Rekonstrukcja rządu? W Polsce najpierw długo ją zapowiadano, teraz pewnie długo będzie się ją analizować. We Włoszech rok bez zmian w Radzie Ministrów to rok stracony.
zobacz więcej
– Proszę powiedzieć rodzinie, że zwłoki deputowanego Aldo Moro odnajdą na via Caetani. Znajdą go w czerwonym renault. Rejestracja zaczyna się od numeru 5 – usłyszał w słuchawce Franco Tritto, w tamtym czasie bliski współpracownik byłego premiera Włoch, porwanego przez terrorystów z Czerwonych Brygad 55 dni wcześniej. Był 9 maja 1978 roku, godz.12.30.
Godzinę później w Rzymie, mniej więcej w połowie drogi między siedzibami partii komunistycznej i chadeckiej, w miejscu wskazanym przez tajemniczego mężczyznę znaleziono ciało jednego z najważniejszych ówczesnych włoskich polityków.
Aldo Moro miał 62 lata. Pełnił urzędy m.in. premiera, szefa dyplomacji, ministra spraw wewnętrznych; od dwudziestu lat był w ścisłym kierownictwie Chrześcijańskiej Demokracji. Gdyby powiodły się jego plany wciągnięcia do rządu - wtedy wpływowej - Partii Komunistycznej, mógłby zostać prezydentem.
Obraza dla ofiar
Porwanie, a potem śmierć Aldo Moro przed 40 laty wstrząsnęły Włochami. Do dziś jego zabójstwo jest dla nich tym, czym dla Amerykanów zamach na Kennedy'ego. Choć sprawcy – w większości - zostali schwytani, osądzeni i skazani (kary nie były przesadnie dolegliwe), mnożą się teorie spiskowe. Do zbrodni rękę przyłożyć mieli agenci włoskich służb, CIA, KGB i sycylijska mafia. Wątpliwości budzi zadziwiające postępowanie niektórych polityków.
Ale nawet jeśli doszukiwanie się tajemnych motywów śmierci włoskiego premiera jest po ludzku zrozumiałe, to kompletnie niepojęte wydaje się relatywizowanie winy lewackich terrorystów. A trudno nie odnieść wrażenia, że wizerunek takich organizacji jak Czerwone Brygady, Lotta Continua, Potere Operaio itd, które wyrosły z młodzieżowej rewolty lat '60., otacza aura osobliwego romantyzmu. Ich członkowie zaś uchodzą nieomal za ofiary systemu i historii.
Można wręcz zaryzykować twierdzenie, że w liberalno-lewicowych kręgach intelektualnych lewaccy terroryści nigdy nie doczekali się całkowitego potępienia. Lukrowanie ich działalności i robienie z morderców tragicznych bohaterów przybiera nieraz takie rozmiary, że - jak zauważyła niedawno komentatorka dziennika „Il Foglio” - staje się obrazą dla ofiar.
A przecież nie bez przyczyny okres między 1968 a 1987 rokiem nazywany jest we Włoszech „latami ołowiu”. W tym czasie zanotowano ponad 14 tysięcy aktów terroru. Od kul „czerwonych” i „czarnych” bojówkarzy zginęło ponad 400 osób, a ponad tysiąc zostało rannych.
Czerwone Brygady mają na sumieniu około setki zabitych. Niektórzy liczbę ich ofiar z lat 1974 (rok pierwszego zabójstwa) – 1988 oceniają na 86, inni twierdzą, że było ich ponad 130 - głównie policjantów i karabinierów, ale jest też kilku adwokatów, bodaj dwóch dziennikarzy, profesor uniwersytecki, a nawet robotnik.
Feralne trzy minuty
Zamordowanie Moro było ich szczytowym „osiągnięciem”, uderzeniem w samo serce państwa – jak mawiano. Nigdy wcześniej ani nigdy później terroryści z Czerwonych Brygad nie dokonali niczego tak spektakularnego.
Aldo Moro został uprowadzony 16 marca 1978 roku, półtora kilometra od swojego mieszkania w Rzymie. Schemat, jaki zastosowali Włosi znawcom od razu skojarzył się z akcjami siostrzanej niemieckiej Frakcji Czerwonej Armii (RAF).