Historia

„Śmieszny” stan wojenny

Ten czas w Polsce nie nastrajał do śmiechu, więc żarty z ponurej rzeczywistości służyły bardziej przetrwaniu niż rozrywce. Może dlatego humor był wówczas towarem cennym jak szynka z Peweksu na święta. Zaś dla władzy – niebezpieczny niczym pomoc Ronalda Reagana.

Wprowadzony przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego stan wojenny to czas skrytobójczych i jawnych morderstw, pałowania, aresztowań, banicji, łamania ludzkich charakterów, donosów i wielu innych świństw, skrywanych za prymitywną propagandą. Nie było tak wesoło, jak choćby w filmie „Rozmowy kontrolowane” Sylwestra Chęcińskiego. W ogóle nie było śmiesznie, choć Polskę wciąż nazywano najweselszym barakiem w demoludach. Śmiech z tego, co się dzieje wokół nie był rozrywką, a bardziej ucieczką i na swój sposób walką z rzeczywistością. Z drugiej strony, ciężko nie parsknąć śmiechem, czytając na murach rubaszne i zarazem finezyjne określenie ekipy generała: „Junta juje” – jasne nie tylko dla władających językiem hiszpańskim.

Humor na serio

Wcześniejsze żarty z socjalistycznego ustroju i jego przywódców nie były szczególnie szkodliwe dla władz. Filmy Stanisława Barei, choć ośmieszały nieporadną i przaśną rzeczywistość, pozostawały jednak pod czujnym okiem cenzorów. Co innego jednak humor spontaniczny, poza kontrolą. Ten musiał być przez władze traktowany serio.

Trzeba przyznać, że niejednokrotnie sama władza ludowa aż prosiła się o to, by wycelować w nią satyrę. Już akronim WRON (Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego), nadany chyba w sposób nieprzemyślany, nierozłącznie kojarzył się z dość lichym ptakiem, pozostającym bez szans w konfrontacji z orłem białym, w dodatku dumnie spoglądającym spod korony. Nic dziwnego, że przewodnim hasłem niepokornego ludu było powiedzenie: „Orła WRON-a nie pokona”.

Nieszczęśliwych anagramów było zresztą więcej. Skrót OKON (Obywatelskie Komitety Ocalenia Narodowego) zapamiętywał się łatwo, ale jego rybie znaczenie nie dodawało splendoru instytucji. Łatwo było też zmienić znaczenie skrótowcowi PRON (Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego) i skojarzyć go niewybrednie z innym organem. Może dlatego w drugim obiegu można było przeczytać dosadny limeryk: „Zdziwiły się OKON-ie, że PRON-cie wyrosło na WRONIE”.

ZOMO na nartach wodnych

Do nazwy ZOMO (Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej) nie można się było przyczepić, bo brzmiała nijako, bez skojarzeń, zresztą ta organizacja miała już swoją ugruntowaną opinię. Jej funkcjonariusze podczas akcji, w hełmach, z tarczami i szturmowymi pałkami, w żaden sposób nie wyglądali zabawnie. A nawoływania podczas demonstracji: „chodźcie z nami, dziś nie biją” zwykle okazywało się ponurym żartem. Stąd alternatywne wersje rozwijanych skrótowców organizacji pokrewnych: „MO – Mogą Obić; ORMO – Oni Również Mogą Obić; ZOMO – Zwłaszcza Oni Mogą Obić”.
„ZOMO, bijące serce partii” – mówiono o PZPR, odnoszącej się zwykle do wyższych uczuć. Fot. Karta ze zbiorów prywatnych Włodzimierza Domagalskiego-Łabędzkiego. Z galerii serwisu Paszportywolnosci.tvp.pl
Wszyscy pamiętali też w czyim imieniu występowali milicjanci w przyłbicach. Stąd slogan nawiązujący do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, odnoszącej się zwykle do wyższych uczuć: „ZOMO, bijące serce partii”.

Jednak stara metoda, by lęk oswajać humorem, działała również po 13 grudnia. Może stąd im większy zomowcy budzili postrach, tym bardziej pocieszne kawały powstawały na ich temat. Już po zmianach ustrojowych usystematyzował je Wojciech Polak w treściwym opracowaniu pt. „Śmiech na trudne czasy. Humor i satyra niezależna w stanie wojennym i w latach następnych (13 XII 1981 - 31 XII 1989)”.

Oddzielna seria żartów odnosiła się do skromnych możliwości intelektualnych funkcjonariuszy ZOMO i pokrewnych im jednostek. Oto kilka z nich:

„Co robi milicjant, gdy dostanie narty wodne? Szuka pochyłego jeziora”.

„Po powrocie do domu ZOMO-wiec rozbija wszystkie meble. Gdy się zmęczył, żona pyta nieśmiało: –Wszyscy wiemy, jak ciężko harujesz, ale czy musisz jeszcze przynosić pracę do domu?”.

„ZOMO-wiec w świetlicy ogląda mecz piłkarski w telewizji. Wchodzi drugi funkcjonariusz. – I co, był jakiś gol? – Były dwa! – Kto strzelił? – Boniek i Replay...”.

„Wystarczy obciąć mu ucho”

Zomowcy i ich koledzy po fachu, z wizerunkiem „silny, ale głupi”, byli dość łatwym celem. Jednak satyra sięgała znacznie wyżej, docierając do „wpływowych i niegłupich”. Pod tym względem prym wiódł Jerzy Urban, rzecznik rządu. Urban prowokował nie tylko swoimi wypowiedziami, ale i charakterystyczną urodą, wyjątkowo łatwą do uchwycenia w karykaturze.

Oczywiście nikt nie wytykałby mu złośliwie braku cech hollywoodzkiego amanta, gdyby nie robił on kariery „Goebbelsa stanu wojennego”, jak go nazywano. W końcu uszy kard. Józefa Glempa nie były o wiele mniej imponujące, a jednak o żartach na jego temat praktycznie się nie słyszało. Jerzy Urban był natomiast bohaterem wielu dowcipów, czasem równie subtelnych jak jego propaganda. Na przykład:

„Co będzie, gdy walec przejedzie Urbana? – Największy motyl świata.”

„Jak przeprowadzić udany zamach na Urbana? – Wystarczy obciąć mu jedno ucho – wiatr sam mu głowę ukręci!”.

„I za to was lubię, Jaruzelskij!”

Jaruzel wyje melancholijnie

Internowani gotowali „czaj”, tak mocny, że działający niemal narkotycznie. Kawę zaparzali w zakręcanych i opatulanych swetrami słoikach, żeby była mocniejsza.

zobacz więcej
Tak jak uszy Urbana były jego znakiem rozpoznawczym, tak ciemne okulary były z kolei „atrybutem” Wojciecha Jaruzelskiego. Nie pomogły wojenne wspomnienia, według których ciemne szkła to skutek walk na przyczółku magnuszewskim lub, według innej wersji, efekt ślepoty śnieżnej, jakiej młody Wojciech nabawił się w tajdze podczas zesłania. Po tym, co komunistyczny generał zrobił w grudniu 1981 r. i ponad dekadę wcześniej na Wybrzeżu, w powszechnym odczuciu nie miał w sobie nic z bohatera lub ofiary prześladowań. Zdecydowana większość uznawała go za zdrajcę, wykonującego posłusznie rozkazy pryncypałów z Moskwy, na czele z panującym na Kremlu Leonidem Breżniewem.

Nie szczędzono mu zatem pieprznych żartów typu:

„Dlaczego Jaruzelski ma tak czerwone usta? Bo Breżniew ma hemoroidy”,

albo: „Breżniew wzywa gen. Jaruzelskiego: Nu, Jaruzelskij, nie dbasz o nasze interesy. Jakiś pisarczyk drukuje ci pod nosem propagandę «Litwo, ojczyzno moja», a ty szto? – Ależ towarzyszu Breżniew, on już nie żyje! – I za to was lubię, Jaruzelskij!”.

Radziecki gensek Leonid Breżniew też zresztą nie był oszczędzany. Początek lat 80. to schyłek zniedołężniałego satrapy. Ludzi rozśmieszały kawały o stanie jego zdrowia, bo widzieli w tym upadek samego Kraju Rad.

„Ile osób rządzi dziś Związkiem Radzieckim? Półtorej. Lenin wiecznie żywy i półżywy Breżniew” – to jeden z dowcipów.

Inny: „Dlaczego przed Breżniewem tyle mikrofonów? Jeden przekazuje głos, reszta to inhalatory”.

