Pytany przez nas o falę krytyki, która dosięgła Bukele, prof. Kurt Weyland, politolog z Uniwersytetu w Teksasie, przyznaje, że prezydent okazał się na razie skuteczny, ale zaraz dodaje, że jego rozprawa z przestępczością jest problematyczna z liberalnego punktu widzenia. „Wydaje się, że w więzieniach osadzono wielu niewinnych ludzi, bez sprawiedliwego postępowania sądowego, że miały miejsce nadużycia, jeśli nie tortury, być może nawet częste. Co więcej, podstawą tłumienia przestępczości jest stan wyjątkowy, który prezydent ‘w nieskończoność’ przedłuża” – tłumaczy prof. Weyland w rozmowie z Tygodnikiem TVP. „Bukele może tak działać, bo w sposób problematyczny «przejął kontrolę» nad sądownictwem. Zatem rozprawienie się z przestępczością w wykonaniu Bukele narusza podstawowe zasady liberalne i praworządność” – dodaje Weyland.
Słowa profesora zdaje się potwierdzać opinia opublikowana na łamach tygodnika „Time” przez dziennikarza salwadorskiego „El Faro”, Daniela Lizárragę, według którego Bukele ma zwyczaj wywierania presji na ustawodawców i sądy i że tylko dzięki odwołaniu sędziów Sądu Najwyższego i mianowaniu nowych będzie mógł w 2024 r. starać się o reelekcję.
Inne zdanie mają w sprawie „braku poszanowania dla prawa” Bukele konserwatyści. Gavin Wax and Nathan Berger, z nowojorskiego klubu młodych republikanów (Young Republican Club) ogłosili niedawno na łamach „Newsweeka”, że USA potrzebują amerykańskiego Bukele, a o zarzutach wysuwanych przez organizacje praw człowieka, piszą tak: „Po prostu nie mogli zaakceptować faktu, że naród Salwadoru ma suwerenne prawo do rządzenia swoim krajem zgodnie z własnym prawem i dla jego dobra. Amnesty International narzekała na rzekome «naruszenia praw człowieka». Organizacja Human Rights Watch stwierdziła, że [salwadorscy – red.] «funkcjonariusze odmówili udzielenia informacji o miejscu pobytu zatrzymanych». Skargi ze strony «wspólnoty praw człowieka» opierały się na założeniu, że członkowie gangów mają nieodłączne prawo do dalszego terroryzowania swoich współobywateli i że rząd Salwadoru nie ma uprawnień, aby ich ograniczać”.
To jednak głosy odosobnione, dlatego prezydent Bukele, podobnie zresztą jak wcześniej Donald Trump i Jair Bolsonaro, stara się dotrzeć do swoich wyborców poprzez niezwykłą aktywność w mediach społecznościowych, z pominięciem atakujących go mediów tradycyjnych. Na zarzuty liberałów odpowiada w internecie. Kilka dni temu opublikował w serwisie X (dawny Twitter) film z aresztowania zabójcy 7-letniej Melissy z La Campanera. Zbrodni dokonał recydywista, wypuszczony z więzienia po odbyciu kilkuletniej kary za gwałt w czasach poprzedników Bukele. Prezydent stawia więc pytanie, czy właśnie do takiego systemu sprawiedliwości „gwarantującego prawa przestępcom” mają wrócić mieszkańcy Salwadoru.
Wpis i dołączony do niego film z zatrzymania zabójcy obejrzało już ponad 7 mln osób. To gigantyczne zasięgi, ale krytycy Bukele i na to mają wytłumaczenie. Oskarżają go o utrzymywanie suto opłacanych „probukeletrolls”, farm botów, które mają lajkować jego wpisy i tworzyć fałszywe wrażenie autentycznej popularności. Podobne oskarżenia znajdują się także w raporcie przygotowanym przez amerykański Departament Stanu.
Recesja demokracji
Prof. Weyland jest zdania, że dobra passa Bukele może się szybko skończyć, bo strategia twardej ręki może nie zadziałać na dłuższą metę. Mafie i tak prędzej czy później zrekrutują według niego nowych żołnierzy, a przyczyna wzrostu przestępczości – bieda i bezrobocie wśród młodych – nie zostaną przecież zlikwidowane w wyniku zapełniania więzień.
Profesor przyznaje jednak, że liberalne elity, werbalnie tak dbające o praworządność, nie mają dobrego pomysłu, jak walczyć z gangami w Ameryce Łacińskiej. „Chyba nikt nie ma na to dobrej recepty. Jeden z problemów polega na tym, że podczas gdy w wielu krajach policja jest kluczowym rozwiązaniem, w Ameryce Łacińskiej bywa, że stanowi część problemu!” – przyznaje prof. Weyland i przyznaje, że głoszona przez lewicę strategia radzenia sobie z przestępczością poprzez walkę z biedą, jest mało realistyczna, bo brakuje na to środków.
Popularność Bukele jest więc wypadkową indolencji politycznych elit, które nie potrafią radzić sobie z problemami swoich wyborców i jego osobistych zdolności. Trudno się więc dziwić niepokojowi politycznych elit, tym bardziej, że wedle sondażu Latinobarómetro, mieszkańcy Ameryki Łacińskiej zrazili się do demokracji, co analitycy nazywają „recesją demokracji”.
Odsetek Latynosów nie przywiązujących wagi do praworządności wzrósł z 34 proc. do 45 proc. Badani mówią wręcz, że wolą rządy autorytarne od demokratycznych, a w niektórych krajach Ameryki Łacińskiej nawet 7 na 10 mieszkańców nie jest zadowolonych z demokracji. Mieszkańcy najniebezpieczniejszych krajów świata szukają polityków skutecznych, niekoniecznie trzymających się litery prawa, albo przynajmniej outsiderów, którzy obiecują zmianę na lepsze, po dekadach rządów skompromitowanych polityków tradycyjnej lewicy i prawicy.
Według prof. Weylanda szanse na wygraną outsiderów są teraz w Ameryce Łacińskiej wyraźnie większe niż dotąd, choć już wcześniej tacy też się zdarzali, choćby w Peru. Bukele doskonale ten trend zrozumiał i jak dotąd umiejętnie go wykorzystuje, czasem balansując jednak na granicy dobrego smaku.
Jak przypomniał na łamach dziennika „New York Times” Ion Grillo, dziennikarz zajmujący się od lat przestępczością w Meksyku i innych krajach latynoskich, Bukele wygłosił w 2021 roku żarliwe przemówienie w El Mozote, miejscu masakry miejscowej ludności z 1981 roku, czasów wojny domowej, gdzie wojsko zabiło 1000 osób. Prezydent ostatecznie odciął się w El Mozote od dotychczasowego politycznego układu i zarzucił elitom dogadanie się ponad głowami zwykłych ludzi. Nazwał porozumienie pokojowe z 1992 roku farsą, a siebie prawdziwym i jedynym głosem ludu przeciwko skorumpowanej elicie.
Zyskał dzięki temu przemówieniu to, co chciał, bo jego Nuevas Ideas wygrała w lutym 2021 roku wybory z 66 proc. poparciem, jednak Grillo zarzucił mu wyrachowanie i brak empatii. Pamięć o wydarzeniach w El Mozote jest bowiem wciąż żywa i bolesna, a rany wcale się nie zagoiły.
Tymczasem, na horyzoncie pojawia się kolejny latynoski outsider. Wprawdzie w niczym nie przypomina on Bukele, no może z wyjątkiem zdrowego rozsądku w sprawach bezpieczeństwa, także ma szansę stać się negatywnym bohaterem liberalnych mediów.
Ekscentryczny libertarianin Javier Milei, którego kampanię prowadzi jego siostra – o której wiadomo mniej więcej tyle, że zna się na PR i uwielbia stawiać tarota – na kilka dni przed wyborami prezydenckimi w Argentynie prowadzi w sondażach. Milei może w nich liczyć na największe wśród wszystkich kandydatów poparcie, oscylujące między 33 a 35,6 proc. – będzie więc zapewne 2.tura.
Jest kolejnym przykładem na to, że zmęczeni biedą i przestępczością Latynosi odwracają się od tradycyjnej polityki. Akurat Milei jest alternatywą dla zbankrutowanego, lewicowego kirchneryzmu z jednej i tradycyjnej prawicy z drugiej, których rządy uczyniły z Argentyny kraj o rekordowej w skali świata inflacji. Ten zwolennik wolnego rynku, dolaryzacji argentyńskiej gospodarki i zażarty przeciwnik socjalizmu dostarczy z pewnością politycznym elitom mnóstwa powodów do niepokoju.
Państwo, „które powinno jedynie zapewnić obywatelom armię, policję i sądy” Milei nazywa „organizacją przestępczą”, „bo nikt dobrowolnie nie płaci podatków”. Co ciekawe, sprzeciwia się także aborcji, a papieża Franciszka nazywa złem, bo podobno zachęca do komunizmu. To doskonały cel przyszłej medialnej kampanii o zagrożeniu demokracji. Prawda?
– Anna Gwozdowska
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy