Cywilizacja

Przesilenie wojny. Czy powstanie „hybrydowy pokój”? A utrzymanie Ukrainy weźmie na siebie Europa?

Kijów ma pieniądze na funkcjonowanie państwa w październiku. W listopadzie bez wpłat z zagranicy nie będzie ono możliwe. Sytuacja jest dramatyczna.

Wiele wskazuje na to, że losy wojny będą się odtąd toczyły w miarę politycznych wydarzeń na Zachodzie, a mniej będą odmierzane postępami wojskowymi. Front coraz bardziej się stabilizuje, ofensywa na Zaporożu posunęła się w ciągu czterech miesięcy ledwie o kilka do kilkunastu kilometrów w głąb rosyjskich linii obronnych, na wschodzie ze zmiennym szczęściem trwają walki wokół Bachmutu, ale jakiekolwiek sukcesy wojenne na lądzie mają skalę co najwyżej taktyczną.

Nadchodząca zmiana pogody sprawi, że o postępy będzie jeszcze trudniej. Niewątpliwy sukces na Morzu Czarnym, polegający na zmuszeniu Rosjan do wycofania części okrętów z krymskiej bazy w Sewastopolu, gdzie były zbytnio zagrożone przez ukraińskie rakiety dalekiego zasięgu, jest oczywiście efektowny. Jednak jeśli ktokolwiek spodziewa się, że dzięki temu szlaki żeglugowe służące do transportu zboża będą mniej zagrożone, to się raczej zawiedzie. Mniej nie znaczy wcale.

Kreml wciąż ważny dla Berlina

W tej sytuacji odmowa kanclerza Olafa Scholza dostarczenia Ukrainie rakiet Taurus o zasięgu 500 kilometrów, zdolnych razić cele na całym Krymie i w głębi terytorium Rosji, jest oczywiście bolesna, lecz nie oznacza, że Ukraina zostanie pozbawiona jakichś znaczących zdolności, bez których prowadzenie wojny będzie niemożliwe. Owszem, może stanowić nieprzyjemną polityczną niespodziankę dla intensywnie flirtującej ostatnio z Niemcami ekipy prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, bo uzasadnienie odmowy wyraźnie wskazuje, że jednak to Rosja pozostała dla Berlina najważniejszym punktem odniesienia. Scholz obawia się bowiem, że Ukraina mogłaby użyć jego rakiet do zniszczenia mostu Kerczeńskiego, którym idą na Krym wszystkie dostawy, także wojskowe. Most został zbudowany po przejęciu Krymu w roku 2014 i stanowi dumę Kremla. Niewątpliwie prowadzenie rozmów pokojowych z Putinem, nie wspominając o późniejszym powrocie do „business as usual”, byłoby znacznie utrudnione, gdyby ta duma została zniszczona rakietą wyprodukowaną w Niemczech.

Wyczerpują się też zasoby wojskowe, które mogą zostać przekazane z magazynów armii zachodnich na potrzeby walczących Ukraińców. Po słynnej wypowiedzi premiera Mateusza Morawieckiego – która została przekręcona i w takiej formie jest używana w zachodnich mediach, aby udowodnić, że Polska z powodów politycznych zaprzestała wspierania Ukrainy – pojawiły się o wiele dyskretniejsze, ale zawierające tę samą treść przekazy z Wielkiej Brytanii. Anonimowy wojskowy brytyjski miał bowiem powiedzieć, że dostarczą jeszcze jedną kompanię czołgów Challenger-2 i na tym koniec. Można sądzić, że wiele krajów znalazło się w tej samej sytuacji, tylko uznało, że najlepszą komunikacją dla takiej wiadomości będzie brak komunikacji. Nikt nie chce wyjść na hamulcowego pomocy dla walczącego kraju.