Dno kryzysu

Zresztą często w anegdotach nie trzeba było używać nazwisk notabli ze starej gwardii radzieckich komunistów, przenoszących się wówczas jeden po drugim na tamten świat. Popularny aktor, komik Jerzy Dobrowolski w swoim kabaretowym monologu opowiadał: – Wczoraj widziałem w telewizji pogrzeb. Baaardzo udany – ocenił. Z reakcji publiczności dało się poznać, że dokładnie wiedziała, o kogo chodzi.

Żart polityczny, oparty na niedomówieniach i parafrazach był zresztą bardzo popularny. Stare partyjne slogany komunistów, po drobnej korekcie, zastępowały nowe treści, np. wspomniany już „Lenin wiecznie żywy” zyskał bardziej przyziemne znaczenie: „Lenin wiecznie sztywny”. A triadę znaną choćby z zielonego sukna na akademiach: „Polska, Pokój, Socjalizm”, zastępowano pojęciem „Polska, Pokój, Dupa”.

W historii PRL żarty o sytuacji gospodarczej kraju stanowiły oddzielną kategorię. Z dzisiejszego punktu widzenia cały socjalizm to jeden wielki kryzys. W latach 60., to jest za rządów Władysława Gomułki, popularna była anegdota obrazująca beznadzieję gospodarczą ludowego państwa. Zgodnie z nią towarzysz „Wiesław” miał deklarować: „Gdybyśmy mieli blachę, to byśmy robili konserwy. Ale nie ma mięsa”. Kryzys gospodarczy PRL w stanie wojennym pointowano z kolei prognozą: „Kiedy osiągniemy dno kryzysu? Gdy zabraknie papieru na drukowanie kartek żywnościowych”.

„Śmieszna historia” po morderstwie

Jednak żarty ze stanu wojennego nie były tylko domeną antykomunistycznej opozycji. Żartowali też z niego sami komuniści, tyle że głównie po obaleniu Polski ludowej i przyświecały im przy tym inne intencje.

ODWIEDŹ I POLUB NAS
Jednym ze szczególnych kawalarzy na ten temat był wspomniany już Jerzy Urban, który na swoim niewyszukanym poczuciu humoru zbił majątek. Oczywiście po latach, już w wolnej Polsce, chętnie wracał do tamtego czasu, ku uciesze gawiedzi brylując w studiach telewizyjnych w przebraniu biskupa i zadając pytania typu: „A kto niby zginął w tym stanie wojennym?”. Gdy pada nazwisko ks. Jerzego Popiełuszki, Urban odpowiada: „No dobra, jeden, ktoś jeszcze?”. Innym razem wspominał radośnie, jak to musiał podpisać kilka tysięcy kart identyfikacyjnych dla dziennikarzy, przez co nabawił się kontuzji ręki, a to, jak stwierdził, pozwala mu się uznać za ofiarę stanu wojennego.

W ostatnim swoim wywiadzie, udzielonym „Gazecie Wyborczej”, Urban rozliczał się z przeszłością. Gdy wraz z dziennikarzem doszli do lat 80., w sukurs przyszła mu jego żona:

Opowiem ci śmieszną historię, jak się raz śmiertelnie przestraszyliśmy – zwróciła się do dziennikarza. – Wychodzimy ze SPATiF-u. Jest rok 1986. Jak zabili Popiełuszkę.

Urban [poprawia]: 1984.

Żona: Nie, później chyba?

Urban: Nie. Zabili go w 1984.

Żona: No w każdym razie wychodzimy ze SPATiF-u i raptem biegnie w naszą stronę ksiądz w sutannie. No to my, kurwa, stężeliśmy...

Urban: Ja myślałem, że nożownik. Że to koniec.

Żona: Tak. A on się rzuca na Urbana i mówi: „Ja pana tak szanuję, tak pana uwielbiam!". Odrywa się od Jurka i znika gdzieś za samochodami... (…) Prawdziwy ksiądz w sutannie. W roku zabicia Popiełuszki
– kończy zachwycona żona Urbana.

I to była właściwie najgłębsza refleksja na temat tego zabójstwa w ostatnim wywiadzie byłego rzecznika Jaruzelskiego i apologety stanu wojennego. Wielu to dziś śmieszy.

– Sławomir Cedzyński

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP2023
Tygodnik TVP jest laureatem nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Zdjęcie główne: Karta ze zbiorów prywatnych Włodzimierza Domagalskiego-Łabędzkiego. Fot. z galerii serwisu Paszportywolnosci.tvp.pl
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.