Kultura

„Trzeba było nie napadać na Polskę” – mówi Indiana, zanim pośle kolejnego Niemca do piekła

Rosły, dobrze zbudowany, w kapeluszu marki Fedora, podniszczonej skórzanej kurtce, z biczem, rewolwerem i kilkudniowym zarostem. Na ekrany wchodzi piąta część sagi o przygodach nieustraszonego archeologa, który boi się węży.

Come-back nastąpił w chwili, gdy wszyscy już pogodzili się z myślą, że pożegnaniem amerykańskiego aktora z rolą, która zaskarbiła mu sympatię milionów kinomanów, był „Indiana Jones i królestwo kryształowej czaszki”. Film niezbyt udany, zarobił jednak masę pieniędzy, mimochodem wzbudzając gniew ziomków Putina. Komuniści z Sankt Petersburga domagali się zakazu wyświetlania „czwórki” w Rosji, albowiem obrażała ona służby specjalne Związku Radzieckiego.

Elita KGB miałaby się uganiać za prekolumbijskimi gadżetami w nadziei, że uda się posiąść wiedzę kosmitów? Nigdy w życiu! „Nie możemy pozwolić, by podstępne kłamstwa Zachodu wpływały na naszą młodzież” – grzmiały czerwone dinozaury, nie dostrzegając, iż towarzyszka Spalko i jej podwładni są klonami postaci z zimnowojennych produkcji z epoki Trumana i Eisenhowera.

Sami twórcy doszli poniewczasie do wniosku, że zbłądzili. Skoro bolszewicy wypadli na ekranie blado, należało reaktywować przeciwnika, którego nienawidzić wręcz wypada: nazistów. Wytykanie nicponiom spod znaku swastyki narodowości od jakiegoś czasu jest w złym tonie. W „piątce” Indiana zapomina się i przygważdża doktora Vollera ripostą: „jesteś Niemcem, nie sil się na żarty”. Jest jednak rok 1969 i druga wojna światowa mało kogo obchodzi. Weterani chcą zapomnieć, kaci – wtopić się w tłum. Ameryka wybrała przyszłość. Neil Armstrong spaceruje po księżycu, młodzi ćpają i protestują przeciwko interwencji w Wietnamie, Beatlesi są popularniejsi od Jezusa. Zrezygnowany doktor Jones nazywa sam siebie „człowiekiem starożytnym”.

Sposób na Archimedesa

Szczęśliwie to tylko chwilowy kryzys. Gdy chrześniaczka wplącze się w międzynarodową aferę, archeolog-awanturnik wróci do gry. Harrison Ford nieźle się trzyma jak na swój wiek, ale w prologu musiał skorzystać ze wsparcia fachowców od CGI [czyli obrazów generowanych komputerowo – red.]. Już słyszę marudzenie, że takie szachrajstwa psują frajdę wielbicielom dawnego, analogowego Jonesa. O co wam chodzi? Przecież osobnik „łączący najwyższą inteligencję z rekordową sprawnością fizyczną” (copyright by profesor Jerzy Płażewski) od początku był postacią z bajki. Poza tym heros uzależniony od efektów specjalnych, jak narkoman od kokainy, naturalną koleją rzeczy też staje się takim efektem.

George Lucas, ojciec chrzestny „archeologicznej” sagi, chciał, by fabuły z Indianą odwoływały się do przedmiotów owianych mistyczną aurą. Arka Przymierza, Kamienie Sankary, Święty Graal i Kryształowej Czaszka spełniały to kryterium. Tym razem hitlerowcy zamierzają wygrać wojnę przy użyciu Włóczni Longinusa, zwanej też włócznią św. Maurycego. Jeden z egzemplarzy bezcennej relikwii znajduje się w Krakowie.

Doktor Jones nie podąży jednak na wzgórze wawelskie, bowiem scenarzyści nagle zmienili zdanie i wyciągnęli zza pazuchy artefakt mocniej (ich zdaniem) działający na wyobraźnię. To przyrząd do obliczania pozycji ciał niebieskich, znaleziony na początku XX wieku we wraku koło wyspy Antykithira. Ze wszystkich teorii dotyczących antycznego mechanizmu wybrano najmniej prawdopodobną: że zaprojektował go Archimedes. Każdemu obiło się o uszy to nazwisko. Z filmu wynika, że mędrzec z Syrakuz parał się również „czasoprzestrzenną meteorologią”.

Antyczny szajs

Pierwszy odcinek kinowego serialu o archeologu, który boi się węży był spektakularny, drugi przerażający, trzeci prorodzinny, czwarty niepotrzebny. W piątym równowaga między humorem i powagą została zachwiana na rzecz nostalgii. Sporo jest powtórek z rozrywki, a świat doktora Jonesa znacząco się skurczył. Nie licząc alpejskiego prologu i nowojorskiej klamry akcja filmu rozgrywa się strefie śródziemnomorskiej. Główny adwersarz dziwnie przypomina konstruktora rakiet V1 i V2 Wernera von Brauna, który po wojnie zmienił front i współtworzył amerykański program kosmiczny.
Harrison Ford w Berlinie podczas niemieckiej premiery najniowszego filmu o Indianie Jonesie. Fot. Hannes Albert/dpa Dostawca: PAP/DPA.
Co ciekawe, nasz bohater na plan zabicia Hitlera reaguje chłodno i ani myśli pomagać w jego zrealizowaniu. Mimo deklarowanej praworządności („wszystkie skarby muszą trafić do muzeum”) najważniejszym z nich obdarowuje przyjaciela. Nie drgnie mu też powieka, gdy bezcenne zabytki ulegają destrukcji. Chcąc zatarasować drogę ściągającym go agentom, Indy bez wahania przewraca regały wypełnione antyczną ceramiką. No cóż, między innymi za nonszalancję go kochamy.

Mechanizm z Antykithiry liczy sobie 22 wieki. Korzenie filmowej pentalogii aż tak głęboko nie sięgają. Oczywiście, można szukać (i znaleźć) protoplastów Jonesa wśród ludzi, tworzących zręby archeologii. Gdyby ktoś nakręcił serial o życiu Gioveniego Baptisty Belzoniego, wielu widzów miałoby problem z uwierzeniem, że ów awanturnik był zarazem pionierem egiptologii, a gdyby żył dłużej z pewnością dokonałby kolejnych epokowych odkryć. Ale Indiana tak naprawdę jest aniołem zemsty. Pojawił się, by ukarać kalifornijską fabrykę snów za odejście od pierwotnej misji, którą było poprawianie ludziom nastroju.

Potęgę Hollywood zbudowały eskapistyczne widowiska, lecz snobizm i błędna ocena rzeczywistości spowodowały, że w latach 60. minionego wieku takie filmy praktycznie zniknęły z ekranów. Wytwórnie postawiły na „poważne kino dla dorosłych ludzi”. Efektem były prestiżowe sukcesy, pochwały recenzentów oraz finansowa katastrofa. Spielberg i Lucas jako pierwsi zrozumieli, że to ślepy zaułek i zaproponowali powrót do przeszłości. Sukcesy „Gwiezdnych wojen”, „Szczęk” i „Bliskich spotkań trzeciego stopnia” zirytowały krytyków. Zaczął się pomstowanie na „kino popcornowe”, „zinfantylizowaną widownię” i schlebiających małolatom reżyserów.

Intelektualista z biczem

Indiana Jones, formalnie rzecz biorąc, urodził się na plaży na Hawajach w maju 1977 roku. Nie ma matki, ale aż dwóch (a licząc z doproszonymi scenarzystami czterech) ojców. Według innej wersji jest Frankensteinem czyli potworem pozszywanym z fragmentów innych ludzi. Takich jak Errol Flynn, Humphery Bogart („Skarb Sierra Madre”, Charlton Heston („Tajemnica Inków” czy Jean-Paul Belmondo („Człowiek z Rio”. Last, but not least, był ulepszonym Bondem. Młodociana publika z entuzjazmem przyjęła spektakle w duchu retro, wykorzystujące najnowocześniejsze technologie. W cenie biletu do kina dostawałeś atrakcje rodem z lunaparku. Nieustające fajerwerki, zawrotne tempo, rollercoaster emocji. ODWIEDŹ I POLUB NAS Momentami mogło się wydawać, że filmowców ponosi wyobraźnia. Jones miewał do czynienia z siłami nadprzyrodzonymi. Złośliwi twierdzili, że razem ze złotą epoką Hollywood wróciły (neo)kolonialny punkt widzenia i mizoginia. Rzeczywiście, początkowo rola kobiet w cyklu sprowadzała się do wydawania okrzyków przerażenia. Na szczęście damom w opałach na ratunek przybywał On. Rosły, dobrze zbudowany, w kapeluszu marki Fedora, podniszczonej skórzanej kurtce, z biczem, rewolwerem i kilkudniowym zarostem.

