Co się musi stać, aby paliwo kopalne stało się „abated” (aż kusi, aby ukuć termin „klimatycznie koszerne”...)? Jednym ze sposobów jest paralelne do działania elektrowni stworzenie instalacji do wychwytywania dwutlenku węgla. Nie chodzi tu jednak wyłącznie o przejmowanie gazu emitowanego przez samą elektrownię, choć to byłoby najlogiczniejsze, ale po prostu o chwytanie CO2 z atmosfery, a następnie magazynowanie go w podziemnych zbiornikach, gdzie będzie przebywał przez tysiące lat, czyli do czasu aż sytuacja na świecie zmieni się radykalnie.
Ten sam sposób zaczynają stosować firmy Wielkiej Ropy, bo ich zyski doskonale pozwalają na stworzenie takich instalacji, a nie są to instalacje tanie. No i dzięki temu mogą najspokojniej w świecie chodzić w glorii obrońców klimatu, bo zamiast redukować swoje emisje pokazują wynik netto powstały po odjęciu dwutlenku węgla przechwyconego z atmosfery. Czasem nawet zanadto manifestują swoje zadowolenie, czym budzą zakłopotanie aktywistów i naukowców, którzy woleliby jednak po prostu odchodzić od paliw kopalnych, a w każdym razie nie mówić tak głośno, jak jest.
Słynna się stała wypowiedź Vicki Hollub, szefowej naftowego giganta Occidental Petroleum, która w tym roku na spotkaniu branżowym powiedziała, że po zakupie technologii przechwytywania CO2 z atmosfery jest spokojna, że jej firma będzie działać jeszcze przynajmniej przez 60, a może i 80 lat.
Kłopot tylko w tym – i o tym szejkowie i bankierzy nie będą zapewne chwili rozmawiać – że ta technologia jest bardzo energochłonna, a ponadto wymaga wykorzystania wielkich obszarów, które normalnie używane są do produkcji rolnej. Polega ona bowiem na hodowaniu roślin, które gromadzą CO2, a następnie na odzyskiwaniu gazu z tychże roślin. Gdyby więc chciano zastosować ją na wielką skalę, aby osiągnąć pożądany efekt zmniejszenia do zera emisji w roku 2050, należałoby pozyskać tyle ziemi pod uprawę, że zabrakłoby ponad 500 mln hektarów, czyli obszaru dwukrotnie większego od ziemi rolnej w Indiach.
Oczywiście stałoby się tak tylko w jednym z wielu scenariuszy, które są na tę okoliczność budowane, być może w efekcie byłoby to mniej, ale jedno jest pewne: te uprawy bezpośrednio konkurowałyby z uprawami zbóż. Konkurowałyby o areał, ale także o wodę.
Pójście w stronę rozwoju tej technologii może spowodować, że staniemy przed alternatywą: jeść, albo używać urządzeń na prąd. Warto dodać, że w równaniach, jakie analitycy klimatyczni tworzą na okoliczność rozwoju biotechnologii przechwytywania CO2, jest coraz mniej miejsca dla mięsa. W raporcie opublikowanym niedawno przez brytyjski Chatham House napisano dyplomatycznie, że ludzkość powinna przejść na „zdrową dietę”, zaś połowa produkcji mięsa powinna być zastąpiona przez jego roślinne odpowiedniki. Wolno oczywiście przypuszczać, że szejkowie jakoś będą w stanie zaspokoić swój apetyt na mięso, chyba że są wegetarianami.
Takie są jednak konsekwencje, gdy kierowanie światowym ruchem na rzecz odwrócenia zmian klimatycznych przechodzi w ręce ludzi, którzy zajmują się biznesem i finansami, a tak to właśnie obecnie wygląda. Obserwatorzy byli w tym roku zgodni co do tego, że zasadniczo zmienił się skład uczestników. Jak to określił szef Globalnego Centrum Energii w Atlantic Council i były dyrektor ds. energii w amerykańskiej Narodowej Radzie Bezpieczeństwa (NSA), Landon Derentz, zmieniła się „tkanka”, z jakiej zbudowana jest zgromadzona publiczność. Aktywiści coraz bardziej występują w roli paprotek, mogą mieć swoje pięć minut i pokrzyczeć, za co zostaną nagrodzeni oklaskami, ale kontrolę nad zmianami przejmują biznesmeni i technokraci. To oczywiście zdecydowanie lepiej niż gdyby mieli ją sprawować ludzie w rodzaju Grety Thunberg, czy rozmaici „przyklejacze”, którzy zafundowaliby nam nową epokę kamienną, ale nie jest to sytuacja pozbawiona zagrożeń.
Na koniec wiadomość bardzo optymistyczna. Do komunikatu końcowego włączono po raz pierwszy od prawie 30 lat wzmiankę o energii atomowej. Ba! – grupa 22 krajów, w tym 12 państw Unii Europejskiej i Wielka Brytania, podjęła zobowiązanie, że do roku 2050 trzykrotnie zwiększy produkcję energii z elektrowni jądrowych. Do umysłów coraz silniej dociera, że bez zwiększenia udziału energii jądrowej nie uda się zaspokoić popytu na energię przy jednoczesnym zmniejszaniu emisji CO2.
Dla nas jest to o tyle dobra wiadomość, że pomoże w dyskusjach z Niemcami, którzy swoje elektrownie jądrowe zlikwidowali z powodów czysto ideologicznych, no i chcieliby teraz, aby zrobili to też inni, bo w końcu Niemcy robią same słuszne rzeczy, a ci którzy jeszcze elektrowni nie wybudowali – jak Polska – aby z tego kroku zrezygnowali. Będzie im teraz o wiele trudniej udowadniać, że energia jądrowa jest nieekologiczna i ogólnie szkodliwa. Bardzo możliwe, że szejkowie także pragną zarabiać pieniądze na energetyce jądrowej. W tym przypadku ich zysk jest także naszym zyskiem.
– Robert Bogdański
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy