Cywilizacja

Jak francuscy dygnitarze rozkradają narodową kolekcję mebli, sztuki, porcelany i tkanin

Republikańska kleptomania obecna jest na najwyższych szczytach władzy, a prym wiedzie Pałac Elizejski. Szacuje się, że francuska prezydencja „zawieruszyła” ponad tysiąc powierzonych jej dzieł sztuki. Marmurowe popiersie Nerona zniknęło z Senatu, mahoniowa berżera ze Zgromadzenia Narodowego, obraz Juliana Dupré z... Ministerstwa Sprawiedliwości. W sumie nie można się doszukać 23 tys. przedmiotów.

Sprawa zaczyna się jak w powieści z serii „Pan Samochodzik”. W sierpniu 2017 r. do francuskiego Centralnego Biura ds. walki z nielegalnym handlem dobrami kultury (OCBC) zadzwonili konserwatorzy renomowanego pałacu w Wersalu, zaniepokojeni. U znanego antykwariusza w tym samym mieście, ledwie kilkaset metrów od pałacu, wystawiony został na sprzedaż stolik do karcianej gry w kadryla z XVIII wieku. Intrygujące było to, że ów zabytkowy mebel pochodził z… pałacowej kolekcji, z której wyparował był wiele lat temu.

Sprawa tajemnicza i delikatna, w sam raz dla Pana Samochodzika, a w zastępstwie za detektywa z OCBC, który złożył wizytę antykwariuszowi. Inspektorzy tego małego, bo ledwie 30-osobowego, ale bardzo specjalnego wydziału francuskiej policji kryminalnej nie podejrzewali, gdzie ich to rutynowe śledztwo doprowadzi.

Antykwariusz nie miał nic do ukrycia. Opowiedział ze szczegółami, jak pewnego dnia złożył mu wizytę stateczny, wysoki urzędnik państwowy na emeryturze, który chciał pozbyć się swojej kolekcji z powodu przeprowadzki. Nic bardziej normalnego: tak właśnie handlarz dziełami sztuki zapełnia swoją galerię i dzięki takim okazjom może proponować swoim klientom szeroki wybór antyków. Interes został szybko ubity. Okazało się, że sprzedający miał na zbyciu 18 cennych mebli, głównie z XIX wieku. Co dziwne, wcale się nie targował i zaakceptował od razu proponowane przez antykwariusza 3000 euro. Suma groteskowa przy tego rodzaju transakcji.

Sprzedający wcale nie pragnął pozostać anonimowy, ani też nie krył swojego nazwiska: Hubert Astier. To nazwisko antykwariusz bardzo dobrze znał, bo jak mógł nie znać, choćby z racji swojej profesji, medialnego dyrektora państwowego muzeum pałacu w Wersalu w latach 1995-2003?

Policjanci od dzieł sztuki ze zdumieniem skonstatowali, że były dyrektor prawdopodobnie wyprzedaje w najlepsze meble z kolekcji pałacu, a więc stanowiące własność państwa, które tylko wypożyczono mu do umeblowania służbowego apartamentu. Nie chodziło tylko o wyłożony zieloną pilśnią stolik do gry, który przyciągnął uwagę pałacowych konserwatorów, ale w sumie o 18 mebli, z których każdy nosił pieczęć i sygnaturę państwowej kolekcji mebli.

Wędrowne soft power

Trzeba bowiem wiedzieć, że we Francji, państwie o tradycjach centralistycznych i biurokratycznych, wszystkie należące do państwa meble, tkaniny, arrasy, gobeliny, bibeloty i porcelana są składowane i zarządzane przez specjalnie powołaną w tym celu instytucję zwaną Mobilier National. Ten szacowny organizm, stanowiący dziś część ministerstwa kultury, sięga swoimi korzeniami średniowiecza.
W 1772 roku „królewską kolekcję mebli” umieszczono w specjalnie wybudowanym pałacu na Place de la Concorde w Paryżu. Hôtel du Garde-Meuble de la Couronne, dziś znany jako Hôtel de la Marine, w 1777 zaaranżowano tak, aby publiczność mogła zwiedzać zbiory w każdy pierwszy wtorek miesiąca, od Wielkanocy do Wszystkich Świętych. Zapoczątkowano w ten sposób publiczne muzeum sztuki dekoracyjnej w Paryżu. Fot. Moonik – Praca własna, CC BY 3.0, Wikimedia
W owej epoce wyposażenie zamków w meble i tkaniny było kluczową kwestią dla dworu królewskiego, ze względu na sposób jego funkcjonowania. Król Francji nie urzędował latami w Luwrze ani w innym ulubionym zamku, ale regularnie podróżował po całym królestwie, a wraz z nim cały jego dwór. A to kilka dni na polowanie do myśliwskiego zameczku w Fontainebleau, a to kilka miesięcy na wojnę z tym czy tamtym sąsiadem do fortec w Chinon lub Loches, a to odetchnąć nad Loarą w zamczyskach Amoise lub Blois…

Za każdym razem dwór wiózł ze sobą pełne tabory mebli i tkanin. Z kufrów i skrzyń lokaje wyciągali łoża, zydle, szafy i stoły, żeby król i dworzanie mogli czuć się jak w domu. Na ścianach zawieszano grube tkaniny, które nie tylko upiększały kamienne mury, ale i chroniły przed zimnem i przeciągami. Po królewskim pobycie cały majdan troskliwie zwijano i odsyłano do kolejnej rezydencji, których wraz z podbojami terytorialnymi oraz budową nowych zamków i pałaców było coraz więcej. Do tego trzeba było wszystkiego pilnować, przeliczać, czy nic nie brakuje, naprawiać, cerować i sztukować, gdy coś się zepsuło, zamawiać u rzemieślników nowe dzieła etc. Nielicha robota.

Wędrowny styl życia dworu i coraz bogatsze wystroje, zwłaszcza za renesansowego władcy Franciszka I, wymusił zatem stworzenie specjalnej instytucji odpowiedzialnej za meble. W 1604 r. Henryk IV utworzył królewską administrację nazwaną Garde-Meuble de la Couronne, lub Garde-Meuble Royal. O ile francuska garde-robe spolszczyła się, stając się rodzimą garderobą, to garde-meuble pozostała w wielu europejskich językach w swym oryginalnym brzmieniu. Pozostańmy przy określeniu „królewska kolekcja mebli”, jak w warszawskich Łazienkach.

Ludwik XIV dostrzegł w prestiżowej królewskiej kolekcji mebli, tkanin, porcelany i dzieł sztuki wielki potencjał soft power, gloryfikujący nie tylko majestat Króla Słońce, ale i francuski know how. Już Franciszek I używał jej w ten sposób, goszcząc angielskiego Henryka VIII na Polu Złotogłowia, albo cesarza Karola V w pałacu Chambord, ale Ludwik XIV podniósł ten użytek do rangi polityki państwowej.

Niezłomny centralizator Jean-Baptiste Colbert zreorganizował w tym celu Garde-Meuble w 1663 roku, wyznaczając jej stałą siedzibę w Paryżu, na obecnym placu Concorde. Co ciekawe, królewska kolekcja była jak królewskie ogrody: swobodnie dostępna dla zwiedzających. Olśniewanie przepychem swoich sojuszników, wrogów i poddanych Burbonowie doprowadzili do perfekcji. Do perfekcji doprowadzili też biurokrację. W ten sposób powstały registry wszystkich mebli, zastawy stołowej, tkanin etc. W grubych zeszytach kaligrafowano opisy wszystkich królewskich skarbów, pozostawiając pola na marginesie na notatki, gdy przedmiot „opuszczał kolekcje” np. jako darowizna albo ulegał zniszczeniu.

