Rozmowy

Jeśli Putinowi uda się zmanipulować Zachód, Ukraina będzie w tarapatach

Był taki moment, w którym Aleksander Łukaszenka w porozumieniu z Rosją naprawdę chciał narobić kłopotów Polsce i Zachodowi. Pojawiła się fala imigrantów na polsko-białoruskiej granicy i to był konkretny element strategii. Polska bardzo skutecznie zareagowała na działania Rosji i Białorusi, ale nie jest wykluczone, że przy kolejnej okazji to może się powtórzyć – mówi prof. Mark Galeotti, brytyjski historyk i politolog.

TYGODNIK TVP: Zdaje pan sobie sprawę z tego, że narobił pan poważnego zamieszania z „doktryną Gerasimowa” [1]. W Polsce niektórzy poważni politycy i komentatorzy nadal się do niej odwołują, a tymczasem to pseudodoktryna wykreowana przez niejakiego… prof. Galeottiego.

PROF. MARK GALEOTTI:
(śmiech) No właśnie, widzi pan, analizując jedno z przemówień rosyjskiego generała, w żartobliwy sposób nazwałem artykuł „doktryną Gierasimowa”, i nie było wcale moim celem kreowanie fałszywego terminu, ale nieoczekiwanie inni to podchwycili. Cel był inny. To miała być intelektualna figura pozwalająca nam zrozumieć sposób myślenia Rosjan. Kreml jest przekonany, że Zachód steruje światem, że ma schematy działania pozwalające wpływać na rządy, obalać reżimy, kreować powstania takie jak choćby Arabska Wiosna czy kolorowe rewolucje w państwach postsowieckich. Nie rozumie tymczasem, że to naturalna reakcja społeczeństw na autorytarne i skorumpowane reżimy. Myślę, że taki generał jak Gierasimow, choć pewnie niespecjalnie przejmuje się tym, co działo się w czasie Arabskiej Wiosny, ale wierzy, że to było działanie CIA. Taki sposób rozumienia świata uważam za oczywisty nonsens. Po drugie to sam Kreml potrzebuje generała Gierasimowa, żeby zapewnił go, że służby mają wszystko pod kontrolą i mają swoją doktrynę, w której ramach będą działać.

Sugeruje pan, że Rosjanie nie mają żadnej doktryny?

Właśnie tak. Jedyne, co jest dla nich pozostaje istotne, to wewnętrzne przekonanie o nieustającym konflikcie z Zachodem, oczywiście konflikcie politycznym, nie militarnym. Niezależnie od tego, że Zachód jest znacznie od Rosji silniejszy, zamożniejszy i potężniejszy pod każdym względem. To wszystko wynika ze specyficznego sposobu myślenia Rosjan, z ich podejrzliwości. Oni myślą, że Zachód jest skupiony na tkaniu intryg, więc niejako uprzedzając nasz ruch, sami zaczęli mocno działać na tym polu. Jedyne, co dziś ma Rosja, to wolę działania na zasadach wywrotowych, tworzenia geopolitycznej partyzantki, uderzając tam, gdzie uważa, że społeczeństwa Zachodu są słabsze. I znajduje takie przestrzenie – uważa choćby, że naszą słabością jest demokracja, czyli nieporozumienia, spory czy konflikty między państwami i wewnątrz europejskich narodów.

W swej najnowszej książce „Wszystko jest wojną” opisuje pan ideę wojny hybrydowej, jak się okazuje, tak starej jak sama idea wojny. Była ona stosowana w konfliktach włoskich miast w epoce Renesansu, gdy na przykład Wenecjanie broniący Dalmacji przed Turkami rozsiewali fake newsy. Co zatem na to wszystko, co dziś się dzieje na świecie, powiedziałby Niccolò Machiavelli, czy byłby dumny z Władimira Putina?

Absolutnie nie! I są ku temu dwa powody. Po pierwsze w swojej najsłynniejszej książce, w „Księciu” Machiavelli zastanawia się, czy lepiej budzić strach, czy być kochanym i twierdzi, że najlepiej wywoływać oba uczucia, ale jeżeli to niemożliwe, to lepiej budzić strach. Tylko, że „Książę”, wbrew temu, w co wierzy większość ludzi, jest satyrą, a nie przewodnikiem dla autorytarnego władcy. To wręcz lektura ostrzegawcza! Pamiętajmy, że Machiavelli przyglądał się takim ludziom jak Borgiowie, czyli wielkiej, potężnej i bezwzględnej rodzinie dynastycznej, i przestrzegał przed tym, do czego mogą prowadzić ich rządy. W filozofii Machiavellego najważniejszy był rozsądek. Myślę, że to jest kluczowy punkt.

Natomiast to, co dziś widzimy w tej strasznej wojnie na Ukrainie, to niewątpliwe ograniczenia Władimira Putina. Ten człowiek nie jest żadnym wielkim myślicielem geopolitycznym, jak niektórzy chcą go przedstawiać. Machiavelli powiedziałby, że ostateczna ocena, jakim byłeś władcą, wynika z tego, co zostawiasz za sobą, kiedy odchodzisz. A co zostawi po sobie Putin? Katastrofalną, wręcz toksyczną spuściznę, zatrute stosunki z większością świata, zniszczenie aparatu wojskowego, który był przecież budowany przez dwie dekady oraz głęboko przeoraną gospodarkę. Odpowiadając zatem na pytanie: Nie! Machiavelli nie byłby dumny z Putina.
Pogrzeb w Wołgogradzie najemnika z Grupy Wagnera, który zginął na Ukrainie. Fot. STRINGER / Reuters / Forum
No dobrze, ale Putin trzyma się przynajmniej jednego zalecenia Macchiavellego. Tego, by być odbieranym jako ktoś niebezpieczny czy niespełna rozumu…

Tak, to jest widoczne w jego narracji o wojnie nuklearnej, w sugestiach, że może do niej dojść. Zdajemy sobie sprawę, że jest to troszkę niepokojąca retoryka, tylko w jakim celu Putin jej używa? Powinien być racjonalnym graczem, przecież motywuje go władza, bogactwo, ale przede wszystkim wola przetrwania. Tu mamy sprzeczność potwierdzającą, że to gra na pokaz, chce udowodnić, że jest bardziej ekstremalny od nas, bardziej nieprzewidywalny. I do pewnego momentu to działało, ale później przyjechał Xi Jinping i przywołał Moskwę do porządku. Prezydent Chin ostrzegł Putina, żeby ochłonął. I nagle narracja nuklearna znikła. Oczywiście, są nadal ludzie pokroju Dmitrija Miedwiediewa, którzy wygłaszają dziwaczne opinie, ale zauważmy, że od czasu spotkania z chińskim prezydentem Putin jest znacznie ostrożniejszy w kwestii nuklearnej. A więc to, że wybiórczo stosuje strategie z pism Machiavellego, nie czyni go prawdziwym makiawelistą.

Jakie będą dalsze losy wojny na Ukrainie?

To trudna prognoza, bo Ukraińcy od początku radzą sobie lepiej niż się spodziewaliśmy. Amerykańscy eksperci przewidywali oczywiście, że dojdzie do inwazji i nie dawali Ukrainie więcej niż dwa tygodnie. Tymczasem kilkanaście miesięcy temu rosyjska ofensywa utknęła w martwym punkcie. Rosjanie mogą powoli się posuwać, zajmować kolejne terytoria, ale tylko dzięki rzucaniu na front coraz większej liczby wojska. To jednak nic nie zmieni, bo zaraz Rosjanie będą się musieli bronić przed ukraińską kontrofensywą. To budzi troszkę obawy w Waszyngtonie, ale Kijów musi w końcu przejść do tego etapu.

I jest na to zdecydowany?

Tak. I co najważniejsze: Ukraina musi pokazać Zachodowi, że tę wojnę może wygrać i nadal potrzebuje sojuszniczego wsparcia na wielu obszarach. Spójrzmy prawdzie w oczy: są państwa takie jak Polska, kraje bałtyckie czy Wielka Brytania, które bardzo wspierają Ukraińców, ale są i takie, które były bardzo wstrzemięźliwe. Nawet w USA coraz częściej pojawiają się głosy, że Ukraina powinna dążyć do jakiegoś porozumienia pokojowego. Nie wiem, jak dalej potoczy się ten konflikt, może Ukraińcy dokonają jakiegoś wielkiego przełomu? Ważne, że na chwilę obecną zwycięstwo Rosji jest praktycznie niemożliwe.

Czy Rosja i Chiny razem prowadzą bitwę o Ziemię?

Moskwa jest w tak trudnej sytuacji, że musi dzielić się z Pekinem nuklearnymi technologiami.

zobacz więcej
Może jest coś, co Putin na potrzeby swojej polityki określi jako zwycięstwo?

Ale nigdy nie będzie to zwycięstwo prawdziwe. Niepodważalnym faktem jest zaś to, że Rosja nie może już rozszerzyć swojego terytorium. Podejrzewam, że może nadejść nawet porozumienie w sprawie Krymu, odzyskanie innych okupowanych terytoriów. Niezależnie od tego, co będą głosić propagandyści Putina, to będzie jego porażka. Czy doprowadzi ona do jego upadku? Możliwe…ale będzie to zależeć od stopnia kryzysu, do jakiego dojdzie w Rosji, i to zarówno politycznego, jak i gospodarczego.

Do czego bowiem został stworzony system Putina? Przede wszystkim do tego, by zadowolić zwykłych Rosjan, zapewnić im lepszą jakość życia. I to się przez dłuższy czas udawało, ale teraz nie będzie już działać. Płace realne spadają i będzie tak jeszcze przez długi czas, nawet jeśli wojna zakończyłaby się jutro, a sankcje zostały zniesione. Drugą kwestią jest wizerunek Rosji jako wielkiego mocarstwa. I został on zakwestionowany. Zatem dwa elementy, kluczowe dla rządów Putina, zakończyły się fiaskiem i to wszyscy widzą.

Czy nie ma tu podobieństw do wojny w Afganistanie, która zakończyła imperium Związku Radzieckiego?

W kwestii czysto militarnej to oczywiście zupełnie inne wojny. Afganistan był interwencją kontrrewolucyjną, mającą na celu stłumienie ruchów partyzanckich, podczas gdy wojna na Ukrainie jest zasadniczo bardziej konwencjonalna i ponadto brutalna. Jedyne podobieństwo, jakie widzę, to przyczyny wybuchu tych wojen tkwiące w urojeniach radzieckiej, a dziś rosyjskiej, podstarzałej kadry dowódczej. I wtedy, i dziś mieliśmy do czynienia ze środowiskiem starych ludzi o sowieckiej mentalności, którzy nie potrafili zrozumieć, iż takie państwo jak Afganistan może chcieć istnieć niezależnie. I pojawia się to myślenie, od którego zaczęliśmy rozmowę: jeżeli my nie opanujemy Afganistanu, to na pewno zrobią to Amerykanie. Dowódcy nie zdawali sobie sprawy z tego, jakie konsekwencje przyniesie wojna, ignorowali rady strategów, którzy byli przerażeni pomysłem operacji w Afganistanie, ale zostali zakrzyczeni. Obecnie mamy kolejną głupią wojnę prowadzoną przez starych polityków, którzy nie mają pojęcia o rzeczywistości. W tym sensie rok 1979 przypomina 2022.

Uważam jednak, że wojna w Afganistanie nie doprowadziła do upadku ZSRR. Były inne czynniki rozpadu imperium. W latach 80. XX wieku Afganistan stał się w ZSRR pewnego rodzaju figurą retoryczną, symbolem innych problemów, niezadowolenia z sytuacji gospodarczej, skorumpowanej elity partyjnej. W ZSRR wspominanie o wojnie uruchamiało krytykę sytuacji w kraju. Myślę, że to było podobne do tego, co dziś możemy zaobserwować w Rosji, a czego przykładem jest choćby postawa młodych ludzi wobec mobilizacji. Nastąpiło złamanie pewnego rodzaju umowy społecznej pomiędzy Kremlem a społeczeństwem. Władza zaangażowała się w wojnę i oczekuje, że społeczeństwo poniesie jej koszty, ale najbogatsi i ich dzieci ich unikną. Wojna na Ukrainie uwidoczniła te problemy.

