Cywilizacja

Piekło na egzotycznej francuskiej wyspie

Trochę mniej niż Uznam, trochę więcej niż Wolin. Nielegalna masowa imigracja zniszczyła oceaniczny raj.

Od kilku tygodni z czołówek we francuskich mediach nie schodzi policyjno-wojskowa operacja Wuambuszu, czyli likwidacja slumsów na Majotcie. Slumsów? Przecież Majotta, położona na Oceanie Indyjskim między Afryką a Madagaskarem, jest jak krajobraz z pocztówki. Wyspa, której zarys przypomina z lotu ptaka konika morskiego, słynie z pięknych plaż, raf koralowych, tropikalnego lasu i bogactwa przyrody, co przyciąga turystów z całego świata.

Jednak arkadia plaż, dżungli, egzotyki, zabytkowych meczetów, kolorowych strojów i sympatycznych zwierzaków jakby żywcem wyjętych z kreskówki „Madagaskar”, w ciągu zaledwie jednej dekady zmieniła się w piekło, wywołując rozżalenie, gniew i bunt u spokojnych zazwyczaj mieszkańców. Jak do tego doszło?

Najpierw bardzo szybki rzut oka geograficzno-historyczny, raczej przydatny, zważywszy że nawet większość Francuzów nie potrafi usytuować 101. departamentu na mapie, i nie wie, skąd się on właściwie we Francji wziął.

Położona na Oceanie Indyjskim na północny zachód od Madagaskaru mała wyspa z archipelagu Komorów o obszarze 374 km2 – trochę mniej niż Uznam, trochę więcej niż Wolin – należy do strefy afrykańskiego islamu obszaru suahili. Nazywane w XIX wieku „wyspami wojowniczych sułtanów” Komory przez stulecia stanowiły teatr rozmaitych lokalnych konfliktów.

W 1841 r. Andriantsoly, ostatni sułtan Majotty, doszedł do wniosku, że nie jest w stanie dłużej stawić czoła rywalom z Moheli, Anjouan czy z Wielkiego Komora i postanowił poszukać protektora. Ponieważ sułtanaty komoryjskie i malgaskie cieszyły się poparciem Anglików, zwrócił się on z prośba o protekcję do obecnych w regionie rywali tych ostatnich, czyli Francuzów. Monarchia lipcowa Ludwika Filipa bardzo chętnie skorzystała z okazji, odkupując wyspę. Cena była niewygórowana, raptem tysiąc piastrów, a transakcję w imieniu Francji przeprowadził Pierre Passo, oficer marynarki w randze zaledwie kapitana.

Francja zaprowadziła na wyspie swoje porządki, polegające głównie na zniesieniu niewolnictwa (połowa ludności została uwolniona za odszkodowaniem), wprowadzeniu plantacji trzciny cukrowej, przysłaniu kilku administratorów i wybudowaniu kilku kilometrów utwardzonej drogi. Na tym jej symboliczne zaangażowanie chwilowo się skończyło.

Jednak z drugiej strony była to prawdziwa miłość od pierwszego wejrzenia i do dziś wola trwania przy Francji nie osłabła u mahoryjskiej ludności ani na jotę. Czy jest taki drugi przykład w historii? Może zgłaszające akces do Stanów Zjednoczonych Puerto Rico? Może Związek Jaszczurczy szlachty pruskiej przekładający Polskę nad Krzyżaków?

W efekcie nigdy na Majotcie nie było żadnego znaczącego ruchu niepodległościowego, separatystycznego czy dekolonizacyjnego. Wręcz przeciwnie: gdy w grudniu 1974 roku przeprowadzono w archipelagu Komorów referendum, większość mieszkańców Majotty opowiedziała się za pozostaniem pod panowaniem francuskim (63,8%), podczas gdy na pozostałych wyspach archipelagu, skolonizowanych pół wieku później, za niepodległością zagłosowało 95%.

Perspektywa oderwania od metropolii wywołała u mieszkańców przerażenie: profrancuski lobbying i antykomoryjska mobilizacja zaowocowały wynikiem 99,4% w kolejnym referendum w lutym 1976.

Trzeba przyznać, że w momencie antyzachodniej euforii dekolonizacyjnej, stręczonej i popieranej po II wojnie światowej przez Sowiety, Amerykanów, rozmaite instytucje międzynarodowe i cały postępowy świat, taka postawa była ewenementem. Zgromadzenie Ogólne ONZ, gdzie większość była i jest po stronie byłych europejskich kolonii, wielokrotnie potępiało Francję, a Majotta do dziś jest na czarnej liście terytoriów Komisji Dekolonizacyjnej Narodów Zjednoczonych. Wiadomo, paternalistyczny dobry bwana z Moskwy, Waszyngtonu czy Genewy lepiej wiedzieć, co dobre dla biedny czarny człowiek.

Kilka następnych dekad to nieustanna batalia polityczna mahoryjskich elit o zacieśnienie więzów z metropolią, przy ogromnym niezrozumieniu i obojętności ze strony większości francuskiej klasy politycznej, a zwłaszcza o przyznanie statusu departamentu na równi z pozostałą setką departamentów. Status TOM, czyli terytorium zamorskiego, choć korzystniejszy z gospodarczego punktu widzenia (m. in. brak pętających rozwój absurdalnych norm brukselskich), jawił się Mahoryjczykom jako podejrzany, bo stanowiący krok do niechcianej niepodległości. Udało się to w 2011 r., gdy Majotta stała się jednym z pięciu departamentów zamorskich Francji.

Czemu zatem zamiast idyllicznego obrazka jak z reklamówki biura podróży telewizja transmituje migawki pokazujące policyjne kordony i buldożery w akcji? Czemu wyspa, która w porównaniu z sąsiadami ma wszelkie możliwe atuty, zamieniła się w piekło na ziemi?

Nie da się ukryć, że od dekady czy dwóch życie na Majotcie stało się o wiele mniej sielskie: gigantyczna przestępczość, brak elementarnego bezpieczeństwa, implozja infrastruktur w każdej dziedzinie życia – wszystko to paraliżuje normalne życie.

Gdy zapytać statystycznego Mahoryjczyka, jak wygląda konkretnie jego codzienny koszmar, o którym jego współobywatele z Metropolii najczęściej nie mają pojęcia, to włos się jeży na głowie, a oczy otwierają z niedowierzenia.

Mahoryjczyk zaczyna dzień od sprawdzenia, czy z kranu leci woda. To podstawowe wydawałoby się dobro, która Francja zapewnia wszystkim swoim zamorskim terytoriom, staje się coraz bardziej deficytowe. Po porannej modlitwie – niemal cała populacja wyspy, poza garstką przybyłych z Europy mzungu (białych), to praktykujący muzułmanie – Mahoryjczyk rutynowo sprawdza w internecie, czy może bezpiecznie dojechać do pracy lub odwieźć dzieci do szkoły.

Po wyspie krążą bowiem uzbrojone w maczety, pałki i kamienie bandy wyrostków, prawie zawsze nieletnich, a niekiedy nawet dzieci. Atakują one przejeżdżających kierowców, obrzucają ich samochody kamieniami, organizują zasadzki, np. ustawiając na zakrętach barykady ze ściętych drzew. Istnieją specjalne aplikacje dla kierowców na smartfon, które zamiast sygnalizować korki i radary, informują, gdzie po drodze sytuują się zasadzki.

Oprócz kierowców celem padają też rolnicy, właściciele terenów uprawnych czy przedsiębiorcy, którzy często po prostu porzucają swoje firmy pod presją. Często przemoc tego rodzaju skoncentrowana jest geograficznie, na konkretnych obszarach. Gdy ci, których ludność nazywa „terrorystami”, zastrasza i przepędza właścicieli, na porzuconych terenach powstają koczowiska, a następnie slumsy, które stają się strefami bezprawia, niedostępnym dla policji zapleczem dla przestępczości zorganizowanej. Burzone obecnie przez buldożery w świetle kamer slumsy nie powstały wszak na ziemi niczyjej.

To coś więcej niż „klasyczna” przestępczość wynikająca z biedy, a nawet więcej niż działalność mafijna. Przemoc ta ewoluowała z drobnych kradzieży dla przetrwania do barbarzyńskiego gwałtu, obejmującego akty tortur. Najczęściej poza zwykłym rabunkiem dochodzi tu aspekt barbarzyństwa: ofiary siecze się maczetami, obcina kończyny, okalecza straszliwie i porzuca na poboczu, na widoku wszystkich, jakby na postrach. „To już nie przestępczość, to barbaria” – mówi niezależna posłanka z wyspy Estelle Youssouffa, precyzując, że „praktycznie każda rodzina jest tu w żałobie”, bo ma kogoś, kto padł ofiarą przemocy.

Kartezjańskiemu Europejczykowi trudno trochę pojąć sensowność takich poczynań, dopóki nie ujmie się ich w szerszym, politycznym kontekście, o czym za chwilę.

O ile brak podstawowego bezpieczeństwa stanowi bez wątpienia pierwszoplanowy problem dla codziennej egzystencji mieszkańców, o tyle drugim, nie mniej uciążliwym jest całkowite przeciążenie infrastruktury jak drogi, systemy wodno-kanalizacyjne, sieci energetyczne itp., które nie nadążają w rozwoju pomimo pompowanych przez metropolię miliardów.

Podobnie jest z sektorem usług publicznych. Opieka zdrowotna, edukacja, opieka społeczna, wymiar sprawiedliwości i mieszkalnictwo mają wielkie trudności z obsługą rosnącej w rekordowym tempie ludności i są na granicy implozji, co prowadzi do napięć takich jak strajk generalny, który w 2018 r. sparaliżował wyspę.

Krajobraz jak w wydanym na pastwę powojennej anarchii kraju Trzeciego Świata, chociaż tu nie było żadnej wojny… Wszystkie te negatywne zjawiska mają zasadniczo jedną przyczynę: to nielegalna masowa imigracja zepsuła oceaniczny raj i zamieniła go w piekło mieszkańców.
Majotta. Zdjęcie z orbity ziemskiej, z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Fot. Nasa / Zuma Press / Forum
Teoria spiskowa? Bynajmniej. Tak to właśnie postrzega miejscowa ludność, która przywykła do wielu niedogodności i cierpliwie czekała na inwestycje metropolii, ale tej jednej uciążliwości już nie znosi. Imigracja jest jak tsunami, zalewa i niszczy wszystko. Jeśli ktoś uważa, że to propagandowa przesada, to powinien rzucić okiem na twarde dane i fakty.

Bezprecedensowy kryzys migracyjny, w obliczu którego znalazła się Majotta najwymowniej widać w liczbach. INSEE, czyli francuski GUS podaje, że wyspa liczy 387 tys. mieszkańców, z czego aż połowa to obcokrajowcy, w 95% nielegalni imigranci z Komorów. To jakby Polska liczyła 15-20 milionów cudzoziemców!

Jednak w rzeczywistości jest jeszcze gorzej, a oficjalne dane są absolutnie niedoszacowane. Licząc import ryżu albo zużycie wody, można uznać, że populacja przekroczyła pół miliona. Podczas lockdownu prefekt wyspy zapomniał ugryźć się w język, twierdząc, że zapewnił 450 milionów masek „po jednej na każdego dorosłego”. Zważywszy, że połowa populacji ma poniżej 20 lat, może się okazać, że dokładniejsze liczenie dałoby rezultat jeszcze bardziej spektakularny, a nielegalnych imigrantów bez żadnego statusu administracyjnego jest co najmniej o 150 tys. więcej niż się powszechnie uważa.

Biorąc pod uwagę, że kiedy Francja przejmowała wyspę, to liczyła ona 3 tys. mieszkańców, w połowie niewolników, a w momencie odrzucenia niepodległości raptem 40 tysięcy, to skala eksplozji demograficznej robi wrażenie. Jeszcze bardziej niesamowity jest fakt, że jest ona dziełem nie tylko populacji autochtonicznej, ale przede wszystkim nielegalnej imigracji.

Sam mechanizm zrozumieć nietrudno: to jak magnes i opiłki, silny magnes i dużo opiłków. Zamorski departament Francji, nawet uboższy niż metropolia, ma znacznie wyższy poziom życia niż sąsiedzi. Na Majotcie, chociaż ogarniętej kryzysem, mieszkańcy wciąż mają lepszy dostęp do edukacji, służby zdrowia, infrastruktur i możliwości zatrudnienia, co przyciąga imigrantów szukających lepszego życia.

Fatum Majotty jest jej położenie geograficzne. Jedna z czterech wysp archipelagu żyje w cieniu pozostałych trzech wysp tworzących państwo, którego aktualna nazwa brzmi Związek Komorów.

