Kultura

Zegarek na ręku króla, czyli błędy w filmach

Po obejrzeniu całkiem nieprawdziwego obrazu, przedstawiającego znaczące wydarzenia historyczne, ludzie będą myśleć, że tak było naprawdę. A kino może być silniejszym kreatorem historii, niż piszący książki profesorowie.

Najnowszy „Znachor”. Jest rok 1935 czy 1936. Na ekranie widać kopertę wypełnioną banknotami. Rzut okiem do środka – pojawia się napis „Ban Emisyjny…”. A zatem Bank Emisyjny w Polsce, który emitował okupacyjne złotówki, tzw. młynarki, w Generalnym Gubernatorstwie. Na bardzo podobnych banknotach przedwojennych były napisy „Bank Polski” – i takie powinny znaleźć się w kopercie…

Filmy, które dzieją się dawno – chociażby za czasów PRL, ale także wcześniej, na przykład przed wojną, właśnie jak „Znachor” – pojawiają się na ekranach kin czy telewizorów dość często. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego w wydanej przez siebie broszurce informowało, że od 2018 r. w Polsce powstały 42 historyczne filmy fabularne, a w trakcie realizacji jest blisko 50. Od czasu wydania broszurki część z tej drugiej grupy już przeszła do pierwszej. Ludzie, którzy niespecjalnie znają historię nie zauważą błędów, jakie w nich się pojawią. Ale niektóre rzeczy można wykryć dość łatwo.

Ciężarówka z XVII wieku

Są tacy, którzy bardzo uważnie oglądają filmy i potrafią wskazać najbardziej absurdalne pomyłki realizatorów. Zresztą, te najbardziej bulwersujące zostały opisane w wielu artykułach w rozmaitych czasopismach. Oto na przykład w „Quo Vadis” jeden z Rzymian ma na nogach współczesne buty sportowe. W „Panu Wołodyjowskim” w jednej ze scen pojawia się ciężarówka. Z kolei w filmie „1920. Bitwa Warszawska” w pewnym momencie widać anteny telewizyjne na dachu domu. Natomiast w „Katyniu” zza słupa ogłoszeniowego wyłania się fragment żółtej litery „M” na czerwonym tle – „McDonalds”.

Tego rodzaju przykłady można mnożyć. W popularnym niegdyś serialu „Czterej pancerni i pies” na dachach niektórych domów, podobnie jak w „Bitwie Warszawskiej”, widać anteny telewizyjne, a wielu żołnierzy strzela podczas II wojny światowej z karabinów Kałasznikowa, które powstały dopiero w 1947 r. A w nakręconych wcześnie „Krzyżakach” król Władysław Jagiełło miał na ręku zegarek, choć to akurat nie jest pewne, bo nowsze wersje tego filmu zostały nieco przemontowane i niczego takiego tam nie widać. W niektórych artykułach, dostępnych w Internecie, trwają więc rozważania: zegarek był widoczny naprawdę, czy był jedynie ślad po nim na opalonej ręce Emila Karewicza, który grał Jagiełłę?
Kadr z filmu „Krzyżacy”, reż. Aleksander Ford, 1960 rok. Fot. reprodukcja TVP
Ale prawda jest taka, że tworząc film historyczny trudno jest uniknąć błędów tego rodzaju. Jeszcze 20 czy 30 lat temu Wrocław mógł bez problemu „grać” Berlin czy jakiekolwiek inne niemieckie miasto, zwłaszcza z okresu wojny, nieco zapuszczone, zniszczone, brudne. Ale teraz Wrocław wygląda coraz piękniej – i trudno tu o miejsca „nie skażone” nowoczesnością.

Podobnie jest w mniejszych miejscowościach i na wsi. Jeśli na ekranie widzimy wiejskie chałupy ze strzechami, to można mieć stuprocentową pewność, że kręcono je w jakimś skansenie. Tak jest w nowym „Znachorze”, w którym „zagrało” Muzeum Wsi Lubelskiej. Oczywiście skansen nie wygląda jak żywa miejscowość, trzeba więc go odpowiednio „ucharakteryzować” – tak, by sprawiał wrażenie miejsca, w którym naprawdę mieszkają ludzie.

W niemal każdym mieście można znaleźć stare kamienice, ale one wymagają dość istotnych działań, żeby sprawiały wrażenie przedwojennych czy dziewiętnastowiecznych. Trzeba zasłonić nowoczesne napisy, umieścić staroświeckie szyldy, zadbać o to, by uliczne latarnie wyglądały tak, jak kiedyś. Może pomóc technologia komputerowa, ale to jest kosztowne i niekoniecznie przynosi dobre rezultaty. W mocno krytykowanym filmie „Tajemnica Westerplatte”, stworzony komputerowo niemiecki pancernik „Schleswig-Holstein” wygląda gorzej niż gdyby zbudowano jego model. Próba zasłonięcia go jakąś dziwną, snującą się po wodzie mgłą, wygląda co najmniej dziwacznie…

Kłopoty z bronią

W przypadku filmów wojennych sprawa jest skomplikowana szczególnie. Owszem, w Polsce działają liczne grupy rekonstrukcyjne, znakomicie wyposażone i doskonale „czujące” dawne czasy – od średniowiecznych rycerzy po żołnierzy drugowojennych. Ale ci bardziej współcześni mają jedynie atrapy broni, bo inaczej nie można; a na plan musi być dostarczana broń jak najbardziej prawdziwa.

Filmowcy opowiadają, że gdy w 1958 r. powstawał film „Wolne miasto” o obronie Poczty Polskiej w Gdańsku 1 września 1939 r., to polskiej i niemieckiej broni z początków II wojny światowej było dużo i to jeszcze całkiem sprawnej. W 1967 r. powstawało „Westerplatte”, też o wrześniu 1939 r. – wówczas liczba owej broni zdecydowanie zmalała. Teraz jest jeszcze trudniej, choć są instytucje i ludzie dysponujący bardzo dobrym sprzętem i chętnie wynajmują je producentom filmowym. Oczywiście jedni mają broń lepszą, inni gorszą – i producenci oraz reżyserzy powinni o tym wiedzieć.

Smutnym przykładem nagromadzenia błędów historycznych jest film „Orlęta. Grodno ‘39”. Przeglądając fora, na których dyskutują znawcy tematu, można zauważyć, że pierwszym wychwyconym przez nich błędem było użycie czeskiego ręcznego karabinu maszynowego (zapewne ZB vz. 26) zamiast polskiego Browninga, a drugim – powojenne torby na maski przeciwgazowe.

Długo uważano, że piętnastolatek był postacią zmyśloną

Dzięki pokazaniu ich oporu we wrześniu 1939, pada cała sowiecka i rosyjska wizja historii.

zobacz więcej
Można powiedzieć, że to są szczegóły, ale poważniejszych błędów jest tam o wiele więcej i nie dotyczą wyłącznie użytego uzbrojenia. Jak zauważył pewien historyk, walki o Grodno od 20 do 22 września 1939 r. znane są już bardzo dokładnie; wiadomo na jakiej ulicy i kiedy został zniszczony jaki sowiecki czołg, a także co stało się z jego załogą. Ale reżyser filmu tym się nie przejął – w filmie nie pojawia się żadna autentyczna postać spośród obrońców miasta, a sceny sowieckiego ataku na most na Niemnie grane były w… Poznaniu, który Grodna w ogóle nie przypomina. Przy barykadzie broniącej mostu upchnięto wszystko co się dało, od działa przeciwlotniczego (faktycznie, w Grodnie takie były, ale strzelały ze wzgórza) po działo przeciwpancerne (którym obrońcy nie dysponowali). Miało wyglądać ładnie, co niekoniecznie oznacza prawdziwie i sensownie.

No cóż; Krzysztof Łukaszewicz kończy zdaje się swój kolejny film „Czerwone maki” o walkach o Monte Cassino. Obraz ten powstaje chyba w Bułgarii, która, jak wiadomo, jest bardzo podobna do Włoch. Ale trzeba mieć nadzieję, że tym razem powstanie dzieło nieco bardziej zgodne z prawdą historyczną.

Nie tylko pieniądze

Zasadniczym problemem w przypadku współczesnych, polskich filmów są ewidentne braki finansowe. Kiedyś w „Krzyżakach” czy „Potopie” grały setki, a nawet tysiące statystów (w tym ostatnim 70 aktorów pierwszoplanowych i 600 drugoplanowych, a także 40 tysięcy statystów!). Teraz trzeba oszczędzać.

W jednej z recenzji „Tajemnicy Westerplatte” (reżyseria Paweł Chochlew) czytamy: „Placówkę «Prom» próbowało wziąć szturmem w pierwszym ataku ok. 220 ludzi z kompanii szturmowej por. Henningsena. Nie wymagam, aby w [filmie] rzucono mi przed oczyma ludzką falangę. Nie upieram się, że zza ceglastego muru niczym diabły zza krzaka powinny wyskoczyć dwie setki szturmowców. Niemniej, oglądając film mamy wrażenie, iż składnicę idzie zdobywać 10 statystów zbitych w grupkę, reprezentujących stronę atakującą, plus pojedynczy kamerzysta (…). W filmie widz widzi jednocześnie maksymalnie kilku statystów, co zresztą jest charakterystyczne dla scen batalistycznych obrazu, które są bardzo «oszczędne» w swoim rozmachu”. I jeszcze jeden cytat: „Walki z udziałem placówki «Fort» (dowódca mat Rygielski) to jakieś kuriozum. Pięciu Niemców atakuje pozycje jak skończeni idioci wzdłuż odkrytej plaży w świetle dnia, w terenie odkrytym jak stół bilardowy, a pojedynek ogniowy między szturmującymi a placówką zaczyna się i kończy niezmiennie na dystansie 10-15 metrów – połowy odległości szturmowej”.

Kino polskie czy kino z Polski?