Wojna wojną, a zarabiać na ropie i gazie trzeba. Rosyjsko-ukraińskie interesy kwitną

Paliwa z Rosji nadal zasilają ukraińską gospodarkę i napędzają ukraińskie czołgi.

zobacz więcej
Warto na marginesie zauważyć, iż ta wojna pokazała, że nie istnieją żadne „cudowne bronie”, czy – jak to lubią mówić wzmożeni twitterowi (iksowi) wojownicy – „gejmczendżery”. Największą zmianę wprowadziło dostarczenie zeszłego lata rakiet GMLRS, zwanych potocznie Himarsami, dzięki którym ukraińska armia mogła zniszczyć wiele położonych blisko frontu punktów zaopatrzeniowych, co wydatnie pomogło w ofensywie charkowskiej. Rosjanie jednak stosunkowo prędko zmienili rozmieszczenie baz logistycznych, odsuwając je na bezpieczną odległość i sytuacja z ich punktu widzenia wróciła do normy. Wiele obiecywano sobie po niemieckich Leopardach, ale prędko okazało się, że bez odpowiedniej osłony są tak samo narażone na zniszczenia, jak wszystkie inne czołgi. Teraz bronią, która ma odmienić losy wojny mają być myśliwce F-16, jednak ci, którzy żywią taką nadzieję zapominają, że najlepsze nawet samoloty i czołgi nie są w stanie wygrać starcia samodzielnie i efektywnie mogą działać jedynie w systemie. Dodajmy – systemie wielokrotnie przećwiczonym i przetestowanym, na co Ukraina nie ma ani czasu, ani możliwości.

Wygrywa masa, nie precyzja

Znany amerykański analityk Andrew Michta napisał niedawno, że kampania na Ukrainie powinna nauczyć zachodnich wojskowych, iż w wojnie między państwami „masa przebija precyzję”. Amerykanie byli przez całe dziesięciolecia zafascynowani technicznymi możliwościami, które pozwalały im precyzyjnie niszczyć wybrane cele, jednak w obliczu tego, co widać na Ukrainie, należy odrzucić tę fascynację – napisał Michta. Bo „wpływ masy jest odczuwalny natychmiast w puncie starcia, natomiast wpływ uderzeń precyzyjnych jest odczuwalny na zapleczu i odsunięty w czasie, więc może zadziałać wtedy, gdy walka będzie już rozstrzygnięta”. Okazuje się więc, że decydujące dla losów długotrwałej wojny będą dwa czynniki: liczba żołnierzy i zdolność przemysłu obronnego do szybkiego dostarczania na front broni i amunicji, a zwłaszcza do odtwarzania strat. Wniosek o wadze faktycznego „Zeitenwende” dla wielu zachodnich wojskowych z krajów posiadających niewielkie, dobrze wyposażone i wyszkolone siły zbrojne.

ODWIEDŹ I POLUB NAS
Tymczasem Moskwa pokazała, że jest zdolna do mobilizacji, potrafi zapewnić sobie amunicję i zastąpić zniszczony sprzęt nowym lub remontowanym. Przeprowadzona rok temu „częściowa mobilizacja” – pomimo początkowych problemów, które budziły takie nadzieje obserwatorów w naszej części świata – dowiodła, że społeczeństwo jest posłuszne i dostarczy rekruta w żądanej liczbie. Minister Siergiej Szojgu powiedział ostatnio co prawda, że nie przewiduje nowej mobilizacji, ale to może oznaczać tylko tyle, że jutro zmieni zdanie. Amunicja jest produkowana, a dodatkowe dostawy zapewnia sojusznicza Korea Północna. Wreszcie, choć czołgi rosyjskie są niszczone setkami, to jednak przemysł ma możliwości odtworzenia stanu posiadania. Ekspert zajmujący się bronią pancerną Jarosław Wolski powiedział ostatnio, iż z przekazywanych oficjalnie danych wynika, że produkcja i remonty są w stanie zastąpić straty nawet z pewnym naddatkiem.

