Cywilizacja

Murem za oprawcami. Napad na bank inny niż wszystkie

Niespodziewana zażyłość ofiar z agresorami widoczna była szczególnie podczas rozmów tych pierwszych z mediami, kiedy wszyscy zakładnicy zgodnie stawali po stronie napastników i chcieli razem z nimi uciekać z banku.

To miał być po prostu skok na bank. Jak w hollywoodzkim filmie. No, może nie całkiem tak po prostu, bo z zakładnikami, ale w kinie amerykańskim to przecież standard. I rzeczywiście, było jak w kinie, choć niekoniecznie tak jak planowali przestępcy. Napastnicy i ofiary napadu zyskali status gwiazd. Trafili na okładki wszystkich kolorowych pism na całym niemal świecie, a potem do książek najpoważniejszych psychologów i kryminologów. Ich zachowanie analizowane jest do dziś, a określenie „syndrom sztokholmski” znane jest w każdym języku.

Impreza się zaczyna!

23 sierpnia 1973 r., wkrótce po otwarciu do oddziału jednego z największych banków w Szwecji, Sveriges Kreditbank, wszedł 30-letni mężczyzna. Pod kurtką trzymał karabin maszynowy, z którego umiał zrobić użytek, a w ręku dzierżył walizkę. Były w niej m. in. zapas amunicji, ładunek wybuchowy z plastikiem, nóż, sznur i zestaw walkie-talkie. Mężczyzna to Janne-Erik Olsson, zbieg z więzienia, złodziej, włamywacz, specjalista od środków wybuchowych. Jak potem powiedział reporterowi amerykańskiego tygodnika „New Yorker”, myślał, że wejdzie rano do środka i po kilku godzinach opuści bank wraz z zakładnikami, jeśli policja spełnieni wszystkie jego żądania.

Olsson wszedł więc do banku i puścił serię z karabinu maszynowego w sufit. Gdy tynk z hukiem opadł na ziemię, oznajmił donośnie: „Impreza właśnie się zaczyna!”.

Tę kwestię, jak się potem okazało, zaczerpnął z amerykańskiego kryminału o uciekinierze z więzienia, który napadł na bank, by wyjechać do Meksyku i żyć tam długo i szczęśliwie. Zresztą Olsson podczas swojego entrée posługiwał się językiem angielskim z amerykańskim akcentem.

Pierwsze próby obezwładnienia napastnika zakończyły się fiaskiem. Janne nie bał się użyć broni i nie ograniczył się jedynie do strzałów w sufit. W efekcie jeden z policjantów został ranny. Po tym falstarcie policja musiała poważniej podejść do sprawy i spełniła część żądań rabusia. Oprócz pieniędzy – trzech milionów koron (niecały milion dolarów) – napastnik zażyczył sobie zwolnienia z więzienia swojego kolegi i przywiezienia go do banku. Był to Clark Olofsson, skazany za napad z bronią w ręku i współudział w zabójstwie policjanta. Od sześciu lat odsiadywał wyrok w więzieniu w Norrköping, ponad 140 km na południowy zachód od Sztokholmu.

Służby zrobiły to, czego chciał bandyta. Brodaty, postawny blondyn został dostarczony przez policjantów do banku, by mógł wziąć udział w napadzie. Teraz było ich już dwóch. Janne i Clark dostali jedzenie i piwo, jednak o ewakuacji i ucieczce podstawionym szybkim samochodem mogli na razie zapomnieć.

Policja zaczęła tymczasem przewiercać otwory w suficie pomieszczenia, gdzie napastnicy zabarykadowali się wraz z czwórką zakładników. Były wśród nich trzy kobiety: Birgitta Lundblad, 29-letnia pracownica banku zajmująca się przelewami, Kristin Ehnmark, energiczna 23-latka z działu pożyczek i Elisabeth Oldgren, 21-letnia kasjerka. Do tej trójki bandyci dołączyli potem Svena Säfströma, 25-letniego młodszego specjalistę. Sven, po pierwszych wystrzałach, ukrył się w magazynie używanym do przechowywania książek czekowych. Tam znaleźli go bandyci.

