Teoria spiskowa? Bynajmniej. Tak to właśnie postrzega miejscowa ludność, która przywykła do wielu niedogodności i cierpliwie czekała na inwestycje metropolii, ale tej jednej uciążliwości już nie znosi. Imigracja jest jak tsunami, zalewa i niszczy wszystko. Jeśli ktoś uważa, że to propagandowa przesada, to powinien rzucić okiem na twarde dane i fakty.
Bezprecedensowy kryzys migracyjny, w obliczu którego znalazła się Majotta najwymowniej widać w liczbach. INSEE, czyli francuski GUS podaje, że wyspa liczy 387 tys. mieszkańców, z czego aż połowa to obcokrajowcy, w 95% nielegalni imigranci z Komorów. To jakby Polska liczyła 15-20 milionów cudzoziemców!
Jednak w rzeczywistości jest jeszcze gorzej, a oficjalne dane są absolutnie niedoszacowane. Licząc import ryżu albo zużycie wody, można uznać, że populacja przekroczyła pół miliona. Podczas lockdownu prefekt wyspy zapomniał ugryźć się w język, twierdząc, że zapewnił 450 milionów masek „po jednej na każdego dorosłego”. Zważywszy, że połowa populacji ma poniżej 20 lat, może się okazać, że dokładniejsze liczenie dałoby rezultat jeszcze bardziej spektakularny, a nielegalnych imigrantów bez żadnego statusu administracyjnego jest co najmniej o 150 tys. więcej niż się powszechnie uważa.
Biorąc pod uwagę, że kiedy Francja przejmowała wyspę, to liczyła ona 3 tys. mieszkańców, w połowie niewolników, a w momencie odrzucenia niepodległości raptem 40 tysięcy, to skala eksplozji demograficznej robi wrażenie. Jeszcze bardziej niesamowity jest fakt, że jest ona dziełem nie tylko populacji autochtonicznej, ale przede wszystkim nielegalnej imigracji.
Sam mechanizm zrozumieć nietrudno: to jak magnes i opiłki, silny magnes i dużo opiłków. Zamorski departament Francji, nawet uboższy niż metropolia, ma znacznie wyższy poziom życia niż sąsiedzi. Na Majotcie, chociaż ogarniętej kryzysem, mieszkańcy wciąż mają lepszy dostęp do edukacji, służby zdrowia, infrastruktur i możliwości zatrudnienia, co przyciąga imigrantów szukających lepszego życia.
Fatum Majotty jest jej położenie geograficzne. Jedna z czterech wysp archipelagu żyje w cieniu pozostałych trzech wysp tworzących państwo, którego aktualna nazwa brzmi Związek Komorów.
Komory to jedno z najbiedniejszych państw świata, wstrząsane od pół wieku zamachami stanu, puczami i secesjami to tej to tamtej wyspy, manipulowane przez zachodnich najemników i reżim RPA, najeżdżane militarnie przez Organizację Jedności Afrykańskiej, które zmienia rządy równie często jak oficjalną nazwę i flagę. Jego PKB jest groteskowy, a jedna czwarta dochodu krajowego to przelewy z diaspory.
Niewykluczone, że łączna liczba Komoryjczyków przebywających na Majotcie, na francuskiej wyspie Reunion i w Marsylii jest wyższa niż milionowa populacja kraju. Dorzućmy to tego systemową korupcję na najwyższych szczeblach władzy, masowy handel paszportami, tanią banderę etc. i mamy niemal wzorzec z Sèvres państw określanych niegrzecznie przez Donalda Trumpa mianem „shithole country”.
Ze względu na niewielką odległość między Majottą a Komorami, raptem 70 kilometrów, przekraczanie granic jest tu stosunkowo łatwe: wystarczy łódź i łut szczęścia na rzadko patrolowanych wodach terytorialnych. Przemyt nielegalnych imigrantów to ważna gałąź gospodarki, a na łodziach zwanych kwasa kwasa do francuskiego raju dociera 60 do 80 Komoryjczyków dziennie.
To, co różni nielegalną imigrację z Komorów na Majottę od jej europejskiego odpowiednika z wysp Kanaryjskich, Lampeduzy czy morza Egejskiego, to większa ilość kobiet, spora część z nich w zaawansowanej ciąży. Komoryjki przypływają tu… rodzić. Nie tylko ze względu na warunki sanitarne pozwalające nie umrzeć w połogu, ale także dlatego, że urodzone na Majotcie dziecko, to po prostu paszport do lepszego życia.
We Francji obowiązuje bowiem ius solis, czyli prawo ziemi. Obywatelstwo nabywa się nie tylko przez dziedziczenie, ale przez sam fakt przyjścia na świat na terytorium Francji.
Po serii obostrzeń w latach 90. XX wieku wygląda to w ten sposób, że dziecko w wieku 13 lat może wybrać obywatelstwo. Do tego czasu żyje ono w próżni prawnej, a razem z nim jego matka i ojciec, którzy jako nielegalni imigranci nie mają prawa pobytu, a jednocześnie nie można ich deportować jako rodziców potencjalnego Francuza.
Absurd czy luka prawna? W każdym razie wystarczająca, by sparaliżować system migracyjny i uniemożliwić deportacje.