W dodatku Putin postanowił wysłać silny sygnał, że zamierza kontynuować wojnę, a nawet wzmóc nacisk na Ukrainę. Tym sygnałem są plany budżetowe. Oficjalne, czyli zapisane w planie budżetowym na rok 2024 wydatki na wojsko wzrosną ponad trzykrotnie w stosunku do przedwojennego roku 2021. Wyniosły one wtedy 3,4 tryliona rubli, zaś w roku 2024 mają wynieść 10,8 tryliona, czyli według obecnego kursu około 110 miliardów dolarów. Minister finansów Rosji zapewnił publicznie, że wydatki na armię stanowią „absolutny priorytet” i będą pokrywane nawet kosztem innych potrzeb. Rosyjski ekspert Władimir Milow, który przed dwiema dekadami był wiceministrem energetyki, a obecnie znajduje się na emigracji i jako opozycjonista obserwuje wydarzenia w kraju, nie ma wątpliwości: nawet jeżeli te wydatki nie zostaną wykorzystane dostatecznie efektywnie, to liczy się intencja i sygnał, jaki Putin chce wysłać Ukrainie i Zachodowi. A sygnał ów brzmi: „On nie chce negocjacji. On chce wojny”.

Hybrydowy pokój

Można mieć co do tego wątpliwości, bo o wiele bardziej prawdopodobne jest, że Putin chce jednak negocjacji, ale negocjacji z pozycji siły. Może się okazać, że kanclerz Scholz, wykazując delikatność w odniesieniu do rosyjskiej infrastruktury krytycznej przygotowuje się właśnie do tego, aby po raz kolejny znaleźć się na czele zmian i przynieść światu upragniony pokój. Można sobie wyobrazić nawet, jakie ustępstwa uda mu się uzyskać od rosyjskiego dyktatora: demilitaryzację terenów przygranicznych i przeprowadzenie tam „uczciwych referendów”. To pierwsze będzie zdecydowanie korzystne wojskowo, a to drugie nie będzie żadnym problemem, bo przecież Putin jest szczerym demokratą i zawsze wsłuchiwał się w głos ludu. A że na drodze do referendów będzie pełno niespodziewanych i piętrzonych przez wrogi Zachód i „nazistów” z Ukrainy przeszkód, to już inna kwestia.
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski wśród światowych przywódców na ostatnim szczycie G7 w Hiroszimie w Japonii – po lewej kanclerza Niemiec Olafa Scholza i premiera Kanady Justina Trudeau, po prawej Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej. 21 maja 2023 r. Fot. PAP/PA
Nie będzie to więc rzeczywisty pokój, choć tak z pewnością zostanie wielokrotnie nazwany, ale rozejm, który przy zachowaniu obecnych zdobyczy terytorialnych umożliwi Putinowi konsolidację sił i wznowienie wojny w dogodnie wybranym momencie. Niedawno jeden z rosyjskich analityków zajmujących się sprawami międzynarodowymi, Iwan Timofiejew, opublikował artykuł pod tytułem „Hybrydowa wojna i hybrydowy pokój”. Jest więcej niż pewne, że czas przerwania walk zbrojnych na Ukrainie (wolę nie nazywać go pokojem) byłby dla naszej części Europy czasem takiego właśnie „hybrydowego pokoju”. Moglibyśmy się spodziewać ataków cybernetycznych, zwiększenia nacisku migracyjnego, połączonego ze wzmożeniem ataku informacyjno-propagandowego, sabotaży i całej gamy prowokacji.

Prezydent Zełenski, który ostatnio wiele zainwestował politycznie w stosunki z Niemcami i Unią Europejską, a z Niemiec chciałby nawet uczynić „gwaranta bezpieczeństwa”, może się poczuć oszukany takim rozwojem wypadków, ale może nie mieć wyjścia. Może zostać postawiony wobec wyboru: albo prowadzicie dalej wojnę i my zmniejszamy finansowanie, a w końcu całkowicie je wycofujemy, albo zgadzacie się na warunki pokoju i w zamian dostajecie obietnicę szybkiej ścieżki przystąpienia do Unii i wznowienia finansowania na wyższym poziomie. Obecnie promowany jest bowiem model akcesji polegający na integracji sektorowej, czyli umożliwiającej finansowanie pewnych dziedzin jeszcze przed formalnym przyjęciem, które może zabrać nawet dekadę lub więcej. Kijów może nie mieć wyjścia, bo po spadku PKB o około 1/3, emigracji i przestawieniu gospodarki na tory wojenne praktycznie cała pokojowa działalność państwa – czyli utrzymanie urzędników, nauczycieli, lekarzy itd. – jest finansowana z zagranicy. W przyszłym roku będzie na ten cel potrzeba ponad 40 mld euro, w roku następnym i następnym kwota ta będzie zapewne tylko rosła.

Serce i kieszeń Europejczyka

Do tej pory finansowanie wysiłku wojennego i funkcjonowania państwa zapewniali Amerykanie, realizując słynne hasło Joe Bidena „for as long as it takes” (tak długo, jak trzeba). W ten sposób od początku wojny Ukraina otrzymała ze Stanów Zjednoczonych w różnej formie prawie 77 mld dolarów. Jest to suma ogromna, a jeżeli spojrzeć na zestawienie kwot wyasygnowanych na pomoc zagraniczną, zdecydowanie największa. Jako procent amerykańskiego budżetu jest to jednak kwota mała, stanowiąca 0,68% całości. Zwolennicy kontynowania pomocy mówią nie bez racji, że wydanie takich pieniędzy w zamian za znaczne osłabienie jednego ze światowych rywali w wojnie, w której nie zginął żaden amerykański żołnierz, jest dobrą inwestycją w bezpieczeństwo narodowe. Kłopot w tym, że teraz do głosu coraz mocniej dochodzą przeciwnicy takiego poglądu.

Spór o pomoc dla Ukrainy był jednym z powodów usunięcia przewodniczącego Izby Reprezentantów Kevina McCarthy’ego, do czego przyczynili się zwolennicy Donalda Trumpa, który chciałby natychmiastowego zakończenia wojny, co zresztą obiecuje, i zaprzestania pomocy. Można się spodziewać, że po możliwym ponownym wyborze Trumpa na prezydenta w przyszłym roku, taki scenariusz się ziści. Na razie jednak skutki tego głosowania są mniej ostateczne i wiążą się z zamrożeniem zaplanowanych przez Biały Dom 6 mld dolarów pomocy. Ponieważ bez przewodniczącego Kongres nie może podejmować uchwał, więc pieniądze te są zawieszone na czas bliżej nieokreślony, do wyboru nowego przewodniczącego, co może potrwać. Kijów powiada, że ma pieniądze na funkcjonowanie państwa w październiku. W listopadzie bez wpłat z zagranicy nie będzie ono możliwe. Sytuacja jest dramatyczna.
Wręczenie pagonów 82. uczniom-kadetom przed pomnikiem Włodzimierza Wielkiego w Kijowie, 29 września 20123. Przez 15 lat istnienia 23. Liceum Korpusu Kadetów przygotowało ponad 400 żołnierzy. Uczniowie złożyli przysięgę i oddali hołd absolwentom, którzy polegli na wojnie podczas inwazji Rosji na Ukrainę. Fot. PAP/Vladyslav Musiienko
Czy odpowiedzialność za utrzymanie Ukrainy weźmie na siebie Europa? Wiele wskazuje na to, że rozmowa o tym była podstawowym celem przeprowadzonej 3 października przez prezydenta Bidena nagłej telekonferencji z przywódcami najważniejszych państw i Unii Europejskiej, w której wziął udział prezydent Andrzej Duda. Mniej więcej miesiąc temu Kiloński Instytut Gospodarki Światowej, który od początku wojny regularnie publikuje zestawienia danych o pomocy udzielanej Ukrainie przez poszczególne kraje, zaskoczył swoich czytelników triumfalnie brzmiącym tytułem kolejnego zestawienia. Brzmiał on: „Zobowiązania Stanów Zjednoczonych w sposób oczywisty pozostają w tyle za zobowiązaniami Europy”.

