Historia

Pius V i fałszywa legenda Giordana Bruna

Święty papież, którego dziś uznano by za odrażający przykład nietolerancji, przemocy i okrucieństwa. Wytykano by palcami, strącono z tronu, uwięziono, zakneblowano. Może nawet stracono. Jako wroga wolności, przeciwnika człowieka, który zamachnął się na wolność słowa.

„Ciężką bowiem zbrodnią jest psuć wiarę, która – jak zauważa św. Augustyn – daje życie dla duszy” (św. Tomasz, „Summa teologiczna”). Były wieki w historii naszej cywilizacji, gdy dobrze to rozumiano. Dziś jest z tym znacznie trudniej.

Przechadzka wśród płonących stosów

Gdy świat wokół nas robi się coraz bardziej wrzaskliwy, brutalny i agresywny, media przestają respektować normy obyczaju i kultury, rozpaczliwie rozglądamy się wokół, by znaleźć kogoś, kto reprezentowałby walory umysłu cywilizowanego człowieka. A przy tym dystynkcję, godność urzędu, który sprawuje, naturalny autorytet. Kogoś, kto odważnie i wbrew wszystkiemu głosiłby prawdę. Nie tylko tę o stanie państwa i jego przyszłości, ale upewniał by innych, że dostrzega prawdziwy cel istnienia państwa, cel istnienia każdej społeczności i każdego ludzkiego życia…

Wtedy nasuwa się postać jednego z nielicznego grona świętych papieży (w całej historii Kościoła było ich bardzo niewielu, do ostatniego Soboru zaledwie pięciu – poza rzeszą męczenników pierwszych wieków): Michela Ghislieri OP (1504-72) – św. Piusa V.

Tak, to ten sam, któremu oddaje się zasługę powstrzymania nawałnicy tureckiej w bitwie pod Lepanto, bo to on uprosił Jana Austriackiego (Juana de Austria), by zebrał wojsko krajów katolickich, wyprawił na morze flotę. Na pamiątkę tego wielkiego zwycięstwa sił chrześcijańskich nad ogromną przewagą wojowników islamu, 7 października 1571 roku, Kościół obchodzi święto Matki Boskiej Różańcowej (pierwotnie nazwane Matki Boskiej Zwycięskiej).

Pius V to ten, za którego pontyfikatu miał miejsce Sobór Trydencki (1545-63). I ten, który (jak pisano) tak lubił przechadzać się wśród stosów, na których płonęli heretycy.

Wróg wolności czy obrońca człowieka?

Dziś okrzyknięto by go jako odrażający przykład nietolerancji, przemocy i okrucieństwa. Wytykano by palcami, strącono z tronu, uwięziono, zakneblowano. Może nawet stracono. Jako wroga wolności, przeciwnika człowieka. Tego, który zamachnął się na współczesną świętość: całkowitą i bezapelacyjną wolność słowa.

Z pewnością. Dziś bowiem historię Kościoła – i co za tym idzie historię człowieka – piszą „od nowa” i popularyzują ludzie, który nie mają o tej historii pojęcia. A wierzących traktują jako ignorantów, wtórnych analfabetów. No i dziś mamy Kościół odnowiony, pełen wyrozumiałości dla błędu i grzechu. Unikający jak ognia potępień. Sprzyjający „różnorodności”, czczący „równość".

Pius V należał jednak do tych, którzy prawdę traktują serio. Bardziej serio niż cokolwiek innego. Niż własne życie i dobre imię nawet. A jej obronę uważają za swój najważniejszy obowiązek. Wbrew dzisiejszym mniemaniom (także na przekór uroczystym przeprosinom), że Kościół dawnych wieków był „nietolerancyjny”, bo „wznosił stosy”, a dziś jest „tolerancyjny”, bowiem jego zdaniem „każdy” – nie koniecznie katolik – „ma swoją prawdę”, Pius V uważał, że Kościół musi czynić wszystko dla obrony prawdy.

Zaczął swój pontyfikat od żądania usunięcia z Rzymu prostytutek. Ten zakonnik asceta, wielki czciciel Matki Bożej, popierany przez św. Karola Boromeusza *), syn prostej rodziny (za młodu był pasterzem owiec), reformator Kościoła a zarazem nieprzejednany wróg Reformacji i pogromca herezji, organizator Świętej Ligi, propagator modlitwy różańcowej, był także opiekunem ubogich. Dwa razy w tygodniu osobiście przyjmował ich skargi, zaś raz w miesiącu wysłuchiwał zażaleń na urzędników papieskich oraz na wyroki sądów i rozstrzygał je na korzyść poszkodowanych. Dzięki niemu powstało we Włoszech wiele szkół, szpitali i przytułków.

Jego niezłomny sprzeciw wobec kłamstwa i błędu, wykorzenianie z Kościoła wszelkich „tak, ale", nie liczenie się z możnymi tego świata (ekskomunikował angielską królową Elżbietę I jako heretyczkę) stanowiły o jego wielkości. Wiedział, że błędy w myśleniu o Bogu, prowadzą do najcięższych chorób, klęsk i nieszczęść człowieka. Do upadku państw. Nie mylił się. Jak każdy wielki święty był wielkim realistą.

Dziś głosi się, że ten, kto podpala stosy i zadaje katusze drugiemu człowiekowi nie może być synem Kościoła. Co więc z kanonizacją Piusa V? Trzeba ją odwołać?

Jeszcze przed swoim pontyfikatem dominikanin Michel Ghislieri sprawował urząd Wielkiego Inkwizytora. „Nie da się zaprzeczyć, że jesteśmy nieco zakłopotani dowiadując się o czynach tego Papieża, bowiem nasze pojęcia religijne przemieniły się tak, iż każda formy przemocy i godzenia się na przemoc zdaje się zasługiwać na potępienie” – pisze prof. Romano Amerio.

Po pierwsze człowiek! – słyszymy zewsząd. Niech robi co chce, mówi co chce! Człowiek jest najważniejszy! Człowiek z definicji jest niewinny!

Po pierwsze Bóg! – mówił św. Pius V. Niech Słowo Boga żyje niezafałszowane w Kościele i w umyśle człowieka, by mógł on być naprawdę człowiekiem. Człowiek bez Boga jest nie tylko nieszczęśliwy, ale i niebezpieczny – przede wszystkim dla siebie samego, a ten, który jest publicznym bluźniercą także i dla innych – głosił ten papież. Tak jak i cała rzesza dawnych świętych.

Miłosierdzie, jakiego już nie znamy

Dziś obowiązuje zasada, że trzeba wyeliminować wszelkie kary, także te uzasadnione (oczywiście, za wyjątkiem kar dla „wrogów wolności”). A przecież, wbrew okrzykom rzekomych „obrońców człowieka”, każda zdrowo myśląca ludzka jednostka przyzna, że „bywają przypadki, w których nietolerancja – właśnie w obronie prawdy, która jest wyższą wartością – jest konieczna.

Z drugiej strony bywają przypadki, kiedy to stosowana w obronie prawdy nietolerancja jest przypadłościowa i niekonieczna, a więc stanowi grzech, gdyż nie jest podyktowana miłosierdziem. Trzeba bowiem powiedzieć, że konieczna nietolerancja ma rację bytu tylko w ramach szeroko pojmowanego miłosierdzia. Właśnie miłosierdzie czasami jej potrzebuje – i tylko ono” (Romano Amerio).

Dzieła św. Piusa V były przez Kościół uważane zawsze za dobre i sprawiedliwe. Ojciec Michel Ghislieri OP jako Wielki Inkwizytor nie kierował się bowiem zemstą czy brakiem miłości do człowieka. Ale żeby dziś powiedzieć, że Kościół miał prawo i zupełną rację, gdy spalił na stosie Giordana Bruna trzeba rzeczywiście mieć odrobinę niezbędnej odwagi. Ten czyn był nie tylko sprawiedliwy, podkreśla Amerio, ale „dobry i święty, gdyż w tym przypadku kara spotkała człowieka złego, którego zło św. Tomasz określiłby mianem zła największego”,

Zło to było skierowane bowiem przeciwko najwyższemu dobru: wierze. Dobru, z którego wszystkie inne dobra z niego biorą początek. Ponadto zło to godziło „w pokój oparty na prawdzie, w którą wierzyły ludy chrześcijańskie”, a jego celem było obrażenie Ducha Świętego.

Jeżeli brzmi to dziś wyzywająco, to dlatego, że nikt nie pragnie być „tak całkowicie” w opozycji wobec mentalności, która relatywizuje wszystko. Prawda jest tej mentalności doskonale obojętna lub wręcz wroga. Nikt nie chce „tak skrajnie” przeciwstawiać się duchowi świata. Tak ostro odcinać się od tego, co zyskało już certyfikat i stało się modelem obowiązujących przekonań i zachowań. „Tak, ale” jest najlepszą pozycją taktyczną i strategiczną, jednoznaczne sądy przyjmowane są ze zdziwieniem, z konsternacją, coraz częściej też z niechęcią lub z agresją. Taka jest ta płynąca z szerokiego świata nowość – nie taka bardzo już świeża – taka moda.

Światopogląd liberalny to nie tylko słowa, nie tylko lektura jedynie słusznej gazety, codzienna konsumpcja porcji newsów w jedynie słusznej telewizji, utwierdzających, że słowa „Prawo i Sprawiedliwość” brzmią ohydnie, prostacko i złowieszczo. To także konkretne poparcie „lepszej przyszłości”, w której całkowicie zniknie wiara, bo jej podmiot, zdaniem wszystkich, nie będzie znaczył nic. I o to toczy się gra

„Ciężką bowiem zbrodnią jest psuć wiarę, która – jak zauważa św. Augustyn – daje życie dla duszy” (św. Tomasz, „Summa teologiczna”). Były wieki całe w historii chrześcijaństwa i naszej cywilizacji, gdy dobrze to rozumiano.

Polecając się skazanemu...

Bez wątpienia, stosy były wówczas w całej Europie czymś popularnym. Czy dlatego, że oglądano je z uczuciem podobnym do tego, z jakim wcześniej napawano się w Rzymie widokiem krwawych igrzysk, czy pochodni Nerona? Że żądza krwi może obudzić się w każdym człowieku? Przeciwnie! Ówczesne tłumy gromadzące się przy stosach Inkwizycji były przekonane, „iż są świadkami ukarania niegodziwca, ale jednocześnie [ludzie ci] wierzyli, że ten niegodziwiec w obliczu śmierci zdolny jest żałować za swoje czyny, a nawet zjednać zasługi – w związku z czym polecali się skazanemu, ufając, że dopomoże im w zbawieniu ich duszy. Przeto skazani na śmierć nie byli w nienawiści, przeciwnie: byli otoczeni osobliwą czcią” (Romano Amerio).
Mewa na pomniku Giordana Bruna na rzymskim placu Campo dei Fiori. Fot. Matteo Nardone/Pacific Press/Alamy Live News/ Forum
Widoku śmierci człowieka w płomieniach nie usuwało się sprzed oczu ludzi wierzących. Dziś każda śmierć jest sprawą wstydliwą, chce się ją ukryć, jak najszybciej o niej zapomnieć. Śmierć zaś człowieka zadana mu w intencji ukarania go uchodzi za szczyt nienawiści, wszechświatowy skandal. Utrata wiary w Boga powoduje bowiem, że jesteśmy śmiercią przerażeni.

Myślenie tamtych ludzi było całkiem odmienne; śmierć nie oznaczała końca. Skazańcom towarzyszył zawsze kapłan, by nieść pociechę i rozgrzeszenie, gdy wyrażą skruchę. A śmierć zadana jako kara miała dodatkowy element, rozpoznawany przez współczesnych jako miłosierdzie.

„Śmierć zadawana jako kara za zbrodnie gładzi całość przyszłej kary za nie albo jej część, w zależności od ilości win, cierpień oraz od skruchy” – podaje św. Tomasz z Akwinu. Gdy skazany na śmierć umiera, nie idzie do Piekła, ponieważ przyjąwszy śmierć odpokutował za część – czasem za wszystkie – swoje winy. Zadana mu śmierć jest najwyższym aktem ekspiacji.

Ci, którzy otaczali płonące stosy Inkwizycji, ten rzekomy symbol „mroków chrześcijaństwa” i „win Kościoła” byli przekonani, że mogą polecać swoją duszę temu, który bez wątpienia poprzedzi ich w Raju. Spieszyli do tych stosów bynajmniej nie po to, by sycić oczy widokiem cudzych cierpień. Nietolerancyjni? Okrutnicy? Sadyści? Nie, tutaj tryumfowała zarówno sprawiedliwość jak i miłosierdzie.

