Samobójczą śmierć doktora Mikulskiego potraktowano jako akt protestu przeciwko częściowo już realizowanym zamiarom Niemców w stosunku do psychicznie chorych. To była milcząca manifestacja.
Dzięki uprzejmości Instytutu Pileckiego prezentujemy fragmenty jego najnowszej publikacji „Trzy pokolenia”. Długo oczekiwanej, bo zapowiadanej przez nas już trzy lata temu, obszernej biografii dr Izabelli Galickiej, odkrywczyni – wraz z Hanną Sygietyńską – portretu Św. Franciszka, pędzla wielkiego hiszpańskiego malarza El Greca. Autorką biografii, opartej na godzinach rozmów z bohaterką oraz jej prowadzonych przez całe życie dziennikach, jest Katarzyna Kowalska, autorka głośnego filmu „Polski El Greco” (TVP, 2021). Na spotkanie z książką autorka zaprasza 6 czerwca o godz. 18.00 do Galerii Zachęta.
W czasie, gdy do miejscowego szpitala sprowadził się Karol Mikulski, malowniczo położony nad rzeczką Skrwą Gostynin zamieszkiwało mniej niż pięć tysięcy osób. Pierwszych pacjentów przyjęto do szpitala w listopadzie 1933 roku. Przy szpitalu funkcjonowały pralnia, warsztat krawiecki i szewski. Część chorych znalazła tam zatrudnienie – doglądali zwierząt, sprzątali, uprawiali ziemię. To była – jak na tamte czasy – nowatorska forma terapii. Organizowano zajęcia plastyczne, literackie, działało kółko teatralne. Chorzy wydawali pismo „Pod palmami północy” – tak nazywali ośrodek, który znajdował się w otoczeniu sosnowych drzew. Kompleks szpitalny miał własną studnię głębinową i kanalizację. Energię elektryczną dostarczała elektrownia w Płocku. Lala [do 11. roku życia nazywano tak Izabellę Galicką – przyp. red.] razem z mamą [Idalią Jadwigą Gieysztor, primo voto Januszkiewiczową] i Jurkiem [przyrodni brat Jerzy Januszkiewicz był synem Jadwigi z pierwszego małżeństwa] sprowadziła się do szpitala przed Bożym Narodzeniem w 1934 roku.
A więc wojna
W sierpniu 1939 roku pracownikom szpitala w Gostyninie odwołano urlopy. Na terenie placówki trwały ćwiczenia obrony przeciwlotniczej. Pierwsze złe wieści dla rodziny Mikulskich nadeszły przesyłką ekspresową 30 sierpnia – Karol dostał rozkaz mobilizacyjny jako podporucznik rezerwy. W ciągu dwudziestu czterech godzin miał stawić się w swojej jednostce w Sokółce Podlaskiej, w województwie białostockim. /…/
Pierwszą myślą Jadwigi, kiedy dowiedziała się o ataku Sowietów na Polskę, było – „co z Karolem?”. Przecież jest na Wschodzie. Dalej są chyba tylko rodzice [majątek Leonii i Władysława Gieysztorów, zwany Magdulką, znajdował się w miejscowości Horodziej – przyp. red.].
Szpital dla Psychicznie i Nerwowo Chorych w Gostyninie, gdzie od 1934 Karol Mikulski był wicedyrektorem i ordynatorem. Kadr z filmu dokumentalnego „Śmierć psychiatry. Eugenika i totalitaryzm”, opowiadający o jego życiu i tragicznej śmierci. Fot. printscreen z Youtube
Karol Mikulski cały czas przebywał w Sokółce Podlaskiej. 21 września miasto zajęła armia sowiecka. Całą jednostkę Karola od razu wzięto do niewoli. Sowieci zagonili wszystkich do bydlęcych wagonów, po czym pociąg ruszył w kierunku wschodnim. Drzwi wagonu zamknięto na skręcony drut.
Przyjacielem Karola Mikulskiego z czasów studiów w Wilnie i pracy w Klinice im. Jana Bożego w Warszawie był Kazimierz Niemirowicz-Szczytt, lekarz neurolog i psychiatra. Obaj byli w tym samym wieku. Kiedy Karol mieszkał w Warszawie, często się widywali. Od czasów wyprowadzki do Gostynina okazją do kontaktów były sympozja lekarskie. Pod koniec sierpnia panowie spotkali się w Sokółce. Teraz znaleźli się w jednym wagonie pociągu. Karol zaczął przekonywać przyjaciela, że trzeba uciekać, że ma pilnik, którym na pewno uda mu się przepiłować drut, a wtedy będą mogli wyskoczyć z pociągu. Kazimierz jednak nie dawał się namówić:
– Oszalałeś! Jak chcesz stąd uciec? Złapią nas i rozstrzelają. Poza tym po co? Przecież jedziemy do obozu dla oficerów, nie ma lepszego miejsca na przeczekanie wojny /…/.
Byli już niedaleko Smoleńska, kiedy Karol postanowił zrealizować swój plan ucieczki. Była noc. Zaczął piłować drut, który szybko ustąpił pod naporem pilnika. Kiedy pociąg zwolnił na zakręcie, Mikulski rozsunął drzwi i niezauważony przez strażników wyskoczył.
Stoczył się z nasypu i dobrą godzinę przeleżał w chaszczach, zanim zdecydował się ruszyć w drogę powrotną. Szedł wzdłuż torów przez wiele dni. Przemieszczał się tylko nocą, w dzień zaszywał się w leśnym gąszczu i spał. Wieczorem ruszał w dalszą drogę. Żywił się zmarzniętymi jagodami, liśćmi, korzonkami. Być może przechodził nawet niedaleko Magdulki, która znajdowała się w pobliżu linii kolejowej. Jednocześnie była położona tak blisko granicy, że oddziały Sowietów na pewno dotarły tam wcześniej niż do Sokółki. /…/
Kiedy poczuł się pewniej na polskiej ziemi, zaszedł do chałupy i poprosił chłopa o zwykłe ubranie. Dzięki zmianie odzieży mógł wreszcie poruszać się za dnia. Czasem ktoś podrzucił go kawałek drogi furmanką bądź ciężarówką. Sypiał po chałupach lub w stogach siana. Dotarł wreszcie do Warszawy. /…/
Tu jest teraz Rzesza
Doktor Wilczkowski [dyrektor szpitala – przyp. red.] – po powrocie spod Chełma, a przed aresztowaniem – był obecny w szpitalu, kiedy 13 października po południu rozległ się dzwonek do drzwi mieszkania państwa Mikulskich. Lala pobiegła otworzyć. W drzwiach zobaczyła tatę – wymizerowanego, w poszarpanych ubraniach, z butów wyglądały mu gołe palce. Ale to był on! Dotarł do domu, do rodziny. Mimo potwornego zmęczenia Karol Mikulski szybko powrócił do pracy. Objął swoją funkcję zastępcy dyrektora, wrócił też na stanowisko ordynatora oddziału męskiego. /…/ Wkrótce wstąpił do ZWZ, którego komórka powstała w gostynińskim szpitalu. Czuł palącą potrzebę działania podobnie jak w 1916 roku, kiedy wstąpił do Legionów Polskich. Miał wtedy zaledwie piętnaście lat. /…/
Po podziale stref wpływów i przyłączeniu Gostynina do tak zwanego Warthegau, czyli Kraju Warty, miasto i szpital oficjalnie stały się częścią Rzeszy. /…/ Już wtedy zaczęły docierać do szpitala wieści, że Niemcy szykują się do wymordowania umysłowo chorych. Lekarze nie czekali biernie na rozwój wypadków. Kilkadziesiąt osób w lżejszym stanie wysłano do szpitala w Kobierzynie pod Krakowem. Niewielką część pacjentów zabrały rodziny, powiadomione przez personel szpitala osobiście lub listownie. Na listy przychodziły odpowiedzi, ale rzadko można było w nich znaleźć deklarację zabrania bliskiego. Raczej były to wiadomości o treści: „a co się z nim (nią) stanie, jak mnie wywiozą, przesiedlą, zabiją? W szpitalu jest chyba bezpieczniej”.
3 lutego 1940 roku gestapowcy przyjechali dużą ciężarówką nakrytą czarną plandeką. Zażądali wydania wszystkich chorych, za których płaciło miasto, mieli ze sobą listę z nazwiskami. Podobno powiat, z którego pochodzili chorzy, podjął decyzję, że przestaje za nich płacić. /…/ Ciężarówka podjechała pod budynek oddziału męskiego i pracownicy szpitala dostali rozkaz wyprowadzenia chorych. Niemcy pokrzykiwali, pospieszali, kazali wydać również wszystkie rzeczy pacjentów.
„Chorzy byli przerażeni i niektórzy płakali; płakał też personel”. /…/ Jedna z pielęgniarek wyjęła z kieszeni atramentowy ołówek i zaczęła pisać na rękawach pacjentów ich imiona i nazwiska. Nagle zza jej pleców dobiegł ostry głos: – Proszę przestać. Nie ma takiej potrzeby!
Jadwiga Mikulska zadbała o to, żeby Lala nie patrzyła na straszne sceny, które rozgrywały się przed szpitalem. Całą akcję obserwował natomiast niepilnowany przez nikogo Andrzej Wilczkowski [syn dyrektora szpitala – przyp. red.]: „Staliśmy z siostrą jako jedyni widzowie. Dwójka dzieci, które nawet nie wiedzą, że są świadkami zbrodni. Chorzy – jak to chorzy psychicznie – jedni wychodzą z budynku spokojnie i wsiadają pod budę podstawionej ciężarówki, inni złorzeczą i wyrywają się pielęgniarzom, którzy płaczą” /…/
Niemieckie auto nie pojechało w stronę miasta. Skręciło prosto do lasu. Po odjeździe ciężarówki opiekunka dzieci Wilczkowskich, Irena Cichocka, wzięła podopiecznych na spacer. Ruszyli wąską ścieżką w kierunku wsi Gaśnie, wracali inną drogą – szeroką, wiodącą do szosy, która łączyła szpital z miastem. Nagle usłyszeli serię z karabinu. Potem zapadła cisza. I znowu seria, a po niej cisza. I znowu strzały… Spacerowicze ruszyli w kierunku hałasu. Zatrzymał ich uzbrojony Niemiec i z daleka gestami pokazał, że mają iść inną drogą. Dzieci spojrzały na pannę Irenę, jej twarz „była całkiem szara, a kiedy się odezwała, słychać było przede wszystkim odrywanie języka od zaschniętego podniebienia” .
– Ziemia, ziemia zmarznięta… – powiedziała panna Irena. W milczeniu wrócili do domu.
Życie i śmierć
W pierwszych dniach marca pojawili się Niemcy, żeby oficjalnie objąć zarząd placówki. Było ich trzech – intendent ze szpitala psychiatrycznego w Rostocku, oficer Gestapo i cywil. /…/ Lekarze dostali polecenie, aby w ciągu miesiąca przygotować się do prowadzenia kart pacjentów w języku niemieckim.
Pierwowzorem jednego z bohaterów pierwszej powieści Stanisława Lema „Szpital Przemienienia”, wydanej w 1955 roku, był właśnie Karol Mikulski. Na podstawie powieści w 1978 r. powstał psychologiczny film wojenny o tym samym tytule, w reżyserii Edwarda Żebrowskiego. Fot. Kadr z filmu – printscreen z YT
17 marca 1940 roku Niemcy zarządzający szpitalem wezwali polskich lekarzy na zebranie. W tej grupie był także Karol Mikulski. Biegle władał językiem nowych zarządców, nie potrzebował tłumacza. /…/ Być może świetna znajomość języka była powodem, dla którego został przez Niemców zobligowany do przygotowania listy chorych nierokujących na wyzdrowienie. Oficjalnie nosiło to nazwę podziału pacjentów na zdolnych i niezdolnych do pracy. Okupanci zakomunikowali, że w ciągu dwudziestu czterech godzin chcą otrzymać spis pacjentów.
– Nie sposób ocenić, którzy pacjenci rokują, a którzy nie – argumentował Mikulski. – Żeby postawić trafną diagnozę, potrzeba czasu i zastosowania odpowiedniej terapii. Nie sposób działać w tak krótkim czasie.
– Ta decyzja nie podlega dyskusji! – Panowie, a co z etyką lekarską? Medycyna nie pozwala przy obecnym stanie wiedzy na stawianie arbitralnych diagnoz, a tym bardziej prognoz – bronił swojego stanowiska Mikulski. – Panie doktorze, na jutro lista ma być gotowa! – uciął dyskusję jeden z Niemców i zakończył zebranie.
