Europejczycy zostaną postawieni przed prostym pytaniem: czy chcecie demokracji i dobrobytu? Po drugiej stronie będą stali europejscy „spoceni mężczyźni w pogoni za władzą”, pragnący zachowania narodowych partykularyzmów, przepełnieni niechęcią do mniejszości, do imigrantów, oczywiście nastawieni islamofobicznie i marzący o tym, aby kształtować życie innych ludzi według swoich zasad, być może nawet – o zgrozo! – zasad religijnych. Będą to niezdolni do spojrzenia szerzej w przyszłość populiści, niedbający o los klimatu i pragnący bezwzględnie eksploatować planetę, nienawidzący zwierząt mięsożercy, a w skrajnych wypadkach nawet myśliwi. Kiedy sytuacja na wschodzie się uspokoi na tyle, że będzie można wrócić do „business as usual”, do grupy tej zostaną zapewne włączeni podżegacze wojenni, ale to jeszcze nie ten etap.
Staną naprzeciwko siebie nastawieni proeuropejsko demokraci, zwolennicy różnorodności i inkluzywności, pragnący demokracji i dobrobytu, oraz ksenofobiczni antyeuropejczycy, chcący blokować rozwój innych poprzez stosowanie weta, dla których demokracja jest tylko środkiem do zdobycia władzy, a dobrobyt pustym słowem, skoro nie chcą poprzeć prowadzących doń działań. Tak mniej więcej będzie wyglądało starcie między stronnikami
federalizacji Unii Europejskiej i utworzenia z niej jednolitego organizmu państwowego, a zwolennikami zachowania państw narodowych i czegoś, co kiedyś nazywano „Europą ojczyzn”. Ci pierwsi będą wskazywać w przyszłość, ci drudzy odwoływać się do podpisanych traktatów i zobowiązań.
Zawołanie tych pierwszych można wywieść ze skrzydlatego zdania z Manifestu z Ventotene: „Gigantyczne siły postępu, które rodzą się z indywidualnych interesów, nie mogą być tłamszone przez szarą nudę rutyny”. Jakie zawołanie będą mieli ci drudzy? Ich własnego zapewne Europa nie usłyszy, więc wypada znowu odwołać się do proroczego tekstu włoskiego komunisty
Altiero Spinellego, powstałego w roku 1941 na zesłaniu na wysepce Ventotene, który stał się biblią federalistów: „W intensywnym czasie ogólnego kryzysu (w którym upadłe rządy nie będą w stanie działać, masy ludowe niespokojnie czekające na nowe wiadomości, będą jak stopiona, płonąca materia, gotowa na przelanie w nowe formy, gotowa na przyjęcie idei internacjonalistów), klasy najbardziej uprzywilejowane w dawnych narodowych systemach będą starały się, ukradkiem lub przemocą, ostudzić pragnienie, sentymenty, pasję prowadzącą ku internacjonalizmowi i będą uparcie odbudowywać stare instytucje państwa”.
Próbkę tego, jak wygląda „stopiona, płonąca materia” w działaniu mieliśmy w czasie rocznej pracy Konferencji o Przyszłości Europy, gdy kilkaset wybranych losowo osób z chęcią weszło w rolę reprezentantów wszystkich Europejczyków. Rezultaty ich rozważań zostały następnie przyjęte przez polityków jako demokratyczna baza do zmian w funkcjonowaniu Unii, czyli stanowią teraz podstawę starcia, jakie będzie rozgrywało się w roku 2024 i zapewne w latach następnych. Rok przyszły będzie jednak o tyle kluczowy, że w wyborach zostanie wyłoniony skład europejskiego parlamentu, który być może stanie się następnie czymś w rodzaju Konstytuanty nowego państwa.
Nic tak nie scala, jak wspólny dług
Kiedy obserwuję publiczne dyskusje na temat przyszłości projektu europejskiego odnoszę wrażenie, że koncentrują się one na kwestiach w istocie pobocznych. Oburzeni obywatele i ich reprezentanci wskazują na szereg projektowanych przepisów, które ograniczają władzę poszczególnych krajów w rozmaitych dziedzinach i przekazują ją w ręce organów europejskich, tę obfitość mając za dowód na ekspansję emblematycznych brukselskich biurokratów. Trzeba przyznać, że wachlarz tych pomysłów jest szeroki: są tam i lasy, i edukacja, i polityka zagraniczna, i obronna, i bioróżnorodność, i wiele innych szczegółowych kwestii budzących większe lub mniejsze emocje dyskutantów. Zaryzykuję jednak twierdzenie, że bez najmniejszej szkody dla planowanych federalistycznych zmian można by we wszystkich tych dziedzinach cofnąć zapisy o poszerzeniu kompetencji Komisji Europejskiej. Wystarczyłoby zachować tylko dwie kwestie: ustalenie, że Unia posiada jednolitą walutę, a jej organy mogą zaciągać dług, zaś parlament posiada wolność w nakładaniu podatków, z których ten dług będzie spłacany.