Pierwszy obóz założono w Manzanar w Kalifornii. W sumie powstało 10 podobnych obiektów – po dwa w Kalifornii, Arkansas i Arizonie, po jednym w Utah, Wyoming, Kolorado i Idaho. Przeszło przez nie ok. 110 tys. ludzi.
zobacz więcej
Słowem, które chyba najczęściej pojawia się w tytułach prasowych i internetowych po śmierci Philipa Rotha, jest bodaj przymiotnik „seminal”, czyli „wpływowy”, a zarazem „nasienny”. To celowy, nieprzesadnie zabawny, choć wymowny chwyt, bo autora „Amerykańskiej sielanki” nierzadko postrzegano jako obsesjonata, przede wszystkim seksualnego.
Widziano w nim antysemitę i tropiciela antysemityzmu, mizogina i piewcę wolności seksualnej, klasyka i postmodernistę, autora przełamującego tabu i utrwalającego stereotypy.
Wzloty duszy i moralne upadki
I może właśnie ten krótki katalog „Philipów Rothów wyobrażonych” najlepiej pokazuje, jak niejednoznaczną Amerykanin był postacią. Przez całą twórczość interesowało go tak naprawdę zderzanie wysokiego z niskim, natury z kulturą, tożsamości indywidualnej ze zbiorową, wzlotów duszy z moralnymi upadkami.
Ale błędem byłoby zamykanie go w jakiejś zgrabnej formule, Roth starał się bowiem zrobić, jak to ujął, „wszystko, co tylko mogłem, środkami, jakie miałem do dyspozycji”.
A to oznaczało dla niego przede wszystkim portretowanie Ameryki od czasów wzbierającego faszyzmu lat 30. (we Franklinie Delano Roosevelcie widział największą indywidualność tamtejszej polityki, nieomal zbawcę narodu; „Spisek przeciwko Ameryce”), przez II wojnę (epidemia polio z 1944 roku w „Nemezis”), szalejący makkartyzm („Wyszłam za komunistę”), wojnę w Korei („Wzburzenie”), wojnę w Wietnamie („Amerykańska sielanka”), po rządy Billa Clintona i skandal z Moniką Lewinsky („Ludzka skaza”).
Choć uchodził za rozpustnika, to większość życia spędził przy pulpicie, niczym benedyktyn, pisząc na stojąco, żeby chronić kręgosłup. Owszem, pisywał powieści autobiograficzne, bywał – w mniej i bardziej otwarty sposób – małostkowy wobec byłych partnerek (zwłaszcza angielskiej aktorki Claire Bloom, z którą był związany niemal 20 lat i którą wielu krytyków widziało w Eve Frame, Żydówce-antysemitce z „Wyszłam za komunistę”), jednak tak naprawdę nigdy się nie odsłaniał.
Być może najciekawsze literacko są te jego książki, które uchodziły za najbardziej autobiograficzne: „Fakty”, „Operacja Shylock” czy „Przeciwżycie” to bodaj najciekawsze przykłady pseudoautobiografizmu II połowy XX wieku.
Roth zszywał swoich bohaterów (swoich Rothów, Zuckermanów, Kepeshów) tak misternie, że oddzielenie literackiej kreacji od świadectwa było właściwie niemożliwe.
Bez godnego spadkobiercy
Od debiutu – zbioru „Goodbye, Columbus” z 1959 roku, na który złożyło się pięć opowiadań i tytułowy tekst będący, jak to się określa po angielsku, „novellą”, czyli długim opowiadaniem – zmagał się z żydowską tożsamością czy może raczej to Żydzi z klasy średniej zmagali się z nim, uważając nierzadko za antysemitę, co znalazło wyraz w scenie opisanej w „Faktach”, gdy po sukcesie pierwszej książki na nowojorskim college’u pytają go, czy pisałby takie same historie, gdyby żył w nazistowskich Niemczech.