Polska jest bardzo blisko wojny, ale zastanawia mnie postawa Wielkiej Brytanii. Skąd wzięło się tak duże zaangażowanie ze strony pańskiego kraju?

Tak, to można uznać za ciekawe, bo przecież jesteśmy daleko od Rosji, nie mamy takich doświadczeń jak Polska czy Rumunia, które doświadczyły sowieckiej kontroli i okupacji. Z tego punktu widzenia Wielka Brytania mogłaby więc powiedzieć: „to nie nasza wojna”. To faktycznie interesujące, jak kilka różnych procesów zadecydowało o zupełnie innej postawie Brytyjczyków. Po pierwsze, dużą rolę odegrał poprzedni premier Boris Johnson, który na bardzo wczesnym etapie konfliktu stał się bardzo skutecznym rzecznikiem obrony Ukrainy. To polityk, który być może zawiódł w wielu innych aspektach, ale tu akurat odniósł sukces, tłumacząc społeczeństwu, dlaczego ta wojna nie jest jedynie odległym problemem po drugiej stronie kontynentu. Po drugie, w brytyjskiej historii, po II wojnie światowej mamy doświadczenie, co się dzieje, gdy duże mocarstwo zastrasza mniejszy kraj i jak to się może skończyć. I po trzecie, aspekt polityczny – tak naprawdę zajęto się Ukrainą po to, aby odwrócić uwagę od innych, poważnych problemów w kraju. Zaangażowanie w wojnę oznacza też, że Wielka Brytania ma do odegrania rolę w świecie. Nawet opozycyjna Partia Pracy, która z reguły była antywojenna, zmieniła zdanie. Keir Starmer potwierdza, że gdy Partia Pracy przejmie władzę, to w kwestii dalszego wsparcia Ukrainy nic się nie zmieni. Dzisiejszy lider opozycji w Wielkiej Brytanii nie chce wyglądać na kogoś słabego.
15 maja 2023 Rishi Sunak spotkał się z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim w Chequers, letniej posiadłości brytyjskich premierów. Fot. Carl Court / PA Images / Forum
I jeszcze czwarty powód: po brexicie nadal chcecie być uważani za ważne europejskie państwo.

To też odgrywa rolę. Dziś oczywiście Polska stara się bardzo szybko dozbroić, ale przecież przez lata to Wielka Brytania i Francja były w Europie największymi potęgami militarnymi. Londyn zdaje się mówić: nie jesteśmy już wprawdzie w Unii Europejskiej, ale jesteśmy częścią europejskiej rodziny i w kwestii bezpieczeństwa mamy wspólne interesy. Myślę, że te wszystkie i sentymentalne, i historyczne, a także pragmatyczne powody decydują o naszej postawie. Są w kraju oczywiście głosy, że to nie nasza wojna, że cały konflikt to wina NATO lub inne niedorzeczności, ale to margines. W sumie to jestem zaskoczony, jak duża jednomyślność w tej sprawie panuje wśród naszej klasy politycznej.

Wróćmy do niedalekiej przeszłości. Dlaczego operacja zajęcia Krymu w roku 2014 i próba zdobycia Kijowa w roku 2022 miały tak zupełnie różny przebieg?

W czasie aneksji Krymu Rosjanie mieli idealne warunki. Przede wszystkim to półwysep, na którym i wojska, i szpiedzy byli już okopani, włącznie ze stacjonującą tam Flotą Czarnomorską. Część społeczeństwa na Krymie chciała władzy Rosji, gdyż zdawała sobie sprawę, że jakość życia w Rosji jest lepsza niż na Ukrainie. Ludzie byli niezadowoleni z rządów Kijowa, panowało poczucie krzywdy, że ignorowane są ich potrzeby. Można się dziś spierać, czy była to ocena prawdziwa, ale to nie jest ważne. Ważne było to, co myśleli ludzie; a nie byli oni specjalnie przywiązani do rządu w Kijowie. Ponadto w tym czasie rozpadły się służby specjalne Ukrainy, niesławny Berkut. Jego całe dowództwo składało się z ludzi lojalnych wobec Moskwy, dlatego po rewolucji godności władze ukraińskie rozwiązały formację. To oznaczało, że Berkut w zasadzie przeszedł na stronę Federacji Rosyjskiej, wielu z funkcjonariuszy znalazło się na Krymie. I właśnie wtedy, w lutym 2014 roku pojawiły się tam „zielone ludziki”. Zachód zupełnie nie wiedział, jak zareagować, a uzbrojeni ludzie bez dystynkcji zaczęli zajmować ukraińskie bazy i przejmować budynki administracji. Ten brak oficjalnych oznaczeń na ich mundurach wywołał konfuzję, choć przecież w samej idei takich operacji jest nieużywanie oznaczeń i insygniów konwencjonalnej armii. To nic nowego! Jednocześnie Rosjanie kłamali jak z nut, mówiąc, że nie mają z tym nic wspólnego, a Zachód nadal nie wiedział, co robić. Zastanawiano się, czy to najemnicy, czy zbuntowana Flota Czarnomorska, jednocześnie w wielu europejskich stolicach nie chciano przyjąć do wiadomości, że Rosjanie po prostu kłamią. Kijów dostał radę od Amerykanów: zachowajcie spokój, nie stawiajcie oporu, poczekamy i zobaczymy, jak to się rozwinie. Dlatego Krym był operacją podręcznikową. Tylko, że nie można było oczekiwać powtórki. Tymczasem Putin uwierzył, że jego wojska specjalne i technika wojny hybrydowej może zdziałać cuda i przed kolejną inwazją stał się zbyt pewny siebie.

Czy Rosjanie stworzyli nową definicję wojny?

Nie sądzę, by Rosjanie cokolwiek tworzyli. Oni jedynie dostrzegli pewne realia wojny w XXI wieku. I proszę zwrócić uwagę: dopóty nie wysyłali tradycyjnej armii, dopóki byli w swoich działaniach skuteczni. W pewnym sensie Putin wygrywał z Ukrainą. Dopiero gdy zdecydował się na konwencjonalną inwazję, zaczął przegrywać. I wiem nawet, jaka jest tego przyczyna. Otóż już od dawna rosyjski system rządów określam mianem adhokracji, czyli tymczasowości. Oni skupiają się jedynie na doraźnych zadaniach realizowanych przez konkretnych ludzi. Wszystko zależy od tego, w czym ktoś jest przydatny Putinowi dzisiaj, niezależnie od tego, jaką formalnie pełni funkcję w państwie.

Czy skazaniec, który świadczył kolegom spod celi usługi seksualne, będzie prezydentem Rosji?

Idol Z-patriotów. Przy nim Putin jest jak godny szacunku przywódca.

zobacz więcej
Klasycznym przykładem jest szef Grupy Wagnera, rosyjski biznesmen Jewgienij Prigożyn. To człowiek, który nie jest częścią wewnętrznego politycznego kręgu Putina, ale wykonuje zadania, o które prosi go Kreml. Poza tym, że jest ulubionym przedsiębiorcą władzy, prowadzi farmy trolli i kiedy trzeba było wpłynąć na wynik wyborów w USA, Prigożin to zrobił, a gdy trzeba było zorganizować najemników do Donbasu, Prigożyn zorganizował. Później wynajął najemników do Syrii, wykorzystując do tego sieć firm zajmujących się działalnością w różnych branżach. To też było zadanie zlecone przez Kreml. Interesujące jest to, że Grupa Wagnera zasadniczo nie kryje się przed światem. Wiemy, czym jest, skąd się wzięła i kto za nią płaci. Na początku chodziło o to, żeby Kreml mógł wyprzeć się przed społeczeństwem swojego zaangażowania w Syrii. Ten konflikt wywoływał w kraju ekscytację, a Rosjanie odbierali go jako zaawansowaną technicznie operację dalekiego zasięgu, w której ich wysokiej jakości samoloty bombardują rebeliantów. Tyle że Moskwa później musiała zaangażować tam wojska lądowe – mogli być zabici, i byli. Wykorzystano więc najemników Wagnera. Dziś ta formacja służy przede wszystkim do okłamywania własnego społeczeństwa, ale odgrywa też znaczenie w wojnie na Ukrainie. Rosja po prostu nie ma wystarczającej liczby żołnierzy. Prigożyn rekrutuje więc ludzi z kolonii karnych i więzień. Na tym przykładzie widzimy cały obraz rosyjskiego państwa. Nie ma granicy między tym, co publiczne a co prywatne, między tym, co legalne a nielegalne. To nie ma znaczenia, gdy jest ktoś taki jak Prigożyn.

W jednym z odcinków swojego podcastu „In Moscow's Shadows” (pol. W cieniu Moskwy – przyp red.) wykazywał pan, że istnienie najemników jest sprzeczne z konstytucją Rosji.

Formalnie to nielegalne. Jest nawet paragraf w rosyjskim kodeksie karnym, na którego podstawie najemnicy i sam Prigożyn już dawno mogliby trafić za kratki. Ale co z tego, skoro reżim Putina tworzy dziwną fasadę legalizmu, lubi sprawiać wrażenie, że działa w ramach prawa, na przykład zmienia zapisy w konstytucji, aby przedłużać swoją prezydenturę. Tyle że w praktyce to taki autorytarny monarchizm w starym stylu. To, czego oczekuje Putin, zostanie wykonane bez względu na literę prawa, a Grupa Wagnera jest tego przykładem. Istnieje wiele sprzecznych informacji na jej temat. Pierwotnie została założona jako firma poza Rosją, jej finanse są obsługiwane jako część operacji imperium biznesowego Concord, więc bardzo trudno jest prześledzić, skąd pochodzi finansowanie. Czyli możemy mieć tu jeszcze kwestię prania brudnych pieniędzy. A pamiętajmy, że w praniu brudnych pieniędzy nie chodzi o to, by ludzie uwierzyli, że są one legalne, ale o to, by niemożliwe stało się udowodnienie, że są nielegalne. Myślę, że podobnie jest z Grupą Wagnera: Kreml chce po prostu utrudnić ludziom ustalenie, czym ona jest, co robi i czy jest to rzeczywiście nielegalna.
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     Wojna zaczęła być toczona przez kryminalistów. To miało być groźne dla Ukrainy, a staje się niebezpieczne dla samej Rosji.

Były już przypadki, gdy przestępcy zwerbowani z kolonii karnych do Grupy Wagnera, po półrocznym kontrakcie na froncie, dostali amnestię, wrócili do domu i tam popełniali zbrodnie. W Rosji następuje wzrost przestępczości, jest coraz więcej broni na czarnym rynku. To potwierdza, że reżim Putina tak naprawdę od początku nie postrzegał przestępczości zorganizowanej jako problemu społecznego, ale sam twórczo rozwinął ideę dogadywania się z gangsterami. Najpierw wyglądało to tak: reżim Putina mówił przestępcom, czego nie powinni robić, czyli pokazywać się z niewłaściwymi ludźmi, urządzać strzelanin na ulicy jak w latach 90. XX wieku, aby powstało wrażenie, że w Rosji przestępczości nie ma. Zostało im powiedziane: tak długo jak będziecie trzymać się granic, będziecie mieć spokój.