Instytucja została zlikwidowana jako relikt despotyzmu w maju 1798 r., podczas Rewolucji Francuskiej, która spustoszyła i rozkradła wyposażenie i meble niejednego pałacu. Długo jednak instytucja nie przeleżała w grobie i odrodziła się w 1800 r. pod nazwą Garde-Meuble Konsulów, a następnie w 1804 r. jako Mobilier Impérial. Po licznych cesarsko-królewsko-republikańsko-rewolucyjnych zawirowaniach w XIX w. instytucja okrzepła za III Republiki i pod nazwą Mobilier National trwa do dziś. Jest odpowiedzialna za przechowanie i konserwację najcenniejszych skarbów historii Francji.
Sypialnia zarządcy królewskich mebli i wyposażenia rezydencji z lat 1767-1784 Pierre’a-Élisabeth de Fontanieu (po remoncie w latach 2016-2021), w pałacu zbudowanym do przechowywania owej kolekcji Korony Francji. To on otworzył dla publiczności wyposażone sale Hôtel du Garde-Meuble de la Couronne. Fot. Jean-Pierre Dalbéra, CC BY 2.0, Wikimedia
Jej drugą misją, niemniej ważną, jest właśnie kulturowy soft power. Mobilier National ma dziś za zadanie wyposażać najbardziej prestiżowe urzędy państwowe: prezydencki Pałac Elizejski, siedzibę premiera czyli Matignon, poszczególne ministerstwa, prefektury, ambasady etc. – tak na co dzień, jak i z okazji przyjęć czy rautów dyplomatycznych.

Przepastne piwnice i szafy Mobilier National zawierają ponad 130 tys. przedmiotów, takich jak gobeliny, dywany, meble, zegary, żyrandole, ceramika, zabytkowe tkaniny, koronki itp. – mają pochodzenie od XVII wieku do dzisiaj. Do tego należy dodać kolejne 100 tys. dzieł dekoracyjnych i kilkaset tysięcy sztuk porcelany z manufaktury w Sèvres. 75 tys. z nich ma wartość dziedzictwa kulturowego, w tym kilka tysięcy jest naprawdę prestiżowych i bezcennych.

Znikające Meble Narodowe

Problem w tym, że taka jaskinia Alibaby nie tylko zgromadzona w jednym miejscu, ale i rozproszona po świecie rodzi pokusy. Niejednego świerzbi ręka, by – jak dyrektor Hubert Astier – uszczknąć coś z obfitości. Co jakiś czas wychodzą na jaw podobne przypadki, przynajmniej najbardziej emblematyczne, które trafiły na wokandę sądową i na pierwsze strony gazet.

W czerwcu 2012 r. do mediów trafiła sprawa Françoise Debaisieux, byłej prefekt departamentu Lozère, skazanej na trzy lata więzienia (w tym rok bez zawieszenia) oraz 40 tys. euro grzywny za kradzież i sprzeniewierzenie mienia publicznego. Sprawując urząd w podprefekturze w Mende w latach 2007-2009, przywłaszczyła sobie różne przedmioty o wartości ok. 20 tys. euro. Według inwentarza zniknęły obrazy, pościel, lampy, fotele w stylu Ludwika XV, krzesła z epoki, stoliki, lustra, wino, srebrne sztućce i świeczniki, ale także małowartościowe bibeloty, rondle i garnki, a nawet kiczowaty obraz pędzla małżonki poprzedniego prefekta. Później część z nich pani prefekt zwróciła, część z nich zastąpiła, a część odnaleziono podczas przeszukania w jej mieszkaniu. Sąd, oprócz orzeczonych kar, zakazał jej dożywotnio pełnienia funkcji publicznych.

Nieco bardziej głośna była sprawa sprzed kilku lat. Hugues Malecki, sekretarz generalny ds. regionalnych w prefekturze Normandii i wysoki rangą urzędnik państwowy, został aresztowany i postawiony przed sędzią śledczym w Le Puy-en-Velay. Czemu aż w Owerni, na drugim końcu Francji? Dlatego bowiem, że oskarżono go o przywłaszczenie co najmniej jednego obrazu w okresie, kiedy zajmował stanowisko w podprefekturze w Brioude w latach 2006-2007.

W pewnym sensie urzędnik o lepkich palcach ocalił od zapomnienia obraz z 1940 r. rosyjskiej naturalistki Natalii Gonczarowej (1881-1962) pt. „Dalie”, bo znalazł go na strychu prefektury. Jako malarz amator wykonał prymitywną kopię różniącą się rozmiarem, powiesił ją na ścianie, a arcydzieło zabrał do domu. Gdyby nie to, że kilka lat później zgłosiło się poń muzeum szykujące wystawę, to zapewne podmiana by pozostała niezauważona. Poszukując zaginionego obrazu odkryto, że w 2012 r. został sprzedany w Londynie w domu aukcyjnym Sotheby’s za 103 250 funtów. Kolekcjoner, który wystawił obraz na aukcję, kupił go kilka lat wcześniej od Huguesa Maleckiego za 12 tys. euro.

Sąd w Le Puy-en-Velay skazał malarza amatora na dwa lata pozbawienia wolności i pięcioletni zakaz pełnienia funkcji publicznych. „Pańskie postępowanie jako wysokiego rangą urzędnika państwowego podważyły autorytet państwa” – oburzał się sędzia.

Francja słodka czy ostra? Miłośnicy wina, serów i mody są też krwawymi rewolucjonistami

Paryż – miasto artystów. Dziś też blokowisk, gdzie tysiące ludzi żyje życiem, o którym nikt nie chce nic wiedzieć.

zobacz więcej
Jednak nie tylko prowincjonalni urzędnicy czerpią z bogactwa kiepsko strzeżonego Sezamu. W 2006 r. z ambasady francuskiej w Konakry, stolicy Gwinei, zniknęło pięć gobelinów o wymiarach dwa na sześć metrów. To nie jest coś, co można zgubić czy wynieść w walizce. Ministerstwo Spraw Zagranicznych, odpowiedzialne za wszystkie dzieła obecne w ambasadach, konsulatach i innych przedstawicielstwach dyplomatycznych Francji za granicą, złożyło w sumie 123 skargi dotyczące kradzieży lub zaginięcia dzieł zdeponowanych w tych placówkach.

Podobnie jest w paryskich ministerstwach. Nigdy nie odzyskano okrągłego stołu autorstwa znanego współczesnego designera Jean-Michela Wilmotte'a, który został zdeponowany w Hôtel Matignon, czyli w siedzibie premiera. W 2014 r. pozłacana rzeźba Wenus i Amor w stylu XIX-wiecznego rzeźbiarza Clodiona zaginęła w Hôtel de Castries, gdzie wówczas mieściło się Ministerstwo Budownictwa. Z kolei obraz pędzla Juliana Dupré został skradziony z... Ministerstwa Sprawiedliwości, ostoi republikańskiego porządku.

Nikt nie wie, co się stało z zegarem Boulle’a z pałacu w Maisons-Laffitte, rysunkiem Dufy’ego w muzeum Cantiniego w Marsylii czy obrazem Miro w ambasadzie Francji w Waszyngtonie. Do tego marmurowe popiersie Nerona, które zniknęło z Senatu, akacjowe łoże długie i szerokie na dwa metry z pałacu w Wersalu, mahoniowa berżera ze Zgromadzenia Narodowego… Listę można by ciągnąć w nieskończoność, a w sumie nie można się doszukać 23 tys. przedmiotów.

Republikańska kleptomania obecna jest na najwyższych szczytach władzy, a prym wiedzie Pałac Elizejski. Szacuje się, że francuska prezydencja „zawieruszyła” ponad tysiąc powierzonych jej dzieł sztuki. Niektóre padły ofiarą bałaganiarstwa, jak żyrandol, który zniknął z inwentarza na 25 lat, ale niedawno odnalazł się w innej sali, bo po prostu został przewieszony i przez ćwierć wieku nikt się nie spostrzegł. Podobna historia miała miejsce w regionalnym muzeum sztuk pięknych w Menton, gdzie pani konserwator odnalazła zaginione płótno czeskiego impresjonisty Otokara Kubina pod stertą rupieci na strychu.

