Inny rywal, Louis Duportail (szef amerykańskiego korpusu inżynieryjnego), w raporcie dla Naczelnego Wodza Jerzego Waszyngtona oceniał Polaka jako nieudolnego inżyniera, po którym wszystko trzeba poprawiać. Nie darował sobie też językowych złośliwości – przekręcił nazwisko Kościuszki na kilka, jeśli nie kilkanaście sposobów. Gdy zaś głównodowodzący nie uznał większości jego zastrzeżeń, Francuz odwołał się do Kongresu USA...
Czasem przyszły przywódca polskiej insurekcji sam dawał swoim krytykom do ręki argumenty, np. przy oblężeniu fortu Ninety Six polecił robić podkop zbyt blisko wrogich zabezpieczeń i brytyjscy lojaliści bez trudu przegonili atakujących. Ponadto, Kościuszko nie zablokował im na czas dostępu do wody.
Haniebna rana
Jeszcze więcej „przygód” spotkało architekta West Point za sprawą kapitana Johna Cartera. Zaczęło się od tego, że on i Kościuszko byli sekundantami w pojedynku generałów: Gatesa i Jamesa Wilkinsona. Stanęli po przeciwnych stronach barykady – Carter był świadkiem Wilkinsona, podczas gdy polski inżynier sekundował Gatesowi. Starcie nie pistolety nie przyniosło rezultatu, zamiast tego spór zaognił się na tle pojedynkowego protokołu. Nasz bohater zabrał bowiem Carterowi dokument, dopatrując się w nim nieścisłości – w reakcji kapitan obsmarował Kościuszkę na łamach prasy: „jest jak nocny rabuś, który kradnie sakiewkę, albo zabójca”. Mało tego, gdy jakiś czas później zwycięzca spod Saratogi zeznawał na sali sądowej, Carter wparował na nią z pistoletem w dłoni i wycelował go w stronę bezbronnego Polaka. Szczęśliwie broń nie wypaliła, a niedoszły zabójca Kościuszki został szybko powalony na ziemię przez strażników (w innej wersji upiekło mu się i zdołał uciec konno).
W śmiertelnym niebezpieczeństwie bohater Polski i Stanów Zjednoczonych znalazł się także, podczas potyczki z Brytyjczykami stoczonej na James Island w listopadzie 1782. Było to jedno z pierwszych, jeśli nie pierwsze starcie inżyniera w roli dowódcy – 60 żołnierzy pod jego komendą otworzyło ogień do kilkudziesięciu dragonów. Brytyjscy jeźdźcy przybyli na wyspę po drewno i Kościuszce udało się ich zaskoczyć, ale na krótko: niebawem do wrogich sił dołączyły piechota i artyleria. Łącznie było to ponad 300 Brytyjczyków i nic dziwnego, że szala zwycięstwa zaczęła się przechylać na ich stronę. Kolejni Amerykanie padali od kul przeciwnika, zginął m.in. porucznik Moore, a sam Kościuszko cudem uniknął trafienia. Jego płaszcz podziurawiły 4 kule z muszkietów, a gdy na Polaka zamierzył się szablą jeden z dragonów, w ostatniej chwili został zastrzelony przez żołnierza Armii Kontynentalnej, Williama Fullera.
Posiłkom brytyjskim tymczasem nie było końca i nasz pułkownik zdecydował się wreszcie na odwrót. Po drodze udało mu się jeszcze zgarnąć jeńca, a na marginesie warto dodać, że walki na James Island były ostatnimi podczas „amerykańskiej rewolucji”. „Cosciusco” miał podczas powyższej potyczki masę szczęścia . Z perspektywy czasu można powiedzieć, że podczas pobytu w Ameryce przeciwnicy najboleśniej został zraniony w miejsce „gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę”. Doszło do tego podczas oblężenia Ninety Six, gdy inżynier wizytował tunel nieopodal fortu, przeznaczony na zaminowanie. Nagle we wnętrzu pojawili się Brytyjczycy – zwiadowcy, którzy postrzelili kilku Jankesów, a Kościuszkę pokłuli bagnetami w pośladki. W brytyjskim raporcie znalazł się nawet komentarz na temat tego epizodu: „Nigdy, przy żadnej okazji, niefortunna istota nie otrzymała równie haniebnej rany, jak to przytrafiło się tym razem hrabiemu Koziusco – inżynier otrzymał ją w tę część, którą Hudibras uważał za siedzibę honoru, i to właśnie w chwili, gdy oglądał minę, którą sam zaprojektował!”.
