Historia

Sowieci wjeżdżali czołgami w tłum

Do dziś historycy spierają się, czym było ludowe powstanie sprzed 70 lat. Wystąpieniem robotników walczących o ludzką twarz komunizmu czy też przejawem niemieckiego resentymentu – jednym z postulatów strajkujących była przecież rewizja granicy z Polską na Odrze i Nysie. Wyrazem niezgody na coraz gorsze warunki życia, czy może świadomą chęcią powrotu do jednych Niemiec?

Rządy Hitlera przyniosły Niemcom narodowy socjalizm, a po nim i rozpętanej przez niego wojnie nastał socjalizm sowiecki. Przynajmniej w tej strefie okupacyjnej, która przypadła ZSRR, a która potem stała się Niemiecką Republiką Demokratyczną. Wdrożenie nowego systemu przebiegło wyjątkowo sprawnie. Społeczeństwo, otumanione ideologią nazistowską, było podatne na kolejną doktrynę, czemu oczywiście pomagała sowiecka okupacja. Łatwo adaptowano stare struktury i mechanizmy do nowych potrzeb. Nawet młodzieżowa komunistyczna organizacja Freie Deutsche Jugend wiele odziedziczyła po Hitlerjugend. Zamieniono tylko mundurki brązowe na niebieskie.

Dawna stolica Rzeszy Niemieckiej już kilka miesięcy po upadku stała się miastem prawdziwie radzieckim. W okupacyjnej strefie Armii Czerwonej zegary pokazywały czas moskiewski, nad gruzami zniszczonej metropolii dominowały napisy pisane cyrylicą. Ze wschodu przysyłano nawet artystów, którzy mieli zapewnić żołnierzom okupacyjnym rozrywki w znanym im stylu.

Zgodnie ze strategią przyjętą w innych krajach uzależnionych od ZSRR zacząć trzeba było od instalacji u władzy rodzimych komunistów. Jednym z nich był Walter Ulbricht, przedwojenny agent NKWD i terrorysta, w czasie wojny spełniający się jak oficer Armii Czerwonej, odpowiedzialny za niemieckojęzyczną propagandę kierowaną do żołnierzy Wehrmachtu, a później do rodaków w obozach jenieckich. Ten czeladnik stolarski z Lipska już od wiosny 1945 pracował nad stworzeniem SED (Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec niem. Sozialistische Einheitspartei Deutschlands), zgodnie z własną maksymą: „Wszystko ma wyglądać demokratycznie, ale to my zachowamy władzę w swoich rękach”. Nowe władze na wschodzie wprowadzały komunizm z zapałem przekraczającym oczekiwania Sowietów.

„Wyzwoliciele” zaś byli zainteresowani w pierwszej kolejności rozkradaniem wszystkiego, co dało się załadować na pociągi i wywieźć na wschód. Jeszcze przed przekazaniem części Berlina Amerykanom i Brytyjczykom, Sowieci ogołocili miasto ze wszystkiego, co stanowiło jakąkolwiek wartość. Stworzyli nawet Sowjetische Aktiengesellschaft – spółkę akcyjną zarządzającą pozostałym majątkiem na rzecz pokrycia roszczeń Związku Radzieckiego z tytułu niemieckich reparacji wojennych.

Ale nie to było najgorsze. W tym czasie gospodarkę wschodnich Niemiec dusiły urojenia Ulbrichta i jego ekipy, który nacjonalizował co popadnie: odbierał ziemię rolnikom i najmniejsze nawet sklepy ich właścicielom, tworząc sieć punktów handlowych HO z przydziałami na kartki. Ideą komunistów było przestawienie produkcji na przemysł ciężki, choć te niemieckie tereny akurat nie były aż tak uprzemysłowione jak zachód kraju.

