Dlatego w każdej istotnej sprawie decyzje mają być podejmowane większością kwalifikowaną w Radzie Europejskiej. To oznacza, że wystarczy poparcie 55% państw członkowskich reprezentujących co najmniej 65% ludności UE, żeby wprowadzić niemal dowolne prawo.
W praktyce szefowie państw starej Unii będą w stanie narzucić swoją wolę Europie Wschodniej. Inaczej mówiąc, rzeczywistość w Polsce będzie zmieniana pod wpływem polityków, których Polacy nie będą mogli zmienić przy urnach. Co ciekawe, autorzy tak rewolucyjnych poprawek traktatowych uważają, że tak będzie bardziej demokratycznie.
Po ostatecznym usunięciu zasady jednomyślności z traktatów europejskich, w wyborach będzie można rzecz jasna wybrać partię, która wykonuje sprzeciwiać się brukselskiej polityce, albo partię, która przytakuje europejskiemu mainstreamowi, ale w obu przypadkach nie będzie to miało znaczenia. Władza, która dziś należy do rządów 27 państw Unii Europejskiej, zaniknie. W stolicach Europy pozostanie coś w rodzaju lokalnej administracji, a rząd o charakterze państwowym będzie w Brukseli.
I o to właśnie chodzi w reformie unijnych traktatów – o marginalizację państw, w których do władzy dochodzą niewygodni politycy. Partie mające poglądy odmienne od mainsreau stanie się lokalnym, europejskim folklorem politycznym pozbawionym wpływu na rzeczywistość polityczną.
Unijni reformatorzy stojący za zmianami do traktatów proponują radykalne poszerzenie kompetencji Unii Europejskiej. Dziś Unia na wyłączność zarządza jedynie cłami, rynkiem wewnętrznym, polityką handlową, strefą euro oraz rybołówstwem. Do kompetencji dzielonych, czyli takich, w których Unia ma głos decydujący, ale nie wyłączny, należy 16 obszarów życia. Ta liczba ma znacznie wzrosnąć.
Zakaz połowu dorsza na Bałtyku, wprowadzony przez Unię, zrujnował polskich rybaków. Starania polskiego rządu o zniesienie ograniczeń i wprowadzenie innych metod ochrony gatunku spełzły na niczym. W kwestii ryb Polacy głosu nie mają, bo tak zapisano w traktatach, a Polska się na to zgodziła. Zmiany traktatowe mają sprawić, że Polacy zrzekną się nie tylko prawa decydowania o połowie dorsza, ale także o ochronie klimatu, środowiska i bioróżnorodności.
Do dziedzin, w których państwa członkowskie muszą liczyć się z głosem Unii Europejskiej należą obecnie transport, handel, środowisko naturalne, energetyka, przestrzeń kosmiczna, rozwój technologii oraz „przestrzeń wolności, bezpieczeństwa i sprawiedliwości”. Grupa Spinellego postuluje, aby głos Unii był decydujący także w sprawach: zdrowia, szczególnie zagrożeń transgranicznych (epidemie), obrony cywilnej, przemysłu, edukacji, stopni naukowych. W raporcie pojawił się postulat, aby w przyszłości kompetencje Unii obejmowały obszary energetyki, podatków, stosunków międzynarodowych, bezpieczeństwa i ochrony granic (także militarnej), systemu sprawiedliwości i infrastruktury transgranicznej.
W poprawce numer 12 zawarto prawo blokowania niepokornym państwom wszystkich środków pochodzących z unijnego budżetu, a więc także funduszy spójności, z których finansowane są inwestycje oraz środków na rolnicze dopłaty.
Dziś Unia Europejska blokuje Polsce (i nie tylko nam) środki z Krajowego Planu Odbudowy. Są to dodatkowe pieniądze pochodzące spoza unijnego budżetu (ze wspólnego długu). Ale pieniądze z tradycyjnego unijnego budżetu są do Polski czy na Węgry cały czas transferowane. Co nie wszystkim się podoba.
A środki unijne stanowią 1/6 rocznego budżetu państwa (ponad 100 mld złotych, od czego trzeba odjąć składkę – około 30 mld zł). Te fundusze po wprowadzeniu nowych zasad będą mogły zostać łatwo zablokowane, bo Grupa Spinellego chce aby Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) rozstrzygał kwestie łamania traktatów.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Dziś wyłącznie Rada Europejska – jednomyślnie – może wezwać państwo członkowskie do złożenia wyjaśnień. Po zmianach wystarczy większość kwalifikowana, żeby zacisnąć finansowy stryczek na szyi niepokornych społeczeństw, które wybierają niewłaściwe władze.
Prawo do pozywania rządów przed TSUE chcą uzyskać sami europarlamentarzyści. Inaczej mówiąc – europosłowie wybierani przez Hiszpanów, Włochów czy Francuzów – będą mieli prawo recenzować rządy w Polsce. Można domniemać, że będą to robić na podstawie anglojęzycznych publikacji prasowych, bo przecież żaden z tych europosłów nie będzie w stanie przeczytać i zrozumieć ustaw pisanych w języku polskim.
Na marginesie warto wspomnieć, że w Komisji Konstytucyjnej Parlamentu Europejskiego toczy się sprawa dotycząca nadrzędności prawa europejskiego nad prawem krajowym. Zmiana doprowadzi do tego, że Polskie ustawy bezpowrotnie stracą moc kształtowania rzeczywistości prawnej. Jeśli będą stały na przekór wizjom europarlamentarzystów, stracą ważność. Przykładem może być kwestia ochrony rodziny, bo to, co dla reformatorów jest naprawdę ważne, to ideologia gender.
Obecnie rządy – działając jednomyślnie – mogą podejmować inicjatywy zmierzające do wyeliminowania dyskryminacji kobiet i mężczyzn, a więc dyskryminacji opartej na płci biologicznej. W poprawce numer 100 zmieniono słowo
sex na
gender i usunięto, tak jak w dziesiątkach innych przypadków, wymóg jednomyślności. Ponadto przyznano europosłom prawo walki z dyskryminacją genderową.
Reformatorzy chcą, żeby pojęcie równości kobiet i mężczyzn zniknęło z unijnych traktatów, a pojawia się tam wielokrotnie. Dążenie do równouprawnienia obu płci ma zostać zastąpione przez równość wszelkich płci (gender equality). Ich liczba nie została określona, bo to zbiór otwarty.
Już teraz rejestrując wizytę w Parlamencie Europejskim można określić się jako kobieta, mężczyzna, „inny” albo odmówić określenia swojej płci. I z całą pewnością po wejściu w życie zmian traktatowych będzie to standard także w polskich szkołach, służbach, urzędach i przedsiębiorstwach.
Równość genderowa została wpisana w poprawce do artykułu 2 Traktatu o Unii Europejskiej. Ten artykuł mówi o wartościach obowiązujących w Unii. Wśród nich jest demokracja i praworządność. To właśnie na łamanie tego artykułu powołują się europejscy politycy występujący przeciwko rządowi Prawa i Sprawiedliwości. Dopisanie „gender equality” do listy wartości Unii Europejskiej oraz nadanie unijnym instytucjom radykalnie większych uprawnień spowoduje, że genderyzm stanie się ideologią obowiązującą w każdym kraju, bez względu na poglądy społeczeństwa i charakter rządu krajowego. I nie chodzi o tolerancję.