Gangi z maczetami i rajskie klimaty w jednym. Takich „atrakcji” nie ma nigdzie indziej
niedziela,
17 września 2017
Choć od lat znajduje się w czołówce najbardziej niebezpiecznych miejsc na świecie, jednocześnie wręcz stworzone wydaje się dla niej określenie „rajska wyspa”. Te dwa oblicza Papui-Nowej Gwinei, na dodatek położonej na krańcu świata powodują, że pożądają jej zarówno podróżnicy, jak i turyści. – Jadąc w takie miejsce poznajemy, kim naprawdę jesteśmy jako ludzie – przekonuje Paweł Zgrzebnicki, autor książki „Tam, gdzie kończy się świat”.
Opowieść o niezwykłej wyprawie przez cztery kontynenty i 27 krajów.
zobacz więcej
Jadowite węże i gangi z maczetami
Zdecydowanie gorzej jest z transportem na wyspie oraz poziomem bezpieczeństwa. Droga wgłąb kraju wiedzie przez trudno dostępne, również dla procesów cywilizacyjnych tereny, w większości pokryte gęstym lasem i górami. – Szczególnie niedostępna jest południowo-zachodnia część, gdzie nie ma dróg, a są jadowite węże – wyjaśnia Zgrzebnicki. Dużo łatwiej jest podróżować wzdłuż pasma górskiego ze wschodu na zachód Papui-Nowej Gwinei, ponieważ biegnie tam asfaltowa droga, nazywana przez miejscowych autostradą.
Powszechny postrach na wyspie budzą uzbrojone w maczety, a nawet broń maszynową gangi. – Mieszkańcy też chodzą z maczetami na wypadek obrony, a kierowcy autobusów wyposażeni są w broń palną, ponieważ napadają na nie gangi celem grabieży – tłumaczy podróżnik. Co jakiś czas, choć rzadziej niż w przeszłości, wybuchają walki plemienne, które zaostrzają i tak już niezbyt bezpieczną sytuację na nowogwinejskich wyspach. – Władze starają się, głównie za pieniądze z Chin, unowocześniać państwo, dzięki czemu przestępczość jest trochę moderowana – dodaje.
Podróżnik Arkady Paweł Fiedler przejechał maluchem Afrykę. Teraz rusza na podbój Azji.
zobacz więcej
Porywczy ludzie i walki o terytorium
Turysta jeżdżąc więc po Papui-Nowej Gwinei może przypadkiem dostać się w zawieruchę sporu, do rozwiązania którego stosowana będzie przemoc, choćby walki wręcz. – Ludzie są tam porywczy, dość łatwo tracą równowagę i sięgają po przemoc werbalną oraz fizyczną, ale równie szybko się uspokajają – przyznaje Paweł Zgrzebnicki. Ze swojego doświadczenia radzi, by trzymać się z dala od jakichkolwiek sporów i większych zgromadzeń ludzkich, a po zmroku nie wypuszczać się poza teren noclegu.
Ta nietypowa dla nas sytuacja społeczna w kraju wynika z faktu, że jest on zamieszkany przez setki niezależnych i do niedawna zupełnie odseparowanych od siebie grup. Część z nich to plemiona, mające zresztą sporadyczny kontakt ze współczesną cywilizacją. – Nie wypracowano tam handlu, zaś walczono między sobą o terytorium. Ich tożsamość kulturowa wzrastała wokół wojny, a siła i przemoc służyły postawieniu na swoim – wyjaśnia autor książki. Nie da się tego teraz tak łatwo zmienić, dlatego najlepszym sposobem na przetrwanie wydaje się zjednywanie sobie ludzi i łagodzenie konfliktów.
Przypadki poligamii i kanibalizmu
Ogólnie rzecz ujmując kraj jest piękny i warto po nim podróżować, a mieszkańcy mili, ale zachowań często charakterystycznych dla turystów europejskich warto się wyzbyć. – Nie należy udowadniać swojej wyższości czy okazywać postawy roszczeniowej, że nasze oczekiwania koniecznie muszą być spełnione – przestrzega Zgrzebnicki.
Niektóre gafy do pewnego momentu są przez miejscowych wybaczane, ale niekiedy prowadzą do tragedii. – Byłem świadkiem, jak mężczyzna z raną postrzałową głowy chciał polecieć samolotem do szpitala. Odmówiono mu ze względu na różnice ciśnień podczas lotu, ale tak kończą się tam spory – wyjaśnia. Nawet władzom niełatwo jest wyegzekwować zakazy, które uderzają w wielowiekowe zwyczaje, takie jak poligamia, czy prawie już niewystępujące przypadki kanibalizmu. Wiązały się one z miejscowymi wierzeniami i zabobonami, według których zjadanie zmarłych miało uwolnić ich dusze.
Podróż do pierwotności człowieka
Te rytuały, choć szokują, to jednak dowodzą, że Papua-Nowa Gwinea to jeden z ostatnich obszarów na ziemi, gdzie zachowały się pierwotne społeczności. Wybierając się tam można poznać człowieka podobnego temu, jakim był przed tysiącami lat i pobyć choć przez chwilę w dawno minionych czasach. Są to społeczności nieznające współczesnego handlu, miary czasu, odległości, własności, żyjące wyłącznie plemienną wspólnotą. – Dopiero przy spotkaniu z taką pierwotnością poznajemy sami siebie, kim jesteśmy jako ludzie – zauważa Paweł Zgrzebnicki.
Dzięki temu można się wyciszyć i poznać swoje prawdziwe wnętrze, które na co dzień zamroczone jest współczesną cywilizacją i ogólnym pośpiechem. Na tym polega magia tego miejsca i dlatego od zawsze fascynowało podróżników. Turystów obecnie przyciąga też ze względu na prawdziwie piękne rzeczy, takie jak malownicze górskie górskie krajobrazy, tropikalne lasy, piękne plaże i doskonałe warunki do nurkowania na rafach koralowych.
Kilkaset języków i żucie betelu
Oprócz bogactwa fauny i flory, występuje też duża różnorodność kulturowa, która przejawia się choćby w 826 całkowicie różnych od siebie językach, co jest niespotykane nigdzie indziej na świecie. Na pocieszenie dla przybywających do Papui-Nowej Gwinei jako narodowy przyjęto pochodną języka angielskiego, która i tak może niejednego zaskoczyć. Wśród urzędowych znajdują się również tok pisin i hiri motu. – Ten pierwszy to zabawny język, ponieważ wyrazy wyglądają w nim tak, jak brzmią oraz są zlepkami regionalizmów – wyjaśnia podróżnik.
Tym, co jednak może zszokować tuż po wyjściu z samolotu są czerwone zęby, które u Papuasów wyglądają jakby mieli je całe we krwi. To efekt żucia orzechów betelowych, ich ulubionej używki, popularniejszej na wyspie niż tytoń. Ma ona działanie lekko odurzające, po której nie odczuwa się głodu, a toleruje większy wysiłek. – Przypomina liście koki, a w kontakcie ze śliną staje się czerwona, dlatego wygląda, jakby człowiek miał usta pełne krwi – tłumaczy Zgrzebnicki. To tylko jedna z wielu niespodzianek, które czekają na śmiałków, którzy postanowią sprawdzić, jak to jest na końcu świata.
– Adam Cissowski