Mógł zrobić w III RP polityczną karierę, ale tylko – w sekrecie – doradzał premierowi. Jeden z trzech „tytanów ducha”
piątek,
16 marca 2018
Zdaniem Jana Olszewskiego, postawa Jakuba Karpińskiego podczas trwającego w latach 1969-1970 tzw. procesu „taterników” była wzorowa. – On po prostu nic nie mówił – wspomina adwokat i były premier – w odróżnieniu od wielu młodych, niedoświadczonych ludzi, którzy bardzo łatwo wpadali w zastawiane przez śledczych pułapki. W czwartek 22 marca minie 15. rocznica śmierci Jakuba Karpińskiego.
Irena Lasota była jedną z twarzy Marca ’68. Ale nie chcieli jej zaprosić na obchody 50 rocznicy wydarzeń. Przez Adama Michnika?
zobacz więcej
Był pionierem badań nad epoką PRL; pierwszym „peerelistą”, jak określił go profesor Jerzy Eisler. Jego publikacje o ustroju komunistycznym cieszyły się dużą popularnością w drugim obiegu. Intensywnie współpracował z Jerzym Giedroyciem, wydając (jako „Marek Tarniewski”) książki w paryskim Instytucie Literackim i pisząc do „Kultury”.
Ciekawość świata
Jakuba Karpińskiego, podobnie jak jego młodszych braci, Wojciecha (pisarza, historyka sztuki) i Marka (byłego urzędnika państwowego, publicystę) kształtował inteligencki dom. Matka – Stanisława Karpińska była córką przedwojennego właściciela majątku na Czerniakowie, gdzie w czasie wojny schronienie znalazło wielu Żydów z Haszomer Hatzair (międzynarodowej młodzieżowej organizacji syjonistycznej). Później podjęli oni walkę w powstaniu w getcie warszawskim. Z kolei Zbigniew Karpiński był uznanym architektem, profesorem.
Niebagatelne znaczenie miała szkoła. Rafał Marszałek, kolega Jakuba Karpińskiego z liceum Reytana – obecnie krytyk filmowy – kilka lat temu w „Stanie rzeczy”, półroczniku Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, wspominał, jak czerpali garściami od wymagających, acz ciepłych przedwojennych profesorów, ucząc się od nich wrażliwości na świat, rzetelności poznawczej, dyscypliny wewnętrznej i poczucia wspólnoty.
Marszałek przywołał obrazy z października 1956 r., powstałe wtedy wyspy wolności; opisał, jak 16-letni wówczas Jakub „łapczywie chłonął świat: jeszcze wczoraj nieznane albo zakazane lektury, pierwsze manifestacje jazzowe, teatr na Tarczyńskiej”. Podkreślał jego ciekawość świata, „zazwyczaj przeradzającą się w empatię, nawet serdeczność w stosunku do otoczenia”. Ale i nieciekawość dziedziny życia, jaką był sport, co też Marszałek uwzględnił jako pewnego rodzaju wadę.
Nieposłuszeństwo w myśleniu
Studiując socjologię Jakub Karpiński miał szczęście terminować u wielkich uczonych, takich jak Kazimierz Ajdukiewicz, Władysław Tatarkiewicz, Janina Kotarbińska czy Maria i Stanisław Ossowscy.
„Od Ossowskiego przyjął zasadę nieposłuszeństwa w myśleniu” – pisał kilka lat temu na łamach „Rzeczpospolitej” prof. Antoni Sułek, socjolog, przyjaciel i były student Karpińskiego. I dodawał, że zasadę nieposłuszeństwa w myśleniu naukowym Karpiński rozciągał poza naukę, tj. na działanie publiczne: „To był człowiek, który nie kłaniał się okolicznościom i nie rozglądał się za tym, co powiedzieli inni. Jak szedł po schodach, to wiadomo było, czy idzie w górę czy na dół”.
W roku 1968 Jakub Karpiński, wtedy już starszy asystent na Wydziale Filozofii UW, łączył karierę naukową z działalnością opozycyjną. Był czołową postacią wydarzeń marcowych, o czym dziś często się zapomina: mózgiem ruchu studenckiego w Warszawie i kronikarzem Marca. Po brutalnie stłumionym wiecu studentów na dziedzińcu uniwersytetu, zaangażował się w organizację uczelnianego komitetu studenckiego, pisał rezolucje, przygotowywał i redagował ulotki, także dla innych szkół wyższych. W trakcie wiecu na Politechnice Warszawskiej podkręcał emocje, drąc gazetę i jednocześnie wołając: „Prasa kłamie!”.
Irena Lasota, politolog, publicystka, prywatnie żona Jakuba Karpińskiego, wielokrotnie przypominała tezę męża, że prawdziwy Marzec rozpoczął się po pierwszym strajku studenckim – wieczorem 8 marca, gdy ruch studencki zaczął się spontanicznie rozwijać. Z uśmiechem wspomina też jego skrupulatność redaktora. Otóż dostając ulotki do sprawdzenia, Jakub Karpiński zawsze wyrzucał pierwsze zdanie, jeżeli zaczynało się od słów: „Nie jesteśmy przeciw socjalizmowi, ale…”.
W tym samym czasie sporządzał na gorąco analizy wydarzeń. Zbierał marcowe ulotki i rezolucje, które później docierały do Maisons-Laffitte.
Milczenie w śledztwie
Aresztowany został w maju. Bez wyroku spędził w więzieniu kilka miesięcy. Rok później znalazł się zaś na ławie oskarżonych w tzw. procesie „taterników”. Tym razem usłyszał wyrok: cztery lata więzienia. Ostatecznie odsiedział prawie dwa i pół roku. Czas ten spędził na pisaniu pracy z socjologii (z głowy, opierając się na własnych wykładach), na podstawie której pod koniec lat 70. obronił doktorat.
Ale wróćmy na chwilę do procesu „taterników”. – Postawa Jakuba Karpińskiego była wzorowa. Idealna z punktu widzenia obrońców w procesach politycznych – ocenia w rozmowie z tygodnikiem.tvp.pl Jan Olszewski, były premier, adwokat i przyjaciel Karpińskiego. – On po prostu nic nie mówił – kontynuuje – w odróżnieniu od wielu młodych, niedoświadczonych ludzi, którzy bardzo łatwo wpadali w zastawiane przez śledczych pułapki. Jego zachowanie było pod tym względem wyjątkowe.
Były premier dodaje, że osobiście, jako adwokat, nie mógł wziął udziału w procesie. Został zawieszony po Marcu ’68, kiedy bronił aresztowanych i sądzonych w przyspieszonym trybie studentów, i przez dwa lata nie mógł wykonywać zawodu. Jednak, jak sam przyznaje, dobrze znał sprawę: – Oskarżonych bronił mój kolega, Stanisław Szczuka, który konsultował ze mną przebieg obrony.
Karpiński po wyjściu na wolność kontynuował działalność opozycyjną. Wydawał na emigracji, a potem w drugim obiegu, książki, m.in. „Porcję wolności”, „Krótkie spięcie” czy „Płonie komitet”.
– Był pierwszym człowiekiem w Polsce, który badał PRL, zachowując przy tym naukowe standardy. Próbował opisywać tamtejszą rzeczywistość precyzyjnym, możliwie zobiektywizowanym i wolnym od emocji językiem. Pisał bez cenzury. Przede wszystkim o polskich miesiącach: Czerwcu ’56, Marcu ’68, Grudniu ’70, Czerwcu ’76. Później o Solidarności i stanie wojennym – mówi prof. Jerzy Eisler, historyk, szef warszawskiego oddziału IPN.
Wtóruje mu prof. Antoni Dudek, historyk i politolog z UKSW w Warszawie, który podkreśla wagę wspomnianych książek dla edukacji społecznej: – Te wszystkie książki tworzyły serię publikacji, która była unikalna do połowy lat 80., gdy prof. Wojciech Roszkowski jako „Andrzej Albert”, opublikował „Historię Polski”. Do tego czasu książki Karpińskiego nie miały żadnej konkurencji – ocenia historyk.
Prof. Dudek podkreśla, że mimo znacznego postępu w badaniach nad historią najnowszą, dostępności nowych dokumentów, z którymi Karpiński nie mógł się zapoznać, jego książki nie straciły na wartości i są aktualne do dziś. I nie zmienia tego skromna, jak na dzisiejsze warunki, baza źródłowa – głównie prasa PRL.
– „Tarniewski” wykazywał się talentami analitycznymi, znakomicie potrafił czytać między wierszami. Ponadto jego książki są bardzo ciekawe od strony językowej. Pisał w niepowtarzalnym stylu, który można nazwać zdystansowaną ironią. Precyzyjnie, nie przegadując, bez wrogości i agresywnych sformułowań, piętnujących system. Ale przy tym był jednoznaczny, nie pozostawiał wątpliwości, co sądzi o tym systemie. U „Alberta”, w pierwszych konspiracyjnych wydaniach, co jakiś czas pojawiały się określenia, typu: „Tępy żołdak”, „prymitywny politruk”. Wojciech Roszkowski lubił wyraziste, stygmatyzujące sformułowania. Karpiński ich unikał – wyjaśnia Dudek.
Krytyka przez uśmiech
Właściwie wszystkie osoby, z którymi rozmawiałem o Karpińskim, zwracały szczególną uwagę na jego intelekt, przenikliwość, zdolności analityczne i umiejętność operowania słowem. Jan Olszewski, pomysłodawca podpisywanego na przełomie roku 1975 i 1976 Listu 59 (przeciwko zmianom w konstytucji PRL) mówi o problemach przy jego przygotowaniu. – Bo wie pan, zachęcić ludzi, by wystąpili w obronie de facto stalinowskiej konstytucji, którą jeszcze usiłowano nam pogorszyć… Zwróciłem się wtedy o pomoc właśnie do Karpińskiego. Razem przygotowaliśmy treść listu – wspomina były premier.
Mało kto, tak jak „Marek Tarniewski”, potrafił z ironią obnażać propagandę i ułomności komunistycznego ustroju. – Miał świetne poczucie humoru. To nie był człowiek, który śmiał się z opowiadanych przez siebie dowcipów. Bawiły go raczej subtelne aluzje, analogie, porównania, a nie dosadne sformułowania, typu – cała sala się rechocze, bo ktoś, za przeproszeniem, powiedział „dupa” – mówi prof. Eisler.
Karpiński, zdaniem uczonego, miał coś z angielskiego poczucia humoru, co mu wręcz pomagało w opisywaniu PRL. Traktował bowiem tamten system dość poważnie, choć nie zawsze. To znaczy, kiedy pisał o zbrodniach, więzieniach, torturach – nie mógł być frywolny, swobodny i dowcipny. Ale kiedy pisał o głupocie tamtego systemu, jego dziwactwach, niewydolności, śmieszności, to odwoływał się do krytyki przez uśmiech.
Zgłębiał również peerelowską nowomowę. – Stał się specjalistą w tej dziedzinie – ciągnie dalej Jerzy Eisler – pokazywał, że ten język wcale nie miał objaśniać, tłumaczyć, lecz etykietować ludzi. Te wszystkie określenia, jak „rewizjoniści”, „syjoniści”… Absolutnie nie chodziło w tym o określenie ludzi, którzy czymś się wyróżniali. Była to bezrefleksyjna etykieta.
W roku 1972, w paryskiej „Kulturze”, tym razem pod pseudonimem „Jan Nowicki”, Karpiński opublikował tekst „Mówi Warszawa…”, obnażający komunistyczną propagandę. A oto fragment o systemie pojęciowym w PRL:
„(…) Rozmaite nazwiska występowały w liczbie mnogiej, m.in. dajczgewantowie (z małej litery), ale także np. Słonimscy (z dużej litery) i spółka. Oczywiście nie każde nazwisko może wystąpić w liczbie mnogiej. Na gruncie języka marcowego formy: Dajczgewandowie, Baumanowie, Kisielewscy – są poprawne. Forma: Gierkowie – nie jest poprawna. Odnotujmy ewolucję języka. Forma: Gomułkowie jest obecnie na granicy poprawności. Wtedy była niewątpliwie błędna. Ogólnie można powiedzieć, że nazwiska występujące po słowach „żądamy ukarania”, względnie „są odpowiedzialni za” – mogą występować w liczbie mnogiej, inne – nie (…)”.
Skromny człowiek
Całe lata 80., i pierwszą połowę 90., Karpiński przebywał na emigracji. Spędzał godziny w bibliotece, odkrywając nowe książki. Wykładał na jednej z amerykańskich uczelni. Bardzo dużo pisał, stale utrzymując kontakt z Jerzym Giedroyciem.
Do kraju wrócił w realiach tworzącej się III RP. Po kilku dekadach przerwy znów mógł wykładać na Uniwersytecie Warszawskim. Studenci darzyli Karpińskiego sympatią, a jego wykłady cieszyły się sporym zainteresowaniem.
Nie wszyscy go jednak lubili. – Miał cichych wrogów. Zwłaszcza środowisko „Gazety Wyborczej”, z Adamem Michnikiem na czele, za nim nie przepadało. Prezentował ostrą wizję przeszłości, i nie pasował do świata, w którym za autorytety uchodzili Włodzimierz Cimoszewicz czy Aleksander Kwaśniewski – mówi Piotr Semka.
Publicysta tygodnika „Do Rzeczy” po chwili dodaje, że Karpiński nie został odpowiednio doceniony również przez swoją Alma Mater: – Po powrocie z emigracji, powinien być jedną z czołowych „twarzy” socjologii Uniwersytetu Warszawskiego; dostać przestrzeń badawczą, możliwości naukowe. Tymczasem nigdy nie został przez własną uczelnię należycie uhonorowany. Uniwersytet Warszawski w latach 90. nie zawsze był przychylnie nastawiony do krytyków PRL i krytycznej analizy tego, co zdarzyło się po 1989 roku. Uważam, że potencjał Karpińskiego został zmarnowany przez III RP – mówi.
Być może przyczynił się do tego również charakter Jakuba Karpińskiego. To że miał sztywny kręgosłup moralny, nigdy nie chodził na skróty i nie kalkulował; że z szacunkiem odnosił się do ludzi i unikał rozgłosu. Mimo zasług dla nauki i nurtu niepodległościowego, Karpiński nie pisał o sobie. Jedyną książką z elementami autobiografii w jego dorobku jest „Taternictwo nizinne”.