Historia

Bez swojego miejsca w historii

Pierwsze walki polegały na nieustannej obronie przed zadawanymi ciosami. Witold nie odważył się atakować. Wtedy Niemcy zagrozili mu torturami, jeżeli będzie się tak zachowywał. Zaczął więc bić SS-manów po gębach.

Czy można być harcmistrzem II Rzeczypospolitej, a potem czynnie działać w odrodzonym harcerstwie po 1956 roku w PRL-u i zostać zapomnianym? Można.

Witold Dominik Kaczmarek, bo o nim mowa, urodzony w maju 1908 roku w Jabłonowie Pomorskim, był synem Marianny i Marcina Kaczmarków, którzy na początku XX wieku zamieszkali w pałacu w Jabłonowie Pomorskim. Marcin był pracownikiem księżnej Marianny Ogińskiej z domu Narzymskiej, właścicielki pałacu. Witold spędził tu dzieciństwo. Pałac, zachowany do dzisiaj, był jedną z najwspanialszych rezydencji we wschodnich Prusach. Wybudowany na początku lat 60. XIX wieku w stylu neogotyku angielskiego (z neoklasycystycznym wyposażeniem wnętrz) przez Stefana Narzymskiego, uczestnika wojny-polsko rosyjskiej 1830-1831, potem właściciela ziemskiego. Projektantem pałacu był August Fryderyk Stüler, wykonawcą Karol Lorenz. Obecnie budynek jest siedzibą Zgromadzenia Sióstr Pasterek Od Opatrzności Bożej.

Przed śmiercią w 1914 roku księżna Ogińska zdążyła zabezpieczyć materialnie Marcina Kaczmarka i jego żonę, a także wyposażyć ich w wartościowe przedmioty.

Harcerz

Kaczmarkowie wyjechali z Jabłonowa i kupili nieduży, parterowy domek w Gnieźnie. Tam ich syn Witold chodził do szkół, do śmierci ojca zdążył ukończyć specjalizację zawodową – ślusarską. Ponieważ był jedynym żywicielem rodziny (miał jeszcze dwie młodsze siostry), nie został powołany do służby wojskowej w II RP. Ukończył przysposobienie wojskowe i czynnie, od 1922 roku działał w harcerstwie, w I drużynie gnieźnieńskiej. W 1933 roku nominowany został do stopnia podharcmistrza. I w tym samym roku oddelegowany jako przedstawiciel harcerstwa gnieźnieńskiego do Gdyni, na spotkanie z generałem porucznikiem Robertem Baden-Powellem. Twórca skautingu przypłynął okrętem do gdyńskiego portu 16 sierpnia 1933 roku, entuzjastycznie witany przed przedstawicieli harcerstwa Rzeczpospolitej i Wojska Polskiego.

W archiwum Witolda Kaczmarka zachowały się trzy unikalne zdjęcia (własność jego syna Piotra) z jednodniowego pobytu na ziemiach Rzeczpospolitej generała Baden-Powella. Na jednym zdjęciu gen. Baden-Powell, obok wojewoda śląski Michał Grażyński, przy nim Naczelnik Harcerstwa II RP Antoni Olbromski i generał Sławoj Felicjan Składkowski. Na kolejnym okolicznościowy obiad wydany na cześć gen. Baden-Powella (siedzi przy stole w środku z charakterystycznym kapeluszu), Witold Kaczmarek stoi z tyłu w szeregu działaczy harcerskich, trzeci od prawej. Na trzecim gen. Baden Pawell podczas konnej przejażdżki przed wieczornym spotkaniem z harcerzami na Polance Redłowskiej. Po spotkaniu udał się przez znajdującą się w pobliżu granicę RP i Wolnego Miasta Gdańska do Sopotu.
Witold też uprawiał boks, walcząc przez kilka lat z powodzeniem w wadze średniej w klubie sportowym Stella Gniezno. Zdobył nawet tytuł mistrza Wielkopolski w swojej wadze. Walczył do momentu wypadku w pracy. Po walkach pozostał mu złamany nos.

