Kultura

Prosta droga Paula Barleya

Przedstawił nam Jacka Crabba („Mały Wielki Człowiek”), Yossariana („Paragraf 22”) i Kilgore Trouta („Śniadanie mistrzów”), którzy dla wielu stali się codziennym punktem odniesienia, ironicznym echem. Ale może najważniejsze jest to, że mogliśmy poznać Lecha Jęczmyka?

We wszystkich obituariach pojawia się tych kilka nazwisk przekładanych przezeń autorów: Philip K. Dick, Kurt Vonnegut, Joseph Heller, Thomas Berger. I słusznie, choć pewnie wypadałoby jako piątą wielką dopisać Ursulę K. le Guin. A potem już każdy mógłby dorzucać: kto bardziej w fantastykę, dorzuciłby Briana W. Aldissa, kto w wysoką literaturę lat 80. i 90. – Kazuo Ishiguro, kto w amerykańską prozę przełomu XX i XXI wieku – Chucka Palahniuka. A jeszcze J.G. Ballard z niezapomnianym „Imperium Słońca”, jeszcze „Kosmolot i czółno” Kennetha Browera, i dziesiątki drobniejszych rzeczy angielskich i rosyjskich, rozproszonych w antologiach s-f „Kroki w nieznane”, albo w starych numerach „Fantastyki” (swoją drogą, warto by kiedyś zestawić pełną listę jego przekładów).

Ale nie przypadkiem najpierw pojawiają się ci czterej: Philip K. Dick, Vonnegut, Heller, Berger, choć na żadnego z nich Lech Jęczmyk nie miał „wyłączności”, jaka czasem staje się udziałem tłumacza, przyswajającego całość dorobku danego autora (przykładem choćby Piotr W. Cholewa, który kongenialnie spolszczył wieloksiąg Terry Pratchetta). Są inne przekłady Dicka, le Guin, również Vonneguta, czasem naprawdę świetne (choćby „Pianola” w tłumaczeniu Wacława Niepokólczyckiego).

Dobra szkoła ironii

A jednak wraca ten kwadrumwirat, niczym sławetny Gruppenführer Wolf: Dick. Vonnegut. Heller. Berger. Czterej różni autorzy, z bardzo różną prozodią i niewątpliwie wspólnym rysem: przekory, szyderstwa, ironii. „Paragraf 22”, kiedy już przestanie zachwycać purenonsensowy humor wysokiej próby, facecje Orra, handelki Milo Minderbindera, przebiegłość starszego szeregowca Wintergreena, jest radykalnym zniszczeniem mitu G.I. Joe, ośmieszeniem i poniżeniem armii, która przyniosła wolność połowie (niestety, tylko połowie) Europy – i dla tych przyczyn stała się ulubioną lekturą pokolenia Woodstocku. Gorycz i niechęć, z jaką Vonnegut opisuje miasteczka Midwestu, przebiegłość wydawców, pisarzy i kobiet, popkulturyzację Stanów Zjednoczonych trzeciej ćwiartki XX wieku jest tak zjadliwa, że gdyby specjaliści od propagandy w bloku wschodnim mieli więcej rozumu, wydawaliby go w dużych nakładach. „Mały Wielki Człowiek” był chyba pierwszą tak udaną dekonstrukcją prostolinijnej narracji o dzielnych rewolwerowcach i dobrych Indianach z Dzikiego Zachodu: po tej lekturze trudno na serio oglądać westerny z Johnem Wayne’m. Dick, najmniej historyczny i polityczny, też przecież stale kwestionuje realność świata i uczciwość ludzkich motywacji. Można by rzec – czteropak drwiny, nadający się w sam raz do sformatowania współczesnych profesjonalnych szyderców w rodzaju Macieja Łubieńskiego, Wojciecha Orlińskiego czy Krzysztofa Vargi.

Tak, oni też „są z niego”. Ale jak pogodzić ten siew z detalem z jednego z biogramów Lecha Jęczmyka – „współorganizator straży w kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie”? Z radykalną krytyką współczesnych demokracji, z formułowaną nieraz przekonaniem, że w nowej odsłonie technologicznej powraca dawna formuła feudalna – z rządami wąskiej elity i pozbawionym rzeczywistych praw plebsem. Z kilkoma latami działalności w zapomnianym dziś środowisku Polskiej Partii Niepodległościowej, z poważną kartą kolporterską? Z rozpracowywaniem w latach 80. przez SB (a dokładniej, jak podaje red. Paweł Tomczyk w obszernym biogramie opublikowanym przez PAP, przez Wydział III-1 Komendy Stołecznej MO, w ramach kwestionariusza ewidencyjnego „Czytelnik”).

Vonnegut w furażerce?

