Suknia porwana na strzępy, czyli perypetie z salonu ślubnego
niedziela,
24 lipca 2016
Kanony piękna zmieniają się, bufiaste rękawy, bogate hafty i suknie jak „bezy” zostały zastąpione przez sukienki o prostym, eleganckim kroju. Nie zmienia się jedno – w tym dniu panna młoda musi się czuć najpiękniejszą kobietą na świecie – opowiada portalowi tvp.info Agnieszka Dąbrowska, właścicielka salonu sukien ślubnych na warszawskiej Pradze. Przez 25 lat była świadkiem wielu zabawnych, a czasem mrożących krew w żyłach przedślubnych perypetii.
Wafle wyrabiane w pralce Frani, maszyna do lodów z bańki na mleko i prostego silnika, chłodzona lodem ze stawu.
zobacz więcej
Wakacyjne miesiące to nie tylko czas urlopów, ale także ślubów. Jedną z głównych atrakcji tej uroczystości jest sukienka panny młodej. – Moja przygoda z sukniami ślubnymi zaczęła się trochę przez przypadek – opowiada Agnieszka Dąbrowska.
Gdy w 1988 roku po urodzeniu dziecka chciała wrócić do pracy w Peweksie, okazało się, że jej pensja wynosiłaby tyle, co jednodniowy utarg jej męża, który handlował masłem pod Halą Mirowską. – Mąż namówił mnie, żebym wykorzystała swoje umiejętności zdobyte w Peweksie i otworzyła swój sklep – wspomina.
Na początku sprzedawała w nim garsonki, spódnice i bluzki. Do dnia, kiedy miała iść na bal. – Potrzebowałam sukienki, a tu nagle okazało się, że nie mam jej gdzie kupić. Pomyślałam wtedy, że to nisza i że tym się zajmę – wspomina.
W 1991 roku otworzyła swój salon z sukniami, w którym do dziś sprzedaje suknie ślubne. – Początkowo był to komis, później nawiązałam współpracę z firmą, która szyła sukienki dla klientek w Stanach Zjednoczonych – opowiada.
Śmietankowa biel i czerń
Jak podkreśla, kanon piękna 25 lat temu był zupełnie inny niż dziś. Dominowały tiulowe, bufiaste rękawy i bogate hafty. Z biegiem lat moda ślubna uspokoiła się, dziś suknie są eleganckie i stonowane, a klasyczną biel zastąpiła biel śmietankowa, zwana kolorem ivory. Dziś w tym kolorze sprzedaje się ok. 95 proc. sukien.
– Nie zmieniło się jedno, czyli podejście do tematu. Każda panna młoda chce być po prostu w tym dniu najpiękniejsza – mówi Dąbrowska.
Niektóre panny młode decydują się na przełamanie konwenansów.– W ubiegłym roku moją klientką była 30-latka. Zamówiła sukienkę właśnie w kolorze ivory, ale po dwóch tygodniach zadzwoniła i powiedziała, że chce iść w czarnej sukni. Gdy zapytałam, czemu zmieniła zdanie powiedziała, że to jej ślub i nie musi iść w tym, co nakazują konwenanse – mówi Dąbrowska.
W Polsce Ludowej polowano nawet na dobra podstawowe.
zobacz więcej
Tiulowa bomba i księżniczka
Nie wszystkie panny młode potrafią być asertywne. Często do salonu przychodzą z obstawą w osobie mamy, świadkowej albo koleżanek.
– Zazwyczaj to 3-5-osobowa ekipa. Bardzo lubię gdy dziewczyna kieruje się swoim gustem, bo to ona ma tę sukienkę na sobie, ona się w niej czuje piękna – opowiada Dąbrowska.
Jak podkreśla, najgorsze sytuacje to te, gdy przychodzą koleżanki i każda z nich ma inną wizję ślubu. Namawiają pannę młodą na tiulową bombę, bo uważają, że to co jej się podoba, jest za skromne albo nie przypomina w niej księżniczki.
– Łapię wtedy taką dziewczynę za rękę i mówię, że to jej się ma podobać, że to jej decyzja, a koleżankom mówię, że będą miały swoje pięć minut i wtedy sobie wybiorą „księżniczkę” – tłumaczy.
Bywa, że w salonie dochodzi do rodzinnych konfliktów. – Przyszła do mnie kiedyś strasznie fajna dziewczyna. Wybrała sobie sukienkę, w której wyglądała rewelacyjnie. Tacie bardzo się podobała, ale matka stwierdziła, że nie ma mowy i ona jej tej sukienki nie kupi. Dziewczyna błagała ją, klękała przed nią, ale matka była nieugięta – opowiada Dąbrowska.
Zdarzenie miało ciąg dalszy – po kilku miesiącach kobieta wróciła do salonu. Okazało się, że mąż zmarł na zawał serca i ona postanowiła kupić tę suknię, by spełnić marzenie córki i męża.
„Zdarzył mi się kiedyś jeden bufon”
Czasem do salonu wraz z przyszłymi pannami młodymi przychodzą narzeczeni. Jedni wspierają swoją narzeczoną, inni – choć tych jest niewielu – w niewybredny sposób wyrażają swoją opinię.
– Zdarzył mi się kiedyś jeden bufon, którego chciałam wyprosić z salonu. Co chwila mówił dziewczynie, że jest gruba, źle wygląda, a miała naprawdę doskonałą sylwetkę. Powiedział, że nie kupi jej tej sukienki, która się jej spodobała, bo to on płaci, więc on decyduje. W takich momentach myślę sobie, że może warto się nad tym ślubem poważnie zastanowić – mówi.
Bywa, że zdarzają się też żartownisie. – Dziewczyna przyszła odbierać sukienkę razem z narzeczonym. Ten powiedział jej, że on ją przeprasza, ale wycofuje się ze ślubu i wyszedł. Była rozpacz, płacz, ze złości dziewczyna porwała sukienkę. Narzeczony wrócił po dziesięciu minutach i powiedział, że żartował, ale sukienki już nie było – wspomina Dąbrowska.
Odwołany ślub przez świadkową
Przyznaje, że co roku zdarzają jej się trzy, cztery odwołane śluby, zazwyczaj gdy sukienka jest już prawie gotowa. – Raz jeden chłopak zbyt mocno zaszalał na kawalerskim, innym razem zdradził młodą ze świadkową. Było też tak, że chłopak stwierdził, że chce być z dziewczyną, ale nie chce ślubu. Kiedy dziewczyny zalewają się łzami w moim salonie, mam dla nich jedną radę – żeby pamiętały, że to najwyraźniej nie miało być to, że czeka je coś lepszego w życiu – opowiada.
Poza tragedią życiową, dla niedoszłej panny młodej to również strata finansowa. Zadatek na suknię nie jest zwracany, a często jest to połowa jej ceny. Dąbrowska przyznaje, że zdarza jej się robić wyjątki. – Jednej z klientek zmarł tata, ślub został odwołany. Pozwoliłam jej zrealizować zamówienie wciągu dwóch lat. Teraz przyszła, by to zrobić. Z tym samym chłopakiem – opowiada.
Zastrzeżony rozmiar
Zanim dojdzie do realizacji zamówienia, podpisywana jest umowa, w której Dąbrowska od pewnego czasu zastrzega… rozmiar. – Trzy lata temu modna była dieta Ducana. Jedna z dziewczyn zarezerwowała rozmiar 46, a gdy przyszła na ostatnie przymiarki nie poznałam jej, bo schudła do rozmiaru 38. Przeróbki sporo mnie kosztowały. Mam świetne krawcowe, które są w stanie zrobić wszystko, ale na to potrzeba czasu i pieniędzy – wyjaśnia.
Najlepsza zapłata za jej pracę? – Uśmiech na twarzy dziewczyny. Niejednokrotnie mam ciarki na rękach, gdy dziewczyny mierzą sukienkę i widać tę radość na ich twarzach, to, że czują się piękne. Nieważny jest rozmiar klientki, każda musi i może wyglądać cudnie. Staram się je leczyć z tych wszystkich zabobonów jak coś pożyczonego czy starego. Wyjaśniam, że to nie przesądy, ale one i ich partnerzy będą tworzyć historię swojego związku – dodaje.