Indiana ma w sobie coś z doktora Jekylla i Mr Hyde’a. Gdy wykłada i prowadzi zajęcia ze studentami sprawia wrażenie intelektualisty, tudzież safanduły. Jednak gdy wyrusza w delegację, wstępuje w niego nowy duch. Zdarza się, że jest lekkomyślny i zgryźliwy, lecz kręgosłup moralny ma ze stali. To zasługa Spielberga, bo Lucasa zawsze kusiło, by uczynić z tego zuchwalca postać bardziej szemraną: hedonistę i playboya, żyjącego ze sprzedaży odnalezionych artefaktów.

Z wiekiem Jones coraz bardziej poczciwiał, stopniowo tracąc swój szelmowski wdzięk. Jeszcze przed przejściem na emeryturę odkrył, że najważniejsza w życiu jest rodzina (obejmująca również towarzyszy dawnych przygód). Tę ewolucję uwiarygodnił aktor, może nie wybitny, lecz fotogeniczny i poukładany.

Oscarowa gala jak sowiecka akademia. Hollywood maszeruje w jedynie słusznym kierunku

W aurze filmowej rewolucji natychmiast pojawiają się skojarzenia z socjalistycznymi punktami za pochodzenie.

zobacz więcej
Jak to się stało, że Harrison Ford nie był pierwszym wyborem? Zdaje się, że Lucas miał do niego żal za zdominowanie „Gwiezdnych wojen”. Odbył się casting, który wygrał Tom Selleck, lecz wybrańca podkupiła telewizja NBC, potrzebująca twardziela do kryminalnego serialu „Magnum”. I dobrze się stało. Wyobrażacie sobie Indianę Jonesa z wąsami?

Hollywoodzkie studia nie kwapiły się, by sfinansować ekstrawagancki projekt dwóch brodaczy. Spielberg, w co trudno dziś uwierzyć, miał opinię ryzykanta, który kusi los przekraczając budżety i nie dotrzymując terminów. „Doigrał się” – komentowano klapę komedii „1941”. Negocjacje trwały rok. Lucas zaręczył za przyjaciela, lecz kontrakt z Paramount przewidywał drakońskie kary, jeśli reżyser wyda więcej niż 19 milionów dolarów, a na planie spędzi ponad 88 dni. Spielberg nazwał to „pokutą”.

Głowa do kapelusza

Do 2012 roku, gdy prawa do cyklu przejęła wytwórnia Disneya, archeolog z rewolwerem zgromadził dla swych ojców fortunę, szacowaną na dwa miliardy dolarów. Ale co tam pieniądze, ważniejsze że „kino Nowej Przygody” nadawało i poniekąd nadal nadaje ton amerykańskiej branży filmowej, najpotężniejszej na świecie. Paradoksalnie Harrison Ford coraz rzadziej zakładał Fedorę. Po „Ostatniej krucjacie” na kontynuację trzeba było czekać 19 lat.

Kolejne wersje scenariusza lądowały w koszu, Lucas upierał się, by nasłać na Indianę kosmitów. Spielberg twierdził, że to zły pomysł. Minęło kolejnych 14 lat i szefowie Disneya będą musieli cykl restartować. Bohaterowie są nieśmiertelni, ale aktorzy odchodzą. Życząc Fordowi długiego życia poza ekranem, podziękujmy mu, że zabawiał nas tak długo i skutecznie. Co z tego, że przygody Jonesa nie rozgrywały się w realnym świecie? Jak mawiał pewien archeolog: „jeśli szukacie prawdy, zapiszcie się na zajęcia z filozofii”.

– Wiesław Chełminiak

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP 2023

Zdjęcie główne: Pomnik Indiany Jonesa na Leicester Square w Londynie. Fot. BACKGRID / Backgrid USA / Forum
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.