Historia

Nie bali się Boga, zabijali księży

Janusz Prokopiuk, pierwszy sekretarz KW PZPR w Radomiu, miał usłyszeć od Edwarda Gierka, że panujący w PRL ma radomian „w dupie”. A w konferencji telefonicznej z innymi sekretarzami wojewódzkimi Gierek mówił: „powiedzcie radomiakom jak my ich nienawidzimy, im więcej bluźnierstwa, tym lepiej”.

25 czerwca 1976 roku na ulice Radomia wyszli robotnicy z fabryk znajdujących się w mieście. Większe strajki zanotowano także w Ursusie i Płocku. Mniejsze w 24 ówczesnych województwach PRL. Protesty w połowie dekady, w której statystycznie i – przede wszystkim – propagandowo żyło się najlepiej w całej historii Polski Ludowej, spowodowały podwyżki cen artykułów spożywczych zapowiedziane poprzedniego dnia w telewizji. Podwyżki były drastyczne, od kilkudziesięciu do nawet ponad stu procent. Radom był miastem niedoinwestowanym, biedniejszym od innych ośrodków przemysłowych, z infrastrukturą odziedziczoną w dużej części po XIX wieku.

Władze były przygotowane na ewentualne protesty, ale nie w Radomiu. Do miasta sprowadzono jedynie siedemdziesięciu kilku funkcjonariuszy ZOMO do wsparcia miejscowej milicji, toteż do wczesnego popołudnia ulice były we władaniu protestujących. Zanim ściągnięto siły z innych miast, dwudziestotysięczny tłum nie doczekawszy się rozmów z pierwszym sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR zdążył wedrzeć się do siedziby lokalnych władz partii, zdemolować ją i podpalić. Przewidujący sekretarz zdołał odpowiednio wcześniej opuścić Komitet.

Do zmierzchu miasto spacyfikowano i już wieczorem tego samego dnia władze wycofały się z podwyżek cen. Pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego PZPR Edward Gierek poczuł się jednak osobiście dotknięty protestami. Jak podaje w książce pisanej już w innej rzeczywistości ustrojowej Janusz Prokopiuk, pierwszy sekretarz KW PZPR w Radomiu, miał on usłyszeć od Gierka, że panujący w PRL ma radomian „w dupie”. A w konferencji telefonicznej z innymi sekretarzami wojewódzkimi Gierek mówił: „powiedzcie radomiakom jak my ich nienawidzimy, im więcej bluźnierstwa, tym lepiej”. W tej telekonferencji pierwszy sekretarz wydał dyspozycje, aby w całym kraju odbyły się wiece poparcia dla władzy i potępiające „warchołów” z Radomia.
Radom w lipcu1976, po czerwcowych protestach. Wiec poparcia dla PZPR. Fot. PAP/CAF- Wojciech Stan
Płonący Komitet – to przypominało grudzień 1970 roku. Wtedy stracił władzę Władysław Gomułka, a uzyskał ją Edward Gierek. Płonący gmach Komitetu Wojewódzkiego musiał się skojarzyć rządzącym, że kto jest przy władzy, gdy płoną komitety, to ją traci. Miejsce Gomułki zajmował teraz Gierek i być może przeraził się, że jest sekretarzem pomiędzy podpaleniami. Aby uspokoić pierwszego sekretarza rzeczywiście w całym kraju na stadionach klasa robotnicza wyrażała mu swoje poparcie i potępiała „warchołów” oraz „wichrzycieli”, a w przemówienia – tradycyjnie i tym razem aluzyjnie – wplecione były podejrzenia obcej inspiracji wydarzeń.

Szybka reakcja władz z odwołaniem podwyżek w obawie przed nowym Grudniem ’70, zaowocowała działaniami represyjnymi milicji o specyfice mieszczącej się w nazwie „ścieżki zdrowia”. Zatrzymanych w aresztach przepuszczano przez dwa szeregi milicjantów bijących pałkami, i to bez względu na to, czy byli uczestnikami zajść pod Komitetem, czy przechodniami. Kilkuset robotników zostało osądzonych w trybie przyspieszonym, gdzie zapadały wyroki do roku więzienia i w trybie zwykłym, gdzie osiem osób skazano na kary od ośmiu do dziesięciu lat więzienia, a jedenaście na pięć do sześciu lat. Ponad sto wyroków opiewało na kary od dwóch do czterech lat.

Wydarzenia w Radomiu i innych miastach zachwiały pozycją Edwarda Gierka. Masy przestały być z partią nie tylko w Dzienniku Telewizyjnym – propaganda sukcesu była do czasu skuteczna – i prysła „moralno-polityczna jedność narodu”. Po dekadzie sekretarza z Sosnowca zostały wspomnienia, że jaki był, taki był, ale do ludzi nie strzelał. Fakt, władza w czerwcu 1976 roku postawiła na bicie. Milicji pacyfikującej protestujących nie wydano broni palnej, co być może dało jeszcze władzom w miarę spokojne cztery lata udawanej zgody narodowej, do strajków sierpniowych w 1980 roku.

Na komisariatach i w aresztach podczas „ścieżek zdrowia” nikt nie umarł. W Radomiu były jednak ofiary śmiertelne – dwóch robotników zginęło pod kołami przyczepy wyładowanej materiałami budowlanymi. To był wypadek, bo przyczepę sami robotnicy rozpędzili w celu uderzenia w szeregi zomowców. Jeden z mieszkańców Radomia zmarł 30 czerwca w wyniku pobicia przez patrol milicji, ale nie było to bezpośrednio związane z wydarzeniami. Dużo później, 18 sierpnia, zmarł w szpitalu ksiądz Roman Kotlarz.

Ksiądz Kotlarz pełnił obowiązki proboszcza w jednej z podradomskich parafii. 25 czerwca szedł ulicą w centrum Radomia do jednego z kościołów, przy którym była stołówka dla księży. Napotkawszy tłum idący pod gmach Komitetu, ksiądz Kotlarz przyłączył się i szedł z protestującymi kilkaset metrów. Gdy tłum mijał inny kościół, ksiądz wszedł na stopnie jego schodów i pobłogosławił demonstrantów. Po czym ksiądz Kotlarz zniknął z pola widzenia tłumu, ale musieli widzieć go nie tylko protestujący. Trzeba pamiętać, że Służba Bezpieczeństwa nie ograniczała swojej czujności do największych miast i w PRL była wszędzie.

Naprawdę gliny były na dworcach. Siódemka Kelusa

Czterem funkcjonariuszom SB i MO postawiono zarzuty. Dwóch uniewinniono, dwóm umorzono.

zobacz więcej
Po zajściach w Radomiu, już w swojej parafii w Pelagowie, ksiądz Kotlarz w kazaniach ujmował się za demonstrującymi robotnikami. Co spowodowało wezwanie go do prokuratury w Radomiu na rozmowę ostrzegawczą i protesty wysyłane przez władze partyjne do kurii biskupiej w Sandomierzu. Równolegle z oficjalnymi szykanami miały miejsce działania nieznanych sprawców.

Według wspomnień gospodyni księdza, któregoś wieczoru latem 1976 roku do plebanii zapukało trzech mężczyzn. Po wskazaniu im pokoju, gdzie był ksiądz, gospodyni po jakimś czasie usłyszała jego jęki. Gdy próbowała interweniować, jeden z „gości” uderzył także ją, a ksiądz polecił: „Uciekaj, dziecko, uciekaj”. Jak ustalono po latach, wizytujący zawinęli księdza w dywan i bili drewnianymi nogami wyrwanymi z krzeseł. Takich odwiedzin było przynajmniej trzy.

O pobiciach księdza po latach opowiadali także jego bratanek i jeden z ministrantów. Bratanek odwiedzał stryja, kiedy po jednym z najść leżał w łóżku z zanikami świadomości, a ministrantowi ksiądz Kotlarz pokazał plecy, które – jak wspominał – „były tak czarne, jak sutanna księdza”.

Sposób bicia księdza miał nie zostawiać widocznych śladów na ciele, ale był fatalny – co zapewne było zamierzone – dla organów wewnętrznych. Gdy w sierpniu ksiądz zasłabł podczas odprawiania mszy i trafił do szpitala, był w złym stanie psychicznym i fizycznym. Źle funkcjonowała wątroba, płuca, serce i nerki. Cierpiał na bezsenność, ogólne pobudzenie, natłok myśli, trudno było mu usiedzieć w gabinecie lekarza. Był przyjęty na oddział nerwic, co lekarze tłumaczyli w późniejszym śledztwie brakiem miejsc na oddziałach somatycznych, choć nerwica była zdiagnozowana i rzucała się w oczy.

