W dwa i pół miesiąca po wypadku, pod koniec listopada 1848 roku, stan Gage’a w pełni się ustabilizował: z widoczną blizną na policzku i na czubku głowy, z wyczuwalnym pod palcami ubytkiem kości czołowej (zarośniętym jednak oponami mózgowymi, mięśniami i skórą) i z opadającą powieką, był jednak nie tylko (jak odnotował „Boston Globe”) „nadal przystojny”, lecz przede wszystkim – w pełni sprawny fizycznie, poczytalny i samodzielny w takim stopniu, że przeniósł się na farmę rodziców, gdzie zajął się prostymi czynnościami gospodarskimi, z czasem zaś orką, karczowaniem nieużytków i zaganianiem konno stad bydła.
To, czym zajmował się zawodowo przez kolejnych tuzin lat jest łatwiej odtworzyć niż to, co działo się z jego ciałem, mózgiem, świadomością i osobowością. Tu znów musimy westchnąć nad zasłoną XIX-wiecznej retoryki, która luki w faktografii chętnie uzupełnia „romantycyzowaniem” wydarzeń, ich udziwnianiem lub wręcz nadawaniem im podmuchu niesamowitości, zupełnie, jakby historię życia pirotechnika opisywał nam Edgar Allan Poe. Zmarły zresztą, przypomnijmy, w nigdy niewyjaśnionych okolicznościach w rok po wypadku Gage’a w październiku 1849 w niedalekim Baltimore.
Utalentowany woźnica
Bieg dalszego życia Gage’a da się na upartego streścić w jednym akapicie: w 1849 został na kilka tygodni zaproszony (jako „osobliwość”) do Bostonu przez Henry’ego Bigelowa, profesora chirurgii na Harwardzie; po serii badań i „okazań publicznych” w gronie naukowców Gage występował w stanach wschodniego wybrzeża jako żywa osobliwość, ani na chwilę nie rozstając się z żelaznym prętem, który był przyczyną zranienia, a którego używał na poły jako amuletu, na poły jako laski.
W 1852 podjął pracę jako woźnica dyliżansu dalekobieżnego w Chile, gdzie przez kolejnych siedem lat świetnie dawał sobie radę powożąc szóstką (!) koni po wysokogórskich szlakach, zarządzając niewielką firmą przewozową, nieomylnie rozpoznając groźne sytuacje pogodowe i polityczne (wojny, rewolty, zbójcy), ucząc się hiszpańskiego, odkładając sporo gotówki i flirtując.
W 1859 przeniósł się do Kalifornii i podjął pracę na farmie, chcąc być bliżej mieszkających tam w tym czasie matki i siostry. Dopiero w lutym 1860, w 12 lat po wypadku, jego zdrowie nagle i nieoczekiwanie się pogorszyło: zaczął doświadczać tego, co ówcześni opisali jako „napady epilepsji” i po jednym z nich, 20 maja 1860 roku, zmarł.
Tyle kronika. Historycy badający dzieje Gage’a są ją w stanie uzupełnić o kilka relacji z Chile, nazwiska zatrudniających go farmerów, ba, nazwę dyliżansu, ale zagadka nie jest przez to bliższa rozwiązania. Jakim cudem Gage przeżył wypadek – i co się z nim później działo?
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Podstawowym ograniczeniem jest zawodność ówczesnych metod badawczych i terminologii. Poza oględzinami w Bostonie nikt nie śledził stanu zdrowia pirotechnika: nie zapraszał go na badania okresowe, nie mierzył ciśnienia, nie polecił zdawać sprawozdania: na dobrą sprawę „znikł z radaru” po wyjeździe do Chile, zaś najbardziej zaangażowany w badanie jego przypadku dr Harlow dowiedział się, trochę przypadkowo, o jego śmierci i odtwarzał losy byłego pacjenta na podstawie relacji rodziny. Jakie zresztą badania można było przeprowadzić, prócz oględzin blizn, ewentualnie badania słuchu i wzroku? Ani o prześwietleniu rentgenowskim, ani o rezonansie magnetycznym nikomu się jeszcze nie śniło, a ówczesne określenia „konwulsje” i „epilepsja” dałoby się dziś rozpisać na setkę różnych objawów.
Dotkliwy brak kronikarza
To jednak nie wszystko: myśląc o losach Gage’a po raz drugi wpadamy w pułapkę, jaką stworzyła retoryka i terminologia – i na dobrą sprawę nie mamy szans się z niej wydostać. Nieliczne „obrazki z życia pacjenta”, wyrywkowe, nie tylko opisują jego zachowania na różnych etapach rekonwalescencji (w godzinę, dzień, dwa tygodnie, pół roku i pięć lat po wypadku), lecz są często ukształtowane przez wyobrażenie narratora o tym, co dzieje się z cudem ozdrowiałym człowiekiem, któremu pręt prześwidrował mózg na wylot – lub co powinno się z nim dziać.
Mamy więc świadectwa o Gage’u trzymającym się po wypadku mężnie i dowcipkującym „doktorze, jest tu robótka dla pana” (
Doctor, here is business enough for you). Możliwe. Mamy świadectwa o jego niezborności i halucynacjach w 48 godzin po wypadku, gdy rozwinął się stan zapalny (oczywiste), o jego otępieniu, siedzeniu ze wzrokiem utkwionym w jeden punkt w miesiąc później (całkiem możliwe). O Gage’u, który „nie był sobą”, jak zaświadczali byli koledzy z pracy (możliwe). O „bestii, wykazującej zezwierzęcenie i niezdolność opanowania swych najbardziej wstydliwych odruchów” (możliwe, choć czy nie przerysowane?). O woźnicy i przedsiębiorcy, zdumiewającym świadków swym refleksem, życzliwością i obyciem (jw.). O jego skardze, podczas jedynych systematycznych badań przeprowadzonych w Bostonie, na „nieokreślone, dokuczliwe odczucie, którego nie potrafi bliżej określić” (bardzo możliwe; ale co to było? Swędzenie? Dzwonienie w uchu? „Słyszenie” barw czy cyfr? Halucynacje?). I tyle.