Ten kolportaż, może nawet zaangażowanie w PPN byłoby jeszcze do wybaczenia. Ale straż przykościelna ze swoją, nie da się ukryć, przerośniętą pompatycznością podtatusiałych panów w płóciennych furażerkach? Przecież to jak gotowy greps dla Vargi, a i dla Vonneguta, gdyby lepiej znał polskie realia. Czy Jęczmyk był jak francuscy libertyni, co po latach swobodnego życia rewokowali i wstępowali do kartuzów? A może jego mocno deklarowany dystans do uroków nowoczesności to po prostu biograficzny practical joke?
Lech Jęczmyk jako gość Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi w 2012 roku. Fot. Wikimedia/ Zorro2212 - Praca własna, CC BY-SA 3.0
Nie, jego życiorys nie jest naznaczony ani libertynizmem, ani radykalnymi zwrotami – a przede wszystkim, co bardzo charakterystyczne, skromność Lecha Jęczmyka nigdy nie pozwoliłaby mu uczynić ze swojej biografii (jak to się zdarzyło tylu innym) ani pomnika, który kazałby czcić, ani bata na inaczej myślących.

We wszystkich niemal wspomnieniach o nim pojawia się dzieciństwo w Bydgoszczy, wojenna Warszawa, dokąd wysiedlili rodzinę Niemcy, i rodzaj wilczego biletu – we wczesnych latach 50. nie udało mu się dostać na wymarzoną filologię angielską. Zamiast tego trafił na rusycystykę: znamienne, że doświadczenie to dzielił z takimi autorami jak Janusz Szpotański czy Andrzej Walicki, którzy również przetrwali najgorsze lata stalinizmu na kierunku, wydawałoby się, najsztywniejszym ideologicznie. Nie wydaje się, by żywił wtedy jakiekolwiek złudzenia: jego brat Janusz Jęczmyk (1938-2008), poeta i tłumacz wierszy (między innymi gorzkich rymowanek w tłumaczonych przez Lecha powieściach Vonneguta) został aresztowany w październiku 1957 podczas manifestacji w obronie zamykanego przez Gomułkę tygodnika „Po Prostu”: został wówczas ciężko pobity i skazany na trzy lata więzienia, z którego dzięki apelacji wyszedł po roku.

Lech Jęczmyk zaczął karierę tłumacza i redaktora w wydawnictwie Iskry, współpracował z tygodnikiem studenckim „Itd”, przemknął przez Instytut Spraw Międzynarodowych, ale nazwisko wyrobił sobie trafiwszy do Państwowego Instytutu Wydawniczego z propozycją przełożenia Hellera, Vonneguta oraz (przełożonego ostatecznie w lata później przez Tomasza Mirkowicza) „Lotu nad kukułczym gniazdem” Kena Keseya, też powieści anarchicznej przecież, nie bogobojnej. Jak przypomina Janusz R. Wiśniewski, książki Hellera i Vonneguta dotarły do Jęczmyka za pośrednictwem Roberta Gamble’a, którego poznał podczas wycieczki amerykańskich studentów Harvardu (w tym Gamble’a) „za żelazną kurtynę” w roku 1958. Gamble zresztą związał się z Polską na wiele lat, m.in. zakładając już w III RP wydawnictwo Media Rodzina. Habent sua fata libelli .

Marzenie o wydawnictwie

Jęczmyk w PRL nie miał szans na założenie wydawnictwa, choć miał ogromne apetyty wydawnicze: w Iskrach stworzył legendarny cykl antologii s-f „Kroki w nieznane” (1970-1976) z ambicją przekształcenia ich w miesięcznik. To udało się dopiero w dziesięć lat później, w „Fantastyce”, miesięczniku, w którym najpierw kierował działem zagranicznym, a w roku 1990 stanął na trzy lata na jego czele. W międzyczasie jeszcze, na polecenie Wydziału Kultury KC PZPR zwolniony z Iskier, kierował działem literatury anglojęzycznej Czytelniku. ODWIEDŹ I POLUB NAS Jako wydawca „Kroków…”, Czytelnika i „Fantastyki”, publikujący Dicka i Harrisona, ale też polskich autorów – Macieja Parowskiego, Janusza Zajdla i Marka Oramusa współtworzył tak naprawdę nurt „fantastyki socjologicznej” – inspirowanej Orwellem i Huxleyem próby opowiedzenia o współczesnych społeczeństwach z wykorzystaniem sztafażu s-f. Środowisko odwdzięczyło mu się w szczególny sposób: Maciej Parowski, twórca legendarnego dziś polskiego komiksu s-f „Funky Koval”, stworzył, wzorując się na Jęczmyku, postać Paula Barleya: szefa i przyjaciela Funky’ego, niepokonanego w sztukach walki (i picia) członka wyprawy na DB4, a na Ziemi – prezesa agencji detektywistycznej „Universs”.

