Tymczasem zamachowiec przygotował się bardzo dokładnie. Tym razem bomby nie mógł ukryć w łysych o tej porze roku koronach drzew, więc zamurował ją w przydrożnym słupku przy ul. Krakowskiej, którą miała przejeżdżać partyjna kolumna. Znowu zabrakło mu jednak zimnej krwi i zdetonował ładunek zanim nadjechała limuzyna z pierwszym sekretarzem.
Wybuch był na tyle silny, że gdyby zamachowiec wykazał się cierpliwością, życie Gomułki byłoby poważnie zagrożone. Odłamki uszkodziły znajdujące się niedaleko auta i pobliskie domy, raniąc dwie osoby. Choć z drugiej strony nie do końca wiadomo, czy Gomułka rzeczywiście jechał w tej kolumnie, bo miejscowy komendant chwalił się później, że przezornie rządowe limuzyny wysłał znaną trasą, a auta najważniejszych gości poprowadził boczną drogą.
Wiadomo natomiast, że Gomułka, gdy dowiedział się o kolejnym, w tak krótkim czasie i niemal w tym samym miejscu, zamachu na swoje życie, był wściekły. Ruszyło więc jeszcze bardziej zawzięte dochodzenie, tym razem jednak śledczy byli mądrzejsi o doświadczenia z poprzedniego śledztwa.
Przełomem było odkrycie śladów po obcęgach na przewodzie elektrycznym bomby. Ostatecznie wytypowano 70 osób, które mogły mieć narzędzia potrzebne do konstrukcji ładunku. O świcie do mieszkań wszystkich podejrzanych wkroczyli milicjanci i agenci SB. Niemal w ostatniej chwili do listy inwigilowanych dołączono Stanisława Jarosa, elektryka, który nigdzie akurat nie pracował i to właśnie zwróciło uwagę śledczych.
W areszcie dokooptowano mu do celi agenta SB, wykształconego człowieka, który udawał zwolennika walki z komuną i namawiał do honorowego przyznania się do winy. Skromny elektryk, samotnik, nienawidzący komunizmu uległ namowom. Przyznał się do obydwu zamachów, choć zastrzegł, że nie chciał zabić pierwszego sekretarza ani jego gości, a jedynie wyrazić sprzeciw wobec władzy, a przy okazji ośmieszyć funkcjonariuszy SB. Przyznał się też do mniejszych aktów sabotażu, których miał się dopuścić.
Został skazany na karę śmierci. Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski. Stanisław Jaros został powieszony 5 stycznia 1963 r. O zamachach nikt nie zająknął się w mediach do końca PRL.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Władysław Gomułka rządził do 1970 r. Był jedną z osób odpowiedzialnych za masakrę na Wybrzeżu w grudniu tamtego roku. Milicja i wojsko strzelały wówczas do ludzi protestujących przeciwko podwyżce cen żywności. Zginęło ponad 40 osób, a ponad tysiąc zostało rannych. Odsunięty od władzy Gomułka nie miał sobie nic do zarzucenia. Tak tłumaczył swoje postępowanie: „Dla utrzymania porządku publicznego władza musi w takich przypadkach użyć środków przemocy włącznie z zastosowaniem broni palnej. Jest to w pełni uzasadnione i uprawnione”. Zmarł we wrześniu 1982 r. i został pochowany z honorami.
Śmierć sobowtóra?
Zamachy na Gomułkę nie były wyjątkiem. Do jednego z bardziej tajemniczych ataków należała próba zabójstwa tow. Bolesława Bieruta, pełniącego obowiązki prezydenta Polski i późniejszego przywódcy PRL.
W lutym 1945 r., jak pisze Marcin Szymaniak w książce „Polskie zamachy”, do Hotelu Francuskiego w Krakowie, gdzie miał przebywać Bierut, wszedł mężczyzna ubrany w mundur oficera NKWD. Nie zwróciło to niczyjej uwagi, bo podobny widok nie był wówczas niczym niezwykłym. Oficer machnął niedbale legitymacją i spokojnie przeszedł obok agentów obstawiających wejście na korytarz, gdzie znajdował się apartament najważniejszego w tym czasie komunisty w Polsce.
Rzekomy oficer w radzieckim mundurze zniknął za zakrętem korytarza i niewidoczny dla obstawy otworzył drzwi pokoju. Zza biurka głowę podniósł mężczyzna z charakterystycznym wąsikiem. Oficer oddał strzał, trafiając siedzącego w głowę. Po krótkiej ucieczce zamachowiec wpadł w ręce agentów bezpieki. Nigdy nie wyszło na jaw, kim był naprawdę, choć po zdecydowanym sposobie działania, można się domyślać, że żołnierzem polskiego ruchu oporu.
Zabitym w apartamencie mężczyzną był najprawdopodobniej sobowtór Bieruta, który z nim podróżował. Z drugiej strony, jak zaznacza autor wspomnianej książki, w środowisku partyjnym, mimo ścisłego utajnienia całej sprawy, jeszcze długo huczało od plotek, że w zamachu zginął prawdziwy Bierut, a najwyższe urzędy w państwie sprawował później sobowtór.