Harcmistrzem II RP został mianowany 10 lutego 1939 roku.

Więzień KL Dachau

Po wkroczeniu Niemców do Gniezna we wrześniu 1939 roku był na liście osób przez nich poszukiwanych. Aresztowany, przeszedł przez obozy przejściowe i od kwietnia 1940 roku został z numerem 8129 więźniem obozu w Dachau.

Pierwszy okres był bardzo dla niego trudny. Poddawany był torturom, w wyniku których odbito mu nerki. Okręcano mu też drutem przeguby rąk do tyłu, a drugim drutem podwieszano na haku zamocowanym na suficie. Torturowany wisiał, nie dotykając podłogi. Obok stał SS-man z psem i popuszczał smycz. Kiedy pies szarpał więźnia za nogawki pasiaka, drut wpijał się nieszczęśnikowi w przeguby rąk. Psa nie odstraszało wycie z bólu torturowanego, raczej go to pobudzało. Tych, którym druty przecięły żyły, kierowano od razu do komory gazowej. Nie nadawali się do pracy, byli niepotrzebni.

Witold pracował w obozowych warsztatach jako ślusarz. Szybko uczył się języka niemieckiego. Któregoś dnia został wysłany do naprawy zepsutego urządzenia hydraulicznego w sali treningowej SS-manów. Na środku stał ring bokserski. Witold przystanął, i zamiast zająć się naprawą, obserwował walkę, która akurat toczyła się na ringu. Nagle podszedł do niego jeden z bokserów SS-manów i przyglądając się nosowi Witolda, źle zrośniętego po złamaniu, zapytał go, czy kiedyś boksował. Zaskoczony Witold nie zastanawiając się, odpowiedział, że tak. Usłyszał, że zostanie sparingpartnerem Niemców.

Pierwsze walki polegały na nieustannej obronie przed zadawanymi mu ciosami. Witold nie odważył się atakować. Wtedy Niemcy zagrozili mu torturami, jeżeli będzie się tak zachowywał. Zaczął więc bić SS-manów po gębach, mając przy tym dużą satysfakcję, a jednocześnie obawy przed konsekwencjami, gdyby kogoś znokautował. Bił więc umiarkowanie mocno.
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     W czasie pobytu w obozie miał kontakt korespondencyjny z matką Marianną i Bronką Wojciak, harcerką, jego dziewczyną sprzed wojny. Oczywiście cenzurowana korespondencja nie przekazywała prawdy o obozowych warunkach, ale miała jedną ważną zaletę – świadczyła o tym, że nadawca żyje i otrzymuje listy od kochających go kobiet.

Któregoś dnia Witold przechodził koło budynku, w którym mieszkali SS-mani. Na parterze było szeroko otwarte okno, a na stojącym opodal stole leżał pistolet. Witold rozejrzał się wokoło, nie zauważył nikogo. Niewiele myśląc, przechylił się przez parapet, sięgnął do stołu i zabrał broń. Widziała to sprzątająca pomieszczenia esesmańskiej kwatery więźniarka Rosjanka. Rozwścieczeni Niemcy przeprowadzili rewizje w barakach, ale pistoletu nie znaleźli. Przesłuchiwali Rosjankę, potem prawdopodobnie ją torturowali, ale nie wydała współwięźnia. Można się jedynie domyślać, jak ta historia skończyła się dla niej.

Znowu w domu

Obóz w Dachau Amerykanie wyzwolili 29 kwietnia 1945 roku. Schorowanego Witolda, niedożywionego, wycieńczonego, z odbitymi nerkami skierowano na leczenie do uzdrowiska Bad Tölz, godzinę jazdy od stolicy Bawarii i 20 kilometrów od granicy z Austrią.

Dla uwolnionego więźnia było to wspaniałe miejsce. Miasteczko położone jest około 700 m nad poziomem morza, bogate w zabytki. Do marca 1945 roku było siedzibą szkoły oficerskiej SS, z dużym kompleksem koszarowym. Z miasta roztacza się widok na bawarskie i północno-tyrolskie Alpy Wapienne.

Po kilkumiesięcznym pobycie Witold wyjechał z Bad Tölz, zabierając stamtąd niemiecki motocykl, skrzynkę z więziennym pasiakiem oraz psa setera irlandzkiego. W Gnieźnie czekała na niego mama, siostry i Bronisława. Szybko wzięli ślub. Gdy wychodzili z kościoła, harcerze utworzyli szpaler z wioseł, pod którymi przeszła młoda para.

Nowożeńcy wyjechali do Oliwy. Wiele wskazuje na to, że sprowadził ich tam ksiądz Leon Kossak-Główczewski, współwięzień Witolda z Dachau. Prawdopodobnie poznali się i zaprzyjaźnili w obozie, ale niewiele brakowało, by ksiądz nie dożył wyzwolenia.

Ksiądz Leon

Mieli prawo żyć dwa miesiące

W czasie II wojny światowej zginęło prawie 30 procent polskich księży.

zobacz więcej
Ksiądz Leon od sierpnia 1929 roku do aresztowania przez Niemców na początku marca 1940 roku był wikariuszem gotyckiego kościoła pod wezwaniem św. Jakuba w Toruniu, a także katechetą. W początkach okupacji niemieckiej, w listopadzie 1939 roku, założył ze swoimi uczniami tajną organizację „Bataliony śmierci za wolność” i współredagował konspiracyjne pismo „Za Wolność”.

Aresztowany przeszedł przez obozy koncentracyjne w Stutthofie i Sachsenhausen-Oranienburg, by pod koniec 1940 roku, wraz z innymi polskimi duchownymi znaleźć się w Dachau. W kwietniu 1945 roku ksiądz osadzony został w celi śmierci.

Szczęśliwie doczekał wyzwolenia. Podobnie jak Witold wysłany przez Amerykanów na sanatoryjny pobyt rehabilitacyjny, wrócił do kraju we wrześniu 1945 roku. Skierowany do katedry w Oliwie miesiąc później, 12 października. został jej proboszczem.

Co łączyło Witolda z księdzem Leonem? Jeden wspólny temat – harcerstwo. Przed wybuchem wojny ksiądz zakładał w Toruniu drużyny harcerskie. Po objęciu probostwa w oliwskiej katedrze ściągnął Witolda z żoną Bronką do mieszkania w domu przy ulicy Armii Radzieckiej 25, oddalonego od katedry o kilkaset metrów metrów. Obecnie w tym domu mieści się Oliwski Ratusz Kultury.

Sędzia

Mieszkanie nie było zbyt wygodne. Na parterze mieścił się Bank Ludowy. Kaczmarkowie byli świadkami kilku napadów rabunkowych. Za którymś razem rabusie wynosząc zrabowane pieniądze i pakując je do samochodu, zabrali ze sobą ich psa, który w momencie napadu wybiegł z mieszkania na ulicę.

Kaczmarkowie, być może z pomocą księdza Leona, wyprowadzili się w 1947 roku do poniemieckiego domu przy ulicy Dickmana. Była to solidna, wybudowana w 1932 roku, kamienica z cegły, która miała tylko jeden mankament – zawalone schody prowadzące na piętro. Witold naprawił je. Nie zmienili mieszkania do śmierci. Ich syn, Piotr, mieszka w nim do dziś.

Witold znalazł pracę i od razu zaangażował się społecznie w organizowanie gdańskiego harcerstwa. Uczestniczył w pierwszym Walnym Zjeździe Związku Harcerstwa Polskiego w Gdańsku 27 marca 1947 roku. Zjazd odbył się w „Domu Harcerza” w Sopocie, przy ulicy Obrońców Westerplatte.

W tym czasie władze komunistyczne robiły wszystko, by uniemożliwić odtworzenie harcerstwa z II Rzeczpospolitej. Jesienią 1948 roku rozpoczęto stopniową likwidację ZHP. Zakazano noszenia krzyży harcerskich i lilijek. W połowie 1950 roku ZHP przestał istnieć, zastąpił go Związek Młodzieży Polskiej (ZMP) wzorowany na sowieckim Komsomole. W ZMP powołano Organizację Harcerską (OH) wzorowaną na sowieckiej młodzieżowej organizacji Pionier.

Witold miał jeszcze drugą pasję, która nie była solą w oczach komunistów. Został sędzią bokserskim. Jego krewny, dziś 88-letni Andrzej Kledzik, wspomina: – Po wojnie mieszkałem z rodzicami i bratem w Tczewie. Pamiętam, że jesienią 1947 roku wujek Witold zaprosił mnie, wówczas kilkunastoletniego chłopca, na mecz bokserski do sali świętego Józefa w domu katolickim przy kościele pod tym samym wezwaniem na tczewskim Nowym Mieście. Niespecjalnie interesował mnie boks, ale wujek zrobił na mnie duże wrażenie, sędziując nienagannie ubrany w białe spodnie i białą koszulę, z zapiętą pod szyją czarną muszką.
Sędziowanie dawało Witoldowi dużo satysfakcji. Starszy syn Michał pamięta mecz bokserski w Hali Stoczni Gdańskiej, kiedy legendarny trener „papa” Feliks Stamm posadził go sobie na kolanach, i obydwaj obserwowali sędziowanie ojca Michała.

Instruktor

W czasie gomułkowskiej odwilży, w nowych władzach harcerstwa gdańskiego harcmistrz Witold Kaczmarek został pilotem Chorągwi Gdańskiej, zwierzchnikiem wszystkich harcerskich drużyn wodnych. 2 stycznia 1957 roku w Muszynie (koło Krynicy Górskiej) rozpoczął się kurs instruktorów harcerskich z udziałem harcmistrza Witolda. Ściągnął na ten kurs krewnego Andrzeja, wówczas studenta czwartego roku Akademii Medycznej w Gdańsku. Kilka lat wcześniej Andrzej był harcerzem w 6 drużynie żeglarskiej w Tczewie.

W wakacje tegoż 1957 roku Witold zorganizował w Rzucewie koło Pucka pierwszy obóz dla harcerzy żeglarzy. Na bezpokładowych jachtach mieczowych wiosłowo-żaglowych (tzw. dezetach) wypożyczonych z Marynarki Wojennej, wypływali na Hel, do Jastarni i do Pucka. Andrzej pełnił obowiązki obozowego lekarza. Pamięta doskonałą organizację obozu kierowanego przez wuja Witolda. Obóz został potem uznany za wzorcowy, najlepszy z organizowanych w Chorągwi Gdańskiej.

Kolejny obóz Witold zorganizował w Rzucewie w wakacje następnego roku. Dwa lata później w Piaskach na Mierzei Wiślanej. I to był jego ostatni obóz. Do harcerstwa ponownie, jak za czasów stalinowskich, zaczęły wtrącać się władze komunistyczne. Harcmistrz Józef Andrzej Grzesiak, od stycznia 1957 roku komendant Chorągwi Gdańskiej, z którym harcmistrz Witold Kaczmarek blisko współpracował, wycofał się na początku lat 60. z pracy w ZHP. Powód? Nie zgadzał się na zwalnianie ze służby przedwojennych instruktorów i upolitycznianie organizacji.

O ile zdrowie mu pozwalało, sędziował jeszcze mecze bokserskie. Zmarł w 1973 roku.

Harcmistrz Witold Dominik Kaczmarek, w przeciwieństwie do harcmistrza Grzesiaka, nie ma swojego miejsca w historii harcerstwa polskiego.

– Maciej Kledzik

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP 2023
Zdjęcie główne: Legitymacja harcerska Witolda Kaczmarka z 1933 roku. Fot. Archiwum rodzinne Piotra Kaczmarka
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.