Historia

Kanał Augustowski. Piękny. I całkiem bezużyteczny

Dwieście lat temu, 15 czerwca 1823 roku, porucznik Ignacy Prądzyński zaczął przebijać się przez mszary i mateczniki Puszczy Augustowskiej, żeby wytyczyć tor najbardziej ambitnego przedsięwzięcia polskiej hydroinżynierii.

Gdybym umiał pisać powieści historyczne (a jeszcze nie takie tradycyjne, gąsiorowskie, tylko obfitujące w smaczki i gry literackie), pierwsza z nich zaczynałaby się właśnie od tej sceny: czerwcowy zmierzch, w powietrzu gacki, wolno opadający kurz z drogi tłuczniowej na Goniądz, zapach tataraku od rozlewisk Biebrzy i czarnego bzu – od świronka.

Młody wojskowy siedzi przy koślawym stole w pokoju na pięterku karczmy. Prócz gacków, chrabąszczy i komarów pod ciemniejącym niebem krążą wersy Mickiewicza („Ballady i romanse” ukazały się równo przed rokiem), duchy Goethego i Napoleona, zmarłego niedaleko króla Zygmunta Augusta i urodzonego niedaleko jednego z najwybitniejszych arian, Piotra z Goniądza, ale trzydziestolatek, który w 1812 dostał złote Virtuti za obronę przeprawy na Berezynie, nie zważa na nie, tylko albo pociera wcześnie łysiejące czoło, albo odgania garnące się do świecy łojowej ćmy. Reszki nadpalonych skrzydeł opadają na rozłożone podręczniki inżynierii Eytelweina, Gillego i Wiebeckinga, które wyniósł cichaczem – niby jest tam wykładowcą, ale to cenne tytuły, do czytania tylko na miejscu! – z biblioteki Szkoły Wojskowej Aplikacyjnej.

Szwaby – to przez nich ta cała awantura – piszą o „integrałach”, a on uczył się z podręczników Śniadeckiego o „całkach”. To da się przetłumaczyć, i przepływy Bernouliego też nie są dlań zagadką: ale ile właściwie kubików wody musi spływać w obie strony kanału, by zapewnić jego drożność i uchronić przed zamuleniem? Trzeba uwzględnić długość toru wodnego, jego szerokość, głębokość, nachylenie po obu stronach wododziału (nikt tego nigdy nie mierzył!), wahania poziomu wód, susze, powodzie, jazy, przystanie i warsztaty. A także mrozy, upały, bagna, rozlewiska i pajęczyny.

Następnie zaś konieczność zapewnienia na tym odludziu odpowiedniej ilości żeliwa, stali, tłucznia, wapna gaszonego i hydraulicznego, cegieł, dębiny, klinkieru, farb, ołowiu i smoły. Drwali i mechaników, traczy i kopaczy, księgowych i marynarzy, urzędów pocztowych i buchalterów.

I przeliczyć to wszystko na podwójne złote królewskie i ruble, uwzględniając wahania walut i kulejący budżet Królestwa.

I znaleźć przewodników, którzy poprowadzą przez rozlewiska Netty.

I napisać w pojedynkę lepszy projekt, niż wielka ekipa inżynierów z Petersburga pod najmiłościwszą komendą księcia Aleksandra Wirtemberskiego, wuja Najjaśniejszego Pana, która też zmierza w te strony, niechętna ambicjom Lubeckiego.

I przespać się chociaż dwie godziny przed świtem.

Naprawdę, lepiej już było wylewać błoto Berezyny z botfortów.

Skok przez wododział

Historycy Kanału Augustowskiego bardzo lubią pisać, że o drodze wodnej łączącej dorzecze Wisły i Niemna pisał już w 1660 kasztelan podolski Andrzej Maksymilian Fredro, ale czego to nie można narysować palcem na mapie. Zresztą, Fredro nie tyle pisał, co gardłował za tym na sejmie i chodziło mu o zaczepkę pod adresem posłów z Xięstwa, nie o żadną strategię gospodarczą. Rzeczypospolitej marzyła się kontrola nad Dnieprem (ale trudno o nią przeciw Moskwicinom, Kozakom i pohańcom) i utarcie nosa krnąbrnemu Gdańskowi; ale Niemen? Kto chce sprzedać zboże skoszone na Litwie, chodzi z wiciną do Królewca, kto mazowieckie – płynie z orylami w dół Wisły, ale po co wozić ciężkie towary w poprzek Podlasia i wododziału? To jakieś fredrowskie fantazje. I przespać się chociaż dwie godziny przed świtem. Wszystko zmieniło się w 150 lat później. Księstwo było już co prawda odłączone od Królestwa Kongresowego, ale oba państwa znajdowały się pod wspólnym berłem Romanowów. U ujścia zaś zarówno Wisły, jak Niemna, siedzieli Prusacy – i niezależnie od serdecznej przyjaźni w ramach Świętego Przymierza, dusili eksport zboża zaporowymi cłami.