Wzór to nieprzypadkowy – Lech Jęczmyk od liceum trenował judo, w 1967 był medalistą mistrzostw Polski, do 1969 – członkiem reprezentacji judo naszego kraju, jako jeden z pierwszych zdobył najwyższy stopień, czyli 1. dan. I do kościoła św. Stanisława Kostki trafił trochę, jak wszyscy, przez Solidarność i Duszpasterstwo Środowisk Twórczych, ale trochę za sprawą swoich umiejętności. Nie nosił płóciennej czapeczki, a jeśli – to dla kamuflażu: był szefem grupy chroniącej księdza Jerzego Popiełuszkę w latach 80. Kto wie, jak potoczyłyby się ich losy, gdyby to on pojechał z ks. Jerzym do Bydgoszczy 19 października 1984?

Osamotniony, staroświecki, dziwaczny. Poszedł dalej w ciemność…

Pod koniec życia był już na dobre i złe związany z prawicowymi tytułami, ale nigdy nie udawał zadzierżystego antykomunisty.

zobacz więcej
Nie pojechał. Za to w kilka dni po porwaniu i śmierci księdza obudził się – on, liberalny ateusz, flirtujący z buddyzmem i, jak wszyscy wtedy, świętujący Wielkanoc i Wigilię w imię obyczaju i na przekór komunie – głęboko wierzącym katolikiem. Opowiedział o tym, w cyklu audycji, a potem w wydanej w 2013 roku autobiografii („Światło i dźwięk. Moje życie na różnych planetach”) tak po prostu i skromnie, bez używania wielkich liter, bez drapowania się w „Przyjaźń z Księdzem” – że nawet Wojciech Orliński nie dałby rady tego wyśmiać.

Jak się pisze „Bierdiajew”?

Uważnego czytelnika Huxleya, wydawcę Dicka i Zajdla trudno jest upupić, przedstawiając go jako „wyznawcę teorii spiskowych” – może antysemitę, może płaskoziemcę? – choć wielu niepogodzonych z jego diagnozami politycznymi tego próbowało. Nie przejmował się tym: wydał dwa zbiory przenikliwych szkiców, połączonych tytułem „Nowe Średniowiecze”, zapożyczonym oczywiście od Nikołaja Bierdiajewa (którego autor „Polityki”, snadź niezwyczajny tego nazwiska, przerobił we wspomnieniu pośmiertnym na „Bierzejawa”). Nie zajmował się w nich polityczną bieżączką, zmaganiami Platformy z PiS czy Demokratów i Republikanów: diagnozował cywilizację jako taką, z wysokości, z jakiej czynili to przed nim Huizinga, Braudel czy Kołakowski, pisząc o zjawiskach, które wówczas mogły wydawać się nową fantastyką, a dziś widoczne są na pierwszy rzut oka: rewolucji semantycznej, wydrążeniu z sensu takich pojęć jak „równość” i „wolność”, a jednocześnie – kumulowaniu kapitału finansowego, politycznego i medialnego przez wąskie środowiska, które nie czują się w żaden sposób związane z miliardowymi rzeszami proli.

Był w tym konsekwentny. Myślę, że czytając Vonneguta i Hellera był od początku w stanie sięgnąć głębiej, poza drwinę z napuszonego pułkownika Cathcarta i generała Scheisskopfa, nie ustępującego głupotom szarżom ze „Szwejka”. Bohaterowie Dickowego „Vallisa” i Vonnegutowej „Matki Nocy” byli bezradni wobec skumulowanego kłamstwa i za wszelką cenę usiłowali wymknąć się systemowi. To właśnie usiłował przekazać czytelnikom w gomułkowskiej i gierkowskiej Polsce Jęczmyk. A potem – wszystko potoczyło się jak w popularnym memie, który zapewnia, że w latach 70. kontrkulturowość polegała na hippisowskiej włóczędze i transgresji, ale w pół wieku później manifestuje się już zupełnie inaczej. Od anarchizującego entuzjasty Hellera, przez bodyguarda księdza Jerzego, do krytyka globalnego turbokapitalizmu sprzężonego z cancel culture – myślę, że to naprawdę prosta droga.

Podobnie prosta droga łączy, tak mi się wydaje, jego życiowe wybory: tłumacza, redaktora naczelnego, wydawcy, kolportera bibuły, judoki i pątnika. Wszystko, co robił, robił z przekonaniem, skromnie i spokojnie: w żaden sposób nie wpisał się w kulturę ani w czas wrzeszczących staruszków, egotyków i influencerów. Może dlatego tak wielu osobom go brakuje.

– Wojciech Stanisławski

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP 2023

Zdjęcie główne: Lech Jęczmyk był tłumaczem, ale też eseistą.
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.