Wszystkim wydawało się, że coś po przedstawieniu się wydarzy. Tym „czymś” był transparent z żądaniem następnych przedstawień „Dziadów” przygotowany przez studentów PWST Andrzeja Seweryna, Ryszarda Peryta i Małgorzatę Dziewulską. Ktoś przyniósł kwiaty. I z Teatru Narodowego ruszyliśmy do pomnika Mickiewicza.
I wtedy znaleźliście się w dziwnej sytuacji.
Nie mogliśmy się rozejść. Bo jeśli nie byliśmy razem, to SB wyciągała poszczególnych ludzi do suk [samochodów – red.] milicyjnych. W związku z tym byliśmy zwarci i zostaliśmy przez milicję naprowadzeni do marszu przez Krakowskie Przedmieście. Cały czas kogoś wyrywano z tego tłumu. W taki sposób dotarliśmy do Kruczej, gdzie nagle samochody zatrzymały się z piskiem opon i zaczęto wyciągać ludzi.
W końcu na ulicy zostało kilkanaście osób, wśród nich ja. Z pewnym zdziwieniem poszłam do domu. Później się dowiedzieliśmy, że wielu zostało ukaranych z tzw. bomby przez kolegia do spraw wykroczeń [kary grzywny od 500 do 3000 zł – red.]. I wówczas - moim zdaniem w kilku kręgach - zapadła decyzja, żeby zbierać pieniądze na te grzywny.
To wtedy postanowiliście napisać petycję do władz PRL w sprawie zdjęcia „Dziadów”?
Władze później nam zarzucały, iż założyliśmy tak tajną organizację, że o jej istnieniu sami nie wiedzieliśmy. A to był taki spontaniczny ruch. Kto mógł i chciał zbierał podpisy. Na Uniwersytecie zdarzało się, że te petycje wyrywali nam koledzy należący do PZPR i ZMS, a na ulicy robili to ubecy. W połowie lutego spotkaliśmy się i policzyliśmy wszystkie podpisy pod petycją. Było 3145. Chyba Janek Lityński zorganizował kolegów, którzy je sfotografowali na wypadek konfiskaty.
Zastanawialiśmy się jak podpisy dostarczyć do Sejmu. W końcu na poczcie nadałam list, z petycją i podpisami, zaadresowany do marszałka Sejmu PRL Czesława Wycecha. Potwierdzenie nadania zabrano mi przy jakiejś kolejnej rewizji, a oryginał listu widziałem ponownie podczas przesłuchań na Rakowieckiej.