Historia

Amerykański sen czy koszmar? Kościuszko za oceanem

Polak został oskarżony, że jest „ jak nocny rabuś, który kradnie sakiewkę, albo zabójca”. Do tego były intrygi wojskowych rywali, głód na froncie i śmierć zaglądająca w oczy (oraz rany zadane brytyjskim bagnetem w pośladki). Mówił, że „wolałby wrócić do domu sadzić kapustę”.

Miłość do panny z wyższych sfer, oświadczyny i weto jej rodziców oraz nieudana ucieczka we dwoje… Brzmi jak opis melodramatu, ale to historia Kościuszki i jego niedoszłego małżeństwa z Ludwiką Sosnowską, córką hetmana polnego litewskiego. Ale po kolei: gdy w 1774 roku przyszły Naczelnik wrócił do Polski z europejskich wojaży (m.in. studiował w paryskiej Królewskiej Akademii Malarstwa i Rzeźby, zgłębiał też wiedzę z zakresu architektury wojskowej i cywilnej), nie miał specjalnych widoków na przyszłość. Etat w armii? Wykluczone – wojsko Rzeczpospolitej, choć biedne i niedoinwestowane, cierpiało na przerost kadry oficerskiej i jeszcze jeden wyższy wojskowy nie był mu potrzebny. Co prawda istniała opcja kupienia sobie żołnierskiego stanowiska, ale Kościuszki nie było na to stać.

Pomoc dawnego protektora – księcia Adama Kazimierza Czartoryskiego – również nie wchodziła w grę, bo arystokrata wyjechał z kraju. To może powrót w rodzinne strony i gospodarowanie w Siechnowiczach (rodowy majątek Kościuszków, dziś wieś na Białorusi)? Nic z tego – starszy brat, który pod nieobecność Tadeusza zarządzał ziemią i zabudowaniami, robił to tak nieudolnie, że nasz bohater ujrzał przed sobą obraz nędzy i rozpaczy. Co więcej, choć Józef nie miał pojęcia o gospodarce, zachował się jak pies ogrodnika – nie wpuścił młodszego z Kościuszków za próg domu. Tadeuszowi pozostało więc tułanie się po krewnych – a to pomieszkiwał u stryja Jana Nepomucena, a to u sióstr, Anny i Katarzyny. Ten niewesoły los chwilowo odmieniła znajomość z Ludwiką Sosnowską.

Zwycięzca spod Racławic miał poznać ją jeszcze przed wyjazdem na studia do Paryża, a w 1775 roku spotkali się ponownie. Sławinek, w którym mieszkał stryj Tadeusza i w którym często gościł Kościuszko, sąsiadował bowiem z Sosnowicą, włościami Sosnowskich. Młody szlachcic odwiedził Ludwikę pierwszy raz, potem drugi, a dalej wypadki potoczyły się szybko: wspólne spacery po sosnowickich ogrodach, długie rozmowy na rozmaite tematy (parę łączyły np. poglądy na konieczność reform w Rzeczypospolitej, w tym poprawy sytuacji chłopów), wreszcie czułości w miejscowej altanie. Aby być bliżej ukochanej, Tadeusz zaoferował się zostać nauczycielem Ludwiki – Sosnowscy na to przystali i przez jakiś czas młodzi spędzali czas przy cyrklu, globusie i notatkach (Kościuszko uczył ją historii, geografii i rysunków).

Nie dla wróbli synogarlice

Romansu nie dało się ukrywać w nieskończoność, tym bardziej że w Sosnowicy nie brakowało „życzliwych”, gotowych donieść ojcu o romansie córki z jej pedagogiem. Tadeusz zebrał się więc na odwagę i poprosił hetmana Sosnowskiego o rękę Ludwiki. Czy liczył na sympatię potencjalnego teścia, bo ten polecił go niegdyś do Szkoły Rycerskiej? Nawet jeśli, to srodze się zawiódł – magnat widział w nim nie absolwenta Korpusu Kadetów, mającego w dorobku studia zagraniczne, ale ubogiego szlachcica, nie dorastającego mu i jego rodzinie do pięt. Efekt? Zamiast przyjęcia zaręczynowego, Kościuszkę czekała czarna polewka, podlana jeszcze złośliwą metaforą („Synogarlice nie dla wróbli, a córki magnackie nie dla drobnych szlachetków!”). Bolesne słowa, ale nasz bohater nie zamierzał poddać się bez walki i sięgnął po sojuszników z najwyższej półki – księcia Czartoryskiego i króla Stanisława Augusta Poniatowskiego.

O ile rozmowa z pierwszym z nich usatysfakcjonowała zakochanego po uszy młodzieńca – arystokrata obiecał wstawić się za nim u Sosnowskiego – o tyle monarcha odmówił pomocy. Sugerował Tadeuszowi, aby zapomniał o Ludwice i poszukał żony z niższych kręgów szlachty. Chichot historii, że wiele lat później role się odwróciły i to Stanisław August był petentem u Naczelnika Kościuszki... Wsparcie Czartoryskiego nie na wiele się zdało i wydawało się, że związek przyszłego architekta West Point należał już do przeszłości. Jego sytuację mógł odmienić tylko jakiś nagły zwrot akcji i Tadeusz postanowił o niego zadbać, decydując się na radykalny krok – porwanie Ludwiki i potajemny ślub. Podczas przygotowań nie zaniedbał niczego: „zorganizowano wygodny powóz, rozstawne konie, umówiono księdza, wynajęto ukryty wśród lasów dworek modrzewiowy, gdzie nowożeńcy mieli […] przeczekać gniew wojewody”.

Niestety, jak to zwykle bywa, słabością okazał się czynnik ludzki – jeden ze spiskowców miał przy kieliszku wódki powiedzieć kilka zdań za dużo, dotarły one do króla, a od niego do hetmana. Sosnowski zareagował błyskawicznie: Ludwika znalazła się w areszcie domowym, a gdy Kościuszko podjechał po nią do Sosnowicy, nie spuszczono z niego oka ani na moment. Według innej wersji zakochanym udało się zbiec, ale i tak ich podróż nie miała happy endu – hetman i jego podwładni ruszyli w pościg, a po kilkunastu kilometrach dopadli uciekinierów. Tadeusz nie miał w starciu żadnych szans – ludzie hetmana siłą odebrali Ludwikę, a jej niedoszłego męża nieźle poturbowali. Jak było, nie wiemy – tak czy siak, niebawem Kościuszko opuścił Rzeczpospolitą, a romantyczna legenda głosi, że zrobił z to z uwagi na nieszczęśliwą miłość. Prawda jest jednak trochę bardziej skomplikowana.

Mr. Cosciusco jedzie do Ameryki

Miłość miłością, ale niewykluczone, że poprzez ożenek z hetmańską córką bohater tego tekstu liczył na poprawę swojego statusu materialnego. Wraz z nieudanym porwaniem ta nadzieja prysła jak bańka mydlana (wkrótce Ludwika została żoną księcia Józefa Lubomirskiego). Jak by to brutalnie nie brzmiało: w Polsce nikt Kościuszki nie potrzebował. Ani brat, twardo trzymający ojcowiznę w garści i nie dopuszczający do niej Tadeusza, ani wojsko, przesycone oficerami. Strata ukochanej przelała po prostu czarę goryczy i w tej sytuacji decyzja o wyjeździe wydaje się zrozumiałym krokiem. Zwłaszcza że późniejszy przywódca insurekcji miał swoje ambicje i nie chciał wegetować w ojczyźnie. Jak pisał w liście do kasztelana krakowskiego, Jerzego Mniszcha: „niestety, teraz w Polszcze, […], nie upatrywałem dla mnie żadnego uszczęśliwienia.”.

Kościuszko miał do wyboru kilka kierunków emigracji: Saksonię, gdzie mógł służyć w armii lub dyplomacji; Francję – która również kusiła perspektywą munduru i Amerykę Północn,ą początkowo cel najmniej prawdopodobny. Odkąd w 1775 roku 13 tamtejszych brytyjskich kolonii wypowiedziało posłuszeństwo Londynowi, za oceanem trwała wojna, a koloniści na gwałt potrzebowali wykształconych oficerów. Niemniej, po zamknięciu najważniejszych spraw nad Wisłą (m.in. upoważnił swojego szwagra do sądzenia się z bratem o Siechnowicze) nasz bohater rozpoczął starania o angaż w Saksonii – w tym celu skontaktował się ze wspomnianym Mniszchem. Przed wyjazdem z kraju zdążył jeszcze zahaczyć o Kraków (październik 1775), a potem ślad po nim się urywa. Aż do połowy 1776 roku, gdy postawił stopę na amerykańskim gruncie.
Gen. Thaddeus Kosciuszko. Pomnik Tadeusza Kościuszki w Detroit w stanie Michigan, bęący repliką monumentu stojącego na Wawelu, ufundowali w 1978 roku krakowianie, aby upomniętnić dwustulecie powstania USA. Fot. Jim West / Zuma Press / Forum
Co robił przez te kilka miesięcy, dlaczego zdecydował się dołączyć do walczących o niepodległość Amerykanów i w jakich okolicznościach wsiadł na statek płynący przez Atlantyk? Pytań sporo, odpowiedzi brak, być może nie wypaliły próby zatrudnienia w Dreźnie i nad Sekwaną, a że 30-latkowi nie pozostało nic do stracenia, udał się w najdłuższą możliwą drogę. Płynął całkowicie w nieznane, ale w Ameryce szukali takich ludzi, jak Kościuszko: wojskowych gotowych walczyć od zaraz, czy to poprzez dowodzenie na froncie czy projektowanie i nadzór nad budową fortyfikacji. To jedna rzecz, ale późniejszy Naczelnik mógł też dostrzegać analogie pomiędzy niesuwerenną Rzeczpospolitą, a próbującymi się wyzwolić spod brytyjskiego panowania Stanami Zjednoczonymi. Tak czy siak, „Mr. Cosciusco” wyruszył za ocean w czerwcu 1776.

Chcę zdać examen

Wraz z absolwentem Korpusu Kadetów na pokładzie statku znalazło się 5 Polaków, a także m.in. Francuzi, Hiszpanie oraz saksoński szlachcic. Wody Atlantyku nie okazały się dla nich specjalnie pomyślne – nagłe i to o 180 stopni zmiany pogody były codziennością, ale najgorsze nastąpiło niedaleko Martyniki. Sztorm, wysokie fale, zderzenie z rafą koralową i z żaglowca z ochotnikami pozostały tylko szczątki. Szczęście w nieszczęściu, że Kościuszko zdołał chwycić się resztek masztu i dopłynął do lądu. Większości jego towarzyszy również udało się uratować i po krótkim przystanku na Martynice wsiedli na małą rybacką łódź. Kierunek? Filadelfia, stolica Pensylwanii i ówczesne centrum amerykańskiego buntu.

Gdy dobili do brzegu, Polak ujrzał przed sobą mniejsze i większe stoiska handlowe. Oferujące, dodajmy, nie tylko tytoń, ryż czy bawełnę, ale i ludzi – setki niewolników sprowadzonych z Afryki. Kolejne spotkania z Murzynami miały coraz bardziej uwrażliwiać Tadeusza na ich los, ale do tego jeszcze wrócimy. Póki co, przybysz z Europy skierował swoje kroki do sklepu, a że mierzył wysoko, był to sklep samego Benjamina Franklina, jednego z Ojców-Założycieli Stanów Zjednoczonych, a także wynalazcy m.in. Niespodziewany gość oświadczył (najpierw marnym angielskim, ale szybko przeszedł na francuski), że przypłynął z Polski, nie ukrywał, że nie zna w Ameryce nikogo, ale chciałby dostać się do armii amerykańskiej. Nie chce jednak czegokolwiek dostać na piękne oczy, dlatego jest gotów na egzamin oficerski. Jak stwierdził, „człowiek z talentem powinien pokazać swą zdatność, a nie listy rekomendacjonalne, i ja z tego, co umiem, chcę zdać examen”.