W efekcie zaczęło brakować żywności, a władza dodatkowo podwyższała normy pracy, dokręcając co pewien czas śrubę robotnikom. Stalin odrzucił też przyjęcie planu amerykańskiego sekretarza stanu George'a C. Marshalla, więc całą pomoc szykowaną dla Niemiec skonsumowała RFN. Na wschodzie musiano zadowolić się alternatywą, sprzecznym z zasadami ekonomii i wolnego rynku planem Mołotowa.

– Obie części Niemiec zaczęły się „rozjeżdżać” jeszcze przed zakończeniem wojny – mówi Tygodnikowi TVP prof. Felix Roesel, niemiecki ekonomista z Uniwersytetu w Brunszwiku. – Wiele firm takich jak Siemens czy Audi przeniosły swoją produkcję ze Wschodu na Zachód, ponadto masy ludzi uciekały przed Armią Czerwoną. Po zajęciu Niemiec Rosjanie wywozili na wschód całe linie produkcyjne, a nawet tory kolejowe. Później Amerykanie sfinansowali Plan Marshalla, który umożliwiał każdemu znalezienie dobrej pracy po wojnie. To także zdecydowało o drenażu mózgów, bo ze wschodu na zachód przenosili się najbardziej zaradni i najlepiej wykształceni.
Rok 1949, Moskwa. Feta z okazji 70. urodzin Stalina. Na zdjęciu od lewej: Mao Zedong, Stalin i Walter Ulbricht. Fot. Wikimedia/Bundesarchiv,
Efekt? Plan Marshalla stał się jednym z fundamentów późniejszego „cudu nad Renem” i uczynienia z Zachodnich Niemiec wiodącej gospodarki kontynentu. Tymczasem w NRD już pod koniec lat 40. XX wieku artykuły żywnościowe były droższe niż Berlinie Zachodnim, a komuniści cały czas przekonywali, że trzeba jeszcze troszkę zacisnąć pasa, by socjalizm potwierdził swój prymat nad kapitalizmem.

– Nawet żywności była na Zachodzie znacznie bardziej dostępna niż na Wschodzie. Płace coraz bardziej zaczynały się różnić, a w NRD forsowano program uprzemysłowienia w modelu komunistycznym – dodaje Roesler.

Na dodatek II zjazd SED w roku 1952 ogłosił program „budowy podstaw socjalizmu” wzorowany na programie sowieckim. Z kwartału na kwartał kraj zmierzał do coraz większej zapaści. Doszło nawet do tego, że po śmierci Stalina rządzący przez chwilę Ławrientij Beria przekazał nowe wytyczne przerażonemu Ulbrichtowi, premierowi Otto Grotewohlowi i szefowi propagandy NRD Fredowi Oelßnerowi. Mieli oni na razie powstrzymać kurs forsownej budowy przemysłu ciężkiego i zaprzestać zakładania kołchozów na wsi. Ostatecznie 9 czerwca 1953 r. w imieniu Biura Politycznego SED ogłoszony został „Nowy kurs”. Jednocześnie Komitet Centralny w Berlinie przyjął rezolucję na okoliczność 60. urodzin Ulbrichta – aktyw robotniczy miał podnieść wydajność pracy o 10 procent. Szefowie partii zakładali, że Niemcy zniosą wszystko.

Czołgi na Stalinallee

Berlińska aleja im. Karola Marksa do złudzenia przypomina dziś niektóre warszawskie ulice. Znajdując się tam, możemy poczuć się jak na żoliborskim odcinku al. Jana Pawła II, Marymonckiej lub Broniewskiego. Tak samo rozległa jak przygnębiająca asfaltowa dwupasmówka i rzędy bloków z dobrze znanej i u nas wielkiej płyty. W 1945 roku tą właśnie aleją wjeżdżały do Berlina czołgi Armii Czerwonej (tędy wiedzie trasa wylotowa do Frankfurtu nad Odrą), ale wtedy nosiła ona nazwę Große Frankfurter Straße, a potem w urodziny Józefa Stalina w 1949 roku została przemianowana na Stalinallee.