Jednak setki dzieł padły ofiarą nie administracyjnego bałaganu, lecz jawnej kradzieży. Niektórzy urzędnicy uważali, że odchodząc z pracy mogą sobie coś zabrać na pamiątkę. W czerwcu 2019 r. w Paryżu złożono skargę w sprawie kradzieży siedmiu dzieł sztuki z Pałacu Elizejskiego, czyli było nie było siedziby francuskiego prezydenta. Zniknęły zdeponowane między 1879 a 1984 rokiem drewniane i terakotowe statuetki, a także popiersie z brązu, każde wartości kilku tysięcy euro. Zniknięcie tych dzieł ujawniła inspekcja pałacu, która miała miejsce między listopadem 2012 a styczniem 2013 roku.

Niewiara w dobrą naturę urzędnika

Kluczowa dla państwowej kolekcji mebli instytucja inwentaryzacji i towarzyszącej jej inspekcji jest paradoksalnie stara i tradycyjna, a jednocześnie bardzo nowa. Od momentu założenia Mobilier National administracja okresowo sporządzała inwentarz powierzonych jej skarbów. Pierwszą znaną inwentaryzację przeprowadził Gédéon Berbier du Mets, mianowany szefem Garde-Meuble Royal przez Colberta w 1663 r. Trwała ona dekadę, a zakończyła się w 1673 r. wydaniem registru w 18 opasłych tomach, szczegółowo opisujących zawartość królewskiej kolekcji.
W 1924 roku z zasobów Mobilier National wyposażono salę wersalską na wybory prezydenta Republiki. Fot. G.Garitan – Praca własna, CC BY-SA 4.0, Wikimedia
Jednak później, kiedy te skarby znalazły się w rękach Republiki, inwentaryzacja jakby przestała być priorytetem. Przeprowadzono ją w 1894 r., a potem odpuszczono na ponad sto lat. Po drodze były dwie wojny światowe, kilkadziesiąt zmian rządów, tysiące nowych ministrów i dziesiątki tysięcy prefektów i ambasadorów, a każdy z kohortą współpracowników i urzędników.

Przez ten czas właściwie tylko Izba Obrachunkowa, czyli francuski NIK, wydawała się być zainteresowana losem narodowego skarbca i od czasu do czasu upominała się o dokładniejszą inwentaryzację wszystkich posiadanych i zdeponowanych mebli i dzieł sztuki. To jej publiczny raport z 1996 r., który odbił się szerokim echem w mediach, skłonił ówczesnego premiera Alaina Juppé do stworzenia specjalnej komisji (CRDOA) odpowiedzialnej za nadzór nad inwentaryzacją. Jej pracę ruszyły z kopyta i od tego czasu okresowo zgłasza ona właściwym organom liczne nieprawidłowości oraz składa skargi w wypadku podejrzenia o kradzież.

Przeprowadzenie ogólnej inwentaryzacji ruszyło w 2007 r. i ujawniło to, czego wszyscy w administracji państwowej się obawiali, a mianowicie gigantyczną skalę strat. Z okresu ancien régime’u, z registrów Colberta przetrwało mało co, może kilka procent. Z ogółu państwowych kolekcji już za czasów Republiki bezpowrotnie zniknęło ok. 15% stanu, z czego może 5% da się wytłumaczyć zniszczeniami w wojnach, pożarach, przeprowadzkach i wypadkach losowych, a tylko 1% można przypisać kradzieżom, jak z optymistyczną wiarą w dobrą naturę rządowego urzędnika tłumaczy Jean-Pierre Bady, pierwszy szef komisji CRDOA.

Gdy jednak pochylić się nad statystykami, to liczby wydają się zadawać kłam temu optymizmowi. W centralnych instytucjach państwowych, jak Pałac Elizejski, Zgromadzenie Narodowe, Senat, Rada Gospodarczo-Społeczna, Rada Konstytucyjna, Rada Stanu, Trybunał Obrachunkowy czy Sąd Kasacyjny, nie można się doszukać 73% wypożyczonych przedmiotów. Podobnie jest w ministerstwach (62%) i placówkach zagranicznych (55%), a nieco lepiej na prowincji np. w prefekturach (17%).

