Podczas debaty 19 października, Stephan Brandner (AfD) jeszcze raz wrócił do tematu, a przy okazji stwierdził, że „tylko w Niemczech parlament wspomaga przemytników ludzi i że niemieccy prokuratorzy powinni się tym zainteresować”. I rozpętała się burza. Hakan Demir z SPD określił zarzuty AfD mianem „bezwstydnych” i zaznaczył, że niemiecki parlament powinien być dumny z tego, że przeznaczył 8 mln. euro na działalność cywilnego ratownictwa morskiego. Jamila Schäfer z Zielonych wyraziła nadzieję na rychłe przyjęcie europejskiego paktu migracyjnego i „wspólną unijną politykę relokacji i karania finansowego za odmowę przyjmowania migrantów”.
Clara Bünger z Linke zarzuciła AfD kłamstwo twierdząc, że „United4Rescue nawet nie otrzymało tych pieniędzy”, a ludzie, którzy ryzykują utratą życia przeprawiając się z Afryki do Europy „przecież nie mogą przylecieć samolotem, bo nie mają wiz”. Posłanka lewicy dodała, że „2 miliony euro to i tak śmieszna kwota, z której nie da się pokryć wszystkich kosztów a jeszcze taką kwotę kwestionuje Meloni, czcicielka Mussoliniego”.
Petr Bystron z AfD zareagował na ataki kolegów z innych partii opowieścią o „aplikacji dla migrantów finansowanej przez niemieckie fundacje” i oskarżeniem pod adresem zebranych, że „sami
napędzają przemysł migracyjny”.
Najciekawsze wystąpienia mieli jednak posłowie klubu parlamentarnego CDU/CSU, którzy z jednej strony – tak jak np. Moritz Oppelt, bronili się przed zrównywaniem CDU z AfD tylko dlatego, że są obie partie krytykują politykę migracyjną rządu Scholza. – AfD karmi się naświetlaniem problemów, a my dążymy do ich rozwiązania – mówił Oppelt. Z drugiej strony jednak chadecy żądali tego samego co AfD, czyli zablokowania pieniędzy dla niemieckich statków kursujących między Afryką a Europą ganiąc jednocześnie partie koalicji rządowej za niski poziom debaty na ważkie tematy społeczne. – Proszę Państwa, przecież ta debata jest tak złej jakości, że AfD nawet już nie musi wstawiać do sieci swoich wystąpień, wystarczy, że wstawi wasze, jesteście zamknięci w berlińskiej bańce – podsumował z mównicy Alexander Hoffmann (CDU).
Koniec był taki, że oba wnioski AfD przy ogólnej wrzawie i oburzeniu na „bezwstyd żądań” przesłano do komisji, ale fakt, że niektórzy z obecnych przypomnieli tego dnia, że „nawet kanclerz Scholz sceptycznie odnosił się do funduszy na rzecz zainteresowanych NGO-sów” już zasugerował kierunek rozwoju sytuacji. Nazajutrz, 20 października, media niemieckie podały powołując się na źródła w federalnym Ministerstwie Finansów, że „resort finansów nie chce uwzględnić wsparcia finansowego dla cywilnego ratownictwa morskiego w projekcie budżetu na 2024 r”. W komunikacie podano też, że „
pojawiły się wątpliwości, czy przypadkiem z kieszeni niemieckiego podatnika nie wspiera się przemytników ludzi”, powtórzono też opowieść o sceptycyzmie Olafa Scholza i rzekomym sporze z „zielonym” MSZ-em, który upiera się przy przyznaniu środków z tegorocznej puli trzem wspomnianym wcześniej organizacjom. Temat samej United4Rescue ucięto.
Skierowaliśmy zapytanie do rzecznika organizacji chcąc wyjaśnić, czy faktycznie nie przyznano im bezpośredniego dofinansowania. W odpowiedzi napisano, że „United4Rescue co prawda miało otrzymywać środki z puli zakontraktowanej na lata 2023-26, ale w lipcu b.r. MSZ zmieniło zasady przyznawania dofinansowania na skutek czego U4R nic nie dostała i wciąż utrzymuje się głównie z darowizn od osób prywatnych i organizacji”. A po tym ukazał się wywiad z kanclerzem Scholzem dla „Spiegla”. I sprawa nabrała tempa.
„Panie Kanclerzu, niech się Pan określi” – wzywał na łamach „Spiegla” po porażce partii koalicyjnych w Hesji i Bawarii polityczny redaktor tygodnika Christoph Hickmann. „Kanclerz nie może milczeć” – pisał publicysta – „a Niemcy mają prawo poznać jego zdanie na temat kluczowego obecnie zagadnienia polityki azylowej”. „Der Spiegel” – gazeta starsza od Republiki Federalnej – nie raz już wyznaczała szlaki publicznego dyskursu w Niemczech. Nie minął miesiąc i kanclerz rzeczywiście zaczął mówić, przynajmniej do dziennikarzy, czego efektem jest wywiad Hickmana oraz redaktora tygodnika Dirka Kubjuweita. Kubjuweit poza redagowaniem ważnej gazety zajmuje się również pisaniem powieści (po polsku wydano jego thriller „Strach”) i pisarski warsztat chyba mu się przydaje, bo wywiad z szefem rządu ma dość ciekawą kompozycję.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
„Musimy wreszcie deportować na szeroką skalę” – taką deklaracją w tytule wywiadu atakuje czytelników kanclerz, a redakcja dodaje zapowiedź „nowej twardości” Olafa Scholza. Skąd jednak ta twardość właśnie teraz? Rozmowa zaczyna się od wspomnienia wizyty kanclerza w Izraelu, rozmów z premierem Benjaminem Netanjahu, spotkania z rodzinami porwanych przez Hamas obywateli Niemiec, dalej padają słowa o pomocy humanitarnej dla strefy Gazy i uwaga, że w kwestii ochrony ludności cywilnej podczas działań wojennych Izrael nie potrzebuje napomnień akurat od niemieckich polityków.
Dziennikarze pytają kanclerza o „antysemickie wystąpienia” podczas propalestyńskich demonstracji w niemieckich miastach, zwłaszcza w Berlinie. Palenie izraelskiej flagi, antyżydowskie hasła, okrzyki wspierające terrorystów…. – Nie ma na to u nas miejsca – odpowiada Scholz – nie w kraju, którego historia jest „nierozerwalnie” związana jest z zagładą Żydów.
I w tym momencie pojawia się kluczowa kwestia tej rozmowy. Redaktorzy „Spiegla”, zapominając na chwilę o kanonach poprawności politycznej zwracają uwagę, że wśród „wrogów Izraela” w Niemczech jest wielu „ludzi z arabskim zapleczem migracyjnym”. –
Czyżby Niemcy powinni lepiej pilnować kto właściwie do nich przybywa? – pytają. W odpowiedzi kanclerz przestaje mówić o Izraelu, walce z terroryzmem i skandalicznej obecności antysemickich haseł na berlińskich ulicach. Zamiast tego zaczyna opowiadać, jak powinny wyglądać zasady niemieckiej polityki azylowej. – Powinniśmy wpuszczać do Niemiec dwie grupy przybyszów – mówi lider socjaldemokratów. Pierwszą stanowią pracownicy potrzebni niemieckiej gospodarce – „tych potrzebujemy”. Druga to prawdziwi uchodźcy polityczni. Kto nie należy do żadnej z tych grup – zostać w Niemczech po prostu nie może. Dlatego – kontynuuje szef rządu federalnego – ograniczymy nielegalną imigrację.
Dziennikarze prowadzący wywiad, zapewne zadowoleni, że kanclerz przestał „milczeć” i okazuje „twardość”, zapytali jakimi środkami zamierza osiągnąć to ograniczenie. W odpowiedzi Scholz mówi o całym „pakiecie” środków. Wymienia m.in. wzmocnienie zewnętrznych granic Unii, oczywiście liczy na ostateczne wprowadzenie w ciągu kilku miesięcy mechanizmu solidarności zakładającego automatyczną relokację, wreszcie – uruchomienie masowej deportacji wszystkich, którzy nie mają prawa pozostać w Niemczech.
Ta twarda deklaracja niesie za sobą kolejne pytania, związane z obecną kondycją państwa niemieckiego – np. o problemy w współpracy na linii rząd federalny – kraje związkowe, braków etatowych w niemieckim sądownictwie, czy wreszcie wciąż kulejącej cyfryzacji powodującej zatory w przepływie informacji między różnymi szczeblami machiny państwowej („trzeba skończyć z epoką papieru” – postuluje szef rządu najpotężniejszego kraju Europy).
To wszystko jednak szczegóły. Istotne w tym wszystkim jest to, że za pomocą sprytnego zabiegu Olaf Scholz przechodzi od oburzenia na antyizraelskie nastroje wśród niemieckich muzułmanów do sformułowania zasad „nowej” i „twardej” polityki azylowej. Unika też przyznania, że cały ten, kolejny już w jego kanclerskiej karierze, zwrot wynika nie tyle ze wspomnianego wyżej odruchu moralnego co ze strachu przed wzrastającymi wpływami Alternatywy dla Niemiec. A że w tym retorycznym uniku pomaga wywiad dla Spiegla? Po to w końcu jest liberalna prasa stojąca na straży ładu Bundesrepubliki.
25 października po posiedzeniu rządu, Nancy Faeser ogłosiła nowe regulacje mające usprawnić deportacje migrantów, którzy nie mają szans na legalny pobyt w Niemczech. Szefowa MSW zapowiedziała wdrożenie „bardziej restrykcyjnych środków” w procedurach deportacyjnych a decyzję rządu uzasadniła oczekiwaniami samorządów, które nie radzą sobie z utrzymaniem i zakwaterowaniem migrantów.
To posunięcie rządu zadowoliło chadeków, którzy tego samego dnia spisali swoje własne pomysły na uregulowanie polityki migracyjnej i rozesłali do prasy. Przekaz był taki, że Friedrich Merz wyciągnął pomocną dłoń do Olafa Scholza, a ten przyjął ją z wdzięcznością i obietnicą współpracy.