Są Niemcy i wschodni Niemcy. Mur berliński wciąż istnieje

Wschodni Niemcy mają poczucie, że zostali „przejęci” czy, jak pan woli, „skolonizowani” przez Niemców zachodnich – mówi niemiecki ekonomista Felix Roesel.

zobacz więcej
Jej patron już nie żył, gdy nad ranem 17 czerwca 1953 roku na arterii zaczął zbierać się tłum. Poprzedniego dnia strajk podjęło kilkudziesięciu robotników zatrudnionych przy budowie szpitala Friedrichshain. Rzucili pracę, gdy przekazano im plan zwiększenia norm przy jednoczesnym utrzymaniu wynagrodzenia.

Tłum gęstniał. Skala zgromadzenia była zaskakująca. Tak duża liczba ludzi zbierała się dotąd we Wschodnich Niemczech tylko na pochodach pierwszomajowych. A Stalinalle w Berlinie nie była jedyna – wiece odbyły się w tym dniu w 700 innych miejscowościach. W sumie na ulice wyszło do 1,5 mln ludzi. I nie były to protesty pokojowe. Kamienie leciały w stronę okien komitetów partyjnych i redakcji gazet. W Halle, gdzie demonstrowało aż 90 tysięcy osób, uwolniono z więzienia 248 kobiet. Tłum demolował posterunki milicji i siedziby gazet. I cały czas wznosił antyradzieckie i antypartyjne okrzyki oraz nawoływał do dymisji rządu, wolnych wyborów i jedności Niemiec.

Gdy w południe na ulicach Berlina pojawiły się radzieckie czołgi, zostały zasypane gradem kamieni. Sowieci się nie patyczkowali. Wjeżdżali w tłum, niekiedy strzelali. W Berlinie zginęły 24 osoby (szacuje się, że ofiar w całym kraju mogło być ponad 100). Kilkanaście tysięcy zostało aresztowanych, wprowadzono stan wyjątkowy i godzinę policyjną.

Robotniczy bunt 17 czerwca, który później w RFN zaczął być świętem państwowym – Dniem Jedności Niemiec – w NRD od razu został zidentyfikowany jako sprawka faszystów. Władze z jeszcze większą mocą mogły więc głosić, że Zachodnie Niemcy to w rzeczywistości amerykański protektorat w Europie i „ognisko zapalne pożogi wojennej, ostoja przestępczości, militaryzmu, neonazizmu, reakcjonizmu, rewanżyzmu”, „centrum szpiegostwa” i „bomba z opóźnionym zapłonem”. Kraj od wojny domowej uchronić mieli braterscy żołnierze Armii Czerwonej. Dlatego członkowie Volkssolidarität (Solidarności Ludowej, organizacji społecznej będącej przybudówką partii) wręczali żołnierzom radzieckim upominki w podziękowaniu za „interwencję 17 czerwca 1953 r., w dniu faszystowskiej prowokacji”.

„Reżim totalitarny, który przez prawie cztery lata był w pełni wyposażony we wszystkie środki wymagane przez nowoczesną dyktaturę, został skazany na całkowitą impotencję w mniej niż dwanaście godzin i zmuszony do schronienie za czołgami obcej armii” – podsumował słynny niemiecki publicysta Sebastian Haffner w tekście napisanym w czerwcu 1953 roku, w brytyjskim „The Observer”.

Do dziś jednak trwają dyskusje historyków, jakie przesłanie niosło to ludowe powstanie z 1953 roku. Czy było to wystąpienie robotników walczących o ludzką twarz komunizmu czy też niemiecki resentyment – jednym z postulatów strajkujących była przecież rewizja granicy z Polską na Odrze i Nysie. Czy wyraz niezgody na coraz gorsze warunki życia, czy może świadoma chęć powrotu do jednych Niemiec? W jednym tylko historycy są zgodni: robotnikom 17 czerwca zabrakło struktur i liderów.
Członkowie Volkssolidarität wręczają żołnierzom sowieckim upominki w podziękowaniu za „interwencję 17 czerwca 1953 r. Fot. Wikimedia/Bundesarchiv
Gdy próba zmian się nie powiodła, ludzie zaczęli z NRD uciekać na masową skalę. – Prawdziwa liczba uciekinierów z NRD oraz ich profile demograficzne i zawodowe są wciąż nieznane i są przedmiotem badań, ale szacujemy że były to ponad 2 miliony ludzi w latach 1947-1961, z czego 1,2 miliona zbiegło po protestach w 1953 roku – mówi Roesler. – Mój dziadek, lekarz z Saksonii uciekł do Bawarii, ale nie mógł się zaadoptować i tęsknił za swoją wioską. Postanowił wrócić, co było bardzo rzadkim przypadkiem, a ludzie, którzy to robili, byli jeszcze bardziej inwigilowani przez Stasi – opowiada ekonomista.

Zjawisko przybrało taką skalę, że zyskało ono specjalną nazwę: Republikflucht – ucieczka z republiki. W NRD traktowana ona była jak dezercja i najbardziej obrzydliwa zdrada ideałów. Już od roku 1957 r. za opuszczenie NRD i Berlina Wschodniego bez zgody władz groziła kara do trzech lat więzienia.

Dyktatura partycypacyjna

Zapobieganie ucieczkom stało się więc jednym z najważniejszych zadań powstałej w 1950 roku służby bezpieczeństwa Stasi.

System społeczny panujący w NRD w latach 1949-1990 określa się czasem mianem „dyktatury partycypacyjnej”. To pogląd, który głosi m.in. prof. Mary Fulbrook. W książce „Divided nation” podkreśla ona, że znaczny odsetek obywateli to byli w istocie funkcjonariusze instytucji reżimu. W NRD była to aż jedna szósta mieszkańców, nie tylko członków partii, mundurowych rozmaitych służb państwowych, ale także ludzi zrzeszonych w szeregu organizacji kontrolowanych przez system, od federacji właścicieli ogródków działkowych po Stasi i jej agentów. Niesławna służba bezpieczeństwa jeszcze w latach 80. XX wieku zatrudniała 91 tys. pełnoetatowych pracowników i 180 tys. informatorów (co oznacza, że blisko 2 proc. mieszkańców NRD było związanych z państwowym systemem inwigilacji).
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     – Z biegiem lat Stasi stawała się coraz bardziej wyrafinowana: jej celem stało się znajdowanie winnych, zanim jeszcze popełnią wykroczenie – mówi Tygodnikowi TVP Helena Merriman, dziennikarka BBC i autorka multimedialnego reportażu o ucieczkach z Berlina Wschodniego „Tunnel 29” (w roku 2023 zdobył nagrodę Brytyjskiego Podcastu Roku). – Głównym zadaniem operacyjnym funkcjonariuszy było zdobywanie wszystkich możliwych informacji. Zbudowano sieć informatorów w całych Niemczech Wschodnich, ale także sieć agentów w Niemczech Zachodnich i to w każdym obszarze życia: w kościołach, szkołach, zakładach pracy. Umieszczano mikrofony w domach, ukrywano je w aparatach telefonicznych, w oprawach oświetleniowych. Później wykorzystywano także miniaturowe kamery. Nagrywano ludzi w ich domach, wszystkie ich codzienne rozmowy. Poważnym wykroczeniem przeciwko państwu stawało się planowanie wyjazdu z Niemiec Wschodnich – dodaje dziennikarka, która pracuje obecnie nad scenariuszem serialu, który zostanie nakręcony na kanwie jej reportażu.

Podkopem na Zachód

Kwestia zamknięcia granicy była więc nieuchronna, ale nikt się nie spodziewał, że władza uczyni to z takim rozmachem. 13 sierpnia roku 1961 postawione w stan gotowości bojowej służby mundurowe NRD zaczęły realizację „Operacji Róża”. Kolczaste zasieki przypominające pole bitwy w ciągu jednej nocy oddzieliły zachodnią część Berlina od NRD. Demokracja ludowa odtąd miała stać się ludowym więzieniem. Najpierw „odrutowano” 156 kilometrów granicy, wykorzystując 150 ton drutu kolczastego. Wkrótce rozpoczął się szalunek muru. Monumentalna budowla o wysokości 4 metrów stała się symbolem podzielonej Europy.