Była to zresztą, powiedzmy sobie szczerze, gra, którą uprawiały obie strony tymi samymi kartami: historycznie pierwszy był ukaz Aleksandra I w czerwcu 1822 roku o nałożeniu ceł na wyroby przemysłowe sprowadzane z Prus do Królestwa Polskiego i Rosji; Najmiłościwszy Pan uczynił to z myślą o ochronie krajowych przemysłów. Kiedy jednak Prusy odpowiedziały 1 stycznia 1823 roku gigantycznym wzrostem opłat celnych za wwożone produkty rolne (cło na owies wzrosło trzynastokrotnie, na żyto – siedmiokrotnie), prasa, a za nią historiografia polska, określiła tę decyzję mianem „represaliów berlińskich”, a między Petersburgiem a Warszawą zaczęły krążyć depesze i delegacje.

Eksport przez Windawę

Berlin można było przechytrzyć w jeden sposób: znajdując drogę, którym polskie zboże mogłoby trafić nad Bałtyk, a stamtąd pożeglować na zachód. Samo przebicie się do Niemna nie wystarczyłoby: jego ujście również leżało w granicach Prus. Integralną częścią wielkiego planu było przekopanie drugiego kanału, łączącego Niemen z położonymi dalej na północny wschód Dubissą i Windawą. Port u jej ujścia, o tej samej nazwie, dawniej – jedno z głównych miast Kurlandii, lenna Rzeczypospolitej, od trzeciego rozbioru leżał w granicach Cesarstwa Rosyjskiego.

Budową Kanału Windawskiego zająć się jednak miała Rosja: główny zaś trakt wodny, który połączy zlewiska Wisły i Niemna, stworzyć miało i sfinansować Królestwo Kongresowe.

Nie obeszło się bez intryg, nacisków i demonstrowania przewag Petersburga: minister, Franciszek Ksawery Drucki-Lubecki, entuzjasta wielkich inwestycji napędzających koniunkturę, prawdziwy keynesista avant la lettre i to na skalę, która zachwyciłaby samego Rafała Wosia, chciał, żeby cała inicjatywa pozostała w rękach Ministerstwa Skarbu. Aleksander poruczył jednak zadanie wojsku, zaś wielki książę Konstanty delegował je – to logiczne – Kwatermistrzostwu Generalnemu WP, czyli gen. Maurycemu Haukemu. Temu nie pozostało nic innego jak wezwać majora Prądzyńskiego, cenionego za kampanię moskiewską, Lipsk i Berezynę, za znajomość języków, trygonometrii i architektury fortecznej, i wygłoszenie podszytych desperacją słów, które znaleźć można w większości przewodników po Kanale, przynajmniej tych, w których zaprojektowano rozdział historyczny: „„Ja na żaden sposób nie mogę Księciu powiedzieć, że w polskich korpusach artylerii, inżynierii i kwatermistrzowstwa nie mam oficera, co by potrafił zrobić projekt kanału! Jeżeli sam się tego nie chcesz podjąć, powiedzże mi, ale pod odpowiedzialnością twego sumienia, kto to lepiej od ciebie zrobi”.
Śluza Dębowo. Płetwonurkowie biorą udział w XXI edycji akcji "Podwodne sprzątanie Biebrzy" na odcinku Jagłowo-Dolistowo na kanale Augustowskim, Fot. PAP/Marcin Onufryjuk
Stąd podręcznik Eytelweina na kulawym stole zajazdu: Prądzyński douczał się nocami, w dzień jechał, szedł, brnął, płynął i przedzierał się przez olszyny, grądy, starorzecza i rozlewiska pogranicza Podlasia i Suwalszczyzny, Królestwa i Cesarstwa (granica biegła przez kilkadziesiąt kilometrów wzdłuż Bierzy i Netty, dopiero dalej na północ oddalała się, pozostawiając Augustów, Suwałki i Wigry po stronie polskiej), lecz przede wszystkim – zlewisk dwóch wielkich rzek. Zadanie można było sformułować prosto: w którym miejscu przekroczyć wysoki na kilkadziesiąt metrów wododział między Niemnem a Wisłą? Jaki przekop wymagać będzie najmniej wysiłku?