Karolowi Mikulskiemu musiało zakręcić się w głowie. Wiedział, że za niewykonanie polecenia grozi areszt, a to może oznaczać śmierć. W jego pamięci odżyły obrazy z podróży naukowej, którą odbył w 1936 roku. W niemieckich klinikach na powitanie wszyscy – od lekarzy po chorych – stali na baczność z wyciągniętą do przodu prawą ręką, wykrzykując „Heil Hitler!”. Tak było też w klinice psychiatryczno-neurologicznej w Heidelbergu, gdzie kierownikiem był profesor Carl Schneider. Ceniono go za empatyczny stosunek do chorych oraz za stosowanie terapii przez pracę i zajęcia. Profesor Carl Schneider wstąpił do Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotniczej (NSDAP) już w 1932 roku i głęboko wierzył w ideologię nazistowską. Był jednym z twórców tak zwanej terapii narodowej, uzasadniającej czystki etniczne oraz eksterminację osób upośledzonych. Preparował mózgi zamordowanych Żydów, opóźnionych w rozwoju dzieci, a także innych, których zamordowano na jego polecenie, a następnie przeprowadzał na tych organach eksperymenty. Heidelberg pod jego rządami stał się jednym z głównych ośrodków szkoleniowych, w których uczono, jak mordować niepełnosprawne dzieci.
Tego wszystkiego doktor Karol Mikulski nie mógł wiedzieć. Miał jednak podstawy, żeby podejrzewać, co stanie się z „nierokującymi pacjentami”. Ani etyka zawodowa, ani jego wewnętrzny kodeks moralny nie dawały zgody na to, żeby stworzyć listę pacjentów, a potem złożyć pod nią swój podpis i tym samym skazać chorych na śmierć.
Wieczorem, kiedy Karol wrócił do mieszkania, usiadł ciężko na rekamierze w salonie. Jadwiga bez słowa zwinęła się w kłębek obok niego i położyła głowę na jego kolanach. Zapadał zmrok. Karol, gładząc jej włosy, relacjonował wydarzenia w szpitalu. Urywał zdania. Nie kończył myśli. Mówił cicho, niemal szeptem. Nagle zatrzymał rękę i spojrzał na żonę.
– Jadziu, ty śpisz? – zapytał, ale nie odpowiedziała. – To nic, śpij kochanie – dodał ze smutkiem. Delikatnie zdjął jej głowę z kolan i poszedł do swojego gabinetu.
Karol Mikulski z żoną Idalią Jadwigą i córką Izabellą – ojciec nazywał ją Lalusią, Laleczką, albo swoją królewną. Kadr z filmu dokumentalnego „Śmierć psychiatry. Eugenika i totalitaryzm” o życiu i tragicznej śmierci psychiatry. Fot. printscreen z Youtube
Za kanapą, na której siedzieli rodzice, schowała się mała Iza. Wsłuchiwała się w słowa ojca, ale niewiele rozumiała z jego rwanego monologu. Czuła jednak, że coś strasznego zawisło nad rodziną. Głos ojca był przepełniony zgrozą. Chwilami przerywał opowieść, żeby przełknąć łzy.
– Przyniosłem ci herbatkę, córeczko – powiedział, wsuwając głowę do pokoju Lali, kiedy dziewczynka leżała już w łóżku gotowa do snu. Robił tak co wieczór. /…/ Pochylił się nad córką, chciał ją pocałować w rękę. Lala szybko zwinęła dłoń w piąstkę, wyrwała ją i schowała pod kołdrą. Miała brudne paznokcie. „Tata nie może ich zobaczyć” – pomyślała nerwowo.
Wyszedł, cichutko zamykając drzwi. Zapewne wrócił do swojego gabinetu i zatopił się w myślach. Aresztowanie za odmowę sporządzenia listy było pewne. Ucieczka pod osłoną nocy ze szpitala, razem z żoną i dziećmi, nie miała szans powodzenia. Gdyby natomiast uciekł sam i zostawił rodzinę, niechybnie sprowadziłby na nią represje. /…/ Swoich pacjentów traktował jak najbliższą rodzinę. Wielu z nich było jego przyjaciółmi. Tego, że pacjenci, którzy znajdą się na liście, zostaną zamordowani, doktor był najzupełniej pewien.
Po raz ostatni
Nazajutrz był poniedziałek. Ptaki śpiewały za oknem, wiosna budziła przyrodę do życia. Zbliżała się Wielkanoc. Jadwiga Mikulska powoli przygotowywała śniadanie. – Jurku, skocz po zapałki do tatusia, bo nie mogę znaleźć – rzuciła po pobieżnym przeglądzie pokoju.
Lala ruszyła za bratem. Chodziła za nim krok w krok. Drzwi do pokoju doktora były zamknięte na klucz od wewnątrz. Jurek z Lalą zaczęli pukać, coraz mocniej, wreszcie walić pięściami. Nikt nie odpowiadał. W końcu chłopiec wziął rozpęd i barkiem wyważył drzwi.
Karol Mikulski leżał na kołdrze przykrywającej tapczan. Był w ubraniu. Jego głowę okalała miękka poduszka. Trzymał w dłoni jej róg, przytulając go do policzka. Zawsze tak sypiał. Obok na krześle stała miseczka po brzegi wypełniona niedopałkami.
Lala podbiegła do ojca, chciała go pocałować, ale kiedy poczuła, że jego twarz jest zimna, gwałtownie się odsunęła. Upadła na podłogę i zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Jej wrzask zmieszał się z krzykiem matki, która wbiegła do pokoju zaraz za dziećmi. Jurek był w szoku, ruszył w kierunku schodów, żeby zbiec piętro niżej do mieszkania państwa Wilczkowskich. Na schodach wpadł na dyrektora z żoną, zaalarmowanych wrzaskami. Dusząc się, wyrzucił z siebie słowa:
– Ojciec się zabił.
/…/ Oficjalną przyczyną śmierci Karola Mikulskiego przekazaną dziewięcioletniej córce był atak ślepej kiszki. Matka unikała odpowiedzi na jakiekolwiek pytania. Była w rozpaczy, niezdolna do okazania jakiegokolwiek wsparcia swojej małej córce. Przerażona Lala chowała się po kątach jak małe zagubione zwierzątko /…/
W 2012 roku powstał film dokumentalny o życiu i tragicznej śmierci Karola Mikulskiego.
W pamięć Lali na całe życie wryły się obrazy z tamtego dnia: „Przy katafalku klęczy przytulona do trumny, znieruchomiała, cała w czerni babunia, która przyjechała z Warszawy. Jacyś ludzie przechodzą przed trumną. Mama prowadzi mnie do Tatusia, który wygląda, jakby spał, w czarnym garniturze, ze złożonymi rękoma, ze spokojną, pogodną twarzą. Całuję go w chłodny policzek i wybucham płaczem. Dociera do mnie z przerażającą jasnością, że widzę go po raz ostatni”.
Kondukt żałobny ruszył ze szpitala na oddalony o ponad pięć kilometrów gostyniński cmentarz leżący na wzgórzu, nad jeziorem Kocioł. Przygotowano miejsce pod sosną, z widokiem na jezioro. W kondukcie szły tłumy ludzi. Samobójczą śmierć doktora Mikulskiego potraktowano jako akt protestu przeciwko częściowo już realizowanym zamiarom Niemców w stosunku do psychicznie chorych. To była milcząca manifestacja.
Wiadomość o śmierci psychiatry rozniosła się po Polsce. Dotarła także do uszu Stanisława Lema /…/. Jego pierwsza powieść, Szpital Przemienienia, wydana po raz pierwszy w 1955 roku, nad wyraz realistycznie opisuje wojenne losy szpitala dla psychicznie chorych. Pierwowzorem jednej z książkowych postaci był właśnie Karol Mikulski.
O samobójczej śmierci doktora z Gostynina szeptało całe środowisko lekarskie /…/. Informacja dotarła szybko także do Warszawy. Irena Chmieleńska [zaprzyjaźniona z doktorem – przyp. red.] usłyszała ją z ust profesora Stefana Baleya, kierującego poradnią psychologiczną, w której pracowała. Profesor powiedział jedynie: zmarł młody uczony doktor Karol Mikulski. /…/
Po wojnie Chmieleńska z ust Jadwigi usłyszała, że „niemiecki dyrektor, który objął szpital wkrótce po śmierci jej męża, powiedział jej: «Pani mąż był wielkim lekarzem». Był to tzw. dobry Niemiec, który podziwiał postawę dr. Mikulskiego”.