Mój dom murem podzielony…

Kennedy powiedział, że to „niezbyt ładne rozwiązanie, ale tysiąc razy lepsze od wojny”.

zobacz więcej
Oficjalne instrukcje dla służb mówiły o otwieraniu ognia do uciekinierów. Już po zjednoczeniu uznano to za zaordynowaną odgórnie zbrodnię państwową. Zwłaszcza że Niemcy w mundurach wschodnich służb byli wobec swoich rodaków wyjątkowo okrutni, konsekwentni i zdyscyplinowani w działaniu. W 1964 roku zastrzelili nawet dwoje dzieci 10 i 13-latka. Pogranicznicy, którym udało się zatrzymać zbiegów, byli nagradzani medalami, dodatkowymi urlopami lub premiami pieniężnymi.

– Jedną z najbardziej tragicznych historii związanych z ucieczkami ludzi ze Wschodniego Berlina był przypadek krawca pracującego w teatrze w Berlinie Zachodnim Gunthera Litfina. To była pierwsza osoba zastrzelona na granicy – mówi Helena Merriman. – Kilka dni po zamknięciu granicy zdecydował się on uciec, przepływając Sprewę. Wschodni pogranicznicy zaczęli do niego strzelać, on, choć ranny, nadal płynął i został trafiony tuż przed dopłynięciem na zachodnią stronę.

Ludzie chcący pomóc uwięzionym na wschodzie rodakom wpadli więc na pomysł kopania tuneli pod murem. Przekopy powstawały w samym środku miasta, często pomiędzy kanałami rurami, fundamentami innych budynków. W latach 60. powstało ponad 70 tuneli. Tylko w nielicznych wypadkach ucieczki kończyły się powodzeniem.

Historia „Tunelu 29” to opowieść o akcji z 1962 roku, gdy właśnie taka liczba ludzi uciekła na Zachód. Jednym kopiących od zachodniej strony był Joachim Rudolph, który w czasie powstania w roku 1953 miał 15 lat i był świadkiem interwencji radzieckich czołgów, a później uciekł do Berlina Zachodniego. 22-letni student politechniki, wraz z kolegami zamontował w tunelu światło, linię z wagonikiem do transportu ziemi i wentylację oraz system łączności telefonicznej. Niebagatelną rolę odegrała, jak się okazało później, także amerykańska stacja telewizyjna, która umówiła się z trójką studentów, iż pomoże finansowo w całej operacji w zamian za prawo rejestrowania przebiegu akcji. Tak powstał poruszający dokument późniejszego szefa NBC Reuvena Franka „The Tunnel”.

W 1964 roku innym tunelem udało się uciec 57 osobom. Grupa studentów wykopała przeprawę na głębokości 12 m i o długości 145 m. – Kopiący tunele także narażali życie. Gdy strażnicy graniczni słyszeli jakąkolwiek aktywność pod ziemią, potrafili dokopać się do tunelu i wrzucać do środka granaty lub strzelać – podkreśla Helena Merimann.

W czasie przekraczania granicy zginęło w sumie około 250 osób, do dziś nie wiadomo, jak wielu zostało ukaranych za planowanie ucieczki lub ujętych na granicy. W 1979 roku władze NRD znowelizowały kodeks karny, wprowadzając za próbę ucieczki karę w wysokości do 8 lat więzienia.

Mur stał do roku 1990, a zaczęto go rozbierać na ulicy, pod którą biegł „Tunel 29”, czyli Bernauer Straße.

– Cezary Korycki

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP 2023
Zdjęcie główne: 17 czerwca na ulicach Berlina pojawiły się sowieckie czołgi. Fot. Wikimedia/Bundesarchiv
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.