że to ta sama osoba: Stefania Goldberg i Tomczak? Czyżby George poślubił drugi raz tę samą kobietę? Nie jest to absurdalne. Zgodnie z danymi z dowodu osobistego, Stefania Tomczak w 1921 roku, kiedy był ślub, miała 10 lat. Może łatwiej było iść do Urzędu Stanu Cywilnego, niż wyjaśniać z komunistycznymi służbami rozbieżności w dokumentach. Pytanie, czy Stefania Goldberg i Ignacy Dormont naprawdę się rozwiedli?

Jest jeszcze jedna zagadka. Elżbieta Hirszberżanka przed wojną mieszkała z rodzicami w kamienicy w Alejach Jerozolimskich pod numerem 75. Doktor Rudolf Dormont latami prowadził praktykę prywatną w tym samym domu. Czy więc Elżbieta i Ignacy George poznali się dopiero po wojnie? Nie spotkali się nigdy na schodach? Nie wpadli na siebie na podwórku? Mało prawdopodobne. Tym bardziej, iż Stefania deklaruje, że zna swojego męża od dawna: „Mąż mój liczy obecnie 62 lata, urodził się w Warszawie, a od 25 lat mieszka stale w Kalifornii. Znamy się od wczesnej młodości i tak on, jak i ja jesteśmy samotni. Obecnie – ze względu na nasz podeszły wiek i jego stan zdrowia – pragniemy jak najszybciej zorganizować wspólny dom rodzinny, zdając sobie sprawę, że pozostało nam już niewiele lat życia…”.

Ślub Dormontów odbył się w listopadzie 1960 roku, a 8 marca 1961 roku – w czczony w PRL Dzień Kobiet – Józefa Malinowska składa wniosek o paszport na wyjazd z Polski. Załącza wypełniony formularz.
Elżbieta Józefa Malinowska – tak naprawdę: Hirszberżanka. Obok oznaczenie na teczce jej akt paszportowych. Fot. archiwum IPN
Rysopis, jaki sama podaje, potwierdza to, co widzimy na zdjęciu paszportowym: włosy siwe, oczy ciemne. Wypełnia rubrykę: zawód – artystka malarka. Kolejne linijki danych… Rubryka numer 16: obecne miejsce pracy (w pełnym brzmieniu), adres zakładu pracy i zajmowane stanowisko, względnie inne źródło utrzymania. Malinowska wpisuje: „pozostaję na utrzymaniu siostry razem ze mną zamieszkałej”. To samo deklaruje Stefania: „Elżbieta Józefa Malinowska lat 62. Pozostaje na moim utrzymaniu”.

George Dormont oświadczył, że jest zatrudniony jako inżynier dźwiękowiec w studiu filmowym Metro Goldwyn Mayer i zamierza utrzymywać szwagierkę: „Jest ona artystka malarką”.

Władze szybko, bo już w trzy miesiące, wyrażają zgodę na wyjazd, ale potem procedura się przedłuża. Stefania ponagla. Pisze, że nie mają z czego żyć, bo zrezygnowała z pracy, a ich mieszkanie zdane do kwaterunku, „zostało przydzielone reemigrantom ze Związku Radzieckiego, którzy z utęsknieniem oczekują chwili zwolnienia lokalu, żyjąc obecnie w bardzo ciężkich warunkach mieszkaniowych”.

Przepadają wykupione przez George’a bilety lotnicze. W końcu obie panie wsiadają na statek i ruszają w kierunku Nowego Świata. Dokumenty przewozowe stwierdzają, że na pokładzie są tylko trzy Polki: one i Izabela „Czajka” Stachowicz, z domu Schwarz. Słynna skandalistka, bywalczyni przedwojennych rautów i bali gałganiarzy na ASP, opisywana przez Witkacego, uwielbiana przez panów, mniej przez panie. Przed Władysławem Stachowiczem miała dwóch mężów: pierwszym był przedwojenny wolnomularz, sympatyk PPS i socjolog Aleksander Hertz, a drugim – warszawski architekt Jerzy Gelbard. Wojna zastała ją w Polsce. Trafiła do getta warszawskiego, z którego udało jej się wydostać pod przybranym nazwiskiem Stefania Czajka. O swoich przeżyciach pisała w książce „Ocalił mnie kowal” (1956), gettu poświęciła tom poezji, opatrzony przedmową Władysława Broniewskiego. Pytanie, czy dwie z trzech Polek na statku nie spotkały się nigdy wcześniej? Izabella Czajka Stachowicz studiowała malarstwo w Paryżu, brylowała w sferach artystycznych przedwrześniowej Warszawy. Elżbieta Hirszberżanka była członkinią środowiska artystycznego stolicy w tym samym czasie, także studiowała w Paryżu. Drogi tych kobiet mogły się przeciąć.

Pewne jest, że Dormontowa i Malinowska przez Kanadę docierają do Stanów Zjednoczonych. Dzięki temu możemy się dowiedzieć, że Elżbieta ma 154 cm wzrostu, oczy piwne i siwe włosy. Skrupulatność władz imigracyjnych nieco zatrważa.

ODWIEDŹ I POLUB NAS
Ignacy, Stefania, Elżbieta mieszkali razem we troje w Kalifornii. Zmieniali adresy (śledzą je amerykańskie spisy wyborcze), telefony. George zmieniał prace, potem przeszedł na emeryturę, Stefania była housewife, a Elżbieta na jej utrzymaniu. Potem zaś wspólnie spoczęli na cmentarzu w San Diego. Najpierw zmarł Ignacy Dormont (18 czerwca 1984 roku), potem Elżbieta w 1991. Stefania przeżyła ją o pięć lat. W amerykańskich danych o osobach zmarłych znajdują się informacje, że Stefania urodziła się 1 sierpnia 1901 roku. Nazwiskiem panieńskim jej matki miało być: Malinowska. Nazwisko ojca: Staszewski. Zmarła 12 sierpnia 1996 roku. I to jest jedyna pewna data.

Można więc uzupełnić życiorys Elżbiety Hirszberżanki. Urodziła się 1 lutego 1898 – zmarła 5 grudnia 1991 roku. Pochowana pod nazwiskiem Elżbieta Malinowska w San Diego.

– Żyła prawie sto lat. Do końca pod okupacyjnym nazwiskiem. Po aryjskiej stronie – komentuje dr Renata Piątkowska.

I do końca artystka malarka. Na jej nagrobku widnieje napis: „artist painter”, ale czy poznamy kiedyś jej powojenne prace? I czy w ogóle istnieją?

– Beata Modrzejewska

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP2023
Tygodnik TVP jest laureatem nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Zdjęcie główne: Przedwojenny „Autoportret” Elżbiety Hirszberżanki. Fot. NAC/Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny, sygnatura: 1-K-3161
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.