Chłoporobotnicy zbierali suchy chleb dla konia. Cyganki wróżyły, Cyganie sprzedawali patelnie. Kominiarze składali życzenia. Kobiety ze wsi przywoziły nabiał i mięso. Sąsiedzi pożyczali maszynkę do mielenia kawy.
zobacz więcej
Skojarzenie: Paweł Pawlikowski równa się „Ida” jest niestety zaszufladkowaniem trwałym i rozwojowym. Ale w końcu to nie byle co zdobyć pierwszego Oscara dla polskiej kinematografii, dokonać czegoś, co nie udało się Romanowi Polańskiemu, Andrzejowi Wajdzie, Jerzemu Hoffmanowi, Jerzemu Antczakowi czy Agnieszce Holland.
Oczywiście, kojarzenie artysty z tak dobrym kawałkiem kina nie jest niczym złym, ale może prowadzić do postrzegania Pawlikowskiego i jego twórczości wyłącznie przez pryzmat tego filmu – zwłaszcza że kolejne znaczące dzieło reżysera, „Zimna wojna”, skrojone jest w stylu podobnym zarówno pod względem estetycznym, jak i dramaturgicznym.
Tymczasem Pawlikowski to twórca wielowymiarowy i choć jako reżyser filmu fabularnego nie ma imponującego pod względem ilościowym dorobku, to chociażby dzięki dokumentom winien być postrzegany jako obserwator bardziej skomplikowany i ostrzejszy niż w artyzującej „Idzie”.
Zwłaszcza że wielu odkryło jego twórczość albo dopiero wtedy, gdy w 2013 roku „Ida” trafiła na nasze ekrany (gościła na nich dwukrotnie – za pierwszym razem nie przyciągnęła ludzi do kin, stało się tak dopiero, gdy ruszyła karuzela nagród – cóż, tak bywa), albo kilka lat wcześniej, gdy powstało „Lato miłości”.
Nic to jednak w porównaniu z politycznym ładunkiem, jaki ostatnio zaczął generować artysta pod wpływem różnych medialnych faktów. A uczynienie z czyjejś twórczości wyłącznie obiektu debaty politycznej (zwłaszcza na takim poziomie, z jakim mamy niestety coraz częściej do czynienia) niszczy dyskusje o dziele artystycznym. Warto o tym pomyśleć, by rozmowy o Pawle Pawlikowskim i jego dziele nie sprowadzać wyłącznie do tej sfery.
Z Mokotowa do Londynu
Gdy zaczynałem swoje życie jako historyk, uczono mnie, że analiza biografii nie jest niczym złym. Miasto, rodzina, wyjazdy i zmiany to rzecz niezwykle ważna, przynajmniej w wypadku artystów. Rodzące się wtedy inspiracje trwają w ich twórczości. Czyjś biogram zatem to nie tylko okazja do wypominania komuś czegoś po latach – zazwyczaj w złośliwym i przegiętym kontekście.
Pawlikowski nie jest twórcą młodym w sensie biograficznym – dla reżysera zawsze jest to okolicznością sprzyjającą. Urodził się w roku 1957. Dzieciństwo spędził w Warszawie, do szkoły chodził na Mokotowie.
Środowisko Pawlikowskiego to inteligencja o polsko-żydowskich korzeniach. Matka była nauczycielką akademicką, a ojciec – lekarzem. Matką chrzestną późniejszego reżysera była Barbara Kwiatkowska, pierwsza żona Romana Polańskiego.
Właśnie do lat 50. i 60. wraca Pawlikowski w swoich obydwu ostatnich fabułach. To zapamiętana w czarno-białych (jak większość ówczesnych filmów i kronik filmowych) barwach gomułkowska i inteligencka Polska. Polska „naszej, małej stabilizacji” (zaiste od razu przychodzi na myśl wielka i zapomniana sztuka Tadeusza Różewicza w tamtych czasach się dziejąca), kiedy to zasadniczo nie mordowano już ludzi w więzieniach, rozwijało się budownictwo mieszkaniowe i przynajmniej w domach można było mówić to, co się chciało.