Komory to jedno z najbiedniejszych państw świata, wstrząsane od pół wieku zamachami stanu, puczami i secesjami to tej to tamtej wyspy, manipulowane przez zachodnich najemników i reżim RPA, najeżdżane militarnie przez Organizację Jedności Afrykańskiej, które zmienia rządy równie często jak oficjalną nazwę i flagę. Jego PKB jest groteskowy, a jedna czwarta dochodu krajowego to przelewy z diaspory.

Niewykluczone, że łączna liczba Komoryjczyków przebywających na Majotcie, na francuskiej wyspie Reunion i w Marsylii jest wyższa niż milionowa populacja kraju. Dorzućmy to tego systemową korupcję na najwyższych szczeblach władzy, masowy handel paszportami, tanią banderę etc. i mamy niemal wzorzec z Sèvres państw określanych niegrzecznie przez Donalda Trumpa mianem „shithole country”.

Ze względu na niewielką odległość między Majottą a Komorami, raptem 70 kilometrów, przekraczanie granic jest tu stosunkowo łatwe: wystarczy łódź i łut szczęścia na rzadko patrolowanych wodach terytorialnych. Przemyt nielegalnych imigrantów to ważna gałąź gospodarki, a na łodziach zwanych kwasa kwasa do francuskiego raju dociera 60 do 80 Komoryjczyków dziennie.

To, co różni nielegalną imigrację z Komorów na Majottę od jej europejskiego odpowiednika z wysp Kanaryjskich, Lampeduzy czy morza Egejskiego, to większa ilość kobiet, spora część z nich w zaawansowanej ciąży. Komoryjki przypływają tu… rodzić. Nie tylko ze względu na warunki sanitarne pozwalające nie umrzeć w połogu, ale także dlatego, że urodzone na Majotcie dziecko, to po prostu paszport do lepszego życia.

We Francji obowiązuje bowiem ius solis, czyli prawo ziemi. Obywatelstwo nabywa się nie tylko przez dziedziczenie, ale przez sam fakt przyjścia na świat na terytorium Francji.

Po serii obostrzeń w latach 90. XX wieku wygląda to w ten sposób, że dziecko w wieku 13 lat może wybrać obywatelstwo. Do tego czasu żyje ono w próżni prawnej, a razem z nim jego matka i ojciec, którzy jako nielegalni imigranci nie mają prawa pobytu, a jednocześnie nie można ich deportować jako rodziców potencjalnego Francuza.

Absurd czy luka prawna? W każdym razie wystarczająca, by sparaliżować system migracyjny i uniemożliwić deportacje.

Dotyczy to nie tylko noworodków, ale także dzieci nieco starszych, które zostają uznane przez obywateli Francji albo Komoryjczyków z legalnym pobytem. Ojcostwo we Francji deklaruje się po prostu w urzędzie, bez żadnych testów. Niektórzy „ojcowie” mają takich „dzieci” po kilkadziesiąt, z wielu kobiet

Co więcej, spora część tych dzieci jest porzucana po urodzeniu, gdy matka czy ojciec uzyskają już upragniony status „niedeportowalnego”. Szacuje się, że jest ich sześć do ośmiu tysięcy. Większość z nich żyje w slumsach, wychowuje bez jakichkolwiek odniesień do norm cywilizacyjnych i etycznych, a po dorośnięciu staje się mięsem armatnim barbarzyńskich gangów terroryzujących wyspę.

Współczynnik dzietności ma Majotcie wynosi 4,16, a wśród komoryjskich kobiet ponad 5,0. Ich wysoka rozrodczość jest – obok imigracji dorosłych – jednym z czynników demograficznej modyfikacji ludności. ODWIEDŹ I POLUB NAS Przed zalewem „legalnych nielegalnych” imigrantów z Komorów, ale też z Madagaskaru i kontynentalnej Afryki, a ostatnio nawet z Jemenu, Francja próbuje się ratować, ustanawiając kartę pobytu o charakterze terytorialnym, która daje przybyszom prawo do pobytu jedynie na Majotcie, a nie w metropolii. Jednak to plaster na protezie, a efektem masowej inwazji jest wspomniany wyżej paraliż infrastruktury.

Duży napływ imigrantów oznacza większe obciążenie dla systemu opieki zdrowotnej zmuszonego zmagać się z większą liczbą pacjentów. Brak wystarczających zasobów i personelu medycznego ogranicza dostęp do potrzebnych usług medycznych dla lokalnej społeczności. Jedyny na Majotcie szpital to de facto jeden wielki oddział położniczy, który pasożytuje na pozostałych rodzajach medycyny. Cudzoziemki mogą rodzić w komfortowych warunkach, ale rodzimi Mahoryjczycy latają do okulisty samolotem.

Tak samo w sferze mieszkalnictwa: wzrost populacji imigrantów wymaga dodatkowych mieszkań i zakwaterowania, a ich brak powoduje przeludnienie i konieczność poszukiwania alternatywnych rozwiązań, takich jak nielegalne koczowiska i slumsy, strefy bezprawia, ogniska chorób i siedliska bandytyzmu.

Na niewielkiej wyspie miejscowi tracą źródła utrzymania, gdy ich pola zmieniają się w slumsy, a samorządom brakuje miejsca na budownictwo socjalne, przez co ceny nieruchomości rosną. Objętego ochrona tropikalnego lasu nie da się ot tak, po prostu wykarczować. Oczywiście imigranci tego typu zakazami się nie przejmują: na powstałych nielegalnie w dżungli poletkach oraz na polach odebranych przemocą miejscowym rolnikom kwitną plantacje zasilające szarą strefę i stanowiące lukratywne źródło dochodu dla mafii.

Podobnie katastroficzna masowa imigracja jest dla edukacji. Szkoły muszą sprostać zwiększonej liczbie imigrantów w wieku szkolnym, w tym urodzonym na miejscu, co oznacza potrzebę zatrudnienia dodatkowych nauczycieli, zapewnienia odpowiedniej ilości klas i materiałów dydaktycznych. 80% uczniów pochodzi z Komorów. Samorządowcy obliczyli, że z powodu masowej imigracji oraz galopującej demografii przybyszów trzeba by co tydzień otwierać nową szkołę.

Wysokie obłożenie klas negatywnie wpływa na jakość nauczania. Wszystkie szkoły zmuszone są funkcjonować w systemie zmianowym, co dezorganizuje życie rodzin. Warto dodać, że uczniowie przybywający z Komorów – często przysyłani przez rodziny, dla których to jedyna droga, by zapewnić swoim pociechom minimum edukacji – są totalnymi analfabetami. Nierzadko do podstawówek obok Mahoryjskich dziesięciolatków uczęszczają Komoryjczycy z zarostem, tzw. brodate dzieci.

Wobec takiego kryzysu wielu mieszkańców wyspy woli wysłać swoje dzieci do szkół na Reunion albo do Metropolii. Tam przynajmniej nie są narażone na codzienne akty agresji w drodze do szkoły ani na regularne ataki uzbrojonych w maczety band, które organizują oblężenia szkół średnich. Tu codzienny widok policjanta przed wejściem do szkoły nikogo nie dziwi.

Wspomnijmy tylko jeszcze paraliż wymiaru sprawiedliwości sprawiający, że Mahoryjczykom trudno dochodzić swoich praw, bo sądy toną w powodzi spraw azylowych i pobytowych wytaczanych przez lewicowych adwokatów w imieniu nielegalnych imigrantów. Nawet w zakładach karnych 80% więźniów stanowią Komoryjczycy.

Wielu polityków lokalnych wskazuje, że nielegalna imigracja i zrodzony przez nią chaos to nie tylko wynik spontanicznych procesów, ale również celowe działanie polityczne. Czyje? Nietrudno zgadnąć: w regionie jest jedno państwo, które ma interes, motyw i środki – to wspomniane Komory.

Jak Francja wykradła dzieci Reunionu. „Mają nie być zbyt czarne”

Niektóre matki traciły córki i synów jedynie dlatego, że paliły papierosy.

zobacz więcej
Zgadywać zresztą nie ma potrzeby, bo taka właśnie jest oficjalna narracja komoryjskiej klasy politycznej. Prezydent Azali Assoumani, przyjmowany z honorami w Pałacu Elizejskim, mówi otwarcie, że Majotta to terytorium Komorów okupowane przez Francję.

Celem masowej imigracji jest nie tylko zemsta z zawiści za pozostanie przy Francji, ale także zmiana wyniku ewentualnego referendum w sprawie przynależności Majotty. Komory mają nadzieję zdobyć demograficzną przewagę i bronią demograficzną osiągnąć to, czego nie udało im się na arenie międzynarodowej ani przez głosowanie.

– Nielegalna imigracja to zorganizowane działanie przemocowe mające na celu destabilizację terytorium, a głównym narzędziem tej przemocy jest broń migracyjna, która jest wykorzystywana przez sąsiada, Komory, które roszczą sobie prawa do Majotty – mówi bez owijania w bawełnę cytowana posłanka Estelle Youssouffa. Analogia do wojny hybrydowej prowadzonej przez Recepa Erdogana czy Aleksandra Łukaszenkę nasuwa się sama: – Przemoc oraz napływ imigrantów na nasze terytorium są narzędziami w polityce zagranicznej prezydenta Azalego, podobnie jak robią to prezydent Turcji lub prezydent Białorusi.

Podobnie jak Erdoganowi, otwarta wrogość nie przeszkadza władzom Komorów przyjmować szczodrego finansowania przez Francję (ostatnio 150 mln euro z funduszu rozwojowego), a komoryjskim politykom drenować francuskiego system socjalnego. Tutejszy minister spraw zagranicznych wyłudził oszustwami ponad ćwierć miliona euro.

Narracja o ukradzionej dekolonizacji została zbudowana przez Komory, ale jest propagowana również przez niektórych francuskich polityków, opcji lewicowej rzecz jasna. Da się odnaleźć tu cały wachlarz fobii i motywacji, od antyrasistowskiej ojkofobii po marksistowski rewolucjonizm.

Jedni leczą kolonialne kompleksy, wedle których czarny jest zawsze kolonizowaną ofiarą. Inni szukają na Majotcie precedensu dla metropolii, wykorzystując ostry kryzys do ewolucyjnej modyfikacji prawa migracyjnego i azylowego.

Francuska lewica od Jean-Luca Mélenchona ucieka się nawet do legitymizacji cichego podboju Majotty przez Komory, cytując etnologów twierdzących, że populacja archipelagu tworzy jeden naród o wspólnym języku, kulturze i obyczajach, co znaczy, że nielegalni imigranci z Komorów są na Majotcie u siebie.

Ciekawe, że ci sami lewicowcy twierdzą, że nie istnieje naród francuski ani francuska kultura. Jak widać kryteria etnologiczne są rasistowskie we Francji, ale postępowe w Afryce.

Lewica nie tylko protestuje w metropolii, urządzając „antykolonialne” demonstracje, gdzie biali studenci protestują przeciw operacji Wuambuszu popieranej w stu procentach przez czarnoskórych mieszkańców wyspy. Lewica działa także przeciw Francji, używając swoich ulubionych metod, takich jak np. obstrukcja sądowa. Na samym początku operacji czyszczenia slumsów lewicowa sędzia Catherine Vannier wydała nakaz jej przerwania ze względów humanitarnych.

Mieszkańcy wyspy nie są ślepi na fakt, że politycy, NGO-sy i sądy używają prawa przeciw im samym w ramach opcji na rzecz obcych. Hordy barbarzyńskich gangsterów terroryzujących wyspę są nazywane przez autochtonów „dziećmi sędziego”.

Dlaczego egzotyczne problemy odległej wyspy powinny nas interesować? Może dlatego, że nie są one ani egzotyczne ani odległe? Wręcz przeciwnie, paroksyzm kryzysu migracyjnego, który wstrząsa Majotta wygląda w dużej mierze jak laboratorium Europy, nawet jeśli proporcje i liczby nie są tej skali.

Masowa imigracja typu kolonizacyjnego w Europie to przecież toutes proportions gardées to samo zjawisko, co na Majotcie, wywołane w dużej mierze przez te same przyczyny: kombinacja naturalnych procesów, takich jak nieokiełznana demografia i naturalny pogoń populacji Trzeciego Świata za komfortem i bezpieczeństwem z planowym działaniem obcych czynników, słabością władzy, brakiem woli ze strony elit, wiążącą ręce ideologią pseudohumanitaryzmu etc.

Te same, co na egzotycznej wyspie przyczyny wywołują w Europie te same skutki: „szitholizacja”, brutalizacja życia społecznego, wszechobecna przemoc, przeciążenie systemów socjalnych i infrastruktur… Należałoby się zastanowić, czy Francja i Europa nie zasługują na operacje Wuambuszu w skali kontynentu.

– Adam Gwiazda

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP 2023

Zdjęcie główne: Majotta. płonące śmietniki we wrześniu 2022. Fot. ABACA / Abaca Press / Forum
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.