Sprawiedliwość była u szczytu, bowiem tej karze podlegali jedynie zatwardziali heretycy (to właśnie owa zatwardziałość, grożąca psuciem wiary, domagała się ukarania, dodaje prof. Amerio). Miłosierdzie zaś było obecne, gdyż przykład kary, jaka spotyka heretyka był wystarczająco mocny, by nikt nie chciał zaciągać podobnych win. Prowadzące do nich pycha i pożądliwość, jako grzechy, które najbardziej zniewalają człowieka, są największymi niebezpieczeństwami dla zbawienia człowieka.

Kościół oraz państwa katolickie brały w tamtych czasach na siebie odpowiedzialność za los człowieka, także po jego śmierci. W imię miłości Boga Kościół kochał człowieka. Wiedział, że Pan Bóg nie żartuje. Nie dał człowiekowi przykazań tylko tak, na niby.

Dziś twierdzi się powszechnie – także w Kościele – że karanie jest czymś nie do przyjęcia, bowiem „człowiek jest wolny”. Jego wzniosła godność jest zaś tego rodzaju, że nie pozwala na jakiekolwiek naruszenie jej. Kara za „wolny czyn”, choćby najbardziej odrażający i zbrodniczy, byłaby nie tylko uchybieniem tej wzniosłej godności, ale właśnie czymś zbrodniczym.

Dawny ład nie opierał się na idealistycznych wyobrażeniach o naturze ludzkiej, lecz na jej rzetelnym, realistycznym rozpoznaniu i na wskazówkach Kościoła. I był naprawdę ładem, świadomość dobra i zła była bowiem mocno zakorzeniona w umysłach ludzi naszej cywilizacji.

Dziś przypominanie o obiektywnym charakterze zła budzi tylko irytację i śmiech. Gdy zaś słyszy się powszechne wokół nas przekleństwa – a przeklinanie staje się to nawykiem ludzi wszystkich niemal stanów i pokoleń, począwszy od najmłodszych – nie sposób nie drżeć przed następstwami tego jawnego igrania za złem.

Giordano Bruno, kanalia

Myślenie ma przeszłość. Lecz błędne mylenie prowadzi zawsze do zguby. Warto przypomnieć w tym miejscu sylwetkę Giordana Bruna (1548-1600), tak wzniośle przedstawionego przez Czesława Miłosza w słynnym wierszu „Campo di Fiori”, uznawanego dziś za „męczennika wolnej myśli, nauki i humanizmu, straconego z wyroku Inkwizycji". Nie pamięta się dziś, że wcześniej został wezwany do wyrzeczenia się swoich poglądów i odwołania tez, z czego nie skorzystał.

Tego syna włoskiego żołnierza uznaje się także za wybitnego intelektualistę i nonkonformistę. Już w czasie studiów seminaryjnych negował dogmaty wiary katolickiej. Był miłośnikiem pism Erazma z Rotterdamu i znajdował upodobanie w praktykowaniu okultyzmu i astrologii, twierdząc, że „uprawia filozofię". Dwukrotnie wstępował do Dominikanów, dwukrotnie porzucał zakon. Usiłował znaleźć protektorów swoich naukowych, jak twierdził, poszukiwań, u protestantów.

Józef Maria Bocheński, współczesny polski dominikanin, profesor uniwersytetu we Fryburgu i rektor tego uniwersytetu w latach 1964-1966, znawca życia i poglądów Erazma, nie miał nigdy wątpliwości, kim był ten przywódca wolnomyślicieli. – Bruno, to była prawdziwa kanalia – mówił w jednym z wywiadów, wspominając także jego okrucieństwo i fakt, że „płaszczył się przed Kalwinem”. ODWIEDŹ I POLUB NAS Giordano Bruno ruszył w podróż po Europie, gdzie wygłaszał mowy w miastach uniwersyteckich. Atakował w nich wiarę i Kościół nie przebierając w słowach. Zaznajomiony z protestantami i będąc z nimi na towarzyskiej stopie, drukował w ich drukarniach swoje pisma. Pierwszy raz publicznie wystąpił z oskarżeniami wobec Kościoła i papieża w Wittenberdze, gdzie znalazł protekcję protestantów.

W Helmstedt przystąpił do gminy luterańskiej, ale został z niej wydalony. Wyznawcy Kalwina w Genewie uznali go za niebezpiecznego wichrzyciela, awanturnika i szydercę, aresztowali i poddali sądowi. Przyjęty gościnnie w sferach dyplomatycznych Anglii i – najprawdopodobniej – na dworze Elżbiety I napisał tutaj (także w czasie pobytu w Oksfordzie) i wydał „Dialogi”, w tym znany paszkwil na Kościół o tytule: „Spacio della Bestia triompante proposto dal Giove affetuato dal Consilio”.

Religię traktował jako uproszczoną wersję filozofii; liturgię i uczestnictwo w praktykach religijnych uważał za zabobon dobry dla ludzi ignorantów. Negował Boskie dzieło stworzenia i Sąd Ostateczny. Jego poglądy były mieszaniną filozofii starożytnej, humanizmu, kabały i ezoteryki. Uważając się za „syna nieba i matki ziemi” dążył do powołania sekty, która będzie głosiła jego nauki, w tym osobliwe teorie kosmologiczne, dotyczące m.in. duszy wszechświata, jego nieskończoności i wieczności, spiralnego rozwoju wszystkich bytów oraz roli gwiazd jako aniołów. Był przekonany, że dzięki potędze magii jest w stanie zawładnąć dowolnym człowiekiem, zwłaszcza rządzącymi.

Gdy w 1592 roku znalazł się w Wenecji, pewien młody patrycjusz, Giovanni Mocenigo, uznał, że warto go zaprosić do siebie, by skorzystać z jego wiedzy i zostać wprowadzonym w arkana magii, ezoteryki i posiąść umiejętności z zakresu mnemotechniki („magicznej pamięci"), którymi Giordano Bruno się szczycił. Bruno żył w jego pałacu przez pół roku luksusowo, hojnie obdarowany prezentami i pieniędzmi, jednak nie poczuwał się do wywiązania się z obietnic. Rozpoznając w nim aroganta i oszusta Mocenigo nie zamierzał się z nim patyczkować i nocą 23 maja 1592 roku związał go przy pomocy paru przyjaciół. Nie omieszkał powiadomić o jego zatrzymaniu Trybunału Inkwizycyjnego – a Bruno był znany już wtedy w całej Europie ze swoich bluźnierczych wystąpień.

Kościół skazał go za herezję doketyzmu głoszącą, że ciało Jezusa Chrystusa było jedynie iluzją. Zarzuty Inkwizycji dotyczyły także rozpowszechniania przez niego przekonania, iż „jest wielkim bluźnierstwem ze strony katolików twierdzić, jakoby chleb przemienia się w ciało; że sam jest nieprzyjacielem mszy św., że Chrystus był nieszczęśnikiem, że czynił nieszczęsne dzieła, oczarowując lud, że był magiem i czynił pozorne cuda, tak jak i apostołowie (…) że trzeba zabraniać wstępowania do zakonów ponieważ zanieczyszczają świat, że wiara katolicka jest pełna bluźnierstw, że wysadzi w powietrze klasztor dominikański, gdy będzie zmuszony tam wrócić…etc.”. Pominąć tu wypada inne jeszcze, bluźniercze oskarżenia Jezusa Chrystusa i Kościoła, których nie godzi się cytować.

Mitem jest rozpowszechniony dziś pogląd o fatalnych warunkach w więzieniach Inkwizycji: „przykład Bruna bardzo często służy historykom do przypominania, jak nieludzko traktowani byli osadzeni w więzieniach inkwizycyjnych" – zauważa Roman Konik w książce „W obronie świętej Inkwizycji”. I dodaje: „Zapominają jednak, że w tym okresie w porównaniu ze świeckimi więzieniami inkwizycyjne były wyjątkowo humanitarne i respektowano tam prawa więźnia. Osadzony mógł rozmawiać ze współwięźniami, miał prawo do zmiany bielizny (pościeli, obrusa i ręczników, których w więzieniach świeckich w ogóle nic było), dwa razy w tygodniu mógł korzystać z łaźni, pralni i fryzjera, przysługiwało mu prawo do naprawy i wymiany odzieży. Jadłospis był urozmaicony, do posiłków podawano nawet wino”..

Niesłychanie żywotnym mitem jest przekonanie o licznych przypadkach śmierci ludzi skazanych przez Inkwizycję. Tymczasem najczęściej płonęli nie oni, lecz ich kukły. Józef Tyszkiewicz w książce „Inkwizycja hiszpańska” przypomina, że z 234 526 ofiar spalono 9.660 „in efige” („w wizerunku”), bo winowajcy zdołali uciec, a 206 546 skazanych to ci, na których nałożone karę pokuty kościelnej.

Tak było m.in. w przypadku Galileusza, który z wyroku Inkwizycji do końca życia miał jedynie odmawiać codziennie trzy psalmy, żyjąc w komfortowych warunkach w swojej eleganckiej willi o nazwie „Klejnocik", która była darem, Kościoła, ciesząc się przyjaźnią papieża i kilku kardynałów; podobnie jak on, byli to ludzie nauki. Rozpowszechniony dziś mit głosi jednak, że Galileusz spłonął na stosie. Z Galileuszem utrzymywał do końca życia przyjazne stosunki kardynał Robert Bellarmin, późniejszy święty, jeden z najsłynniejszych teologów, doktor Kościoła; on też nadzorował proces i egzekucję Giordana Bruna.
W ciągu trzech wieków istnienia w Hiszpanii Inkwizycji – która zyskała opinię najbardziej okrutnej – stracono dwieście szesnaście osób, podczas gdy rewolucja francuska w ciągu trzech lat na mocy trybunałów rewolucyjnych zamordowała trzysta tysięcy Francuzów. „O tych 216 straconych herezjatach i burzycielach ładu społecznego, od przeszło stu pięćdziesięciu lat piszą tomy za tomami, przedstawiając w najstraszniejszych barwach grozę wiejącą z postaci okrutnych mnichów, ale o mordercach i łotrach noszących nazwiska Robespierrów, Dantonów i Maratów od lat trzydziestu pieją ci sami hymny pochwalne. Dziś sprzysiężenie milczenia zamknęło usta i sumienia historyków i całej światowej prasy, wobec bandytów bolszewickich i meksykańskich zbójów” – przypominał Tyszkiewicz.

Warto wyjaśnić także okoliczności śmierci Giordana Bruna w 1600 roku w Rzymie, przedstawiane dziś w opracowaniach liberalnych heroicznie i poetycko. Bruno miał zginąć jako prawdziwy rycerz wolności.

W dniu Bożego Narodzenia 1599 roku otrzymał w swojej celi papier, pióro i kałamarz wraz z zaleceniem, by na piśmie odwołał swe herezje, nie skorzystał jednak z tego. Jak przypomina prof. Romano Amerio w Rzymie działało wtedy Bractwo św. Jana Chrzciciela, którego członkowie towarzyszyli skazańcom i do ostatniej chwili nie ustawali w wysiłkach i namowach, by mogli oni umrzeć pojednani z Bogiem (jak mówiono: „otrzymawszy łaskę u Boga"). Według protokołów tego Bractwa z datą 16 lutego 1600 roku, jeszcze na kilkanaście dni przed śmiercią Giordana Bruna „otoczyło go siedmiu spowiedników: dominikanów, jezuitów, oratorianów i hieronimitów, by w razie, gdyby nie trafiał mu do przekonania jeden rodzaj argumentacji, starać się do niego przemówić innym sposobem". Kościół do końca walczył o jego duszę.

„Panie Boże, Tyś jest sędzią!”

Dlaczego jednak kara śmierci? Dla dzisiejszej mentalności jest to całkowicie niezrozumiałe. Romano Amerio przypomina, że przypadki nawróceń przed śmiercią w tamtych czasach nie należały do rzadkości. Dziś, gdy samo pojęcie kary straciło swój istotny sens, powszechne jest przekonanie, że „pomimo ohydy zbrodni należy pochylić się nad ludzką słabością i uwzględnić fakt, że dopóki trwa życie człowieka, jest on w stanie podźwignąć się nawet z największego moralnego upadku". Zarazem czymś absolutnym jest, w przekonaniu wielu, samo życie doczesne człowieka. Jest ono traktowane jako samoistny cel, zatem jego odebranie staje się „zniweczeniem ludzkiego przeznaczenia".

„Najdziwniejsze jest" – dodaje Amerio – „że w odczuciu wielu ludzi ten drugi argument oparty jest na przesłankach religijnych, podczas gdy jest on z gruntu areligijny. Jego zwolennicy zapominają, że według religii życie ziemskie nie jest celem lecz środkiem mającym prowadzić do moralnego celu życia: celu, który wykracza poza wszystkie wartości doczesne".

Dlatego w owych dawniejszych wiekach, aż do czasu ostatniego Soboru, kara jaką było odebranie życia człowiekowi nie była uważana bynajmniej za odebranie mu owego „nadprzyrodzonego przeznaczenia, dla którego został st«worzony i które stanowi o jego godności". Nikt nie twierdził, że Kościół jest „okrutny", że Święta Inkwizycja zasądzając wyroki i oddając winowajcę w ręce świeckiego wymiaru sprawiedliwości zwraca się „przeciw człowiekowi". Ostatnim papieżem, który dowodził słuszności stosowania kary śmierci był Pius XII.

W istocie, o paradoksie! – to przeciwnicy kary śmierci, pisze Amerio „opowiadają się za państwem totalitarnym – przypisując mu dużo większą władzę niż ta, jaką rzeczywiście posiada, a mianowicie władzę pozbawienia człowieka jego przeznaczenia".

"Śmierć zadana drugiemu człowiekowi nie może zniweczyć jego moralnego przeznaczenia i jego ludzkiej godności, a tym bardziej nie przekreśla ona Bożej sprawiedliwości: to ona ostatecznie osądzi wszystkie ludzkie wyroki. Dewiza, która jest wygrawerowana na mieczu oprawcy we Fryburgu: «Panie Boże, Tyś jest sędzią, nie oznacza utożsamienia ludzkiej sprawiedliwości z Boską, lecz uznanie, że Najwyższy Sędzia osądza sprawiedliwość wymierzaną przez człowieka»".

Dlatego niegdyś w świecie chrześcijańskim rozumiano dobrze ekspiacyjną wartość śmierci, dziś kompletnie odrzuconą. „W «religii antropocentrycznej» ekspiacja polega głównie na poświęceniu się innym ludziom – a na to trzeba dać skazanemu wystarczająco dużo czasu, zamiast ten czas skracać. Jednak w religii skierowanej do Boga ekspiacja polega przede wszystkim na uznaniu Boskiej mocy i Boskiego Majestatu. Cześć temu Majestatowi trzeba oddawać w każdym momencie, i w każdym momencie jest to możliwe".

Niesłychana żywotność legendy Giordana Bruna jako szermierza wolności i ofiary niesprawiedliwości Kościoła sprawia, że o Świętej Inkwizycji mówi się dziś głównie jako o najbardziej wymownym przykładzie jednej z „czarnych kart" Kościoła. Trudno w tej sytuacji wyjaśnić, że słowo „herezja" ma konkretną religijną treść, że nie jest żadną przenośnią, czy czymś archiwalnym, że herezje Kościół uważał zawsze za największe zagrożenie dla chrześcijan, których wiary zobowiązany był bronić, a potępienie błędu uważano niezmiennie za czyn miłosierdzia. Piętnując błąd sprowadza się na dobrą drogę tego, który zbłądził i chroni się innych przed popadaniem w te same błędy. Słowo „heretyk" to nie żart, nie kpina. Poważna przestroga.

O ile bylibyśmy spokojniejsi, gdyby ta przestroga traktowana była serio. Być może bez lęku, który dziś jest wszechobecny, moglibyśmy patrzeć w przyszłość. Gdyby nie tworzono i nie propagowano tak wielu hałaśliwych mitów związanych z rzekomą wolnością od nauki Kościoła, która przysługuje prawdziwym filozofom – także prawdziwym politykom, tym, którzy tak bardzo pragną „więcej wolności" dla matek, którym przeszkadza własne dziecko, dla bluźnierców, którzy opluwają świętość, dla publicznych deprawatorów, którzy niszczą niewinność najmłodszych – wielu ludzi, którzy żyją obok nas nie stałoby się ofiarami demagogii i bezczelnego kłamstwa.

Nie słychać jednak głosu przestrogi ze strony Kościoła. Tak, myślenie ma przeszłość. Lecz błędne mylenie prowadzi zawsze do zguby. Czy możemy zbawić się sami? W całkowitej izolacji od innych, nie rozumiejąc swojej roli wobec innych, zapominając, że mamy dawać swoim życiem dobry przykład drugim? Wiedząc, że nasze życie prywatne nie jest tak naprawdę naszą prywatną sprawą, bo od tego jak wygląda i czym jest nasza rodzina zależy być może przyszły los innych rodzin? Także ich wieczność.

A oprócz dobrego przykładu musi istnieć – z uwagi na naszą ułomną naturę – jakiś sposób dyscyplinowania ludzi. Bo „sami z siebie” często są do tej dyscypliny niezdolni. Ci, którzy opowiadają się za totalną wolnością od wszelkich norm i od konieczności chronienia dobrych obyczajów są w istocie wrogami społeczeństwa. Aby mogło ono normalnie funkcjonować, nie może rezygnować z możliwości nie tylko narzucania różnych ograniczeń, ale i wymierzania kar. Gdy tej możliwości jest pozbawione, staje się wylęgarnią postaw nie tylko antyspołecznych, ale antyludzkich.

Indyferentyzm moralny jako społeczną normę tylko zaślepieni idealiści mogą traktować jako coś dobrego, w rzeczywistości prowadzi on zawsze do wszelkich możliwych nadużyć i przestępstw. Jest dla człowieka i społeczeństwa groźny.

Można zapytać, co Inkwizycja, Pius V i cały „trydencki” Kościół mają wspólnego z naszym życiem, choćby z kampanią wyborczą w Polsce? A jednak, gdy prawda nie jest obroniona – a w rezultacie nie szanuje się rygorów myślenia, logika jest wyśmiewana, pojęcia zmieniają swoją treść, cele nadrzędne ustępują doraźnym korzyściom, albo „śmieciowym” obietnicom dawanym na piękne oczy – program najlepiej nawet przygotowanej obrony państwa nie jest w stanie w ogóle dotrzeć do wielu umysłów. „Postprawda” zakrzykuje i przedrzeźnia to co prawdziwe. Argumenty w konfrontacji z nią nie mają znaczenia. Fakty są lekceważone albo całkowicie przeinaczane w nieuczciwych polemikach. W czasach „postprawdy” prawda jest bezwzględnie eliminowana. A nasza cywilizacja dosłownie umiera – „nie z grzmotem, lecz ze skomleniem”, jak pisał Thomas Stearns Eliot.

– Ewa Polak-Pałkiewicz

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Cytaty dotyczące św. Piusa V za: Romano Amerio, „Stat veritas (zbiór glos do Listu Apostolskiego «Tertio Millenio Adveniente», wydanego w związku z przygotowaniem obchodów Jubileuszu roku 2000”). Prof. Amerio (1902-1997) to szwajcarsko-włoski teolog, filolog i filozof. Absolwent uniwersytetu katolickiego w Mediolanie. Wykładowca filozofii i filologii klasycznej na uniwersytecie w Lugnano. Konsultant biskupa Lugnano J. E. Jeliminiego podczas obrad ostatniego Soboru. Uczestnik prac Centralnej Komisji Przygotowawczej Soboru.

Pozostałe cytaty za:

• Romano Amerio, „Iota unum. Analiza zmian w Kościele katolickim w XX wieku”, Komorów
• „Między logiką a wiarą. Z o. Józefem Marią Bocheńskim OP rozmawia Jan Parys”, Warszawa 1998
• Roman Konik, „W obronie świętej Inkwizycji”, Wrocław 2004
• Hr. Józef Tyszkiewicz, „Inkwizycja hiszpańska”, Warszawa 1929

Przypis:

*) św. Karol Boromeusz (kardynał, arcybiskup Mediolanu Carlo Borromeo) o Piusie V: „Gdy dane mi było poznać pobożność, niewinny żywot i zbożne czucia kardynała Alessandrina Michela Ghislieriego, pomyślałem, że Kościół przez nikogo nie będzie rządzony lepiej”.
SDP 2023

Zdjęcie główne: Św. Pius V na obrazie autorstwa Giulio Clovio-Crovata pochodzącego z Chorwacji malarza Juraja Julije Klovicia. Fot. Mimmo Frassineti / Bridgeman Images – RDA / Forum
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.