Reżyser pokazuje wielką balangę, która zmienia się w masakrę.

zobacz więcej
Gorzej, gdy reżyser ma bardziej niż skromną wiedzę o historii i wojskowości, a porywa się na tworzenie dzieła, przy którym jednak coś trzeba wiedzieć. Tak było w przypadku filmu „Orzeł. Ostatni patrol” (reżyseria Jacek Bławut), krytykowanego przede wszystkim za słaby scenariusz, w którym załoga większość czasu smętnie i jakby bez celu krąży po swoim okręcie.

Ale w forum dyskusyjnym na FilmWebie jeden z widzów wskazał na coś innego: „Chyba najbardziej absurdalną sceną filmu było niezauważone wejście OCEANICZNEGO OKRĘTU PODWODNEGO do płytkiego basenu holenderskiego portu i obserwowanie wesela na wybrzeżu. Nie wiem, skąd Polacy mieli peryskop na «Orle», ale była to technologia iście kosmiczna. Jak inaczej bowiem wytłumaczyć to, że marynarze mogli za pomocą zoomu widzieć dokładnie matkę tańczącą z dzieckiem przy wesoło przygrywającym na saksofonie Murzynie. (…) W pewnym momencie nasz chwacki okręt wynurza się na powierzchnię, by zaczerpnąć powietrza, przy świadomości, że wokół krążą niemieckie okręty. «Orzeł» wynurza się i rozpoczyna OSTRZAŁ KARABINOWY (!!!) w stronę niemieckich okrętów. Czemu, skoro okręt był uzbrojony w działo kal. 105 mm i podwójnie sprzężone działko przeciwlotnicze kal. 40 mm? (…) Z innych – pardon moi – debilizmów to warto jeszcze wspomnieć o waleniu kluczem w drabinkę, by zwabić niemieckie okręty w swoim kierunku. Nawet nie wiem, jak to skomentować”.

Na „Orła…” wydano co najmniej 12 milionów złotych, na „Tajemnicę Westerplatte” 14 milionów – przynajmniej takie są oficjalne informacje.

Zabrakło konsultantów?

Oczywiście, pieniądze nie są jedynym problemem, ale są ważne. Znakomita „Dunkierka” kosztowała co najmniej 100 milionów dolarów, czyli 420 mln złotych. Próbując porównać z podobnym polskim filmem, przychodzi na myśl „1920. Bitwa Warszawska”, która kosztowała ponad 25 mln zł (nie biorąc pod uwagę inflacji i różnic kursowych). No tak, ale „Bitwa Warszawska” pełna jest błędów historycznych, wcale nie związanych z finansami. Przykład pierwszy: w filmie pojawia się sowiecki pociąg pancerny (stworzony komputerowo), zupełnie nierealny, wyglądający jak jakiś morski pancernik na kołach. Drugi: sowieckie samochody pancerne to repliki przedwojennych, polskich wz. 29 i wz. 34, lekko tylko „ucharakteryzowane” i wcale nie przypominające tych z wojny polsko-bolszewickiej. A można było chociażby obudować je dyktą. I trzeci: ksiądz Ignacy Skorupka ma stułę wprowadzoną po II Soborze Watykańskim (taką jak obecnie), a nie ówczesną, rozszerzaną u dołu. Tymczasem oryginalna stuła ks. Skorupki znajduje się w Muzeum Wojska Polskiego…

ODWIEDŹ I POLUB NAS
Musi to dziwić, bo przecież film miał konsultantów – przede wszystkim prof. Janusza Ciska (już nieżyjącego), w latach 2006 – 2012 dyrektora Muzeum Wojska Polskiego. Niestety, nie możemy go spytać, czemu nie dostrzegł tych błędów. A może nikt go nie słuchał?...

Można się oczywiście pocieszać, że inni też robią błędy. W internecie można znaleźć wiele list filmów najgorszych pod tym względem. Jest tam m.in. „Pearl Harbor”, na którym możemy ujrzeć barbarzyńskie zachowanie Japończyków – zbombardowanie cywilnego szpitala – które nigdy nie miało miejsca. Są i inne, od „Zakochanego Szekspira” (tam podobno wszystko jest nieprawdziwe) przez „Patriotę” (całe mnóstwo błędów) po „Braveheart. Waleczne serce” (podobnie).

Można odnieść wrażenie, że twórcy uważają przeciętnego widza za człowieka zupełnie nieznającego się na historii, więc da mu się „wcisnąć” dowolną opowieść, bo i tak nie zauważy, że coś jest nie w porządku. Ci co zauważą, nieliczni, będą spierać się na rozmaitych portalach i wytykać błędy, a inni ucieszą się, bo pojawi się szansa napisania kolejnego artykułu lub stworzenia kolejnego filmu na YouTube z cyklu „błędy w filmach”.

Gorzej, że po obejrzeniu całkiem nieprawdziwego obrazu, przedstawiającego znaczące wydarzenia historyczne, ludzie będą myśleć, że tak było naprawdę. A kino może być silniejszym kreatorem historii, niż piszący książki profesorowie.

– Piotr Kościński

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP2023
Tygodnik TVP jest laureatem nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Zdjęcie główne: Na planie filmu „Katyń” w reżyserii Andrzeja Wajdy. Fot. TVP - Piotr Bujnowicz, płyta od producenta Fabryka Obrazu
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.