Korpus Ochrony Pogranicza był formacją szczególną. O ile przed wojną granice z Niemcami, Czechosłowacją czy Rumunią były strzeżone przez Straż Graniczną, to sowieckiej od 1924 r. pilnował właśnie KOP. W odróżnieniu od większości rodzajów wojsk, kopiści (podobnie jak np. szwoleżerowie) nosili okrągłe czapki. We wrześniu 1939 r. większość kopistów walczyła na zachodzie kraju; ci, którzy pozostali w strażnicach na wschodzie, bezskutecznie usiłowali powstrzymać sowiecką nawałę. Żołnierzy Korpusu odtwarza grupa rekonstrukcyjna Centralnej Szkoły Podoficerskiej KOP z Osowca.
– Pochodzę z Białegostoku, ale od dłuższego czasu interesuję się formacjami granicznymi, zarówno tymi dawnymi, jak i obecnymi – opowiada Krzysztof Szepiel, szef grupy. – Zacząłem działać w Osowieckim Towarzystwie Fortyfikacyjnym, zostałem przewodnikiem po twierdzy w Osowcu, dlatego dowiedziałem się o szkole podoficerskiej KOP. Pomysł założenia grupy rekonstrukcyjnej podchwyciło kilku znajomych – mówi.
W grupie działa obecnie dziewięć osób, dysponujących też repliką mało w Polsce znanego działa 37 mm mle 1916 TRP (francuska armata, z początku w polskich jednostkach piechoty, a potem trafiła właśnie do KOP), ręcznym karabinem maszynowym (takim samym browningiem jak ten z GRH 9 PSK) oraz granatnikiem. Oraz różnorodnymi karabinami; oprócz typowych dla polskiego wojska mauserów ma też m.in. francuskie berthiery. Z początku bowiem Wojsko Polskie dysponowało bardzo wieloma typami uzbrojenia – niemieckim, austro-węgierskim, francuskim – by potem stopniowo je ujednolicać, starsze typy broni oddając policji i służbom granicznym.
Oczywiście, kopiści z Osowca mogą występować jako „zwykła” piechota, bo gdy włożą mundury polowe oraz hełmy wyglądają tak samo jak ich koledzy odtwarzający żołnierzy któregoś z pułków piechoty. – Ale staramy się wszędzie gdzie możemy odtwarzać KOP – mówi Krzysztof Szepiel.
Wojna z bliska
Co właściwie robią rekonstruktorzy? Odpowiedź jest pozornie prosta: biorą udział w rekonstrukcjach.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Czasami są wielkie, jak np. te odtwarzające bitwę pod Mławą (trwającą od 1 do 3 września 1939 r.). Na północ od tego miasta znajdują się pozostałości polskich umocnień, schrony bojowe (zwane potocznie bunkrami). I tam właśnie rozgrywały się doroczne wydarzenia. Niemcy atakowali, wzmocnieni przez czołg i samochód pancerny. Broniła się polska piechota, strzelały działa przeciwpancerne, pojawiła się tankietka i polski samochód pancerny. Wiejskie zabudowania opuścił tłumek cywilów, eskortowanych przez żołnierzy. Jedna, a potem druga chałupa zaczęły płonąć. A po niebie zaczął krążyć samolot z czarnymi krzyżami na skrzydłach…
Oczywiście, w rzeczywistości w 1939 r. żołnierze obu walczących armii nie znajdowali się tak blisko siebie, ale tu wszystko musiało być widoczne dla setek zgromadzonych za specjalnym ogrodzeniem widzów. Wiejskie domy zbudowane zostały dość prowizorycznie, bo przecież miały być zniszczone; samolot niespecjalnie przypominał te z czasów wojny, choć pomalowany był w ochronne barwy. Ale niemiecki szary czołg PzKpfw II z białymi krzyżami na wieżyczce wyglądał jak prawdziwy, podobnie jak polski samochód pancerny wz. 34. A już żołnierze obu stron prezentowali się znakomicie, a że w pierwszych dniach września zwykle jest ciepło, to i rekonstruktorzy wyglądali na zmęczonych walką…
Na warszawskiej Pradze Południe, na ulicy Grochowskiej przy skrzyżowaniu z Międzyborską, odtwarzano kilka lat temu obronę przed nacierającymi w tamtym wrześniu Niemcami. Teren rekonstrukcji otoczony był przez wielki tłum ludzi. Niewiele było widać, bo gdy Wehrmacht atakował gdzieś z rejonu ronda Wiatraczna, całą okolicę spowijał chwilami wielki obłok dymu od wybuchów. Stojących przy ścianie budynku zaskoczył basowy terkot, dobiegający z góry – najwyraźniej w jednym z okien ustawiony został ciężki karabin maszynowy. Z oddali można było dostrzec niewyraźne sylwetki biegających żołnierzy, błyski wybuchów, słychać było strzały. Wreszcie widowisko się zakończyło i widzowie rozeszli się, komentując żywo to, co widzieli i słyszeli…
Tak wyglądają rekonstrukcje, czy może raczej inscenizacje historyczne, bo przecież to co jest na nich pokazane nie odtwarza dokładnie wydarzeń sprzed lat. Taka impreza trwa zwykle nie więcej niż godzinę, bo inaczej widzowie się znudzą; wydarzenia z kilku kolejnych dni zostają więc mocno „skompresowane”. No i o ile gdzieś na polach można stworzyć „prawdziwe” okopy, to w mieście nie da się zasłonić wszystkich szyldów czy zdjąć anteny satelitarne albo znaki drogowe. Ale widzowie wybaczają takie błędy, bo i tak wszystko jest umowne…