Co na to wszystko Franklin? Spodobał mu się zapał młodzieńca, ale zarazem zrobił on na nim wrażenie trochę jeźdźca bez głowy. „Przyznaj, młody człowieku, jakąś popełnił nieroztropność, jechać dwa tysiące mil bez żadnego zapewnienia się, bez żadnej znajomości” – usłyszał nasz bohater. Niemniej, jeden z najważniejszych amerykańskich polityków nie zostawił swojego rozmówcy na lodzie i przedstawił go Kongresowi. Ten natomiast wyznaczył Kościuszce pierwsze zadanie.

Insekty, grzechotniki i Indianie

Obeszło się więc bez egzaminów, ale i tak Polak miał twardy orzech do zgryzienia. Musiał bowiem przygotować projekt fortyfikacji chroniących Filadelfię przed desantem Brytyjczyków z rzeki Delaware. Że nie było to proste, najlepiej świadczy fakt, że wcześniej na opracowaniu planu zabezpieczeń poległ francuski inżynier, Jean de Kermovan. Kościuszko zakasał jednak rękawy, dobrał sobie do pomocy kapitana artylerii Charlesa de L’Isle i wspólnie zaprojektowali system obronny. Według ich założeń wspomniana rzeka Delaware miała być przegrodzona palami trzy mile poniżej Filadelfii, miasta chroniłyby też “kozły hiszpańskie”. Chodzi o wodne zasieki, zbudowane z ostrych jak brzytwa (wyposażonych w szpikulce) drągów, mające rwać na strzępy kadłuby floty przeciwnika. Do tego Kościuszko i de L’Isle dołożyli reduty i baterie, a ich projekt niebawem doczekał się realizacji (przygotowane przez duet podwodne fortyfikacje liczyły 12 kilometrów długości).

Polski inżynier mógł mieć powody do dumy, tym bardziej że 18 października 1776 roku został mianowany oficerem – pułkownikiem Armii Kontynentalnej. Jego umiejętności doceniali Amerykanie, m.in. nowy komendant Filadelfii, generał Horatio Gates („to jeden z najlepszych i najsubtelniejszych naszych rysowników”), a zakres obowiązków Polaka rósł z miesiąca na miesiąc. Z czasem Kościuszko m.in. wybierał miejsca na obozowiska i nadzorował ich stawianie, organizował przemarsz przydzielonych mu wojsk, w dalszym ciągu realizował też projekty fortyfikacyjne (a potem czuwał nad pracami budowlanymi). Te zaś wymagały szerokiej wiedzy nie tylko z zakresu wojskowości, ale i architektury, matematyki czy fizyki. Przyszły Naczelnik był typem elastycznego inżyniera i zdawał sobie sprawę, że plany mogą rozmijać się z rzeczywistością („Musimy zawsze mieć umocnienia odpowiednie do terenu i okoliczności, a nie jak na płaskim papierze, i według tego budować.”).

Bycie docenionym przez oficerów to jedno, ale pułkownik „Cosciusco” cieszył się również szacunkiem szeregowych żołnierzy. Pozyskał ich zwłaszcza gdy udało mu się opóźnić pościg „czerwonych kubraków” – oddziałów brytyjskich, które próbowały dopaść armię amerykańską po jej ewakuacji z Fortu Ticonderoga (lipiec 1777). Na rozkaz polskiego inżyniera 300 podkomendnych ścinało wówczas drzewa i zwalało je na drogi, strącało głazy do rzek, wysadzało mosty, podpalało pola kukurydzy itd. Wszystko to robili w arcytrudnych warunkach, narażeni na ukąszenia wszechobecnych insektów, wijących się pod nogami grzechotników i ataki wspierających Brytyjczyków Indian. Mimo tych niedogodności plan Kościuszki powiódł się w pełni: „czerwone kubraki” przemierzyły w 20 dni raptem 35 kilometrów (czyli posuwały się w tempie poniżej 2 kilometrów dziennie). Jeden z brytyjskich żołnierzy zanotował, że „zwalonych drzew było tak dużo, jak latarni na ulicy w Londynie”.

Przekręcił nazwisko na kilkanaście sposobów

Powstrzymanie pochodu nieprzyjaciela po upadku Ticonderogi to jeden z licznych sukcesów „polskiego Jankesa” w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Za oceanem kojarzony jest najczęściej ze zwycięstwami pod Saratogą (wrzesień i październik 1777), do których przysłużył się... wyborem miejsca na obóz. Pod jego kierunkiem Amerykanie rozlokowali się na Wzgórzach Bemisa (Bemis Heights), a droga do nich wiodła przez podmokły las, pełen zarośli, powalonych pni i wertepów. Wędrówka przez leśną gęstwinę stała się dla brytyjskich oddziałów istnym piekłem – „ich artyleria traciła na skuteczności, ich piechota nie mogła iść zwartą kolumną, nie mogła strzelać salwami ani wykańczać przeciwnika atakiem na bagnety”. To był jeden z czynników, który zdecydował o kapitulacji korpusu generała Johna Burgoyne’a – w ręce kolonistów amerykańskich wpadło 5791 żołnierzy i 42 armaty wroga.

W Ameryce pamięta się też o zasługach Kościuszki dla ufortyfikowania West Point – w latach 1778-1780 inżynier nadzorował budowę 16 obwałowanych pozycji i 10 dużych stanowisk artyleryjskich, tworzących razem 3 kręgi obronne. W tym miejscu ktoś może zadać pytanie, czy w tej beczce miodu nie było ani jednej łyżki dziegciu? Była i to niejedna, bo pułkownikowi „Cosciusco” przyszło się zmagać w Stanach z intrygami wojskowych konkurentów i oskarżeniami o złodziejstwo, kilkukrotnie stanął nawet oko w oko ze śmiercią. Przykłady? Chociażby Ticonderoga, gdzie przed ewakuacją Polak dokonał przeglądu fortyfikacji autorstwa inżyniera Jeduthana Baldwina. Ośmielił się wytknąć mu błędy, co wywołało wściekłość Amerykanina – nie tylko zignorował uwagi Kościuszki, ale zaczął podjudzać innych oficerów przeciw swojemu krytykowi. Był skuteczny do tego stopnia, że zaszczuty Tadeusz nie chciał zostać w forcie ani minuty dłużej: „Wolę raczej porzucić wszystko i wrócić do domu sadzić kapustę” (z listu do generała Gatesa).

Czy Kościuszko to Moniuszko?

Aż strach zapytać, czego jeszcze nie wie współczesny, młody inteligent – pisze Krzysztof Zwoliński.

zobacz więcej
Inny rywal, Louis Duportail (szef amerykańskiego korpusu inżynieryjnego), w raporcie dla Naczelnego Wodza Jerzego Waszyngtona oceniał Polaka jako nieudolnego inżyniera, po którym wszystko trzeba poprawiać. Nie darował sobie też językowych złośliwości – przekręcił nazwisko Kościuszki na kilka, jeśli nie kilkanaście sposobów. Gdy zaś głównodowodzący nie uznał większości jego zastrzeżeń, Francuz odwołał się do Kongresu USA...

Czasem przyszły przywódca polskiej insurekcji sam dawał swoim krytykom do ręki argumenty, np. przy oblężeniu fortu Ninety Six polecił robić podkop zbyt blisko wrogich zabezpieczeń i brytyjscy lojaliści bez trudu przegonili atakujących. Ponadto, Kościuszko nie zablokował im na czas dostępu do wody.

Haniebna rana

Jeszcze więcej „przygód” spotkało architekta West Point za sprawą kapitana Johna Cartera. Zaczęło się od tego, że on i Kościuszko byli sekundantami w pojedynku generałów: Gatesa i Jamesa Wilkinsona. Stanęli po przeciwnych stronach barykady – Carter był świadkiem Wilkinsona, podczas gdy polski inżynier sekundował Gatesowi. Starcie nie pistolety nie przyniosło rezultatu, zamiast tego spór zaognił się na tle pojedynkowego protokołu. Nasz bohater zabrał bowiem Carterowi dokument, dopatrując się w nim nieścisłości – w reakcji kapitan obsmarował Kościuszkę na łamach prasy: „jest jak nocny rabuś, który kradnie sakiewkę, albo zabójca”. Mało tego, gdy jakiś czas później zwycięzca spod Saratogi zeznawał na sali sądowej, Carter wparował na nią z pistoletem w dłoni i wycelował go w stronę bezbronnego Polaka. Szczęśliwie broń nie wypaliła, a niedoszły zabójca Kościuszki został szybko powalony na ziemię przez strażników (w innej wersji upiekło mu się i zdołał uciec konno).

W śmiertelnym niebezpieczeństwie bohater Polski i Stanów Zjednoczonych znalazł się także, podczas potyczki z Brytyjczykami stoczonej na James Island w listopadzie 1782. Było to jedno z pierwszych, jeśli nie pierwsze starcie inżyniera w roli dowódcy – 60 żołnierzy pod jego komendą otworzyło ogień do kilkudziesięciu dragonów. Brytyjscy jeźdźcy przybyli na wyspę po drewno i Kościuszce udało się ich zaskoczyć, ale na krótko: niebawem do wrogich sił dołączyły piechota i artyleria. Łącznie było to ponad 300 Brytyjczyków i nic dziwnego, że szala zwycięstwa zaczęła się przechylać na ich stronę. Kolejni Amerykanie padali od kul przeciwnika, zginął m.in. porucznik Moore, a sam Kościuszko cudem uniknął trafienia. Jego płaszcz podziurawiły 4 kule z muszkietów, a gdy na Polaka zamierzył się szablą jeden z dragonów, w ostatniej chwili został zastrzelony przez żołnierza Armii Kontynentalnej, Williama Fullera.

Posiłkom brytyjskim tymczasem nie było końca i nasz pułkownik zdecydował się wreszcie na odwrót. Po drodze udało mu się jeszcze zgarnąć jeńca, a na marginesie warto dodać, że walki na James Island były ostatnimi podczas „amerykańskiej rewolucji”. „Cosciusco” miał podczas powyższej potyczki masę szczęścia . Z perspektywy czasu można powiedzieć, że podczas pobytu w Ameryce przeciwnicy najboleśniej został zraniony w miejsce „gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę”. Doszło do tego podczas oblężenia Ninety Six, gdy inżynier wizytował tunel nieopodal fortu, przeznaczony na zaminowanie. Nagle we wnętrzu pojawili się Brytyjczycy – zwiadowcy, którzy postrzelili kilku Jankesów, a Kościuszkę pokłuli bagnetami w pośladki. W brytyjskim raporcie znalazł się nawet komentarz na temat tego epizodu: „Nigdy, przy żadnej okazji, niefortunna istota nie otrzymała równie haniebnej rany, jak to przytrafiło się tym razem hrabiemu Koziusco – inżynier otrzymał ją w tę część, którą Hudibras uważał za siedzibę honoru, i to właśnie w chwili, gdy oglądał minę, którą sam zaprojektował!”.

Pił z czarnoskórym ordynansem i uprawiał cebulę

Jako człowiek Kościuszko Amerykanom dał się poznać jako wyjątkowo pracowity, stroniący od politycznych gierek, za to skromny i nieśmiały inżynier. Do tego stopnia, że gdy generał Gates rekomendował go na generała, odpisał mu: „Nie mam dostatecznego przeświadczenia, by uważać, że zasłużyłem na awans, ani zdecydowania, by się o niego upominać”. Brakowało mu trochę przebojowości, wręcz bezczelności, którą odznaczali się np. francuscy wojskowi. Nie potrafił się z nimi zaprzyjaźnić doskonale czuł się natomiast w towarzystwie swojego ordynansa, czarnoskórego Agrippy „Grippy’ego” Hulla. Warto przytoczyć tu jeden epizod – kiedy pewnego razu Kościuszko pozostawił swoją kwaterę pod opieką Grippy’ego, zapowiadając, że wróci za kilka dni, ordynans pod nieobecność gospodarza zorganizował imprezę. Sprosił do domu wszystkich niewolników i wolnych czarnych z obozu, w ruch poszły kolejne beczki wina, a każdy toast rozzuchwalał biesiadników. ODWIEDŹ I POLUB NAS Także Grippy’ego, który poczuł się na tyle swobodnie, że założył galowy polski mundur swojego zwierzchnika (granatowy kontusz z karmazynowym kołnierzem i złotymi guzikami plus czarna rogatywka z pękiem pawich piór) i paradował po kwaterze jako „pułkownik Cosciusco”. Wysmarował nawet nogi czarnym mazidłem, na podobieństwo butów z cholewami. Wtem niespodziewanie wrócił Kościuszko i na jego widok „nastąpił wśród gości taki zamęt, że gdyby sam Szatan pojawił się między nimi, nie uciekaliby w większym przerażeniu”. Hull rzucił się do nóg przełożonego, błagając o wybaczenie. Niejeden oficer wychłostałby podwładnego za taki postępek, Polak jednak postąpił inaczej – przeprowadził Grippy’ego (wciąż w odświętnym uniformie) przez obóz, przedstawił go innym oficerom jako księcia z Afryki. Po czym wraz z czarnoskórym ordynansem pili wino, brandy, gin, a na koniec była fajka pokoju – zamiast razów, Hulla czekał potężny kac.

Znajomość z czarnoskórymi utwierdzała Kościuszkę w przekonaniu, że niewolnictwo to nie tylko anachroniczny, ale wręcz haniebny proceder. Sam nie mógł wiele zdziałać w tej kwestii, ale kiedy się dało, interweniował. Tak, jak w sprawie dwóch niewolników u generała Nathanaela Greene’a: „potrzeba im koszul, spodni, kurtek, ich skóra może nosić dobre rzeczy tak samo jak nasza”.

W wolnych chwilach Naczelnik zamieniał się w ogrodnika – w West Point uprawiał cebulę, od czasu do czasu przypominał też sobie o swoich zdolnościach artystycznych. A to grywał na pianinie, a to szkicował napotkane damy, a to robił kwiaty z papieru i dekorował nimi salę na bal, a to przygotowywał pokazy fajerwerków itd. Do Polski (już jako generał) wrócił jesienią 1784 – niestety, podobnie jak przed wyjazdem, ojczyzna nie miała mu niczego do zaoferowania. Etatu w wojsku doczekał się dopiero w 1789 roku. Czy kiedykolwiek żałował, że opuścił Stany i wrócił do Rzeczypospolitej? Nawet jeśli tak, nigdy głośno tego nie powiedział.

– Tomasz Czapla

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy



Wykorzystane w tekście cytaty pochodzą z publikacji: „Przyjaciele wolności: Tadeusz Kościuszko, Thomas Jefferson, Agrippa Hull” Grahama Hodgesa i Gary’ego Nasha; „Tadeusz Kościuszko. Polski i amerykański bohater” Dariusza Nawrota; “Kościuszko. Książę chłopów” Alexa Storozynskiego i „Tadeusz Kościuszko 1746-1817” Bartłomieja Szyndlera.
SDP 2023

Zdjęcie główne: Jerzy Waszyngton (od lewej) i europejscy generałowie, którzy walczyli przeciw Brytyjczykom: Niemcy Johann Baron De Kalb i Friedrich Wilhelm Ludolf Gerhard Augustin von Steuben, Polacy Kazimierz Michał Władysław Wiktor Pułaski herbu Ślepowron i Andrzej Tadeusz Bonawentura Kościuszko herbu Roch III, Francuz Marie Joseph Paul Yves Roch Gilbert du Motier markiz de la Fayette oraz Amerykanin pochodzenia niemieckiego John Peter Gabriel Muhlenberg. Fot. Everett/ Forum
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.