Zaczęło się od espresso. „Gest solidarności ze współczesnymi niedotykalnymi”
sobota,
18 lutego 2017
Dziewięć lat temu Dino Impagliazzo, emeryt z Rzymu, z kilkoma kanapkami i owocami w koszu, rozdawał jedzenie bezdomnym, koczującym w okolicach dworca we włoskiej stolicy. Teraz 86-letni Impagliazzo jest otoczony trzema setkami wolontariuszy, którzy pomagają mu m.in. zbierać jedzenie od darczyńców i przygotowywać posiłki dla biednych. Starszy pan to prawdziwa instytucja działalności charytatywnej. Jest przekonany, że „dobro jest zaraźliwe” i dlatego tak wiele mu się udaje. Do jego jadłodajni z wizytą wybiera się nawet papież Franciszek.
Kamorysta Walter Schiavone wydał na replikę filmowej willi 2 mln miliony euro.
zobacz więcej
Od kanapek do setek posiłków
– Kiedy kupowałam mnóstwo bułek dla naszych przyjaciół, sprzedawca zapytał mnie, po co mi aż tyle pieczywa. Wytłumaczyłem, że to dla ludzi, którym zdecydowanie gorzej niż mnie powiodło się w życiu, mieszkają teraz koło dworca Tusolana i są głodni. Sprzedawca obiecał mi, że będzie odkładał dla mnie darmowe pieczywo – opowiada Impagliazzo. I dodaje: „to są takie małe cuda, które wydarzają się codziennie”.
Czasy pionierskie minęły, skończyło się chodzenie z koszykiem pełnym kanapek, bo rosły potrzeby biednych i szeregi ludzi, którzy chcieli wspomóc Impagliazzo i jego przyjaciół w pracy.
Teraz 350 wolontariuszy organizuje nie tylko posiłki, ale i różne inne rodzaje pomocy dla bezdomnych. Pomagają ludziom, którzy kręcą się wokół rzymskich stacji Ostiense i Tuscolana. Kuchnia wydaje raz kilka razy w tygodniu, w tym w niedzielę, posiłki, które składają się z kanapki i dania na ciepło – np. zupy lub makaronu z sosem – oraz owoców i herbaty; czasem są słodycze na deser.
Wolontariusze z RomAmoR mają mnóstwo pracy. Nie tylko trzeba przywieźć jedzenie od zaprzyjaźnionych dostawców, sprzedawców i firm darczyńców. Trzeba także wszystko oczyścić, przygotować, ugotować i poporcjować.
Po pierwsze, nie marnować
Dino Impagliazzo twierdzi, że jedzenia na świecie nie brakuje, jest tylko fatalnie dystrybuowane i marnowane. Wolontariusze zbierają produkty spożywcze, które mają już bliski koniec terminu przydatności do spożycia. – Dostajemy tyle, że możemy już pomagać innym organizacjom charytatywnym – mówi.
Niedawno uchwalona we Włoszech nowa ustawa sprzyja dobroczynności. Firmy, które przekazują żywność, mogą bowiem liczyć na niższe podatki.
Maria Teresa de Filippis była jedną z dwóch kobiet, którym udało się zakwalifikować do prestiżowych wyścigów.
zobacz więcej
Nie samym jedzeniem człowiek żyje
Mniej więcej połowa z podopiecznych fundacji to bezdomni Włosi, połowa – emigranci. Jak opowiada Impagliazzo wśród Włochów są ludzie, którym w życiu powinęła się noga i wypadli z tzw. normalnego życia, trafili na bruk po utracie pracy, rozwodzie, itp.
Emigranci to głównie ludzie z Afryki i ze wschodu Europy. Przy przygotowywaniu posiłków wolontariusze biorą pod uwagę m.in. ograniczenia, które na ludzi nakłada ich religia; jest więc np. opcja dla tych, którzy nie jedzą wieprzowiny.
Jedzenie to jednak nie wszystko i Dino Impagliazzo doskonale zdaje sobie z tego sprawę. – Pomagamy tym ludziom zachować godność w wielu aspektach życia. Organizujemy m.in. kursy języka włoskiego dla emigrantów, zapewniamy opiekę medyczną – opowiada. RomAmoR zbiera też odzież dla potrzebujących.
To są jednak sprawy więcej niż oczywiste. Wolontariusze przygotowują również m.in. projekcje filmów dla bezdomnych, koncerty lub wycieczki po Rzymie.
RomAmoR po ostatnich trzęsieniach ziemi zajęła się też pomocą dla ludzi, którzy zostali bez dachu nad głową.
Opatrzność czuwa
– Pewnego dnia poproszono mnie, żebym zorganizował kilka namiotów, w których mogliby przenocować bezdomni. Nie miałem pomysłu, skąd je wziąć i niespodziewanie po prostu natknąłem się na nie niedługo po wyjściu z domu – opowiada Dino Impagliazzo.
Zdobyć zaufanie
Jak mówi Dino, nie zawsze łatwo jest zdobyć zaufanie bezdomnych. Bywają więcej niż nieufni. Obawiają się, czy przypadkiem za to, co dostaną, nie będą musieli w jakiś sposób zapłacić. – Powoli przekonują się, że wszystko jest darmowe, a my po prostu chcemy im pomóc. Jeśli zdarzają się osoby, powiedzmy, niegrzeczne, zostają poproszone, by zachowywały się poprawnie – opowiada Impagliazzo.
Bezdomni angażują się też w pracę na rzecz fundacji i pomagają w kuchni. Uczą się w ten sposób zawodu. Kilkoro z nich zaczęło potem pracę w restauracjach.
Tylko w ub.r. do włoskich wybrzeży przybiły łodzie, które przywiozły 181 tys. uchodźców, głównie z Afryki – wynika z rządowych danych.
Ma 15 lat. Gdy przyjechał do Polski, ważył 13 kilogramów.
zobacz więcej
Dać azyl choć na chwilę
Fundacja znalazła już stały dom w Rzymie, gdzie można przenocować co najmniej 50 osób. Wcześniej po prostu szukano miejsca, gdzie uchodźcy mogli uzyskać czasowe schronienie. Np. w kwietniu ub.r. w domu w Castelli Romani goszczono Nigeryjczyków, którzy uciekli przed okrucieństwami Boko Haram. – Cały czas pamiętam, że wszystko zaczęło się po prostu od rozdawania kanapek – śmieje się Dino Impagliazzo.
Sardyńczyk z wielkim sercem
Dino Impagliazzo pochodzi z Sardynii. Do Rzymu przyjechał, gdy miał 15 lat. Wie, co to ciężka praca. Teraz też, mimo 86 lat, prawie nie odpoczywa.
Jego dzień zaczyna się o 6 rano. Po śniadaniu wybiera się na zbiórkę żywności. A potem mijają godziny wypełnione sprawami związanymi z fundacją. Dino Impagliazzo zagląda też do kuchni, gdzie w wielkich garach gotuje się jedzenie – ilości są naprawdę duże, bo mowa o ponad 800 posiłkach w tygodniu.
Pytany, dlaczego sobie nie odpocznie, odpowiada, że nie może przecież zostawić swoich braci w potrzebie. I dodaje, że to jego „gest solidarności ze współczesnymi niedotykalnymi”, których wiele osób po prostu woli nawet nie dostrzegać.
Bezdomni z Rzymu pozdrawiają papieża
W ub.r. Impagliazzo spotkał się z papieżem Franciszkiem przy okazji zjazdu ruchu Focolari. Pozdrowił wtedy Franciszka w imieniu wszystkich rzymskich bezdomnych i prosił go, by zajrzał do stołówki na dworcu i pomógł serwować posiłki. Papież zaproszenie przyjął z uśmiechem.