Koterbska śpiewa

Możliwości były trzy: od rzeki Supraśli przebijać się w stronę wpadającej do Niemna Świsłoczy. To byłoby trasa najkrótsza. Albo – od Biebrzy płynąć w górę Tatarki, a następnie przez bagna i podsychające latem cieki, przez Sokołdę i Przerwę dotrzeć do – również należącej do zlewiska Niemna – Łosośny. I kto wie, może Maria Koterbska śpiewałaby, a z nią cała Polska, nie Augustowskie, lecz „Białostockie noce”? I przespać się chociaż dwie godziny przed świtem. Zadecydowała hydrodynamika (przydał się na coś ten Eytelwein!). Zmorą budowniczych kanałów w epoce przed wynalezieniem parowych pogłębiarek (a dalibóg, i współcześnie!) jest wieczny kłopot z zamulaniem. Tysiące ton ziemi spływa z deszczami i potokami, osiadając na dnie stojącej wody kanałów i już po kilku latach barki zaczynają szorować po dnie. Najprostszym i najtańszym rozwiązaniem tego problemu jest wytyczyć trasę kanału tak, by w jego środkowej części wpadała doń rzeka, za sprawą której pojawi się niewielki choćby nurt.

Druga kwestia to gigantyczne koszty kopania. Sprawę może znacznie ułatwić obecność jezior: najlepiej odpowiednio długich, polodowcowych, rynnowych.

I to właśnie przesądziło: Czarna Hańcza, płynąca z Wigier i Sucha Rzeczka – z Serw, zasilające w wodę najwyżej położony, biegnący przez Puszczę odcinek Kanału, zwany czasem Czarnobrodzkim. I jeziora, których nazw starczyłoby dla tuzina Koterbskich: Necko, Krechowieckie, Studzieniczne, Orle.

Ostatecznego wyboru drogi wodnej łączącej Wisłę z Niemnem dokonał sam car dopiero 22 kwietnia 1824 roku, szczegóły zaś ustalili ze strony polskiej – generał Hauke i rosyjskiej – Pierre Bazaine na naradzie w Łomży w czerwcu 1824. Jedni i drudzy posiłkowali się przy tym mapami, szkicowanymi przez Ignacego Prądzyńskiego przed dwustu laty.

Wody nie lubił

Sam major Prądzyński, choć objął początkowo kierownictwo budowy, niedługo w Augustowie zabawił i „Dworek Prądzyńskiego”, w którym dawniej mieścił się Zarząd Kanału, a dziś – muzeum to taki antykwaryczny żarcik: w początkach 1826 Prądzyńskiego aresztowano w związku ze śledztwem nad Towarzystwem Patriotycznym, a gdy w 1829 został zwolniony – zaraz wybuchło powstanie listopadowe. Wsławił się w nim jako jeden z najzdolniejszych strategów, wygrał bitwę pod Iganiami, przez cztery schyłkowe dni (16-19 sierpnia) był Wodzem Naczelnym, potem zaś – zesłanie w Wiatce i gorzka starość w mająteczku w Górach Świętokrzyskich. Wody szczególnie nie lubił: może przeczucie? Bo zginął, utopiwszy się podczas kąpieli zdrowotnych, których zażywał w uzdrowisku na Helgolandzie. ODWIEDŹ I POLUB NAS Ale jego szkice i planty miały taką moc, jakby rysował je Zaczarowanym Ołówkiem: w roku 1825 na placach budowy od Biebrzy do Niemen staje pięć tysięcy ludzi (potem ich liczba wzrośnie do siedmiu). Pracują ramię w ramię: korpus inżynieryjny, sprowadzona do najcięższych prac kompania karna WP aż z Zamościa, miejscowi chłopi i litewscy smolarze, którym trafiła się okazja życia. Rosyjscy starowierzy, którzy trafili na Suwalszczynę w XVII wieku, uchodząc przed prześladowaniami z Rosji, szczególnie cenieni są jako kowale; żydowska biedota ze sztetłech od Goniądza po Białystok najmuje się do czerpania wody wielkimi kołowrotami.

A największym paradoksem Kanału jest fakt, że już wiosną 1825 roku, na wiadomości o skali podjętych robót Berlin, któremu zależało na trwałości Świętego Przymierza, spuścił z tonu i podjął jednostronną decyzję o obniżce ceł. Cała inwestycja zatem, z punktu widzenia handlu zbożowego, okazała się niepotrzebna i niewykorzystana: Polacy dokończyli swoją część (po powstaniu listopadowym ponownie podjęto prace i zakończono je dopiero w 1840), ale Rosjanie niż nie kwapili się do prac nad Kanałem Windawckim: chociaż i tych kilka odcinków i jazów, które zdążyły powstać, Litwini do dziś pokazują z dumą.