Trzeźwa ocena przedwyborcza

Plan, choć brawurą przypominał akcję z komiksu, miał swoje psychologiczne solidne założenia. Olsson po wszystkim wyznał dziennikarzowi „New Yorkera”, że był pewien, iż jego żądania zostaną spełnione. Swoje przekonanie opierał na: po pierwsze głęboko zakorzenionej w Szwecji niechęci do przemocy, po drugie, i może najważniejsze, trzeźwo liczył na efekt trwającej wówczas kampanii wyborczej i strach polityków przed zdecydowaną akcją antyterrorystyczną, która mogłaby doprowadzić do zranienia zakładników lub nawet ich śmierci. Przestępca rzeczowo kalkulował: – Oferowałem życie za aktywa, co było bardziej wartościowe?
23 sierpnia 1973 r. do oddziału jednego z największych banków w Szwecji, Sveriges Kreditbank, wszedł uzbrojony mężczyzna. Fot. Autorstwa Tage Olsin - Fotografia własna, CC BY-SA 2.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=167043
Janne-Erik Olsson i Clark Olofsson po pierwszej, dość miękkiej akcji policji, wycofali się wraz z czwórką zakładników do bezpiecznego pomieszczenia – bankowego skarbca. Przestępcy na długie godziny, a potem i dni, „zamieszkali” z czwórką ludzi, którzy nagle znaleźli się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

Olsson pozwolił jeszcze zakładniczkom zadzwonić do bliskich. Birgitta martwiła się o swoje dzieci. Tym bardziej, że nie udało jej się z nimi skontaktować, co zupełnie wytrąciło ją z równowagi. Gdy z płaczem odchodziła od aparatu, Olsson dotknął jej policzka i powiedział łagodnie: – Spróbuj jeszcze raz, nie poddawaj się.

Birgitta nigdy mu tego nie zapomniała.

Nie Arsen Lupin, ale...

Bandyta nie zamierzał jednak udawać Arsena Lupina, znanego ze szczególnej galanterii wobec dam. Napad się przeciągał, i w sprawę zaangażował się rząd. Złodzieje uzyskali połączenie telefoniczne z premierem Szwecji Olofem Palme. Olsson, zgodnie z planem, poszedł na całość i zażądał natychmiastowej ewakuacji wraz z zakładnikami. Zanim premier zdążył odpowiedzieć, usłyszał w słuchawce zduszony krzyk Elisabeth, którą napastnik chwycił za gardło i poinformował szefa rządu, że ma minutę na spełnienie jego żądania. W przeciwnym razie młoda kobieta zginie.

To było tylko ostrzeżenie, ale służby wiedziały już, że nie mają do czynienia z włamywaczem dżentelmenem.

Olsson działał metodycznie, a jedyną osobą, której los naprawdę go interesował, był on sam. Świadczy o tym rodzaj zabezpieczeń, jakie zastosował, by utrudnić drogę policji. Tuż za drzwiami napastnicy usadowili Elisabeth, obok której leżał gotowy do zdetonowania ładunek wybuchowy. Na zakładniczce nie zrobiło to jednak takiego wrażenia jak gest Olssona. Gdy kobieta obudziła się w nocy, dygocząc z zimna w chłodnym skarbcu, poczuła, że bandyta otula ją swoją wełnianą kurtką. Kilka miesięcy później powiedziała amerykańskiemu dziennikarzowi „New Yorkera”: – Janne był mieszanką brutalności i czułości. Znałam go tylko jeden dzień, kiedy poczułam na sobie jego płaszcz, ale byłam pewna, że taki był przez całe życie.