Podczas ucieczki z transportu do Kozielska Karol Mikulski nie mógł wiedzieć, że 5 marca 1940 roku Józef Stalin podpisze wyrok skazujący go na śmierć.
Bohaterki tej bogatej w wydarzenia i ludzi biografii chyba naszym Czytelnikom i Widzom TVP przedstawiać nie trzeba, bo dr Izabella Galicka (1931-2019) od czasu premiery filmu „Polski El Greco” jest dobrze znana. Ta niezwykła osoba była nie tylko bardzo energicznym historykiem sztuki – a zjeździła cały kraj, szukając zapomnianych i wręcz porzuconych dzieł, które ratowała przed zniszczeniem – ale też wybitną organizatorką życia kulturalnego, zwłaszcza „podziemnego” w latach stanu wojennego. Była też taterniczką, narciarką, służyła innym wiedzą, była autorytetem w wielu sprawach nie tylko naukowych. Dość powiedzieć, że w Fundacji im. Jacka Maziarskiego, gdzie ją poznałam, miała nie tylko najważniejszy głos w Kapitule Nagrody. Była też członkiem Rady Programowo-Kuchennej, jak żartobliwie nazywano grupę wspierającą działania Akademii Skolimowskiej, czyli powołanej przez fundację swoistej „szkoły liderów”.
Iza Galicka, jak mówiło o niej wiele osób, miała zawsze wiele pomysłów i wiele przygód. Po wojnie, jako czternastolatka, po raz pierwszy zasiadła w szkolnej ławce – bez żadnych wcześniejszych doświadczeń, których nie miała kiedy nabrać, choć była niebywale oczytana, prowadziła dziennik i grała na pianinie w stopniu umożliwiającym naukę w konserwatorium. Pochodziła z wielkiej rodziny, z rozległymi kresowymi parantelami, w której nie brakowało Gieysztorów – prof. Aleksander Gieysztor był bliskim kuzynem bohaterki tej biografii – i Kieżunów, z prof. Witoldem Kieżunem na czele. Rodzina była oparciem po tragicznej śmierci taty, dr. Karola Mikulskiego, której cień towarzyszył Izie Galickiej całe życie: Opuścił swoją ukochana córeczkę, żeby choć w ten sposób zaprotestować przeciwko niemieckim zbrodniom na pacjentach.
A kogo w tej niesamowitej biografii nie ma?! Są znani z zupełnie innych dziedzin „sławni ludzie”, jak Krystyna Zachwatowicz czy Anna Milewska, aktorka i żona taternika Andrzeja Zawady – oraz cała masa innych postaci. Masa ludzi, masa wątków, miast i przygód.
Katarzyna Kowalska zdobyła zaufanie i przyjaźń swojej bohaterki po tym, jak napisała rzetelną – i pasjonującą – historię odkrycia „polskiego El Greca”, bo przecież było co opisywać, odkrycie nie było usłane różami. Kiedy potem Izabella Galicka zdecydowała, że powierzy młodej autorce swoją biografię, dowiedziała się o chorobie nowotworowej. Obie rozpoczęły wyścig z czasem. „Opowieść TRZY POKOLENIA jest pisana z perspektywy Izy i stanowi przede wszystkim zapis jej pamięci i wspomnień” – czytamy w pięknym i wzruszającym post scriptum autorki.
Izabella Galicka i Katarzyna Kowalska. Fot. Wacław Klemp
Fantastyczna lektura na długie, letnie, smakowite wieczory.
Zdjęcie główne: Karol Mikulski (1901-1940) z córką Izabellą (później Galicką, znaną historyk sztuki; 1931-2019). Kadr z filmu dokumentalnego „Śmierć psychiatry. Eugenika i totalitaryzm” (reż. Amelia Łukasiak i Sławomir Małoicki, scen. Magdalena Gawin), opowiadający o życiu i tragicznej śmierci psychiatry. Fot. printscreen z Youtube