Liczby wydają się niewiarygodnie wysokie, co w części tłumaczy fakt, że liczone są sztuki, a więc skradziona z Senatu dwumetrowa marmurowa rzeźba liczona jest tak samo, jak stłuczona filiżanka z manufaktury porcelany w Sèvres. Wiadomo, zastawa stołowa czy filigranowe bibeloty są kruche i łamliwe, z czasem również się psują. Z tego powodu dla porcelany prowadzone są osobne statystyki, a wraz z wyłączeniem przedmiotów z manufaktury w Sèvres „znikalność” spada z 73% do 10% w dużych instytucjach i z 62% do 26% w ministerstwach.

Nie wszędzie dzieła sztuki znikają po równo. W wielkich proporcjach ulatniają się tajemniczo w Ministerstwie Rolnictwa (43%), Ministerstwie Spraw Zagranicznych (40%) oraz Ministerstwie Spraw Socjalnych (38%). Z kolei Pałac Elizejski stracił „jedynie” 12% wypożyczonych przedmiotów, chociaż owo „jedynie” oznacza mimo wszystko ok. 700 sztuk. Na podium plasuje się szacowna Rada Konstytucyjna, która straciła tylko dwa ze 185 powierzonych jej przedmiotów.

ODWIEDŹ I POLUB NAS
Nowa komisja i jej kolejni szefowie mają niewątpliwie poczucie misji: inwentaryzują, szukają, sporządzają protokoły, współpracują z wyspecjalizowanymi wydziałami policji… Jean-Pierre Bady szczycił się faktem, że osobiście odnalazł 900 brakujących dzieł sztuki. Niekiedy da się je odnaleźć na strychu czy w innym biurze, ale były już przypadki, że meble czy porcelana ze stemplami Mobilier National odnajdywano w antykwariatach, a nawet na serwisie Le Bon Coin, czyli francuskim OLX. Od czasu do czasu przedmioty brakujące w ambasadach w Europie wschodniej trafiają w tajemniczy sposób na wiedeński Naschmarkt. Od 2014 r. istnieje nawet specjalna baza danych, dostępna publicznie, zawierająca ok. 22 800 poszukiwanych przedmiotów.

Komisja ma na liczniku 2300 złożonych skarg, a 900 kolejnych czeka w kolejce. 87 z nich dotyczy rezydencji prezydenta, a 60 – premiera. Jednak skargi to ostateczność, a są one składane tylko pod warunkiem, że istnieje pełna dokumentacja dotycząca dzieła sztuki, zawierająca opis, ostatnią lokalizację, a najlepiej zdjęcie. Niekiedy zawracać głowy policji po prostu się nie opłaca, bo szkoda jest znikoma, a wartość poszczególnych przedmiotów relatywnie niewielka.

Ale tylko te 2300 skarg, które dotyczą przecież niewielkiego procenta zaginionych dzieł sztuki, to robota dla całej armii Panów Samochodzików na długie lata.

Jakie konsekwencje poniósł Hubert Astier, dyrektor pałacu w Wersalu, który znalazł się w posiadaniu cennych mebli, bo po prostu nie otworzył drzwi urzędnikom, kiedy przyszli dać mu do podpisania protokół zdania? W teorii za przywłaszczenie mienia z Mobilier National i sprzedanie antykwariuszowi groziła mu kara do pięciu lat pozbawienia wolności i 375 tys. euro grzywny. Wykpił się naganą.

– Adam Gwiazda

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP2023
Tygodnik TVP jest laureatem nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Zdjęcie główne: Hôtel du Garde-Meuble de la Couronne. Duży gabinet Thierry’ego de Ville-d'Avray , ostatniego zarządcy „mebli i wyposażenia królewskiego” (1784-1792). Od początku swojej administracji tworzył regulaminy zamówień, wypożyczeń mebli i zarządzania instytucją. Fot. Jean-Pierre Dalbéra, CC BY 2.0, Wikimedia
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.