Nie każdy człowiek ma sumienie

Niefrasobliwość i moda na pobłażanie przestępcom stępiają naszą wrażliwość.

zobacz więcej
U zakładników szok i lęk zaczęły być wypierane przez zupełnie inne uczucia. Oficer policji, który miał sprawdzić, w jakim stanie są uwięzieni urzędnicy, relacjonował przełożonym, że cała czwórka nie tylko nie szukała go wzrokiem błagającym o pomoc, ale odnosiła się do niego wręcz wrogo. Z kolei między zakładnikami a rabusiami panowała swobodna, wręcz serdeczna atmosfera.

Późniejsze wydarzenia potwierdziły te spostrzeżenia, a ze szczególnymi uczuciami zmagały się nie tylko kobiety, które można by posądzić o rodzaj zauroczenia przystojnymi napastnikami. Nie oparł się im także jedyny mężczyzna wśród zakładników, Sven.

Przestępcom przyszedł tymczasem do głowy kolejny pomysł, jak zrobić wrażenie na służbach i zmusić je do uległości. Olsson przyznał się Svenowi, że na początku planował go zabić. Jednak potem zmienił zdanie i dla efektu jedynie postrzeli go w nogę. Młody człowiek miał być gotowy i czekać na sygnał. Sven przyjął to bez oporów, a po kilku miesiącach z tego zdarzenia pamiętał tylko, że uważał rabusia za miłego gościa, który chciał ograniczyć konieczną agresję do postrzelenia go w nogę. Ostatecznie do zranienia Svena w ogóle nie doszło.

Z kolei Birgitta była przekonana, również po opuszczeniu banku, że napastnik nigdy nie wybrałby jej na zakładniczkę, gdyby wiedział, że jest matką dwojga dzieci.

„Pozwólcie nam z nimi uciec!”

Niespodziewana zażyłość ofiar napadu z agresorami widoczna była szczególnie podczas rozmów tych pierwszych z mediami, kiedy wszyscy zakładnicy zgodnie stawali po stronie napastników i chcieli razem z nimi uciekać z banku.

Wszyscy też zapamiętali rozmowę telefoniczną Kristiny z premierem Palme, w której dziewczyna zaklinała polityka, by pozwolił bandytom wyjechać z pieniędzmi i dostarczoną bronią z kraju, a zakładnikom zezwolił na towarzyszenie im w ucieczce. Zdumiony premier tłumaczył jej, że w państwie prawa takie rozwiązanie nie jest możliwe. W zamian musiał wysłuchać tyrady młodej kobiety, która z zapałem pouczała go, że obecnie największym zagrożeniem dla uwięzionych w banku jest policja, a nie rabusie.

Telewidzowie, którzy z zapartym tchem na żywo oglądali wydarzenia w centrum Sztokholmu i słuchali wynurzeń zakładników, stojących murem za swoimi prześladowcami, zaczęli bezradnie poszukiwać wyjaśnienia zjawiska kłócącego się z ich dotychczasową wiedzą i doświadczeniem.

Zagubieni w emocjach

Psycholodzy też nie mieli łatwo: ledwie rok wcześniej oceniali krwawy napad palestyńskich terrorystów na wioskę olimpijską w Monachium, zakończony śmiercią 11 zakładników, izraelskich sportowców, z których część oddała życie po stoczonej walce wręcz. Tymczasem teraz obserwowali, jak ofiary bratają się ze swoimi prześladowcami.

Oczywiście motywy i przebieg obydwu napadów były diametralnie inne, jak również determinacja agresorów. Niemniej od czasu zaobserwowania i zdefiniowania zjawiska określonego jako syndrom sztokholmski, naukowcy próbują je zrozumieć.

Psycholodzy wskazali przede wszystkim, że rabusie ze Sztokholmu, choć byli groźnymi przestępcami, nie mieli szczególnie rozwiniętego instynktu zabójcy. Co więcej, podobnie jak zakładnicy, sami chcieli wyjść z kłopotów cało.