Osiemnaście śluzowań

Koło zamachowe się kręciło: cegielnie od Augustowa po Wólkę Wołłowiczowską, huta i odlewnia żeliwa w dobrach Karola hr. Brzozowskiego, dziś noszących nazwę, nie dziwota, Huty Sztabińskiej. Huczą wielkie piece do wypalania wapna zwykłego i hydraulicznego, źwir kopany jest pod Sejnami, ale granit sciągany jest z Gór Świętokrzyskich, a czerwone klinkry wypalane w Warszawie. Lubecki dwoi się i troi: rozpoczyna tworzenie floty, kontraktuje systematyczną wycinkę drzewa (wówczas to nikogo nie gorszyło), uruchamiania wytwórnie smoły (do uszczelniania stawideł i wrót śluz) na taką skalę, że Kanał Augustowski do dziś wymieniany jest w opracowaniach jako „kolebka polskiego przemysłu bitumicznego”…

Czemu? Oczywiście, może przywołać podniesioną już tezę, że był keynesistą swoich czasów, jak z marzenia redaktora Wosia, i przy pomocy wielkich inwestycji nakręcał koniunkturę. I jest w tym sporo prawdy.

Tyle, że co najmniej równie istotne było dlań (i dla elity Królestwa Kongresowego) silniejsze związanie ziem Kongresówki z Litwą. Skoro car nie kwapi się do spełnienia obietnic z dni Kongresu Wiedeńskiego i nie chce przyłączyć do Polski „północno-zachodnich guberni” – to zwiążmy je przynajmniej gospodarczo!

Jest w tym jakaś racja, choć od drugiej połowy XIX wieku Kanałem płynęły już tylko tratwy, lokalni podróżni i poczta; czasem trochę miodu, żywicy czy sielaw. Ogromna większość towarów szła na wozach, Traktem Kowieńskim, a z czasem – koleją petersburską: kto pchałby się w górę Narwi, Biebrzy i Netty, by potem śluzować się osiemnaście razy? I przespać się chociaż dwie godziny przed świtem. A jednak. Jakieś szczęśliwe zrządzenie wisiało nad Kanałem Augustowskim, troszczyły się o niego władze sanacyjne i komunistyczne. Oczywiście – na swoją skalę, ze swoimi ograniczeniami: sanatorzy zadbali w pierwszym rzędzie o Yacht Club i Klub Oficerski w Augustowie, Zarząd Dróg Wodnych w Białymstoku lał bez opamiętania beton aż do początku lat 70., kiedy to wreszcie objęto cały system ochroną konserwatorską i zaczęto przywracać do łask drewno, klinkier i faszynę.

Przekop Wisły. Pierwsza tak potężna regulacja rzeki dokonana ludzką ręką

Poodcinać odnogi i skupić prąd.

zobacz więcej
Ale dla wielu było to miejsce szczególne. Graniczna ziemia (dopiero w roku 1569 województwo podlaskie włączono do Korony), miejsce, gdzie trudzili się obok siebie starowierzy, małopolscy ułani, Żydzi i Litwini stała się dla wielu rodzajem zwornika albo pamiątki dawnej Rzeczypospolitej. W Dwudziestoleciu kto miał za co i chciał się pokazać jechał, owszem, do Zaleszczyk, a kto chciał się polansować politycznie – do Druskiennik. Ale echt inteligencja, uniwersytecka i techniczna, jeździła do Augustowa. I tak już zostało: warto by kiedyś napisać jednoaktówkę o upalnym dniu na Kanale w roku 1954, kiedy gdzieś między śluzami Przewięź a Gorczyca przybijają do brzegu trzy kajaki: z pierwszego wysiada na brzeg Wojtyła, z drugiego – Herbert, a z trzeciego – Mrożek…

To nad Kanałem wniósł w 1938 roku swój pierwszy duży budynek (Dom Turysty PTTK w Augustowie) najwybitniejszy polski architekt XX wieku, Maciej Nowicki. W tym samym roku w pobliskim pałacyku odbyło się nieformalne spotkanie, torujące drogę nawiązaniu stosunków dyplomatycznych polsko-litewskich, co nie udawało się przez całe Dwudziestolecie. A wszystkich tych śluzujących się inteligentów, dyplomatów i harcerzy utrwalał na kliszach samorodny talent: handlarz zbożem, który raz wziął do ręki aparat i został jednym z najwybitniejszych pejzażystów Dwudziestolecia, Judel Rotsztejn.