Ksiądz Roman Kotlarz był schorowany, miał wyciętą część żołądka, był po operacji dwunastnicy i wyrostka robaczkowego, ale opłakany stan psychiczny musiał mieć związek z ostatnimi wydarzeniami, czyli nocnym nachodzeniem księdza przez „nieznanych sprawców”. Po dwudniowym pobycie w szpitalu ksiądz Kotlarz zmarł, o godzinie ósmej 18 sierpnia 1976 roku w wieku 48 lat. W akcie zgonu jako przyczynę śmierci podano krwotoczne, obustronne zapalenie płuc i spowodowaną nim niewydolność serca.
Izba Pamięci ks. Romana Kotlarza. Fot. PAP/Piotr Polak
Był duchownym, na którego władze zwracały uwagę od początku jego posługi. W ciągu pierwszych siedmiu lat kapłaństwa ks. Kotlarz pracował w sześciu parafiach. Pelagowo było ostatnią, służył tu piętnaście lat. Biskup sandomierski przenosił księdza z parafii do parafii na skutek interwencji władz. W kazaniach ksiądz bronił obecności religii w szkołach i piętnował nauczycieli za promowanie ateizmu. Pierwsze przenosiny nastąpiły właśnie na skutek skarg nauczycieli.

Z zachowanych fragmentów kazań wiadomo, że mówił między innymi: „Zginął Herod strawiony za życia przez robactwo, zginął Hitler – biada każdemu, kto z Bogiem wojuje”. W tamtych czasach oczywiste stwierdzenia homiletyczne były uderzeniem w stół, a nożyce partyjne odzywały się natychmiast. Innym razem mówił już bardziej bezpośrednio: „Nie wierzcie w to, co wam mówią w szkołach, że Boga nie ma i nie było na Ziemi. Bóg był, jest i będzie, a historia jest zmienna. Jaki by nie był rząd, który prześladuje Kościół katolicki, długo nie powojuje.”

Widać, że ksiądz Kotlarz musiał interesować Służbę Bezpieczeństwa na długo przed radomskim czerwcem. Tak rzeczywiście było, jego kazania były nagrywane w różnych parafiach, w których pracował. Jedne z przenosin wymuszonych na biskupie sandomierskim przez władze spowodowały nawet powstanie komitetu społecznego, który zorganizował petycję wiernych żądających zostawienia księdza, podpisaną przez prawie całą wieś, ponad tysiąc osób. W Pelagowie ksiądz postanowił się bronić przed inwigilacja i nękaniem przez władze na sposób kapłański – w 1965 roku dokonał aktu oddania parafii Pelagów w niewolę Matce Bożej. Tym aktem ksiądz wpisał się w obchody milenijne, kiedy mobilizował się duchowo cały Kościół w Polsce.

ODWIEDŹ I POLUB NAS
Protesty w Radomiu, a przede wszystkim „ścieżki zdrowia” i liczne drakońskie wyroki spowodowały powstanie w PRL zorganizowanej opozycji. Już we wrześniu zawiązał się Komitet Obrony Robotników, a na tej samej radomskiej fali – Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela. To KOR w pierwszym komunikacie upomniał się o księdza Kotlarza. Na pierwsze śledztwo trzeba było czekać do czasów „Solidarności” lat 1980 – 1981. Władze pod naciskiem związku podjęły dochodzenie, ale nie przyniosło ono rezultatów. Następne śledztwo, podjęte w 1990 roku, ustaliło ponad wszelką wątpliwość, że księdza kilkukrotnie pobito. Nie ustalono personaliów „nieznanych sprawców”. Nic nie dało nawet to, że jeden z milicjantów pracujących na najbliższym parafii posterunku po latach zaczął mówić. Okazało się, że wytypowani przez niego funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa od pewnego czasu nie żyją.

– Krzysztof Zwoliński

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP2023
Tygodnik TVP jest laureatem nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Zdjęcie główne: Trablice, 18 sierpnia 2017. Budynek dawnej parafii, obecnie Izba Pamięci ks. Romana Kotlarza, gdzie przy obelisku poświęconym kapłanowi-męczennikowi zostały złożone kwiaty i zapalone znicze, w ramach obchodów upamiętniających 41. rocznicę Radomskiego Czerwca’76 i męczeńskiej śmierci księdza. Fot. PAP/Piotr Polak
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.