Najczęściej tak tłumaczono mechanizmy psychologiczne, które zadziałały w tych okolicznościach: ofiara w podobnych sytuacjach ustawia się w roli dziecka, całkowicie uzależnionego od matki, która jako jedyna może spełnić jego najbardziej podstawowe potrzeby. Dziecko zdane na matkę wie, że trzeba się jej podporządkować, a za poczucie bezpieczeństwa darzy ją szczerym uczuciem. Jak pisze dr Anna Czerniak w pracy „Psychospołeczne paradoksy przemocy”, w kontekście „syndromu sztokholmskiego”: „Trudne do wytrzymania jest odczuwanie negatywnych emocji (strachu, złości) wobec kogoś, w kim równocześnie musi (bo nie ma alternatywy, o czym sprawca dobitnie stara się przekonać) pokładać wszelką nadzieję na zachowanie życia, otrzymanie pokarmu itp.”.

Co zatem skłania do takiego regresu w zachowaniu człowieka? Według prof. Marka Tokarza i prof. Dariusza Dolińskiego wśród mechanizmów psychologicznych, warunkujących podobne postawy, jest przede wszystkim „skłaniający do uległości efekt huśtawki emocjonalnej”.
Tak wyglądało wnętrze banku opuszczone przez przestępców i ich ofiary. Fot. Keystone Pictures USA / Zuma Press / Forum
W przypadku dramatu w sztokholmskim banku, zakładnicy sami przyznawali, że gubili się w nastrojach przestępców, którzy również doświadczali skrajnych emocji. Kobiety jednego dnia spotykały się z subtelną troską porywaczy, np. okrywaniem kurtką zmarzniętej we śnie Elizabeth, pocieszaniem jej koleżanki, gdy ta nie mogła się dodzwonić do bliskich czy dzieleniem kończących się ostatnich dostaw żywności na równe porcje, by starczyło dla wszystkich. Z drugiej strony warunki przebywania w skarbcu były fatalne, np. wszyscy załatwiali swoje potrzeby fizjologiczne do koszy na śmieci.

Bandyci grozili też, że w przypadku ataku policji z użyciem gazu, poduszą zakładników. I rzeczywiście cała czwórka miała już nałożone na szyje pętle, które można było łatwo zacisnąć w razie zagrożenia ze strony szturmujących służb specjalnych. Co ciekawe, Olsson tłumaczył im, że zabiją wszystkich dla ich własnego dobra, bo gaz może spowodować nieodwracalne zmiany w mózgu, z którymi ofiary musiałyby potem żyć.

Innym mechanizmem psychologicznym jest „norma wzajemności, nakazująca ludziom odczuwać wdzięczność nie tylko wówczas, gdy coś otrzymują (pokarm, itp.), ale także wtedy, gdy czegoś im się nie zabiera (życie)”. Sven, jedyny mężczyzna wśród zakładników, poczuł sympatię do bandytów, gdy ci oznajmili mu, że odstąpią od pomysłu morderstwa, a jedynie postrzelą go w nogę, by zrobić wrażenie na policji.

Wszyscy uwięzieni w banku podporządkowywali się nierzadko okrutnym rozkazom, łagodziły je bowiem dobra rada i wyrazy sympatii. Wszyscy też wykazywali zrozumienie dla sytuacji bandytów.

Psychologowie tłumaczą, że w takich okolicznościach uruchamiają się procesy charakterystyczne „dla małej grupy połączonej wspólnotą czasu miejsca i losu, a przeciwstawionej zagrażającej grupie obcej: my – wewnątrz, kontra oni – ci na zewnątrz”. Było to szczególnie widoczna podczas rozmowy Kristin z premierem Olofem Palme, podczas której dziewczyna przekonywała, że jedynymi ludźmi, którym ufa są napastnicy, a śmiertelnego niebezpieczeństwa spodziewa się ze strony służb obmyślających na zewnątrz plan szturmu.