Dotyczy to nie tylko noworodków, ale także dzieci nieco starszych, które zostają uznane przez obywateli Francji albo Komoryjczyków z legalnym pobytem. Ojcostwo we Francji deklaruje się po prostu w urzędzie, bez żadnych testów. Niektórzy „ojcowie” mają takich „dzieci” po kilkadziesiąt, z wielu kobiet
Co więcej, spora część tych dzieci jest porzucana po urodzeniu, gdy matka czy ojciec uzyskają już upragniony status „niedeportowalnego”. Szacuje się, że jest ich sześć do ośmiu tysięcy. Większość z nich żyje w slumsach, wychowuje bez jakichkolwiek odniesień do norm cywilizacyjnych i etycznych, a po dorośnięciu staje się mięsem armatnim barbarzyńskich gangów terroryzujących wyspę.
Współczynnik dzietności ma Majotcie wynosi 4,16, a wśród komoryjskich kobiet ponad 5,0. Ich wysoka rozrodczość jest – obok imigracji dorosłych – jednym z czynników demograficznej modyfikacji ludności.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Przed zalewem „legalnych nielegalnych” imigrantów z Komorów, ale też z Madagaskaru i kontynentalnej Afryki, a ostatnio nawet z Jemenu, Francja próbuje się ratować, ustanawiając kartę pobytu o charakterze terytorialnym, która daje przybyszom prawo do pobytu jedynie na Majotcie, a nie w metropolii. Jednak to plaster na protezie, a efektem masowej inwazji jest wspomniany wyżej paraliż infrastruktury.
Duży napływ imigrantów oznacza większe obciążenie dla systemu opieki zdrowotnej zmuszonego zmagać się z większą liczbą pacjentów. Brak wystarczających zasobów i personelu medycznego ogranicza dostęp do potrzebnych usług medycznych dla lokalnej społeczności. Jedyny na Majotcie szpital to de facto jeden wielki oddział położniczy, który pasożytuje na pozostałych rodzajach medycyny. Cudzoziemki mogą rodzić w komfortowych warunkach, ale rodzimi Mahoryjczycy latają do okulisty samolotem.
Tak samo w sferze mieszkalnictwa: wzrost populacji imigrantów wymaga dodatkowych mieszkań i zakwaterowania, a ich brak powoduje przeludnienie i konieczność poszukiwania alternatywnych rozwiązań, takich jak nielegalne koczowiska i slumsy, strefy bezprawia, ogniska chorób i siedliska bandytyzmu.
Na niewielkiej wyspie miejscowi tracą źródła utrzymania, gdy ich pola zmieniają się w slumsy, a samorządom brakuje miejsca na budownictwo socjalne, przez co ceny nieruchomości rosną. Objętego ochrona tropikalnego lasu nie da się ot tak, po prostu wykarczować. Oczywiście imigranci tego typu zakazami się nie przejmują: na powstałych nielegalnie w dżungli poletkach oraz na polach odebranych przemocą miejscowym rolnikom kwitną plantacje zasilające szarą strefę i stanowiące lukratywne źródło dochodu dla mafii.
Podobnie katastroficzna masowa imigracja jest dla edukacji. Szkoły muszą sprostać zwiększonej liczbie imigrantów w wieku szkolnym, w tym urodzonym na miejscu, co oznacza potrzebę zatrudnienia dodatkowych nauczycieli, zapewnienia odpowiedniej ilości klas i materiałów dydaktycznych. 80% uczniów pochodzi z Komorów. Samorządowcy obliczyli, że z powodu masowej imigracji oraz galopującej demografii przybyszów trzeba by co tydzień otwierać nową szkołę.
Wysokie obłożenie klas negatywnie wpływa na jakość nauczania. Wszystkie szkoły zmuszone są funkcjonować w systemie zmianowym, co dezorganizuje życie rodzin. Warto dodać, że uczniowie przybywający z Komorów – często przysyłani przez rodziny, dla których to jedyna droga, by zapewnić swoim pociechom minimum edukacji – są totalnymi analfabetami. Nierzadko do podstawówek obok Mahoryjskich dziesięciolatków uczęszczają Komoryjczycy z zarostem, tzw. brodate dzieci.
Wobec takiego kryzysu wielu mieszkańców wyspy woli wysłać swoje dzieci do szkół na Reunion albo do Metropolii. Tam przynajmniej nie są narażone na codzienne akty agresji w drodze do szkoły ani na regularne ataki uzbrojonych w maczety band, które organizują oblężenia szkół średnich. Tu codzienny widok policjanta przed wejściem do szkoły nikogo nie dziwi.
Wspomnijmy tylko jeszcze paraliż wymiaru sprawiedliwości sprawiający, że Mahoryjczykom trudno dochodzić swoich praw, bo sądy toną w powodzi spraw azylowych i pobytowych wytaczanych przez lewicowych adwokatów w imieniu nielegalnych imigrantów. Nawet w zakładach karnych 80% więźniów stanowią Komoryjczycy.
Wielu polityków lokalnych wskazuje, że nielegalna imigracja i zrodzony przez nią chaos to nie tylko wynik spontanicznych procesów, ale również celowe działanie polityczne. Czyje? Nietrudno zgadnąć: w regionie jest jedno państwo, które ma interes, motyw i środki – to wspomniane Komory.