Pił z czarnoskórym ordynansem i uprawiał cebulę
Jako człowiek Kościuszko Amerykanom dał się poznać jako wyjątkowo pracowity, stroniący od politycznych gierek, za to skromny i nieśmiały inżynier. Do tego stopnia, że gdy generał Gates rekomendował go na generała, odpisał mu: „Nie mam dostatecznego przeświadczenia, by uważać, że zasłużyłem na awans, ani zdecydowania, by się o niego upominać”. Brakowało mu trochę przebojowości, wręcz bezczelności, którą odznaczali się np. francuscy wojskowi. Nie potrafił się z nimi zaprzyjaźnić doskonale czuł się natomiast w towarzystwie swojego ordynansa, czarnoskórego Agrippy „Grippy’ego” Hulla. Warto przytoczyć tu jeden epizod – kiedy pewnego razu Kościuszko pozostawił swoją kwaterę pod opieką Grippy’ego, zapowiadając, że wróci za kilka dni, ordynans pod nieobecność gospodarza zorganizował imprezę. Sprosił do domu wszystkich niewolników i wolnych czarnych z obozu, w ruch poszły kolejne beczki wina, a każdy toast rozzuchwalał biesiadników.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Także Grippy’ego, który poczuł się na tyle swobodnie, że założył galowy polski mundur swojego zwierzchnika (granatowy kontusz z karmazynowym kołnierzem i złotymi guzikami plus czarna rogatywka z pękiem pawich piór) i paradował po kwaterze jako „pułkownik Cosciusco”. Wysmarował nawet nogi czarnym mazidłem, na podobieństwo butów z cholewami. Wtem niespodziewanie wrócił Kościuszko i na jego widok „nastąpił wśród gości taki zamęt, że gdyby sam Szatan pojawił się między nimi, nie uciekaliby w większym przerażeniu”. Hull rzucił się do nóg przełożonego, błagając o wybaczenie. Niejeden oficer wychłostałby podwładnego za taki postępek, Polak jednak postąpił inaczej – przeprowadził Grippy’ego (wciąż w odświętnym uniformie) przez obóz, przedstawił go innym oficerom jako księcia z Afryki. Po czym wraz z czarnoskórym ordynansem pili wino, brandy, gin, a na koniec była fajka pokoju – zamiast razów, Hulla czekał potężny kac.
Znajomość z czarnoskórymi utwierdzała Kościuszkę w przekonaniu, że niewolnictwo to nie tylko anachroniczny, ale wręcz haniebny proceder. Sam nie mógł wiele zdziałać w tej kwestii, ale kiedy się dało, interweniował. Tak, jak w sprawie dwóch niewolników u generała Nathanaela Greene’a: „potrzeba im koszul, spodni, kurtek, ich skóra może nosić dobre rzeczy tak samo jak nasza”.
W wolnych chwilach Naczelnik zamieniał się w ogrodnika – w West Point uprawiał cebulę, od czasu do czasu przypominał też sobie o swoich zdolnościach artystycznych. A to grywał na pianinie, a to szkicował napotkane damy, a to robił kwiaty z papieru i dekorował nimi salę na bal, a to przygotowywał pokazy fajerwerków itd. Do Polski (już jako generał) wrócił jesienią 1784 – niestety, podobnie jak przed wyjazdem, ojczyzna nie miała mu niczego do zaoferowania. Etatu w wojsku doczekał się dopiero w 1789 roku. Czy kiedykolwiek żałował, że opuścił Stany i wrócił do Rzeczypospolitej? Nawet jeśli tak, nigdy głośno tego nie powiedział.
– Tomasz Czapla
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy
Wykorzystane w tekście cytaty pochodzą z publikacji: „Przyjaciele wolności: Tadeusz Kościuszko, Thomas Jefferson, Agrippa Hull” Grahama Hodgesa i Gary’ego Nasha; „Tadeusz Kościuszko. Polski i amerykański bohater” Dariusza Nawrota; “Kościuszko. Książę chłopów” Alexa Storozynskiego i „Tadeusz Kościuszko 1746-1817” Bartłomieja Szyndlera.