Przez wiele miesięcy niemiecki instytut uczciwie zestawiał pomoc i zobowiązania udzielane przez rozmaite kraje, ukazując na wykresach, że amerykańska pomoc była wielokrotnie wyższa od europejskiej, a także – co z pewnością bolało „starą Europę” – że pomoc ze strony Polski i państw bałtyckich przewyższa pomoc niemiecką czy francuską. Aż wreszcie można było z dumą pokazać, że Europa bierze na siebie odpowiedzialność, odkładając na bok krępującą dyskusję o przeznaczaniu na wydatki wojskowe minimum 2% PKB, czego Niemcy i Francuzi do tej pory nie zrobili.

Sukces ten wiązał się z pewną delikatną manipulacją, która jednak była obecna jedynie na poziomie ogólnego wniosku, natomiast dane podawały obraz prawdziwy. Chodzi mianowicie o to, że zsumowano kwoty wydatkowane i przyrzeczone, często w perspektywie wieloletniej i dopiero w takim zestawieniu Europa wypadła lepiej. Problem w tym, że Amerykanie nie mogą ponosić zobowiązać wykraczających poza budżet danego roku, a każdy dodatkowy wydatek wymaga zgody Kongresu. Zestawiono więc zobowiązania długoterminowe Europy z krótkoterminowymi Ameryki. Tak się jednak składa, że nikomu po obu stronach Atlantyku nie zależało na prostowaniu tego drobnego przekręciku. Europie, zwłaszcza Niemcom, które właśnie wchodziły w rolę lidera pomocy dla Ukrainy, podobał się przekaz, że oto dają najwięcej. Ale administracji Joe Bidena także było na rękę, by móc powiedzieć społeczeństwu – coraz bardziej niechętnemu ponoszeniu dodatkowych wydatków – i przeciwnikom politycznym, że Ameryka nie jest sama i nareszcie udało się skłonić Europę do płacenia rachunku za swoje bezpieczeństwo.

Tylko właśnie, chwilowo Europa została na placu boju sama. Prezydent Stanów Zjednoczonych nie może samodzielnie ponosić zobowiązań finansowych i nie wiadomo, jak długo potrwa klincz. A nawet jeżeli zostanie do końca roku przezwyciężony, to w ogniu kampanii wyborczej Bidenowi będzie coraz trudniej przepychać przez Kongres kolejne wydatki. W tej sytuacji Europejczycy muszą stanąć w prawdzie i powiedzieć sobie, że finansowanie wojny spadnie w dającej się przewidzieć przyszłości wyłącznie na ich barki. A jeżeli w 2024 roku wygra Trump, to będą to przynajmniej kolejne cztery lata.

Czy europejskim przywódcom wystarczy zdecydowania? Wolno wątpić. Ten towar zawsze był w Brukseli deficytowy. Być może więc oferta Scholza, który właśnie ratuje most Kerczeński przed nieodpowiedzialnym atakiem Ukraińców, zostanie przyjęta. I pewnie, jak zwykle, jedynym protestującym, który zdecyduje się złamać ową słynną „solidarność europejską”, będzie Polak.

– Robert Bogdański

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP2023
Tygodnik TVP jest laureatem nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Zdjęcie główne: Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski na konferencji prasowej po spotkaniu z sekretarzem generalnym NATO Jensem Stoltenbergiem w Kijowie, 28 września 2023. Fot. PAP/Viktor Kovalchuk
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.