W II Rzeczypospolitej lojalny obywatel, ale zwolennik autonomii ziem białoruskich w ramach państwa polskiego. Z majątku w Porzeczu wrócił na scenę polityczną, tym razem polską, jako senator III kadencji z listy Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem.
17 września 1939 roku zastał Romana Skirmunta w Porzeczu, przesiedział jeden dzień w areszcie w Pińsku, a nowa władza pozwoliła mu nawet wrócić do majątku pod warunkiem, że nie będzie się do niczego wtrącał. Po kilkunastu dniach przyszli jednak czerwoni milicjanci i zabrali Skirmunta i jego szwagra Bolesława (także Skirmunta) do aresztu gminnego. Następnego dnia wywieźli ziemian na furmance rzekomo do Pińska na śledztwo. Do Pińska nie dojechali. Obaj Skirmuntowie zostali zastrzeleni w lesie, dziesięć kilometrów od Porzecza.
Siostrzenica Romana Skirmunta, Wacława Neef, wspomina, że po śmierci wuja we wsi jeden z milicjantów pod wpływem alkoholu opowiedział, jak się wszystko odbyło. Romanowi Skirmuntowi i jego szwagrowi wręczono łopaty i kazano kopać grób. Roman odmówił mówiąc, że nie zasłużył na to, by kopać sobie grób i że nie prosi o życie, bo swoje już przeżył – miał siedemdziesiąt jeden lat – „ale wy nie bierzcie grzechu na duszę”. Romana i Bolesława zastrzelono, a ciała wrzucono do jamy pod jednym z drzew.
Wacława Neef poznała zegarek wuja na ręku jednego z milicjantów. Milicja ludowa składała się w dużej części z przestępców wypuszczonych z więzień, ale Romana i Bolesława Skirmuntów zastrzeliło trzech porzeckich chłopów, choć bardzo dobry był pan. Gdy tak zwani milicjanci prowadzili Skirmuntów przez wieś nikt nie zareagował, choć wszyscy wiedzieli czym to się może skończyć.
Jadwiga Skirmuntówna mieszkająca długo z Marią Rodziewiczówną w Hruszowej wspominała, że dworu hruszowskiego broniła cała wieś przed bolszewikami w 1919 i w 1920 roku. Na kresach wtedy władza ludowa instalowana przez Armie Czerwoną nie ośmielała się występować przeciwko „woli ludu”, który bronił panów. Dziewiętnaście lat później też to nieraz działało, ale nie na Pińszczyźnie.
Wielu krewnych Romana i Konstantego Skirmuntów zginęło, choć Helenie, siostrze Romana udało się doczekać okupacji niemieckiej. Wtedy odnalazła zwłoki brata i męża i pochowała w dworskim parku w Porzeczu. Przypuszczalnie pochowała tam też Henryka i Marię. Zabili ją radzieccy partyzanci, bo otrzymali fałszywy donos, że Helena wraz z Niemcami gnębi miejscową ludność. Może gdyby nie ekshumowała ciał...
Konstanty Skirmunt nie był premierem efemerycznego państwa białoruskiego, nie rozdawał nic okolicznym chłopom z majątku w Mołodowie i trudno powiedzieć czy był dobrym panem, bo panem był jego brat, Henryk, a on sam przeżył większość życia za granicą. Ocalał, bo nieopodal Mołodowa przechodziło Wojsko Polskie.
Do Wojska Polskiego nie miał szczęścia jego brat stryjeczny, Roman Skirmunt, najbardziej probiałoruski ze wszystkich Skirmuntów. W młodości uważał się za Krajowca, czyli patriotę Wielkiego Księstwa Litewskiego, a w pewnym okresie życia nawet za Białorusina.
Na nastroje wsi na kresach północno-wschodnich jedynym remedium było wycofujące się na zachód WP, którego Roman nie spotkał. Choć właściwie spotkał. Tuż po 17 września miejscową koleją wąskotorową jechał pociąg. Wspomnienia mówią, że parowóz miał czerwoną płachtę – może zdobyczny, bo wiózł polskich żołnierzy. Chłopi porzeccy przybiegli tłumnie witać wyczekiwanych bolszewików. Z pociągu poszła seria, wojsko chciało spalić wieś, którą ocalił Roman Skirmunt, z ikoną w dłoniach klękając przed dowodzącym oficerem.
– Krzysztof Zwoliński
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy