Jedni i drudzy wierzą w opowieść żydowską lub palestyńską. To one, niezależnie od chwilowych emocji, są pryzmatem, w jakim załamuje się ich percepcja świata. Opowieści te są obecne właściwie we wszystkim. Przemówienia polityków i działaczy są jedynie najbardziej widocznym ich przejawem. Zapewne też nie najważniejszym, bo przemówień polityków słuchają zwykle inni politycy lub ci, co chcieliby nimi zostać. Prawdziwa opowieść jest kształtowana przez ruiny, wykopaliska, muzykę, smaki, zapachy, krajobrazy, rośliny...
Pokój i wolność, idylla i nadzieja
Palestyńską opowieść można dobrze zrekonstruować wgłębiwszy się w lekturę książki kucharskiej pod prostym tytułem „Palestyna”, wydanej w roku 2020, także w Polsce. Napisał ją urodzony w Jerozolimie Palestyńczyk, znany londyński restaurator i kucharz, Sami Tamimi, który jest partnerem biznesowym innego znanego londyńskiego kucharza i autora książek kucharskich Yotama Ottoleghiego, Żyda, także urodzonego w Jerozolimie.
Już samo zestawienie tych dwu postaci ma wartość narracyjną i polityczną. Oto Żyd i Palestyńczyk nie tylko żyją w przyjaźni, ale i wspólnie pracują. Ich przyjaźń manifestuje się zresztą wspólnym stworzeniem książki kucharskiej zatytułowanej „Jerozolima”, przedstawiającej od strony kulinarnej ich ukochane rodzinne miasto, którego bazary i zwyczaje są dla nich ważniejsze od sporów o to, czyje było Wzgórze Świątynne. Jest im tym łatwiej, że obaj nie są religijni i historie z czasów biblijnych nie dotykają ich bezpośrednio, nie wspominając o tym, że obaj żyją w Londynie, z dala od bomb, rakiet i nożowników.
Ta przyjaźń jest pierwszym i podstawowym przesłaniem opowieści palestyńskiej, bardzo dobrze rezonującym w post-religijnych i post-historycznych społeczeństwach bogatego Zachodu, gdzie ludziom nie mieści się w głowach, że można walczyć o cokolwiek, cenią sobie dobre jedzenie i dobry nastrój.
Wszystkim, którzy oglądali przekazy z ataku Hamasu może się to wydać trudne do pojęcia, ale podstawowym przesłaniem w książce o kuchni palestyńskiej jest pokój i wolność. W gąszczu fascynujących przepisów kulinarnych, które zawsze umieszczone są w naturalnym kontekście codziennych życiowych praktyk, zaciekawiony czytelnik napotyka opowieści o tym, jak żyją Palestyńczycy, jak chcieliby żyć i co im w tym przeszkadza.
Ot, taki mur oddzielający część żydowską i część palestyńską opisany jest tak: „Izraelczycy nazywają go murem bezpieczeństwa, ponieważ ma ich chronić przed palestyńskimi atakami. Palestyńczycy z kolei postrzegają mur jako barierę, która ogranicza ich wolność, uniemożliwia swobodne przemieszczanie się ludności i zagraża ziemi, na której stoją palestyńskie gospodarstwa i rosną oliwne gaje.”
Nie sposób nie zauważyć, że zagrożenie, jakie spowodowało budowę muru jest oczywiście wspomniane, ale o wiele ważniejsze odeń wydaje się ograniczenie wolności i zagrożenie dla ziemi przedstawionej w sposób idylliczny. Któż z nas nie rozmarzy się na myśl o oliwnych gajach i któż nie zaprotestuje przeciwko technokratycznej i politycznej ingerencji w tę idyllę, jaką uosabia betonowy, wysoki na 12 metrów mur?
We fragmencie o Nablusie, mieście, w którym królują słodkości, i tak zapamięta je czytelnik tej książki, pojawia się następujące zdanie: „Przeszłość miasta jest jednak niełatwa; bardzo ucierpiało w czasie drugiej Intifady w 2002 roku i nadal zmaga się z izraelską okupacją.”
Gdyby ktoś zechciał czerpać wiedzę jedynie z tej książki nie dowiedziałby się, że druga Intifada polegała na przeprowadzeniu setek zamachów, w których zginęło prawie tysiąc niewinnych żydowskich ofiar, a w akcjach pacyfikacyjnych zginęło prawie trzy tysiące Palestyńczyków, z tym, że duża część z nich z pewnością nie była niewinna, gdyż była zaangażowana w zamachy. Ofiarą jest tu miasto, które bardzo ucierpiało i nadal się zmaga, ale przecież można w nim zjeść legendarny deser knafeh, popić mocną kawą i poczuć „unoszący się na ulicach karmelowy aromat rozgrzanego syropu, którym w piekarniach polewa się łagodny w smaku twaróg”.
I znowu, rozdźwięk między idyllicznym obrazem leniwego czasu spędzonego nad słodkim ciastem i smolistą kawą, a bezwzględnością opresorów jest wyczuwalny nieomal zmysłowo. Świat wolności i pokoju: codziennego życia, ciężkiej pracy i małych radości przeciwstawiony jest światu cierpienia, przemocy i obcości.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Podobnie w opowieści o inicjatywie pod hasłem Namiot Narodów, działającej w pobliżu Betlejem, która została wymyślona przez palestyńską rodzinę borykającą się z biurokracją izraelską chcącą zabrać jej ziemię. Rodzina skutecznie powstrzymała ten proces w sądzie i teraz prowadzi postępowanie administracyjne (opóźniane na wszelkie sposoby przez urzędników), a jednocześnie zaprasza do siebie grupy i pojedynczych wolontariuszy z Zachodu, którzy mogą uczestniczyć w zbiorach, pomagać w gospodarstwie, czy brać udział w warsztatach o pokoju i współpracy.
Ich przesłanie to: „Nikt nas nie zmusi do nienawiści”. O tym, kto zmusza do nienawiści nie ma mowy, ale jedno jest pewne: ta palestyńska rodzina jest uosobieniem pokojowego stosunku do świata i bliźnich. Innym przesłaniem, wyrażonym explicite w tekście jest nadzieja. Tak ma na imię córka opisywanych farmerów, studiująca prawo międzynarodowe z zakresu praw człowieka.
Gdyby mnie ktoś zapytał, co ten akurat fragment miałby wspólnego z kulinariami, nie umiałbym odpowiedzieć. Na pewno jednak ma wiele wspólnego z obrazem Palestyny, jaki autor i jego wydawnictwo chcieliby zaszczepić w czytelnikach: społeczności pełnej pokoju i nadziei.
Więzienie, prześladowania, zabijane dzieci
Czas jednak na silniejszy przekaz dotyczący opresji, jakiej doznają Palestyńczycy od Izraela. Przynosi go passus o połowach ryb, który stanowi pretekst do opisania sytuacji w strefie Gazy. Pada w nim określenie, które zrobiło wielką karierę w zachodnich umysłach i piśmiennictwie: „Jest to jedno z najgęściej zaludnionych miejsc na świecie. Często nazywa się je największym na świecie więzieniem pod gołym niebem”.
Ostatnio, już po ataku Hamasu, użył go profesor uniwersytetu Harvarda Stephen Walt, znany przedstawiciel „realistycznej” szkoły myślenia o polityce międzynarodowej. Jeżeli w podobny sposób nazywa coś jednocześnie autor książki kucharskiej i wzięty politolog z renomowanej amerykańskiej uczelni, to znaczy, że narracja została zaszczepiona skutecznie.
Opowieść o pokoju, przyjaźni i nadziei kończy się więc, a zaczyna opowieść o prześladowaniach, która jest – podobnie, jak w książce kucharskiej – oddzielona starannie od faktów dotyczących terroryzmu. Jeden z aspektów tej opowieści jest dla człowieka wykształconego i wychowanego w Europie dość szokujący i zastanawiam się, czy dla Palestyńczyków nie lepiej by było, gdyby pozostał on w obrębie języka arabskiego i czy tłumaczenie tego przekazu na angielski nie może zwiastować procesu podmywania pozytywnego obrazu, jaki – skutecznie – kształtują w zachodnich umysłach – umownie rzecz traktując – wszelkiego rodzaju książki kucharskie.
Chodzi o przekaz głęboko antysemicki i to nie taki, który usiłuje zniuansować opis sytuacji w Izraelu poprzez uczciwe pokazanie błędów i brutalności tamtejszych sił bezpieczeństwa, co Żydzi bardzo często biorą za przejaw antysemityzmu. Nie, tu chodzi o przekaz, jakiego nie powstydziłby się Alfred Rosenberg: mroczny, zjadliwy, dehumanizujący.
Film, jaki teraz opiszę obejrzałem wielokrotnie, nie mogąc uwierzyć w jego istnienie. Został udostępniony przez twitterowe konto zajmujące się prowadzeniem kampanii przeciwko Izraelowi. Jego narratorem jest Arab o ujmującej powierzchowności, z krótko przystrzyżoną czarna brodą, kształtną głową i z wielkimi, patrzącymi szczerze oczami, mówiący perswazyjnie, dobrze nawiązujący kontakt z odbiorcą.
Odpowiada on na pytanie, czemu Zachód popiera Izrael, co prędko zamienia w pytanie, czemu ludzie Zachodu chcą, aby Żydzi pozostali na odwiecznie palestyńskiej ziemi, w Izraelu. Zwraca się do widza chcąc zbudować z nim intymną więź i przekonuje, że w gruncie rzeczy ów widz, Europejczyk, też nienawidzi Żydów podobnie, jak narrator.