Wzajemność uczuć

Początkowo niektórzy psychologowie twierdzili, że w podobnych okolicznościach zachodzi zjawisko utożsamienia się ofiary ze swoim prześladowcą. Podobne spostrzeżenia miała zresztą Anna Freud, która badała m. in. zachowania więźniów obozów koncentracyjnych.
        ODWIEDŹ I POLUB NAS    
Jednak Frank Ochberg, amerykański psychiatra, światowej sławy specjalista w leczeniu stresu pourazowego i autor pierwszej naukowej analizy wydarzeń ze Sztokholmu dla Scotland Yardu, rozróżnia te dwa pojęcia. – Ci ludzie niekoniecznie przejmują agresję od swoich prześladowców jak w przypadku utożsamienia. O ironio, oni są ze sobą naprawdę związani. Łączy ich wyjątkowe uczucie, które utrzymuje się również po porwaniu i uwięzieniu – mówił psychiatra w jednym z wywiadów.

Innym czynnikiem wyróżniającym „syndrom sztokholmski” jest wzajemność uczuć. Dlatego policyjni negocjatorzy, którzy muszą mierzyć się z tego typu przestępstwami, starają się wykorzystać i wzmocnić te wrażenia po obydwu stronach – ofiar i prześladowców. Taka specyficzna więź daje zakładnikom większe szanse na przeżycie.

Na dowód Frank Ochberg przytoczył wydarzenia, podczas których był negocjatorem. W Indonezji terroryści przetrzymywali zakładników w szkole. W pewnym momencie jeden z porwanych dostał ataku paniki, co wyglądało jak zawał serca. – Poprosiłem terrorystów, żeby sprawdzali ciśnienie, tętno i inne parametry chorego. Mieli nam meldować o stanie jego zdrowia przez radio. Chciałem, żeby to robili napastnicy, by wzbudzić w nich więź znaną właśnie z „syndromu sztokholmskiego”. Niestety, za pomoc wzięła się jedna z zakładniczek, studentka medycyny. Nie było, jak jej przekazać, żeby się trzymała od tego z daleka, bo chcemy wprowadzić pewien mechanizm psychologiczny i nie udało nam się w ten sposób zmienić podejścia terrorystów do uwięzionych ludzi – przyznaje naukowiec.

Ale wiele na to wskazuje, że w sierpniu 1973 roku dzięki temu mechanizmowi właśnie czwórka zakładników przeżyła. Sześć dni dramatu zakończyło się szturmem policji i porywacze poddali się bez walki.

Kilka miesięcy później Janne-Erik Olsson przyznał, że myślał o zabójstwie któregoś z zakładników. Dodał nawet, że policjanci, z którymi później rozmawiał, potwierdzali makabryczną prawdę. – Mówili mi, że gdybym zastrzelił choć jednego zakładnika, służby spełniliby każde moje żądanie. Nie musieli mnie o tym informować, sam przecież o tym wiedziałem – tłumaczył w więzieniu kilka miesięcy po napadzie. Po czym z niejaką pretensją w głosie dodał: – To wina zakładników. Zrobili wszystko, co im kazałem. Gdyby tego nie zrobili, mogłoby mnie już tu nie być. Dlaczego żaden z nich mnie nie zaatakował? Utrudniali zabijanie. Zmusili nas do życia razem dzień po dniu, jak kozy, w tym brudzie.

Na koniec zapytał retorycznie: – Kogo z nich mogłem zabić? Elisabeth, bezradną i płaczącą? Kristin, pełną werwy, kto mógłby rozmawiać z Palme tak jak ona? Svena, porządnego, odważnego człowieka? Birgittę, która nie mogła zapomnieć o dwójce swoich dzieci? Nie pozostało nic innego jak tylko się poznać.

– Sławomir Cedzyński

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP 2023
Zdjęcie główne: Jan Erik Olsson w otoczniu funkcjonariuszy policji opuszcza bank, w którym przez 6 dni przetrzymywał cztery osoby. Fot. Keystone Pictures USA / Zuma Press / Forum
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.