Teraz ta umowa wygląda inaczej, państwo oczekuje od gangsterów współpracy, nie tylko określa ograniczenia, ale i wymaga określonych działań. Mniej więcej od 2011 roku widzę, że nie tylko mówi im się: nie rób tego czy tamtego, ale też zajmij się zleconymi zadaniami. Mamy zatem działania hakerów, zaangażowanie przestępców w aneksję Krymu, organizowanie bojówek w Donbasie. I myślę, że ten problem będzie narastał. Obecnie zorganizowana przestępczość dostaje koncesje, może handlować ludźmi i narkotykami, a przy okazji będzie przemycać do Rosji deficytowe, obłożone sankcjami mikrochipy potrzebne dla przemysłu zbrojeniowego. Czyli możemy stwierdzić, że państwo w jakiś sposób opodatkowuje gangsterów, za pomoc w pewnych sprawach przymyka oko na inne. Widzimy zatem wyraźną kryminalizację wojny, do tego zaangażowanie skazańców i stosowanie przerażająco brutalnych metod. To, moim zdaniem, będzie odbijać się czkawką w Rosji przez długie lata.
Sierpień 2021. Grupa imigrantów koczowała na granicy polsko-białoruskiej w pobliżu miejscowości Usnarz Górny k. Krynek w powiecie sokólskim. Fot. PAP/Artur Reszko
Tak czy inaczej, układ z gangsterami choćby w zakresie przerzutu ludzi jest skuteczny. Wystarczy spojrzeć na granicę polsko-białoruską.

Był taki moment, w którym Aleksander Łukaszenka w porozumieniu z Rosją naprawdę chciał narobić kłopotów Polsce i Zachodowi. Pojawiła się fala imigrantów na polsko-białoruskiej granicy i to był konkretny element strategii. Polska bardzo skutecznie zareagowała na działania Rosji i Białorusi, ale nie jest wykluczone, że przy kolejnej okazji to może się powtórzyć. Wiem, że polskie służby podejmują aktywne działania prewencyjne wobec grup powiązanych z Rosją, bo często to wcale nie Rosjanie są odpowiedzialni za przerzut i rozprowadzanie narkotyków. Przechodząc zaś do samej Białorusi, to Łukaszenka nadal stara się zachować niezależność w jak największym stopniu. Nie jest całkowitą marionetką Moskwy, ale zostaje zmuszony do kompromisu. Widzieliśmy to, gdy nie chciał użyć swojej armii na Ukrainie, głównie z tego powodu, że sprzeciwili się temu sami wojskowi. Zamiast tego zaoferował swoje bazy, aby rosyjskie wojska mogły być tam szkolone i stamtąd atakować Ukrainę. Układ jest prosty: gdy Putin prosi Łukaszenkę o zrobienie czegoś, co nie byłoby powodem do wojny z artykułu piątego NATO, Łukaszenka nie odmawia.

Wspominał pan o hakerach. To jednak przerażające, jak są oni skuteczni w dzieleniu społeczeństw na Zachodzie.

O to chodzi w ich działaniu. Przecież nie mają magicznej recepty na to, jak sprawić, by ludzie wrogo nastawieni do Rosji nagle pokochali Putina, więc realizują inną agendę. Starają się znaleźć linie podziału w społeczeństwach Zachodu i maksymalnie je wzmocnić, tak żeby zradykalizować ludzi. I to jest problem, z którym boryka się nasz świat. Oczywiście dziś robią to Rosjanie, ale za chwilę mogą to zrobić Chińczycy, bo nie jest to strategia unikatowa tylko dla farm trolli z Rosji. Oni po prostu są teraz szczególnie aktywni. Taktyka Rosjan to pogłębianie podziałów niezwiązanych z konkretną ideologią czy polityką. Nie ma znaczenia, czy to jest lewica czy prawica, czy fani anarchizmu czy autorytaryzmu, secesjoniści czy narodowcy. W Stanach Zjednoczonych będą wspierać najbardziej radykalne odłamy ruchu Black Lives Matter, a jednocześnie generować poparcie dla rasistów i białych suprematystów. Dodatkowo będą oczywiście tak kreować poglądy, aby się wydawało, że przybywa ludzi nawołujących Ukrainę do zawarcia pokoju i bojących się wciągnięcia ich krajów w konflikt. Ludzi bojących się ataku rakietowego, nuklearnego, czy twierdzących, że to CIA jest źródłem zła na świecie. Rosjanie chcą po prostu siać zamęt, tworzyć podziały. Według mnie oni starają się uderzyć tam, gdzie ich zdaniem jesteśmy słabi. Uważają, że nasza słabość to fakt, że jesteśmy zbiorem demokracji. Mamy zatem dodatkowe pole bitwy i chyba jedyne, na jakim obecnie Putin może wygrać konflikt na Ukrainie. Tam nie ma szans, więc próbuje na Zachodzie. Jeśli uda mu się zmanipulować Zachód i złamać naszą wolę dalszego wspierania Ukrainy, to ten kraj będzie w tarapatach.

