Dla sympatyków drużyny z Gdańska mecz stanowił „największe wydarzenie w dziejach klubu”, nie tylko z uwagi na fakt, że lechiści rywalizowali z ekipą naszpikowaną gwiazdami, od króla strzelców MŚ 1982, Paolo Rossiego po Michela Platiniego i Zbigniewa Bońka. Liczyło się również to, że do Pucharu Zdobywców Pucharów Lechia dostała się dzięki wywalczeniu Pucharu Polski. Trofeum i mecze z „Bianconeri” stanowiły promyk nadziei na lepszą przyszłość zespołu, który na początku lat 80. błąkał się między II, a III ligą. Pierwsze spotkanie zaplanowano w Turynie i aby przygotować się do tamtejszego klimatu i poznać styl gry włoskich drużyn, w sierpniu 1983 „Biało-Zieloni” wyruszyli na obóz do Włoch. Zagrali m.in. z II-ligowymi Spezią (4:1) i Bielą (3:3), ale zgrupowanie nie ograniczyło się do treningów i sparingów. Piłkarzy czekało bowiem spotkanie z Janem Pawłem II.
Lechiści odwiedzili go w Castel Gandolfo, gdzie najpierw uczestniczyli w mszy świętej, a potem papież przyjął ich na prywatnej audiencji. Jako że wraz ze sportowcami nad Adriatyk poleciała grupa działaczy i przedstawicieli władz, nie obyło się bez przeszkód. Już przed audiencją wyznaczony do pilnowania zespołu pracownik KW PZPR, Józef Łacmański, nie chciał dopuścić do spowiedzi zawodników. Gdy zaś piłkarze postawili na swoim, w ramach zemsty postanowił storpedować bezpośrednie spotkanie z Janem Pawłem. Trener Lechii, Jerzy Jastrzębowski wspominał: „staliśmy na ulicy przed kościołem i kłóciliśmy się. On stanowczo mówił, że nie wejdziemy […]. Trwało to ze 20 minut. Za chwilę miały się zamknąć drzwi do kościoła i wtedy audiencja by przepadła. Na szczęście Łacmański, widząc naszą determinację, ustąpił”. Sama wizyta u Ojca Świętego upłynęła w sympatycznej atmosferze – papież stwierdził, że kibicuje Lechii, ale żartował, że nie może mówić tego na głos, bo Włosi czuwają. Z kolei z bramkarzem Tadeuszem Fajferem podzielił się swoimi doświadczeniami z boiska (za młodu grywał w Wadowicach na bramce). Na koniec dodał, że liczy na patriotyzm Bońka, który nie da zrobić krzywdy rodakom.
Obóz minął błyskawicznie, gdańszczanie wrócili do kraju, a już po kilku tygodniach ponownie zawitali do Włoch, na pierwszy pojedynek z Juventusem. Towarzyszyło im kilkudziesięciu (ok. 80 osób) kibiców, z których znaczna część potraktowała wyjazd jako okazję do ucieczki na Zachód. Co najmniej 40 osób poprosiło o azyl polityczny – wszyscy trafili do ośrodka dla uchodźców w podrzymskiej Latinie. A mecz? „Bianconceri” pokazali lechistom miejsce w szeregu – wygrali 7:0 i rewanż w Gdańsku był dla nich formalnością. W przeciwieństwie do komunistów, dla których spotkanie na Traugutta stanowiło nie lada wyzwanie. Z jednej strony Jaruzelski, Kiszczak i reszta obawiali się, że na stadionie może pojawić się Wałęsa. Z drugiej, mecz mogli wykorzystać do jakiejś demonstracji fani „Biało-Zielonych”, znani od lat z antykomunistycznych poglądów.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Wydawało się, że władze nie zaniedbały niczego – aby uniknąć jakichkolwiek incydentów przy okazji pojedynku, obstawiły miasto i stadion przeróżnymi służbami, uzbrojonymi po zęby. Wydarzenie „zabezpieczało” 1512 funkcjonariuszy MO oraz 850 osób „grupy porządkowej”. Nad prawidłowym z punktu widzenia komunistów przebiegiem widowiska miały też czuwać polskie ekipy telewizyjne. Rządzący postawili sprawę jasno: „nie będą przekazywać do transmisji ujęć z ewentualnych wrogich wystąpień grup związanych z podziemiem politycznym”. Podwładni Jaruzelskiego nie byli jednak w stanie kontrolować zachodnich mediów, co okazało się bolesne w skutkach – u nich Wałęsę było widać, jak na dłoni.
„Lechu”, jak wspomnieliśmy, nie był wielkim fanem piłki nożnej i z początku był sceptycznie nastawiony do swojej obecności wśród tysięcy kibiców. Niemniej, w końcu się zgodził i machina logistyczno-organizacyjna (według planu autorstwa Ruchu Młodej Polski) ruszyła. Od załatwienia biletów dla lidera Solidarności i ludzi mających go chronić na stadionie (łącznie kilkanaście osób), przez znalezienie odpowiedniego miejsca („na trybunie głównej siedział aktyw partyjno-państwowy – wykluczone […]. Na «młynie» milicji było pełno, kibice też mieli poczucie swojej siły, więc nie było wiadomo, czy nie dojdzie do jakiejś zadymy, bijatyki. Chodziło o to, aby w razie czego sprawnie go ewakuować”), po powiadomienie zachodnich dziennikarzy i działaczy Lechii. Gdy w przerwie meczu wieść o Wałęsie rozniosła się po sektorach, około 40 000 kibiców zgotowało Wałęsie i Solidarności kilkunastominutową owację.
W Gdańsku Lechia zaprezentowała się o wiele korzystniej niż Turynie, choć i tak uległa klubowi z Włoch (2:3). „Biało-Zieloni” prowadzili zresztą 2:1, ale Juventus zdołał doprowadzić do wyrównania, a wynik rozstrzygnął nie kto inny, a Zbigniew Boniek. Prócz, mimo wszystko, świetnego rezultatu w świat poszedł jednak przekaz, że Solidarność nie wylądowała na śmietniku historii. Sceny przedstawiające kibiców skandujących imię Wałęsy i solidarnościowe hasła obiegły europejskie media, a tydzień po spotkaniu elektryk z Zaspy otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla. Ale, ale – myliłby się ten, kto uznałby, że „Biało-Zielony” antykomunizm to głównie, a nawet tylko wrześniowy mecz Lechia – Juve. Nie bez powodu Tadeusz „Duffo” Duffek, konspirator w ramach podziemnej „Solidarności” i Federacji Młodzieży Walczącej (FMW) głosił, że „w Gdańsku lat osiemdziesiątych były trzy bastiony Solidarności: Stocznia Gdańska, kościół św. Brygidy i właśnie stadion Lechii”.