Cywilizacja

Przychodzi baba do lekarza, a lekarz… robot

Już dziś mamy „protezy czuciowe” i egzoszkielet. Aparat operuje, oddycha za chorego, dializuje, wstrzykuje leki, pożywienie i płyny, kontroluje stan organizmu. Chatbot zastępuje psychologa. A jutro… Robotyka taka, że żyć, nie umierać.

Narzekamy na lekarzy? Na ich „automatyzm działania”, 5-minutowe badanie, traktowanie pacjenta nie po ludzku, tylko jako „przypadek”? Podejrzewamy błędy w sztuce, nieprzygotowanie i brak wiedzy, nałogi, przemęczenie – które potrafi się odbić podczas zabiegu chirurgicznego nawet zgonem operowanego? Ciekawe zatem, jak zareagujemy na wielką medyczną rewolucję, która dzieje się na naszych oczach. Parafrazując serię dowcipów niezwykle popularnych w końcówce PRL: przychodzi baba do lekarza, a lekarz robot.

Oczywiście owa baba z żartów wcale nie będzie musiała nigdzie chodzić, tylko zadzwoni smartfonem, kaszlnie i przyłoży czoło do czujnika temperatury, a „lekarz” wyśle jej diagnozę i receptę smsem. Liczba potencjalnych aplikacji i diagnoz jest nieograniczona. A pandemiczne doświadczenie z „teleporadą”, które choć czasem „śmieszy, tumani, przestrasza”, to jednak ostatecznie oswaja nas z takim „zautomatyzowanym” podejściem do medycyny. Czy będziemy umieli zaufać cyfrowemu systemowi eksperckiemu tak, jak naszej rodzinnej Pani Doktor?

Psychologicznie nas to mało przeraża, o ile lekarz-robot nie będzie wyglądał jak człowiek, a jak komputer. Mają tego dowodzić badania przeprowadzone na początku pandemii przez Amerykanina Giovanni Traverso i jego grupę z Massachusetts Institute of Technology (MIT). Przeprowadzona ad hoc ankieta internetowa wśród Amerykanów wskazywała, że większość respondentów była otwarta na wykonywanie przez roboty działań drobnych, choć w bliskim kontakcie z pacjentem, jak np. pobranie wymazu z nosa czy pomoc osobom leżącym przy zmianie pozycji w łóżku.

Naukowcy z MIT z inżynierami z Boston Dynamics stworzyli zatem prototyp robota dla oddziałów ratunkowych, wyposażonego w czujniki temperatury, tętna, saturacji etc i komunikującego się przez wideo z realnym lekarzem. Eksperymentalny kontakt z robotem miało 40 pacjentów, poza wywiadem robot przeprowadził im wymaz z nosa – 34 z nich stwierdziło, że spotkanie z lekarzem-robotem prawie niczym nie różniło się od rozmowy z człowiekiem-klinicystą, o czym można poczytać na łamach Jama Network Open z 4 marca 2021 [0].

Stosunek ludzi do robotów to wielkie zagadnienie z zakresu psychologii, które tu skrócimy do kilku prostych stwierdzeń współczesnej nauki. Pojawia się na ten temat sporo publikacji w czasopismach naukowych i książek w różnych językach, rozważających chociażby możliwość pomocy – nie tylko medycznej, ale właśnie socjalnej czy wręcz psychologicznej – robotów, niesionej osobom przebywającym w domach opieki społecznej.
Francuska publikacja „Młode roboty i starzy ludzie. Opieka i nowe technologie w gerontologii” (trzech autorów: Jérôme Pellissiera , Mireille Trouilloud , Pascal Menecier) wydana w lutym 2021 r. przez „Chronique Sociale” odpowiada na wiele pytań: Czy nowe technologie bardzo ułatwiają relacje terapeutyczne i jak je ograniczają? Co roboty używane w gerontologii mówią nam o naszym spojrzeniu na ludzi, którym je oferujemy? Czy u osób starszych są uzależnienia cybernetyczne? Fot. okładka książki
Na ogół uważamy, że roboty i ludzie należą do bytów różnej kategorii, głównie dlatego, że te pierwsze nie są żywe. Nie spodziewamy się po nich emocji. Przy czym niektórzy ludzie generują np. stereotyp, że robot jest podobny do człowieka, a inni postrzegają go jako zupełnie innego. I to decyduje, czy „odczłowieczamy” roboty (bez zastanowienia wyłączylibyśmy je, nawet gdyby robot prosił bardzo uczuciowym ludzkim głosem, abyśmy tego nie robili, bo nie wie, czy później się obudzi) [1].

Można powiedzieć nie bez kozery, że robot jest dla nas tym, czym dla mieszkańca XIX-wiecznego Zachodu był Murzyn. Twórca słowa „robot”, Karel Čapek, użył go do opisania „czegoś co wykonuje za nas robotę”, czyli ciężką pracę. Nadał on swojemu RUR-owi, czyli uniwersalnemu robotowi kształt człowiekopodoby, bowiem przypisujemy świadomość i emocje takim bytom, które wyglądają do nas podobnie – im bardziej, tym chętniej. Co pokazał eksperyment Koreańczyka Lee Sung-Hyunga, który kilka lat temu wysłał na ulicę humanoida wyglądającego jak staruszka. Ludzie podchodzili do niej, niosąc pomoc i wykonując ciepłe gesty. Gdyby wyglądała jak blaszany garnek, nikt by się tak nie wysilał
[2].

Tak bardzo przywykliśmy widzieć użyteczność naszych dwunożnych, dwuręcznych ciał, z parami uszu i oczu, że podobnej fizjonomii oczekujemy od robotów
[3]. Mają one jednak wypełniać swe zadania, a do tego celu może być konieczne lub pożyteczne, by mało przypominały ludzi. Współcześni inżynierowie wręcz nie lubią tego humanoidalnego ograniczenia. Robotem nazywają każdą maszynę, której wejścia (np. kamery) i wyjścia (np. mechaniczne ramię ze skalpelem na końcu) pracują pod dyktando systemu sterowania, w celu wykonania określonego zadania. Nie musi być to twór automatyczny, a już zwłaszcza zdolny do autonomicznych decyzji. Prozaicy sprzed wieku chcieli, by ów system sterowania oparty był o sztuczną inteligencję, ale inżynierowie i użytkownicy przez całe dekady zadowalali się robotami, którymi sterował człowiek [4].

To rozum, tylko sztuczny. Bardziej inteligentny, czy tylko udający ludzki? Bać się go, zniewalać, może traktować jak człowieka?

W jednym zadaniu potrafi być mistrzem. Ale daleko mu do ogólnej inteligencji dwuletniego dziecka.

zobacz więcej
W sto lat od pojawienia się w języku słowa „robot” warto zatem zadać sobie pytanie: co to właściwie jest i co może robić?

Genialne ramię da Vinci

Wracając do robotów medycznych. Mniej więcej wtedy, kiedy „baba chodziła do lekarza”, a u nas brakowało wsadu dewizowego do najprostszych leków i terapii, w dalekim Pierwszym Świecie pojawiły się w medycynie pierwsze roboty. Nie były androidami, a napędzające je komputery miały wielkość pokoju zabiegowego.

Rozwój robotyki w medycynie jest szybki. Już w 2004 roku trzech prominentnych profesorów i inżynierów z Uniwersytetu Stanforda na łamach prestiżowego „American Journal of Surgery” opisało historię, teraźniejszość i przyszłość tych technologii w chirurgii [5]. Pomysł bowiem, by zamiast człowieka, na 12 godzin nad otwartym mózgiem czy sercem postawić robota, któremu nie drgnie ręka, nie zmęczy się, nie zaśnie, ani nie będzie miał ataku serca podczas pracy, a jego szanse na zakażenie pacjenta własną florą bakteryjną są minimalne, jest najstarszy ze wszystkich i stosowany coraz powszechniej.

Na przykład współczesne aparaty do zabiegów endoskopowych, które w rękach sprawnego personelu potrafią zdziałać cuda, możemy nazwać robotami zdalnie sterowanymi. Nie są one wcale lub prawie wcale „sztucznie inteligentne”, nie są podobne zewnętrznie do ludzi, ale we współpracy z człowiekiem, przy pomocy czasami bardzo wyrafinowanych systemów sterowania, pozwalają wykonywać operacje, które w przeciwnym razie by się okazały skrajnie trudne lub wręcz niemożliwe.

Pierwsze udokumentowane zastosowanie procedury chirurgicznej wspomaganej robotem miało miejsce w 1985 r., kiedy użyto ramienia chirurgicznego robota PUMA 560 w biopsji neurochirurgicznej (operacji nielaparoskopowej). Pojawiło się magiczne pojęcie: „potencjał większej precyzji”. A wraz z nim elastyczne kamery światłowodowe. Pierwsza procedura laparoskopowa z tym samym robotem to cholecystektomia w roku 1987. W następnym roku PUMA został użyty do wykonania resekcji przezcewkowej. A w 1990 Food and Drug Administration (FDA – amerykańska Agencja Żywności i Leków) zatwierdziła system AESOP wyprodukowany przez Computer Motion do wykonywania endoskopowych zabiegów chirurgicznych.
Aż wreszcie w roku jubileuszowym 2000 wśród wszystkich festiwali i capstrzyków, a także na tle grasującej „pluskwy milenijnej” (ludzie pamiętający procesory sprzed Pentium wiedzą, o czym mowa), pojawił się ON: System Chirurgiczny da Vinci. Produkt geniuszy z firmy Intuitive Surgical. Pierwszy robot zatwierdzony przez FDA do ogólnych operacji laparoskopowych. Nie wymagał, jak poprzednicy, licznych asystujących chirurgów ani endoskopu. Posiadał ekran 3D, na którym chirurg widział całość pola operowanego w najmniejszych szczegółach. I miał ramiona nie jak hipopotam, a jak ważka (1 cm średnicy), w dodatku wyposażone w „endo-nadgarstki” precyzyjnie naśladujące wprawne ruchy chirurga, który stawał przy sterach robota. Nacięcie nie musiało już być wielkie, zagrożenie infekcją okołooperacyjną znacząco spadło [6].

Konstrukcja taka ściśle współpracuje z personelem medycznym. Można myśleć o niej jak o obrabiarce numerycznej, sterowanej przez doświadczonego tokarza. To chirurg planuje cięcie, może nawet odpowiednio opomiarowanym narzędziem wprowadzić do pamięci maszyny ten ruch, by robot powielił identyczny. Przy bardzo specjalistycznych operacjach, które zdolnych jest wykonywać tylko kilku chirurgów na świecie, daje to szansę, by operator zasiadający na przykład w Singapurze jednego dnia nadzorował operację w Pekinie, a drugiego w Moskwie, Warszawie, Londynie i Nowym Jorku, bez marnowania czasu na loty i adaptacje do stref czasowych. Różnica między kosztami szybkiego łącza internetowego a wydatkami na transatlantyckie samoloty i luksusowe hotele też nie jest do pogardzenia. Podobnie jak to, że procedura nie wymaga dalekiego transportu bardzo ciężko chorego pacjenta – o ile leży on w szpitalu, gdzie stoi robot da Vinci.

Automat w mikrokropli

Nie samą jednak chirurgią żyje człowiek. I zasadniczo w medycynie chodzi o to, żeby skalpel się pojawiał dopiero wtedy, gdy już nie ma innego wyjścia. Ochrona zdrowia to nie tylko lekarze, pielęgniarki i salowe w szpitalach czy ośrodkach zdrowia. To także laboratoria medyczne i ich diagności, obrazowanie medyczne i obsługujący go radiolodzy oraz technicy, apteka i farmaceuci, kuchnia czy pralnia szpitalna (z robotami kuchennymi czy pralkami automatycznymi i sterowanymi cyfrowo autoklawami). Wreszcie też sztaby naukowców, którzy poszukują nowych metod, czy leków. Każdy z tych elementów daje się mniej lub bardziej zautomatyzować.

Czy amerykańskie roboty będą chciały umierać za Suwałki?

Mamy do czynienia z geniuszami bez emocji, zdrowego rozsądku, cierpienia.

zobacz więcej
Biologiczne i chemiczne procesy które stoją za działaniem leków (np. antybiotyków)i ich interakcjami (np. niezbędnymi kombinacjami, bo bakterie się uodparniają masowo na antybiotyki) to sprawy bardzo złożone i nadal poznane tylko częściowo. Skala niezbędnego tu eksperymentu przytłacza. Albo się go zautomatyzuje, albo jest w praktyce niewykonalny.

Na przykład odpowiedź na zwiększenie dawki jakiegoś związku może być nieliniowa (czyli niekoniecznie im więcej substancji, tym lepszy efekt). Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, gdy chcemy podać kombinację dwóch substancji. Interakcje między nimi mogą doprowadzić do tego, że w konkretnych proporcjach się wspierają, a w innych działają antagonistycznie. W praktyce oznacza to konieczność przetestowania wielu różnych kombinacji dawek [7]. Nagle stajemy przed zestawem miliona probówek!

Pomocy możemy szukać w laboratorium profesora Piotra Garsteckiego z Instytutu Chemii Fizycznej Polskiej Akademii Nauk, gdzie kierowana przez niego grupa zajmuje się mikrofluidyką. Powstają tam miniaturowe urządzenia, dzięki którym probówki możemy zastąpić kroplami o objętości wyrażanej w mikrolitrach. Zespół pracuje nad urządzeniami, w których można zaplanowane mieszaniny produkować, np. jedno stężenie po drugim, wewnątrz małych kropel, które przechowuje się w kapilarach-kanalikach. Każda z tych kropel, może zawierać np. zaplanowaną mieszaninę antybiotyków, a także zawiesinę bakterii i ich pożywki. Kanaliki wycięte są w przezroczystym materiale, co pozwala automatycznie stwierdzić, jaki procent bakterii udało się unieszkodliwić. Taki układ zaprojektowany przez inżynierów i fizyków a sterowany przez chemików i biologów staje się robotem do masowego testowania różnych stężeń leków na wybranych bakteriach.
I takie automaty, które ładuje się raz na dobę przezroczystymi kartami wypełnionymi pożywką, wyposażone w specjalne systemy automatycznego ładowania konkretnych izolatów bakterii od pacjentów, w celu ich identyfikacji i ustalenia wrażliwości na szeroki zestaw antybiotyków, już od lat pracują w laboratoriach analitycznych. Całą dobę bez przerwy, bez konieczności dalszego wsparcia przez człowieka. Są wyposażone w tzw. system ekspercki i system analizy epidemiologicznej. Szpital szybko zauważy, że ma groźne ognisko epidemiczne, bo automat uruchomi alert, jeśli pojawi się zbyt wiele jakichś konkretnych superbakterii w porównaniu z okresem poprzednim. Oczywiście ostatecznie na wyniku podpisuje się diagnosta – mikrobiolog, coraz jednak mniej ma to wspólnego z nakładaniem krążków bibuły nasączonych antybiotykiem na płytki Petriego z wylanym na nie agarem i mierzeniem stref przejaśnienia wokół nich. Aczkolwiek i do takich analiz istnieją dziś „roboty diagnostyczne”, automatyzujące całą procedurę.

Tych izolowanych od pacjentów bakterii już i hodować nie trzeba, bo taki robot może być jednocześnie nowoczesnym, laserowym spektrometrem masowym, a nie tylko densytometrem. A to znaczy, że wiemy – i to z dużą pewnością – jakieś 24 godziny wcześniej niż przy zwykłym robocie laboratoryjnym oraz co najmniej 48 godzin wcześniej niż w technice klasycznej co wywołało zakażenie i jaki antybiotyk możemy podać. To może uratować życie! [8]

Robotyka taka, że żyć, nie umierać

Wróćmy do problemu wygładzonej trajektorii skalpela w robotach podobnych do wspomnianego da Vinci. Jak mogłaby wyglądać taka konstrukcja, gdyby zamiast w ludzkich trzewiach, miała grzebać we wnętrzu pojedynczej komórki? O ile przy przecinaniu powłok brzusznych drgnienie o jedną dziesiątą milimetra nie stanowi istotnego problemu, o tyle jeśli chcemy zrobić „coś” wewnątrz komórki, nagle okazuje się, że znaleźliśmy się w zupełnie innej komórce. Z tym problemem od kilku lat mierzą się naukowcy z Katedry Robotyki i Mechatroniki Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Profesor Maciej Petko wraz z zespołem opatentowali maszynę, która jest zdolna dotykać wybranych organelli komórkowych.

Koronawirus – skąd wiem, że go mam? Kto e-śledzi chorych, a kto robi testy drive thru?

O tym, dlaczego długo czekamy na wynik badania i jak sztuczna inteligencja pomaga w walce z pandemią.

zobacz więcej
Niewprawne oko widzi w niej najpierw potężną konstrukcję stalową wielkości czterech pralek (układ izolacji od wstrząsów jest rzecz jasna daleko bardziej wyrafinowany niż gumowe nóżki). W jej wnętrzu można zobaczyć układ ruchu podobny do tego z tzw. układarek stosowanych w przemyśle elektronicznym [9]. Istotą sprawy jest połączenie izolowanej ramy i owego manipulatora z kolejnym, bez porównania bardziej precyzyjnym manipulatorem i systemem wizyjnym (czyli kamerą i procesami analizy obrazu). Pierwszy „podrobot” pozwala wybrać komórkę, a drugi – z kamerą – dotknąć wybranego punktu jej wnętrza.

Zupełnie inną kategorię stanowią roboty, które zamiast wykonywać polecania lekarza, współpracują z pacjentem. Czy nowoczesne „protezy czuciowe” rąk nie zasługują same w sobie na miano robota? Tym czy innym sposobem „podsłuchują” one człowieka, starając się zgadywać, jaki ruch chciałby wykonać, a następnie starają się taki właśnie ruch odtworzyć, korzystając z różnorodnych mechanizmów: od prostego, który zaciska „palce”, gdy nacisk wywarty na „dłoń” przekroczy zadaną wartość, po systemy badające sygnały elektryczne, które nerwy transportują do resztek mięśni. Urządzenia takie pozwalają już w dużej mierze na powrót sprawności.

A co, jeśliby takich systemów użyć do pomocy pacjentowi, który ma zbyt słabe mięśnie lub problemy natury neurologicznej? Egzoszkielet to orteza, do wnętrza której wkładamy człowieka. Można to sobie wyobrazić poprzez analogię z ortezami np. po kontuzji kolana. Klasyczne ograniczają zakres ruchu tylko do tego, co wydaje się bezpieczne. A gdyby połączyć to z czujnikami i silnikiem? Wtedy by można wspomagać ruch kolana, dodając siłę urządzenia do siły mięśni pacjenta. Jeśli układ taki rozszerzyć na całe ciało, uzyskujemy automatyczny egzoszkielet. W zależności od ustawień może on albo pomagać w wykonywaniu określonych ruchów, zwiększając nośność układu człowiek-egzoszkielet, albo przeciwnie, zmuszając użytkownika do większego wysiłku.

Ponieważ pod względem użytych technologii konstrukcje te (w prostszych wariantach) nie odbiegają od robotyki „hobbystycznej”, pojawiają się już nawet instrukcje samodzielnej ich budowy, dla odważnych eksperymentatorów
[10].
Idąc tym tropem, można sobie zadać pytanie: czy całego „stanowiska”, innymi słowy – łóżka na intensywnej terapii nie nazwać armią robotów? Aparat, który oddycha za pacjenta, dziesiątki zaprogramowanych automatów, które w zadanym tempie wstrzykują określone leki i podają pożywienie oraz płyny, aparat do dializy, mnóstwo czujników kontrolujących stan organizmu, a w charakterze wisienki na torcie materac z wbudowanym aparatem do masażu, zdolny monitorować wagę pacjenta. Robotyka taka, że żyć, nie umierać.

Roboty związane z medycyną są zatem bardzo różnorodne i stwarzają szereg możliwości. Skoro definiujemy „roboty” tak szeroko, nie wymagając by były humanoidami, to może zupełnie zapomnijmy o kształcie? Skoro potrzebując maszyny do siekania marchewki, tworzymy robota kuchennego ze spiralnymi ostrzami wirującymi w cylindrycznym pojemniku, zamiast dwunoga z ręką trzymającą nóż, a autopilot tylko w kinie ma formę nadmuchiwanego jegomościa, to może są obszary, gdzie nasz robot lepiej sobie poradzi bez ciała?

Boty medyczne, czyli gadające systemy eksperckie

Coraz więcej naszych aktywności ma w sobie element wchodzenia w interakcje z ludźmi na odległość. Gdyby robot miał zastąpić telefonicznego doradcę, nie musimy konstruować mu ust i uszu. Taniej jest podłączyć go wprost do aparatu telefonicznego i generować (czy jak mówią specjaliści „syntezować”) mowę na podstawie przygotowanego tekstu. Jeśli komunikacja miałaby być pisemna, trudny element syntezy mowy też można pominąć. Nasz robot zmienia się wtedy wyłącznie w program komputerowy, w „wydestylowaną” i bezcielesną sztuczną inteligencję o różnym zakresie wiedzy i możliwości. Z jakiejś przyczyny utarło się nazywać takie twory krócej: bot, zamiast robot [11].

A czy takie „bezcielesne” roboty znalazłyby zastosowanie w medycynie? Kto w obecnych czasach próbował dodzwonić się do któregoś z gabinetów diagnostycznych, zapewne natknął się na automat, który miłym ludzkim głosem zadawał kilka pytań (o rodzaj potrzebnego badania, a czasami też o ewentualne objawy lub o skierowanie) i przełączał do odpowiedniej kolejki, gdzie następował kontakt z ludzkim rozmówcą. Kto miał nieco mniej szczęścia, kilka dni później mógł odebrać telefon od innego robota-systemu eksperckiego, „zatrudnionego” w ochronie zdrowia doby pandemii, który kalecząc wymowę niektórych nazwisk, informował o zaleceniach Sanepidu związanych z brakiem możliwości spacerów i kontaktów przez najbliższe dwa tygodnie.

Sztuczna inteligencja to jeszcze nie „umysł w krzemie”. Raczej „automat na sterydach”

Ona nie myśli, popełnia błędy i nigdy niczego nie jest pewna na 100%. Jest w tym uczciwsza od nas.

zobacz więcej
Co więcej, systemy analizy dźwięku, szczególnie te oparte o sztuczną inteligencję, są już tak zaawansowane, że w kilka tygodni po ogłoszeniu przez WHO pandemii pojawił się automat zdolny do identyfikowania charakterystycznego kaszlu, przejawianego przez część pacjentów z nieco cięższym przebiegiem COVID-19. Oczywiście zdarzają się normalni lekarze, którzy podczas teleporady również potrafią z dużą skutecznością wyłapywać ten dźwięk i zlecać pacjentom stosowne molekularne badanie diagnostyczne. Biorąc pod uwagę, jak bardzo przepracowani bywają dziś lekarze, uzupełnienie callbotów (od angielskiego call: dzwonić) o system analizy kaszlu pozwoliłoby zapisywać testy wymazowe co bardziej oczywistym przypadkom, bez zaprzątania głowy ludzkiego personelu medycznego.

Wyobraźmy sobie sytuację, gdy lekarz przed punkcją torbieli w kolanie pacjenta chciałby porównać jej rozmiar z tym z poprzedniej wizyty. Oczywiście może zajrzeć do kartoteki, ale że ręce ma całe w żelu do USG i ślęczy nad ekranem aparatu, łatwiej jeśli zapyta o to asystenta. Wykwalifikowany pracownik ochrony zdrowia jest jednak dziś potrzebny znacznie bardziej gdzieś indziej, poza tym drogi w utrzymaniu. Tu na scenę wkracza wirtualny asystent.

