Wracając jednak do amerykańskich analiz – są ich ciekawe konsekwencje, z punktu widzenia badań nad genetyką populacyjną i ewolucyjną człowieka. Otóż, jeśli nie jest tak całkiem obojętne, kogo wybieramy sobie na partnera seksualnego i potencjalnie na rodzica naszych dzieci, to przestaje być przypadkowe, jakie te dzieci genetycznie są. A dotąd taką przypadkowość zakładają wszelkie modele ewolucyjne. Wśród ludzi to nie jest rzecz tak prosta, jak u zwierząt typu małpy człekokształtne czy dzikie konie, gdzie na ogół jest samiec otoczonym haremem. Samiec ten stał się głównym dawcą nasienia dla grupy samic w efekcie walk z innymi samcami pretendującymi do tej roli i owe walki wygrał. W sytuacji, gdy wybór partnera jest wolny i przynajmniej na jeden sezon rozrodu – wierny, ma znaczenie, czy dobieramy się na chybił trafił, czy jednak podobni z podobnymi (co będzie w potomstwie umacniać pewne cechy). Od tego bowiem zależy, jakie warianty genetyczne zaczną się akumulować w genomach kolejnych pokoleń.
Jak zatem uwzględnić ową nieprzypadkową akumulację w genealogii populacji ludzkiej?
Eugenika i kojarzenie selekcyjne ludzi, wręcz w pary rozpłodowe, zostało wstawione do lamusa historii, miejmy nadzieję na zawsze. Jak mimo wszystko
zapewnić bioróżnorodność , niezbędną chociażby do przetrwania przez populację wszelkich przeciwności, od głodu po pandemie? W tej ostatniej kwestii pomocna jest liczebność. Im nas więcej, tym mniej problemów. Jednak w społecznościach zamkniętych, choćby z przyczyn religijnych, to może być poważny problem.
Wreszcie trzeba zauważyć, że w dzisiejszym świecie wykształcenie i tzw. kapitał kulturowy wyniesiony z domu to
podstawa szansy na ekonomiczny sukces. Oznacza to, że łączenie się podobnych, a nie książąt z sierotkami, będzie ponownie silnie i NATURALNIE rozwarstwiać społeczno-ekonomicznie niby egalitarne, postrewolucyjne i postindustrialne społeczeństwa w krajach Pierwszego Świata. Czy wręcz pogłębiać już istniejące przepaści oraz… odsetek wykształconych i samotnych, bezdzietnych kobiet, które
choć chciałyby, nie mogą znaleźć partnerów na swoim poziomie.
Cóż zatem? My wszyscy, miłośnicy przysłów i biolodzy ewolucyjni, będziemy musieli zrozumieć to sprzeczne z powszechnym mniemaniem zjawisko, które właśnie zostało precyzyjnie, liczbowo zanalizowane i opisane. Lgnie swój do swego, bo, jak przytomnie zauważył Tewje Mleczarz w „Skrzypku na dachu”: ptak może pokochać rybę, ale gdzie oni wybudują wspólne gniazdo?
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Oczywiście, jak to w psychologii bywa, co szkoła to teoria budowania związków. Do mnie przemawia teoria przywiązania, sformułowana przez Johna Bowlby (obserwował powojenne niemowlęta-sieroty) i Mary Ainsworth. Streszczając ją wręcz po spartańsku: przywiązanie to trwający pierwsze pół roku życia proces rozwojowy, w trakcie którego dziecko uczy się akceptować separację od matki (opiekuna) i potrafi się od niej oddzielić, odróżnić się i zintegrować, dzięki czemu jest odrębną jednostką. Jeśli w tym czasie opiekun zapewnia dziecku bezpieczeństwo, ale zezwala na autonomizację (pojawia się, gdy jest wzywany, nie ogranicza ruchów ponad wymogi bezpieczeństwa etc.), dziecko rozwija umiejętności społeczne i emocjonalne. Jeśli jest inaczej – np. dziecko unika opiekunów, bo byli niedostępni, więc nabywa przekonania, że może liczyć tylko na siebie; czy dziecko pozostaje niepewne co do dostępności opiekunów, w konsekwencji wątpi zawsze w swe umiejętności; albo niemowlę styka się ze sprzecznymi, zdezorientowanymi i nietypowymi zachowaniami opiekunów – nieuniknione są szkodliwe, trwałe konsekwencje dla rozwoju społeczno-emocjonalnego potomstwa.
Z tego też wynika wprost pociąg do konkretnych osób o rodzaju przywiązania podobnym do naszego. Tak przynajmniej twierdzi Marco Pistorio oraz ostatnie prace z zakresu neurobiologii pokazujące, że nasz mózg został przez pierwsze dwa lata rozwoju dosłownie zaprogramowany przez rodzaj budowanego z opiekunem przywiązania. Mówiąc bez ogródek: jeśli rozwinęliśmy w niemowlęctwie niepewny rodzaj przywiązania, ten sam typ będzie nas pociągał, ponieważ będzie z naszej strefy komfortu. W tym też tkwi źródło powtarzających się przez pokolenia dysfunkcjonalnych wzorców niepewnych par. Zwracam uwagę, że tu też kojarzą się ze sobą podobni z podobnymi. Aby uciec z błędnego kręgu, trzeba poznać swój typ przywiązania i być świadomym jego konsekwencji w relacjach, próbując im przeciwdziałać.
– Magdalena Kawalec-Segond
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy
Źródło:
https://www.nature.com/articles/s41562-023-01672-z
https://www.psychologue.net/articles/trouble-de-lattachement-chez-ladulte-comment-affecte-t-il