Kultura

Praski krok w chmurach? Reytan od Mikołajczyka

W tej sztuce w losach głównego bohatera rozpoznaliby się studenci z obrazu Malczewskiego w szynelach o wyrok za dużych, i Jay Gatsby, i młody Wokulski, i chłopak z „Pierwszego kroku w chmurach” Marka Hłaski – wszyscy, których życie zraniło i więziło w klatce.

Siekiera motyka kalosz trzewik
Nie faszysta to bolszewik,
Siekiera motyka Tatry Hel
Wygra z nimi PSL!


Czy rzeczywiście w 1946 tak śpiewano? Okupacyjna „Siekiera motyka” z wpadającym w ucho metrum okazała się jednym z najwdzięczniejszych podkładów dla kolejnych erupcji ludowego gniewu i drwiny: kolejne zwrotki dopisywano i tuż po wojnie, i w październiku 1956, i w stanie wojennym, i w III RP – i mało kto pamiętał przy tym Annę Jachninę z Biura Informacji i Propagandy Okręgu Warszawskiego AK, która w styczniu 1942 roku napisała na rozkaz BiP słowa tej piosenki z myślą o podsunięciu jej gazeciarzom, kwiaciarkom i ulicznym śpiewakom. Niewykluczone więc, że część zwrotek wieszczących triumf Mikołajczyka jest autentyczny, a część tylko dopisała autorka kilku przyśpiewek i ballad, które rozbrzmiewają w „Praskim Reytanie”, Tekla Kurzykowska.

Jeśli je dopisała – trafiła w sedno. Oddała tymi wersami nadzieje polityczne roku 1946 – ale i przekorny, łobuzerski, uwodzicielski klimat sztuki, powstałej na podstawie powieści Piotra Zaremby i scenariusza Tomasza Drozdowicza, która w poniedziałek 11 września o godz. 21:10 jednocześnie w TVP1 i TVP Kultura otworzy tegoroczny jesienny sezon Teatru Telewizji.

Mikołajczykowski realizm

Ta historia – historia formuły oporu politycznego wobec „Polski zdradzonej” w Jałcie, jaką zaproponował Stanisław Mikołajczyk – nie jest nieznana czy przemilczana. W PRL była żywym doświadczeniem dla wielu roczników: dziś, z perspektywy osiemdziesięciu prawie lat, te wydarzenia wydają się dawne, ale dla uczestników Października rozgrywały się przed dziesięciu laty, dla milionów przeżywających pierwszą Solidarność – przed trzydziestu kilku. To nie większy dystans niż dla ludzi żyjących dzisiaj czasy Okrągłego Stołu, wyborów kontraktowych i początków III RP – o które do dziś przecież potrafimy się spierać.

Stanisław Mikołajczyk po ucieczce na Zachód jesienią 1947 roku nigdy nie odzyskał dawnego znaczenia i wpływów, a nawet rozszedł się po kilku latach z większą częścią PSL na emigracji, ale pozostał przecież postacią znaną i poważaną, a jego wspomnienia polityczne, zatytułowane, trochę bulwarowo, „Polska zgwałcona”, doczekały się wydań w Paryżu i w Londynie. Pisano o losach PSL i jego działaczy w „Zeszytach Historycznych” i w „Wiadomościach”, a jedną z pierwszych – bardzo udanych – prób napisania o PSL-owskim wariancie oporu z perspektywy historyka podjął Marek Łatyński (publicysta, dziennikarz RWE i Głosu Ameryki, a w wolnej Polsce dyplomata), wydając w roku 1985 „Nie paść na kolana. Szkice o opozycji lat czterdziestych”, od razu przedrukowywane w podziemiu.

Po roku 1989 wznawiano wspomnienia Mikołajczyka, profesor Andrzej Paczkowski napisał jego biografię, potem zaś dziejami PSL zajął się nie tylko IPN, ale i Muzeum Historii Polskiego Ruchu Ludowego, i dziś podjęta przez Mikołajczyka próba obecna jest w każdym podręczniku do historii. Nie ma mowy o żadnym przemilczaniu, o którym uwielbiają pisać różni skłonni do cierpiętnictwa publicyści, co i raz lamentujący nad „przemilczaniem” różnych pisarzy czy polityków Dwudziestolecia lub emigracji.

A mimo to można się zgodzić, że dzieje PSL w latach 1945-1947 znajdują się trochę na uboczu społecznego imaginarium historycznego. Że, mówiąc wprost, w uproszczonej wersji pamięci, która jest w stanie pomieścić raczej tuzin niż tysiąc nazwisk, rotmistrz Pilecki i major Dekutowski (a pewnie i Kazimierz Pużak, i Jan Rodowicz ps. „Anoda”) częściej obecni są niż Stanisław Mikołajczyk. Na pewno częściej niż siedzący w więzieniach czasu stalinizmu Hanna Chorążyna, Kazimierz Nadobnik czy Franciszek Kamiński. A już na pewno częściej niż Bolesław Chmielewski, kurator Koła Młodych PSL na warszawskiej Pradze.

Gorące krzesła, ciasna pamięć

Dlaczego tak się stało? To temat na oddzielną opowieść. Oczywiście, polityka historyczna ostatnich kilkunastu lat, a konkretnie – intencja przywrócenia pamięci Żołnierzy Wyklętych pewnie nie byłą bez znaczenia. Ale też – nie jest to dalece przyczyna jedyna. Po pierwsze, pamięć zbiorowa jest tworem bardziej złożonym niż przedszkolna gra w „gorące krzesła”: nie jest tak, że obecność jednej grupy bohaterów automatycznie wypiera innych. A po wtóre – przywrócenie pamięci o „Zaporze” i innych też było próbą zadośćuczynienia wymogom sprawiedliwości, naprawienia, bodaj w wymiarze pamięci, wieloletniej krzywdy: cenzuralny zapis na Żołnierzy Wyklętych, wymóg ich przemilczenia bądź anatemizowania był w PRL egzekwowany znacznie bardziej rygorystycznie niż w przypadku PSL. Co więcej, przecież przetrwał i poza PRL: niechęć do tej formacji przejęła spora część solidarnościowych elit z „rewizjonistycznym” rodowodem.

Nie, to nie jest tak, że chłopcy od „Zapory” po prostu wypchnęli z pamięci zbiorowej PSL Mikołajczyka. Tamta legenda zblakła wcześniej. Może odegrał jednak rolę ciężar lat? Może mikołajczykowskie PSL trochę znikło w cieniu innych prób prowadzenia z władzami PRL „realistycznej” gry politycznej, innymi słowy – uznania realiów jałtańskich, prymatu Moskwy i przewodniej roli partii komunistycznej i prób działania w tak wyznaczonych ramach?

Takich „realistów” było wielu. Najczęściej pamięta się o dokonaniach koła „Znak” i listach otwartych kierowanych do władz w latach 60.: wyczerpującą panoramę ewolucji środowisk „realistycznych” przedstawił przed dziesięciu lat Dariusz Gawin w wydanym przez Znak „Wielkim zwrocie” (nadal czekam na ciąg dalszy tej świetnej pracy!). W pewnym sensie pod znakiem takiego wąskiego, samoograniczającego się realizmu stały i dokonania ekipy, negocjującej w Magdalence – i może Polacy po roku 1989 mieli już trochę dosyć tej postawy?
"Praski Reytan" na motywach powieści "Zgliszcza" Piotra Zaremby; scenariusz i reżyseria Tomasz Drozdowicz. Od lewej Adam Woronowicz (Mikołajczyk), Wojciech Solarz (Korboński). Fot. TVP/ Arsen Petrovych
Paradoks (można by też przedstawić go jako „fatum polskiej historii”) polega na tym, że owszem, działacze PSL w roku 1945 liczyli na rozsądny historyczny kompromis i funkcjonowanie w ramach demokracji ludowej. I wyrażali w tym potrzebę ogromnej większości Polaków, udręczonych siedmioma laty wojny i tracących nadzieję na sprawiedliwe jej zakończenie. – Ja chcę po prostu żyć, rozumiesz, żyć! – krzyczy Maciek Chełmicki w „Popiele i diamencie”, zanim podejmie się raz jeszcze roli egzekutora, a wspomniana na wstępie Anna Jachina, autorka „Siekiery motyki”, która przeszła przez Pawiak, Auschwitz i Ravensbrück, w 1946 roku wróciła do Polski, podjęła pracę w rozgłośni Polskiego Radia w Bydgoszczy i zasłużyła się – w strasznym, stalinowskim czasie – dokumentując, dzięki możliwościom, jakie dała jej rozgłośnia, kulturę i sztukę ludową Pomorza i Kujaw.

Polskie fatum

Działaczom PSL jednak w większości pisany był inny los, znacznie bardziej pasujący do polskich kolein: los wygnańców, ofiar, więźniów. A w przypadku grupy „młodych”, którzy fizycznie nadstawiali karku za PSL w kampaniach przed referendum i wyborami w 1947, a 26 października 1947 bronili gmachu Stronnictwa w Alejach Jerozolimskich przed bojówkami prokomunistycznego odłamu PSL, a potem przed UB – był to wręcz los insurekcjonistów i straceńców. Chcieli wybrać inną drogę niż Maciek Chełmicki z „Popiołu i diamentu” – a i tak byli na ten szlak wpychani. Czasem pozostawał im las, częściej – więzienie, a niemal zawsze – upokorzenie i klęska.

Piotr Zaremba upomina się o tę cząstkę polskiej przeszłości od lat: bibliografia podsuwa mi jego artykuł na łamach kwartalnika „Arcana” z roku 2011, zatytułowany „Mikołajczykowskie PSL: nie odrobione lekcje historii”. Pamięć – pojawiające się co i raz w jego tekstach, ale i w prywatnych rozmowach, apele o rozważenie tamtych zachowań i wyborów. Tak niejednoznacznych i nieoczywistych, tak zbieżnych z „zarembistycznym” postrzeganiem historii jako współistnienia ogromnej liczby racji, czynników i aktorów.

Owocem tych przemyśleń były wydane przed sześciu laty „Zgliszcza” – potężna powieść historyczna, przeoczona trochę przez recenzentów niechętnych pisaniu na serio o historii, panorama Polski lat 1945-1956. Ale tam, obok wielkich aktorów politycznych (od Gomułki po Nałkowską, od Cyrankiewicza i Mikołajczyka po Brystygierową) postacią pierwszoplanową jest mecenas Stanisław Jarosz (postać fikcyjna, choć wzorowana na rzeczywistym PSL-owcu Stanisławie Jaguszu), nękany wątpliwościami, traumą wojenną i lękiem działacz w średnim wieku. Bolek Chmielewski pojawia się jako postać drugo-, może wręcz trzecioplanowa.

Jego los w sztuce jest zgodny i z porządkiem faktów – tych, które przed laty udało się Zarembie ustalić na podstawie akt znalezionych w IPN i w rozmowach z rodziną Chmielewskiego – i z opowieścią, którą znamy ze „Zgliszcz”. Historyczny dramat i przegrana Polskiego Stronnictwa Ludowego, który pokrótce przywołałem powyżej, zdeterminowały życie „historycznego” Bolesława Chmielewskiego, przemianowanego w sztuce na Bolka Chmielarza. Ale, prawdę mówiąc, choć ten kontekst historyczny jest przez cały czas obecny, chwilami tracimy go z oczu w obliczu życiowego dramatu młodego bohatera.

Epitafium dla zranionych

Ten wymiar życiowy, egzystencjalny jest najważniejszy: dokonująca się na naszych oczach w ciągu kilkudziesięciu minut ewolucja Bolka od zawadiackiego, szarmanckiego (z lekką domieszką bezczelności), urzekającego Bolka, przed którym świat, mimo dramatycznych przejść okupacyjnych, wydaje się stać otworem, który chłonie życie i gotów jest porwać się na wszystko – po człowieka zdruzgotanego, pozbawionego nadziei, łamanego przez UB, pozostawionego w obliczu klęski i samotności. To obraz młodości o – mówiąc patetycznie – wyłamanych skrzydłach. Przypomina się w tym kontekście ostatnia książka prof. Hanny Świdy-Ziemby, zatytułowana „Urwany lot. Pokolenie inteligenckiej młodzieży powojennej w świetle listów i pamiętników z lat 1945–1948”: najwyraźniej obraz strąconych z chmur Ikarów nasuwał się niejednemu.

Tak, historycznie i fabularnie porażka i upadek Bolka Chmielarza są bardzo konkretnie związane z klęską PSL, z przemocą komunistów, którzy nie zamierzali dotrzymać żadnych zobowiązań. Ale siła tego przedstawienia, jego zdolność do poruszenia widza biorą się z osadzenia w doświadczeniach uniwersalnych. Klęska Bolka to klęska każdego dwudziestolatka, którego brutalnie pozbawiono nadziei, któremu za wcześnie pokazano okrutne mechanizmy rządzące światem. Ta figura bohatera romantycznego – Gustawa, Kordiana, ale też bohaterów powieści Stendhala i Balzaca – odtwarzana była przez kolejne pokolenia, czasem bardziej tragicznie, czasem bardziej groteskowo. Rozpoznaliby się w niej studenci z obrazu Malczewskiego w szynelach o wyrok za dużych i Jay Gatsby, młody Wokulski i młody chłopak z „Pierwszego kroku w chmurach” Marka Hłaski. Rozpoznałyby się roczniki młodych z batalionu Zośka i z PSL, ze studentów Października i Marca, z młodych robotników i studentów NZS, którzy w latach 80. wierzyli niezachwianie w niezłomność i prawość przywódców podziemnej „Solidarności”, a pewnie i wielu z roczników późniejszych. Wszyscy, których – by sięgnąć po wers Edgara Lee Mastersa z jego „Umarłych ze Spoon River” (w przekładzie Michała Sprusińskiego) – „życie zraniło i więziło w klatce”. ODWIEDŹ I POLUB NAS Ten obraz nie byłby tak przejmujący, gdy nie fantastyczne kreacje aktorskie. Taka pochwała ma w moim tekście wagę o tyle, że z reguły nie omawiam spektakli ani filmów. Jestem wzrokowcem, czytam książki, w teatrze bywam, wstyd przyznać, niewiele częściej niż niezapomniany Stanisław Paluch, sobowtór Ryszarda Ochódzkiego z „Misia”. Ale postaci, występujące w „Praskim Reytanie”, urzekły mnie i przekonały.

Szczotkowaty wąs ubeka

Nie ma tam słabej roli: Mikołaj Kubacki w roli Bolka – na zmianę nieśmiały i buńczuczny, przebojowy i onieśmielony – robi szczególne wrażenie, jest w stanie oddać wszystkie delikatności statusu społecznego Bolka: „aspirującego”, zakorzenionego w środowisku (głównie inteligenckim) Batalionu „Zośka”, zarazem dumnego ze swojego kolejarskiego (arystokracja robotnicza!) pochodzenia, ale i sięgającego wyżej, czasami po omacku (wybór krawata!), czasem dziecinnie, czasem jak rasowy self-made man, czasem z godnością świeżo upieczonego inteligenta.

Ale, powtarzam, nie ma tam słabych postaci: Justyna Fabisiak w roli Agnieszki, ukochanej Bolka, jest w stanie pokazać i zauroczenie Bolkiem, i delikatną, lecz wymowną, różnicę ich pozycji społecznych (w roku 1946 nie było to jeszcze bez znaczenia!), ale też – w tańcu, w kokieteryjnej rozmowie, w chwili zamyślenia – ukazuje cały „przedwojenny wdzięk”, którego resztki zdołały (na Pradze, nie w lewobrzeżnej Warszawie) przetrwać. Jest w tym na pewno duża zasługa scenografki (Klaudia Solarz) i specjalistki od kostiumów (Izabela Stronias) – te stroje, gesty, nawet talerze z zupą są jak tużpowojennych zdjęć, a Stanisław Mikołajczyk (epizodyczna, ale ważna rola Adama Woronowicza) jest jak żywcem zdjęty z jednego z najbardziej znanych fotogramów, z przyjazdu do Poznania w lipcu 1945 roku: jasny prochowiec, wąski krawat, pokaźna łysina, pęk kwiatów.

Prawdziwość tej sztuki to jednak przede wszystkim kwestia aktorstwa, wczucia się w sytuację (także – dialogów, w przeważającej mierze wziętych z kart „Zgliszcz”). Młody ubek (Konrad Żygadło) potrafi zranić lub omotać każdym zdaniem nie tylko Bolka, lecz i dozorczynię w jego praskiej kamienicy, i Agnieszkę. Szczotkowaty wąs, wzgardliwa pewność siebie – to nie jest marionetka, figurka w śpiewogrze historycznej, budzi nadzwyczaj silne uczucia.

Śpiew Karoliny

Wspominam o śpiewogrze, żeby usprawiedliwić, ba, pochwalić jeszcze jedną płaszczyznę „Praskiego Reytana”: coś, co zawodowcy określają mianem oprawy muzycznej. Począwszy od podkładu czysto muzycznego: motyw walczyka, raz wprowadzony do akcji podczas wieczoru sylwestrowego, powraca, podkreśla najbardziej dramatyczne zwroty, drażniąco i znacząco. Od razu przypomniało mi się „Libertango” Astora Piazzolli, przetworzone przez Grace Jones, które przesądziło o spójności i dramatyzmie filmu „Frantic”. Ale w „Praskim Reytanie” największym novum nie jest nawet linia melodyczna, lecz songi – czasem tradycyjne apaszowskie piosenki praskie, częściej autorskie ballady (lub aktualizacje tradycyjnych utworów, jak w przypadku „Siekiery motyki” wykonywane przez kapelę „Nicponie” (Grzegorz Domański, Mateusz Kowalski, Łukasz Owczynnikow, Patryk Walczak) wraz z Karoliną Czarnecką, na poły śpiewającą, na poły rapującą, roztańczoną, porywającą w kurtce wojskowej i z warkoczem (kwartet „Nicponi” odpowiada też za całość muzyki w przedstawieniu).

Bity, poniewierany, wdeptany w ziemię i złamany. Bohater ze skazą

Ostatni, który publicznie bronił Stanisława Mikołajczyka.

zobacz więcej
To posunięcie niecodzienne, które w pierwszej chwili mnie zdumiało: śpiewogra, songi w poważnej sztuce traktującej o historii, polityce i polskich pokoleniach? No dobrze, jakaś apaszowska melodyjka, jako ukłon w stronę „praskiego stylu” miałby pewnie jakiś sens, choć z reguły podchodzę sceptycznie do miejskiego neofolkloru, mając go za pokazuchę dla turystów. Ale kolejne songi?

Myliłem się. Owszem, te piosenki rozrywają realistyczną konwencję (od której Teatr Telewizji zwykle i tak jest dość zdystansowany), na równi ze scenografią (gdzie nie brak wielkoformatowych ekranów i jawnie ukazanych fragmentów dekoracji) podkreślają umowność przestrzeni spektaklu, niejako „wtórnie teatralizują” sztukę. Co więcej, mamy do czynienia z zastanawiającą inwersją czasową: o ile sam spektakl, jak już wspomniałem, drobiazgowo dochowuje wierności realiom pierwszych powojennych lat, „Nicponie” z Karoliną Czarnecką w sekwencjach otwierających i zamykających „Praskiego Reytana” śpiewają we wnętrzach na pewno zdegradowanych („postindustrialnych”) i na pewno współczesnych. Gdyby nie instrumenty, gdyby nie wojskowa parka solistki i szkocki beret jednego z muzyków, można by ich wziąć za urbeksową ekipę eksplorującą ostatnie niezagarnięte przed deweloperów praskie fabryczki, pustostany i gorzelnie.

Ta podwójna zamiana (wydarzenia z lat 40. i 50. w przestrzeniach albo teatralnie „umownych”, albo zmodernizowanych przy pomocy ekranów, ballady w staroświeckiej manierze – w pustostanach z lat 90., z ostentacyjnie wyeksponowanym współczesnym sprzętem oświetleniowym i nagłaśniającym) przypomina nam, że mamy do czynienia z teatrem, z powstałą dziś opowieścią, a nie „oknem w przeszłość” wyciosanym według reguł XIX-wiecznego realizmu, który obiecywał pełną iluzję i wszechwiedzę narratora. Ale ten zabieg jeszcze jednym mocnym ściegiem zszywa Pragę i Warszawę sprzed trzech czwartych wieku ze współczesną. Czujemy się związani z „praskim Reytanem” przez, powtórzę, uniwersalność doświadczenia porażki – ale i osadzeni z jego historią, która rozgrywała się w konkretnym czasie i miejscu: przesiadając się na stacji metra Warszawa Wileńska, idąc Stalową czy Inżynierską, gdzie deweloperka dla zamożniejszego prekariatu ciągle jeszcze przeplata się, jak pola na szachownicy, ze kilkupiętrowymi studniami z czerwonej cegły, nie mamy wątpliwości: te wybory, te dramaty, rozgrywały się właśnie tutaj. A zwrotka apaszowskiej ballady na bandżolę i akordeon stale odzywa się w głowie. I to nie w lekkiej konwencji melodyjki, którą zagwizdać można przy zmywaniu albo stojąc w korku na Grochowskiej. Wraca wciąż i wciąż, drażniąco, zadziornie, mollowo, tak jak akordeon potrafi: epitafium niedorżniętego koguta, wyrzut sumienia za wszystkich zapomnianych:

I choć ballada ta nie ma pointy,
Co wszak balladom się zdarza,
Pokłoń się bracie, zwrotkom legendy,
Bolka „Pingwina” Chmielarza!


– Wojciech Stanisławski

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Teatr Telewizji TVP 2023, "Praski Reytan" na motywach powieści "Zgliszcza" Piotra Zaremby; scenariusz i reżyseria Tomasz Drozdowicz; zdjęcia Krzysztof Gromek; scenografia Klaudia Solarz; kostiumy Izabela Stronias, Natalia Wyborska; muzyka Grzegorz Domański, Mateusz Kowalski, Łukasz Owczynnikow, Patryk Walczak; śpiew Karolina Czarnecka; montaż Katarzyna Drozdowicz. Występują m.in. Mikołaj Kubacki, Justyna Fabisiak, Adam Woronowicz, Wojciech Solarz, Lidia Sadowa, Wojciech Wereśniak, Konrad Żygadło, Maria Ciunelis i Małgorzata Rożniatowska. Premiera w TVP1 i TVP Kultura 11 września 2023, godz. 21:10.
SDP 2023

Zdjęcie główne: "Praski Reytan" na motywach powieści "Zgliszcza" Piotra Zaremby; scenariusz i reżyseria Tomasz Drozdowicz. Od lewej Mikołaj Kubacki (Bolek), Wojciech Wereśniak (Korn). Fot. TVP/ Arsen Petrovych
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.