Cukiernia Ciecierskiego

Nie napisałem, jak dotąd, powieści historycznej o Kanale Augustowskim: ale na szczęście istnieje już powieść, która doskonale oddaje ducha tych okolic i to, jak spotyka się w nich, ponad opłotkami chronologii, wszystko, co najlepsze z Rzeczypospolitej Wielu Narodów. Przypomnijmy jej dwa akapity, skoro trwa czerwiec:

„Marszałkowa Aleksandra Piłsudska rozmawia tam – gładząc zmarłego-żywego gronostaja, który leży na jej kolanach – z trzema sędziwymi rycerzami Władysława Jagiełły, a pan Ciecierski, właściciel cukierni przy ulicy Kościuszki 88, podaje herbatę ubranym w skórzane kaptury i futrzane buty litewskim włóczęgom – suwiłkai.. Ale któż to się zbliża? To pani Fliegeltaub, poprawiając żółto-białą perukę, którą strącili jej z głowy esesmani, kiedy kolbami zepchnęli ją z hotelowych schodów, tak, to ona, poczciwa pani Fliegeltaub, która bierze za pokój taniej niż w Suwałkach – dodatkowe łóżko z pościelą 1 zł, a jeśli pan dobrodziej sobie życzy, to może przyjść panienka, jest czysta i zdrowa, jeśli pan życzy, może być chrześcijanka – tak, to ona idzie pod rękę z księdzem Jemiałkowskim, ale kto to był? A tuż za nimi pani Maria Konopnicka, a z drugiej strony panna Zielonkówna, która ma księgarnię na ulicy Kościuszki pod 84, więc nieopodal cukierni pana Ciecierskiego – były dwie siostry Zielonkówny, obie bardzo ładne, druga, ta mniej śmiała, idzie sobie z tyłu -prowadzą pod łokcie Szymona Konarskiego, który ma na piersi pięć wystrzępionych dziurek z czerwonymi obwódkami, jeśli został zabity salwą plutonu egzekucyjnego, albo siną pręgę na szyi, jeśli został powieszony, bowiem pan Mareczek nie pamięta, jaką śmiercią zginął ten bohaterski emisariusz. I podbiegają do nich trzej wioślarze z warszawskiego AZS-u, mają czarne, obcisłe spodenki do kolan i koszulki z biało-zielonym znakiem klubu na piersi, czerwone wiosła oparli o ścianę, i zapraszają obie siostry Zielonkówny – a także Szymona Konarskiego, jeśli nie ma nic przeciwko temu – na przejażdżkę kajakami po Wigrach.

– Popłyniemy do ujścia Czarnej Hańczy i pokażemy paniom bobrowe żeremia, a potem dalej do klasztoru kamedułów na półwyspie i tam zjemy obiad, a po obiedzie autobusem, który odjeżdża spod PTTK, wrócimy do miasta. I przespać się chociaż dwie godziny przed świtem. – A potem ja – mówi Szymon Konarski – zapraszam miłych państwa na ciastka do cukierni Ciecierskiego. Także i panie – dodaje zwracając się do pani Aleksandry Piłsudskiej i do pani Fliegeltaub.

(…) – A te ciastka to będą z kremem? – pyta najstarszy z rycerzy Jagiełły.

– Z kremem i z malinami – zapewnia pan Ciecierski. – A maliny zbierały dzisiaj o świtaniu w lasku pod Płocicznem, tam gdzie szosa z Gawrychrudy skręca w lewo, ku żwirowni w Sobolewie, nasze miłe, drogie panny Zielonkówny.

– A krem – pyta rycerz – jaki będzie? Taki z różową polewą, przedwojenny?

– Krem jaki kto lubi – odpowiada pan Ciecierski. – Mamy tu wszystkie kremy, jakie są na świecie.

– No to idziemy, idziemy! – wołają panny, rycerze, włóczędzy i Maria Konopnicka także się przyłącza”.

Lato roku 1983 dawno minęło i pan Mareczek (Rymkiewicz) rozmawia już z paniami Piłsudską i Fliegieltaub, zmierzając na ciastka do niebieskiej cukierni Ciecierskiego. Ale znów jest czerwiec – i sosny nad Kanałem, wytyczonym miękkim ołówkiem na mapie Kwatermistrzostwa Generalnego równo dwieście lat temu.

-Wojciech Stanisławski

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP 2023

Zdjęcie główne: Śluza Przewięź na Kanale Augustowskim, łączącej Jezioro Białe Augustowskie z Jeziorem Studzienicznym. Fot. PAP/Jerzy Ochoński
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.