Zdajemy sobie sprawę z tego, jak trolle Prigożyna manipulują naszymi społeczeństwami, ale chyba jeszcze groźniejszy jest wpływ, jaki wywierają na inne kraje, choćby w Afryce czy Ameryce Południowej.

To faktycznie wręcz surrealistyczne, że Rosja przedstawia swoją całkowicie imperialną, brutalną wojnę jako swoistą walkę z kolonializmem i amerykańskim imperializmem, mówiąc: „Amerykanie wykorzystali Ukraińców, aby rzucić nas na kolana i zaakceptować ich rządy, to dlatego musimy walczyć”. I w wielu krajach Trzeciego Świata, które doświadczyły kolonializmu z rąk Brytyjczyków, Francuzów czy Holendrów to może być rozumiane. Tam Amerykanie mogą być postrzegani jako państwo imperialne, przede wszystkim gospodarczo. To całkiem kusząca linia argumentacji.

Żyjemy w czasach, gdy rozwijający się świat, globalne Południe, zaczyna łączyć się z internetem, tanie smartfony są wykorzystywane w komunikacji. I z tego korzystają Rosjanie. Z jednej strony robią interesy z autorytarnymi władcami, aby sprzedawać im tanią energię lub broń, a jednocześnie próbują zmanipulować zwykłych obywateli i szerzyć własną, toksyczną propagandę za pośrednictwem mediów społecznościowych. Dochodzimy więc do sytuacji, w której obok wojen toczonych w starym stylu, mamy innego rodzaju kampanie prowadzone w internecie, które zaczynają być nie mniej niebezpieczne. To właśnie starałem się opisać w książce.

rozmawiał Cezary Korycki

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Fot. Robert Gardzinski / Forum
Prof. Mark Galeotti jest brytyjskim historykiem i politologiem, profesorem katedry Europy Wschodniej i Studiów Słowiańskich University College London (w latach 1985-1996 profesorem tej katedry był Norman Davies), analitykiem Królewskiego Instytutu Studiów Obronnych i Strategicznych (Royal United Services Institute for Defence and Security Studies). Szef Mayak Intelligence Ltd., firmy analitycznej zajmującej się tematyką Rosji, autor wydanych także w Polsce książek „Wszystko jest wojną. Jak mocarstwa zrobiły z ciebie broń”, „Wory. Tajemnice rosyjskiej supermafii”, „Współczesne rosyjskie wojska lądowe 1992-2016” oraz najnowszej „Putin’s Wars: From Chechnya to Ukraine, 2022”

[1] „Doktryna Gierasimowa” – wymyślona i opisana na blogu przez prof. Marka Galeottiego rzekomo nowa doktryna wojenna Federacji Rosyjskiej. W jej skład miałyby wchodzić zasady wojny, obejmujące m. in. działania pozamilitarne. Choć w rzeczywistości ta doktryna nie istnieje, to odwołują się do niej komentatorzy polityczni i politycy, także w Polsce, jak choćby były szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz, który analizuje ją w artykule „Czego Zachód nie rozumie, czyli doktryna Gierasimowa” dostępnym na stronach Kultury Liberalnej. Doktryna ma także swoje hasło w polskiej Wikipedii.
SDP 2023
Zdjęcie główne: Szef Grupy Wagnera Jewgienij Prigożyn (w środku) ze swoimi najemnikami w Bachmucie. Fot. Press service of Prigozhin/ UPI Photo via Newscom/PAP
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.