Powoli popularność zdobywają zatem urządzenia takie, jak Siri, Alexa czy OkGoogle, które rozumiejąc proste polecenia głosowe, potrafią na podstawie dostępnych im zbiorów danych przygotowywać odpowiedzi. Ze względu na ochronę prywatności i godności pacjenta (o czym więcej później), mamy nadzieję, że lekarze wiedzą, iż pozostawienie takich urządzeń włączonych podczas wizyty pacjenta jest niedopuszczalne.

W odpowiedzi na to ograniczenie, na Uniwersytecie Stanforda powstał niedawno wirtualny asystent, który zupełnie nie wymaga połączenia do świata zewnętrznego, dzięki czemu może pracować wyłącznie wewnątrz sieci komputerowej firmy czy placówki medycznej, jeśli z niego korzysta. „Almond” – bo tak się nazywa – jest przy tym narzędziem zupełnie transparentnym, modyfikowalnym i darmowym, bo udostępnionym na zasadzie Open Source. Nie zdziwmy się zatem, jeśli niebawem pochylona nad naszym opuchłym kolanem lekarka powie nagle: „Almond, sprawdź jaka była objętość cysty w prawym kolanie pacjenta X podczas dwóch poprzednich wizyt”.
A co, jeśli baba przychodzi do psychoterapeuty?

Joseph Weizenbaum, informatyk z Massachusetts Institute of Technology (MIT) stworzył pierwszy chatbot [11] (ang. chat: pogawędzić, czat) oparty o sztuczną inteligencję już w połowie lat 60. ubiegłego wieku. Dziś nazwalibyśmy go dość nędznym systemem eksperckim. Choć wtedy nazwano go Eliza, na cześć Elizy Doolittle, bohaterki „Pigmaliona” George’a Bernarda Shawa (i później amerykańskiego musicalu „My Fair Lady”) – jakże błyskotliwie i trafnie! Dla tych, co nie pamiętają: profesor Henry Higgins zakłada się, że z kwiaciarki z niskich sfer zrobi damę – uczy ją gramatyki, pięknej mowy, ale głównie w zakresie tzw. small talk, oraz towarzyskiej ogłady, po czym wprowadza na wykwintne przyjęcie i wygrywa zakład.

Chatbot Elizę zaprogramowano tak, aby odpowiadała tym, którzy się do niej dodzwonią, w sposób typowy dla terapeuty oferującego tzw. psychoterapię skierowaną na klienta (od nazwiska swego twórcy Carla Rogersa nazywanej psychoterapią rogersowską, czy psychoterapią rogeriańską, nakierowaną na samorealizację pacjenta i zwiększenie u niego poczucia własnej wartości). Eliza słynęła zatem ze zdań typu: „Proszę, powiedz mi więcej”, „Czy chcesz o tym porozmawiać?”, zadawania innych prostych pytań otwartych i powtarzania jako pytania intonacyjnego ostatniego zdania wypowiadanego przez pacjenta. Weizenbaum był w szoku, widząc skuteczność Elizy w… uzależnianiu i manipulowaniu klientów. Podsumował to słowami: „Ekstremalnie krótkie ekspozycje na stosunkowo prosty program komputerowy mogą wywołać silne urojeniowe myślenie u całkiem normalnych ludzi”.

Skoro jednak ludzie wydają się swobodnie przenosić swoje problemy nie na współczującego, zaprzyjaźnionego z nimi, czy chociażby profesjonalnego w materii psychoterapii człowieka, ale na współczująco brzmiący program komputerowy, może to nie jest wyłącznie złe?

Jak donosił niedawno brytyjski tygodnik „New Statesman” [12], jeszcze przed pandemią nie było wystarczającej liczby specjalistów zajmujących się zdrowiem psychicznym, aby sprostać zapotrzebowaniu. W Polsce mamy dziś 12,36 psychiatry na 100 tys. mieszkańców (aczkolwiek w psychiatrii dziecięcej to są raczej liczby jak w Trzecim Świecie, a nie w EU). „Jest nadzieja, że chatboty mogą wypełnić lukę, w której nie ma wystarczającej liczby ludzi” – taką opinię wyraził w tekście wspomnianego tygodnika Adam Miner z Wydziału Psychiatrii i Nauk Behawioralnych na Uniwersytecie Stanforda.

Stres nie ma znaczenia. Jesteśmy ofiarami klątwy rzuconej przez psychologów

Terapia pokryzysowa jest nieskuteczna, a nawet szkodliwa. Intensywne mielenie traumatycznych wydarzeń nie pozwala emocjom wygasnąć, lecz przeciwnie: utrwala je – mówi psycholog Tomasz Witkowski.

zobacz więcej
Jak opisuje „New Statesman”, Miner był zaangażowany w badanie, w którym zaproszono studentów do rozmowy o swoich emocjach za pośrednictwem czatu online z osobą lub chatbotem (w rzeczywistości ów chatbot był obsługiwany przez osobę, a nie przez sztuczną inteligencję). Studenci poczuli się lepiej po rozmowie o swoich uczuciach, niezależnie od tego, czy ŚWIADOMIE rozmawiali z osobą czy z botem.

Badania sugerują zatem, że w takiej sytuacji dramatu, takiego jak pandemia, dość powszechnie potrzebujemy bycia wysłuchanymi i… maszyna da radę. Chatboty mogą być też użytecznym narzędziem dotarcia do osób niechętnych wobec terapii (w stresie pourazowym: żołnierze frontowi, dzieci – ofiary wykorzystywania seksualnego czy ofiary napaści na tle seksualnym). Paradoksalnie, możemy powiedzieć robotowi rzeczy, których boimy się powiedzieć innej osobie [13]. Może się okazać, że niebawem zaczniemy słyszeć o robotach tworzonych z myślą o psychicznym wsparciu np. ludzi dzwoniących na linie alarmowe dla potencjalnych samobójców.

Machina kontra ludzie

Wszystko to bardzo piękne i naukowe: potencjalne korzyści są jasne, a praktyczne wykorzystanie łatwo dostępne. A gdzie się schowały zagrożenia? Jak uczy nas historia oraz codzienność, bardzo często nowości mające poprawiać nam życie wiążą się z jakimś kosztem, który nierzadko bywa trudny do przewidzenia, a równowaga kosztów i korzyści, choć czasem nieoczywista, jest płaszczyzną sporu
[14].

Filmy, takie jak „Matrix”, pokazały nam wizję robotycznej apokalipsy, u której podstawy leży „bunt maszyn”. Taka wizja nie wydaje się zbyt bliska w czasie. Za to inna, na swój sposób podobna, z punktu widzenia mieszkańców niektórych krajów Bliskiego Wschodu ma miejsce już współcześnie. Zanim pokażemy, jak się to ma do medycyny, spójrzmy na współczesne pola walki. Robot kuchenny czy sokowirówka zabijają człowieka chyba tylko w wierszu Adama Ziemianina, a jednak źle użyte mogą być bardzo niebezpieczne. Zdalnie sterowane lub częściowo autonomiczne maszyny latające same z siebie nie strzelają ani nie wysadzają, ale te uzbrojone stają się coraz powszechniejszym ekwipunkiem armii i zabijają
[15].
„Matrix”, pokazały nam wizję robotycznej apokalipsy. I podobno nasza najbliższa przyszłość wyglądać ma tak, że będziemy podłączeni do wspólnego mózgu zarządzającego. Jeśli nie wszyscy naraz, to przynajmniej korporacjami. Filmowy „Matrix” (1999). Fot. Warner Bros./Pictures Village Roadshow Pictures - materiały prasowe
Nie musimy się bać strzałów ze strony nowoczesnego robota do operacji endoskopowych. Pozostaje kwestia błędu operatora i awarii sprzętu. Pierwsze oczywiście może mieć miejsce tak z robotem, jak i bez. Drugie jest kwestią tego, jak wiele środków włożymy w niezawodność.

Wraz z każdym nowym narzędziem automatyzacji pojawiają się również obawy o utratę ludzkich umiejętności i utratę miejsc pracy. Oba niepokoje są uzasadnione. Upowszechnienie narzędzi do nawigacji w oparciu o GPS i internet skutkuje tym, że powoli przestajemy umieć zwięźle i skutecznie opisać gościowi nieznającemu miasta drogę z dworca do swojego domu
[16]. Gdy wszystkie mikrochirurgiczne operacje zaczną robić roboty, lekarze mogą przestać się już tego uczyć. Co, jeśli kiedyś robotów zabraknie, albo niektórym zostanie arbitralnie ograniczony dostęp do nich?

Rzecz z „zabieraniem pracy” przez roboty jest bardziej skomplikowana. I ma swoją długą historię, skoro Nedd Ludd już w latach 1811-1813 wyprowadził wolnych rzemieślników na ulice wielu angielskich miast przeciwko maszynom tkackim, które owi zaczęli wandalizować. Tak masowo, że powstrzymać to zdołał jedynie Frame-Breaking Act, według której niszczenie maszyn stało się przestępstwem zagrożonym karą śmierci. Tych luddystów, których nie stracono, zesłano do kolonii karnych w Australii. I tak pozbyto się sił powstrzymujących wielką rewolucję przemysłową. Aktów luddyzmu było w historii więcej, zazwyczaj jednak dotyczyły prac fizycznych, wymagających niskich kwalifikacji, a jednak przez swój ogrom (jak kopanie rowów) kosztownych. Przysłowiowi „kopacze rowów” albo przekwalifikowali się zatem na operatorów koparek, albo stali się bezrobotni.

Podobnie rzecz ma się, gdy callbot przejmuje część pracy recepcjonisty w przychodni, albo system ekspercki zastępuje asystentów medycznych czy techników farmaceutycznych. Część zapytań od pacjentów jest załatwiana automatycznie, ale oznacza to, że recepcjonista ma mniej zadań. Czy to skazuje tych ludzi na bezrobocie lub utkwienie w prekariacie i brak życiowych perspektyw?

Bezrobotny 2030: programista, prawnik, księgowy. Uchowają się: terapeuta, psycholog, duchowny...

To nie żart. Zatrudni cię robot. A zagrożonych jest aż 40 proc. polskich miejsc pracy.

zobacz więcej
Problemem, który wydaje się być pomijany, jest też kwestia gromadzenia i przetwarzania informacji. Boimy się androidów, ale nie niepokoi nas (bo najczęściej nawet nie mamy na ten temat żadnej świadomości) gigantyczność danych, jakie medyczne systemy eksperckie gromadzą na temat pacjentów oraz poziom zabezpieczenia tych danych i możliwości ich wykorzystywania. Chociażby do celów ustalania kosztów ubezpieczenia medycznego przez inne algorytmy i sztuczne inteligencje, które swoje wyliczenie przekażą botom z miłym głosem, dzwoniącym do nas w celu poinformowania o proponowanej wysokości składki. Co może nie być tak żartobliwie, jak w starym szmoncesie, gdzie to Rosenblum zachęcał do nabycia ubezpieczenia: „Złamie pan rękę – 100 złotych, złamie pan nogę – 150 złotych, a złamie pan obie ręce i obie nogi i będzie pan bogatym człowiekiem”.

Czy w pełni zdajemy sobie sprawę, jak wrażliwe są dane medyczne o nas? Zwłaszcza, jeśli systemy eksperckie i boty upowszechnią się w psychoterapii? Na osobny artykuł zasługuje kwestia udostępniania tych danych koncernom reklamowym, nie tyle przez boty „zatrudnione” w ochronie zdrowia, ale przez przechowywanie lub przekazywanie tych danych z pomocą firm utrzymujących się z handlu danymi użytkowników, jak np. Google. Dotyczy to oczywiście również danych medycznych, zebranych przez personel ludzki.

Ale i tak wypada się cieszyć, i nieco jednak strachać, że roboty oraz zarządzające ich funkcjonowaniem sztuczne inteligencje stają się nieodzowną częścią matrixa, w którym w zdrowiu i chorobie sobie żyjemy.

– Magdalena Kawalec-Segond, doktor nauk medycznych, biolog molekularny, mikrobiolog

– Szymon Bacher, magister robotyki, doktorant fizyki Instytutu Fizyki Jądrowej PAN, główny inżynier projektu VentilAid


TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Przypisy:

[0] https://jamanetwork.com/journals/jamanetworkopen/fullarticle/2776970]. wróć

[1]. Zjawiska takie są badane w nieświadomych procesach poznawczych, a nie w postaci świadomych odpowiedzi na kwestionariusz, bowiem mamy tendencję kłamać jak najęci, aby prowokować u innych – potencjalnie oceniających – lepszy emocjonalnie i etycznie obraz nas samych (na marginesie: ciekawe, czy kłamalibyśmy w kwestionariuszach, które by z nami przeprowadzali terapeuci – roboty, skoro nie spodziewamy się u nich emocji związanych z ocenianiem nas). Istnieje nawet Negatywna Skala Stosunku do Robotów, czyli w istocie kwestionariusz pozwalający psychologom ocenić, czy badana osoba roboty lubi czy nie lubi. W eksperymentach z zakresu psychologii społecznej i robotyki analizuje się również, na ile ludzie oceniają u danego robota tzw. atrybut społeczny (czyli na ile udaną interakcję z nim mieli) oraz na ile go dehumanizują (traktują jak „podczłowieka”, do oceny czego na ogół służy w psychologii społecznej tzw. skala Haslama, od nazwiska jej autora). https://link.springer.com/article/10.1007/s12369-020-00701-5#Sec3
wróć

[2]. https://360.here.com/how-human-like-will-the-robots-of-the-future-need-to-be
wróć

[3]. Dla przykładu weźmy człowieczy mechanizm przemieszczania się. Nasze nogi świetnie nadają się do wspinaczki po kamieniach i brodzenia w bagnach, ale czy w świecie gładkich chodników to jedyna opcja? Komu choć raz zdarzyło się zostać wyprzedzonym przez sprawnego użytkownika wózka inwalidzkiego, że nie wspomnieć o deskorolkowcu czy osobie na hulajnodze, ten musi przyznać, że w zależności od okoliczności koła mają czasami szereg przewag. Są przy tym znacznie prostsze w konstrukcji i sterowaniu.
wróć

[4]. Najprostsza forma użycia robotów, np. w przemyśle, to wykonanie powtarzalnego, ściśle zdefiniowanego zadania, jak chociażby spawu dwu elementów konstrukcji. Kto miał okazje odwiedzić współczesną fabrykę samochodów, mógł zobaczyć, jak płynnie, utrzymując idealną prędkość ruchu i ściśle określony kąt trzymania narzędzia, potężne ramie nanosi spaw na bardzo precyzyjnie określoną trajektorię. Maszyna ma wprawdzie zwykle czujnik tego, czy spawane blachy znajdują się w określonym miejscu, ale nie musi „myśleć” o tym, jak je ustawić, albo rozważać, czy „kolega” ze stanowiska obok dobrze przygotował części. Po prostu „spaw sztuk jeden, następny proszę” – ot cała filozofia zadania tego robota.

Nieco bardziej elastyczny sposób sterowania mają np. roboty do sortowania. Tu sprawa może się skomplikować. Wyobraźmy sobie, że po taśmociągu przemieszczają się klocki czerwone i zielone, a zadaniem robota jest rozdzielenie ich do dwu przygotowanych pojemników. Tutaj już ścisłe wykonanie dokładnie zdefiniowanej sekwencji ruchów zawodzi. Przecież klocki może ktoś zamienić miejscami. Czy maszyna do wykonania tego zadania musi jednak myśleć i być inteligentna? Łatwiej jest wtedy zaprzęgnąć jakąś formę inteligencji, niż szukać ścisłego algorytmu działania maszyny. Jeśli czujnik koloru (ewentualnie kamera) wystarczy do rozróżnienia: „czerwony/zielony”, to manipulatorowi robota trzeba jedynie kazać wykonać stosowne do okoliczności zadanie: „umieść w pojemniku czerwonych” lub „umieść w pojemniku zielonych”.


A czy towarzyszą nam już w codzienności roboty ze sztuczną inteligencją? Najnowsze samochody często mają już automaty, które zamieniają samochód w robota. Wprawdzie żadna firma nie reklamuje jeszcze samochodów z kompletną autonomią, ale autopilotem wymagającym nadzoru i owszem. Jednym z pierwszych zadań, jeszcze niezbyt inteligentnych, jednak wymagających precyzji i cierpliwości, było „parkuj równolegle”. A dziś już np. Tesla potrafi sterować samochodem w bardzo różnorodnych warunkach. Internet pełen jest filmów nieostrożnych kierowców, którzy (póki co – wbrew prawu) śpią za kierownicą samochodu pędzącego drogą, czasem w gęstym ruchu. Opisywane są nawet systemy pozwalające określać, na podstawie stylu jazdy innych uczestników ruchu, szanse na to, że kierujący danym pojazdem „wpuści” auto-pilotowaną Teslę przy zmianie pasa. Nowoczesność to zatem być może auto będące de facto robotem obdarzonym sztuczną inteligencją, choć wyglądające nadal jak samochód, bo taką funkcję ma pełnić.
wróć

[5] https://www.americanjournalofsurgery.com/article/S0002-9610(04)00375-7/fulltext#%20
WRÓĆ

[6]. Istnieją liczne naukowe opracowania medyczne, uznające chirurgię zrobotyzowaną za absolutny top precyzji i miniaturyzacji. Możliwych sposobów użycia jej jest tak wiele, jak zastosowań chirurgii małoinwazyjnej. Zatem już dziś jest to skuteczna opcja w przypadku zabiegów neurologicznych, urologicznych, ginekologicznych, kardiochirurgicznych etc. https://www.roboticoncology.com/history-of-robotic-surgery/
wróć

[7]. Jeśli chcemy zbadać wszystkie kombinacje dla stężeń leku od 0 do 9 proc. co 1 proc., to dla dwóch leków mamy sto różnych kombinacji. Jeśli chcemy być bardziej precyzyjni i wybrać krok 0,1 proc., to dla dwóch leków uzyskamy 10 tys. różnych zestawów. Robią się z tego miliony, gdy badamy trzy leki.
wróć

[8]. https://journals.plos.org/plosone/article?id=10.1371/journal.pone.0227071
a href="#NR25">WRÓĆ


[9] Mowa tu o strukturze, którą nazywamy robotem równoległym lub robotem o zamkniętym łańcuchu kinetycznym. Bez wdawania się w teoretyczny opis, można wyobrazić sobie ich zalety myśląc o sytuacji, gdzie sami zamykamy łańcuch kinetyczny w życiu codziennym. Chcąc wykonać fotografie w kiepskim oświetleniu, zamiast trzymać aparat na końcu jednego, otwartego łańcucha (czyli naszej ręki), stabilizujemy chwyt drugą ręką, domykając ów łańcuch.
wróć

[10] Jeden z ciekawszych projektów egzoszkieletu można znaleźć pod adresem https://hackaday.io/project/176681-alice-open-source-exoskeleton-2021-update
natomiast cały szereg projektów robo-ręki pod adresem: https://hackaday.com/tag/prosthetic-arm/
wróć

[11] Co kilka miesięcy w mediach pojawiają się doniesienia o coraz to bardziej zaawansowanych chat botach, które wdają się w pisemne pogawędki z użytkownikami internetu. Niektóre są stworzone na tyle zmyślnie, że w krótkiej rozmowie trudno je odróżnić od człowieka, a czasami są nawet w stanie wbrew woli twórców wywołać skandal. Niekiedy, w sklepach internetowych, ich prostsze formy spełniają rolę na przykład doradców klienta. Są też często wykorzystywane w call centrach, wykonując telefony do klientów i namawiając ich na określony zakup.
wróć

[12] https://www.newstatesman.com/politics/health/2021/01/can-robots-make-good-therapists
wróć

[13] Czas pandemicznego odosobnienia pokazał nam wyraźnie, jak wielką wartość ma dla nas zwykła rozmowa. Lawinowo rośnie liczba ludzi, którzy swoją potrzebę kontaktu zaspokajają przez internet. Oczywiście za pośrednictwem najróżniejszych serwisów społecznościowych można spróbować znaleźć ludzkiego partnera do rozmowy, ale okazuje się, że znacznym zainteresowaniem cieszy się również rozmowa z automatem. Zanim z takiego wyboru zdarzy nam się zadrwić, poczekajmy, aż psychologowie zbadają, jakie konsekwencje taka możliwość ma dla ludzi, którzy z jakiegoś powodu (np. ze względu na chorobę) są przekonani, że nie mają z kim na jakiś temat porozmawiać. Przykład jednego z bardzo popularnych czatbotów to Replika. Jak piszą jego twórcy, powstał, by dać ludziom szanse wyrażenia się w pomocnej rozmowie, a jego użytkowników są już miliony. Samych ocen (bardzo pozytywnych) w sklepach, gdzie można nabyć dostęp do owego bota, są setki tysięcy. Złożona kwestia prywatności w takich rozmowach warta jest osobnego dużego tekstu.
wróć
[14] Gdy w 1948 roku Paul Müller, odkrywca owadobójczych właściwości DDT, otrzymywał za swoją pracę nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny, prawdopodobnie nie był świadom tego, że dwie dekady później środek stanie się symbolem masowego wymierania cennych gatunków ptactwa i owadów. Choć wiemy dziś dużo o mechanizmach, przez które jest on szkodliwy dla całej przyrody (łącznie z ludźmi), w dalszym ciągu używa się go do walki z komarami roznoszącymi malarię – bo malaria jest, jak oceniamy, większym dramatem niż skutki DDT.
wróć

[15] Posiadają one wprawdzie sztuczną inteligencję, której zadaniem jest między innymi typowanie potencjalnych celów ataku, ale ostateczna decyzja pozostaje w rękach sterującego nimi człowieka. Osoby siedzącej spokojnie w bunkrze gdzieś pod Waszyngtonem, zanurzonej w czymś, co moglibyśmy nazwać grą komputerową. Jak na przykład ostrzał z grudnia 2013: zdaniem władz Stanów Zjednoczonych i Jemenu celem byli terroryści, z punktu widzenia panny młodej, rannej w wyniku ostrzału konduktu weselnego w Jemenie, była to robo-apokalipsa, choć maszyna wykonywała instrukcje przekazane przez człowieka (z nazwy gatunkowej – myślącego), lokalne władze uznały sprawę za pomyłkę i w ramach rekompensaty przekazały rodzinom ofiar pieniądze i broń. Podobnych „robot-apokalips” zdarzyło się sporo:
Organizacja Praw Człowieka – https://www.hrw.org/news/2014/02/19/us-yemen-drone-strike-may-violate-obama-policy
The New York Times – https://thelede.blogs.nytimes.com/2013/12/19/the-aftermath-of-drone-strikes-on-a-wedding-convoy-in-yemen/
wróć

[16] Jeśli moglibyśmy założyć, że narzędzie będzie już po wsze czasy dostępne, moglibyśmy myśleć o tym, jak o powolnej ewolucyjnej utracie ciepłego małpiego owłosienia, gdy przestało być konieczne. Jeśli jednak mamy podstawy, by obawiać się, że wbrew naszej woli nie będziemy mieli dostępu do internetu (jak na przykład ludzie, którzy przypadkiem znaleźli się w New Dheli w pobliżu rolników protestujących na przełomie stycznia i lutego 2021), rezygnacja z umiejętności samodzielnego posługiwania się mapą i rozróżniania stron świata może okazać się kłopotliwa. https://edition.cnn.com/2021/02/01/asia/india-internet-cut-farmers-intl-hnk/index.html
wróć

Źródła:

https://journals.sagepub.com/doi/full/10.5772/60118

https://www.newstatesman.com/politics/health/2021/01/can-robots-make-good-therapists

https://www.researchgate.net/publication/319776241_Robots_in_Medicine_Past_Present_and_Future

https://www.americanjournalofsurgery.com/article/S0002-9610(04)00375-7/fulltext (2004!)

https://www.roboticoncology.com/history-of-robotic-surgery/

https://link.springer.com/article/10.1007/s12369-020-00701-5
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.