Typujemy największe gwiazdy wylansowane przez festiwal w Opolu. Zobacz, kto jest na naszej liście!
piątek,
8 czerwca 2018
Maryla Rodowicz zgubiła buty goniona przez psa, stremowaną Demarczyk na scenę wypychał inspicjent, a Osiecką – mimo jej obecności na koncercie – zastępowała Anna Nehrebecka. Jak widać, początki w opolskim amfiteatrze nie były dla artystów łatwe, ale właśnie dzięki debiutowi na tej scenie wielu z nich stawało się ikonami polskiej piosenki. 8 czerwca rusza już 55. edycja festiwalu w Opolu! Prezentujemy cztery słynne artystki, które tu zaczęły swój start do sławy.
Artyści z kabaretowo-teatralnej stajni tego ostatniego – krakowskiej „Piwnicy pod Baranami”, którzy wcześniej występowali co najwyżej dla setki widzów z okładem, nadali ton nowej imprezie.
– I zawiesili poprzeczkę tak wysoko, że później przez wiele lat trudno ją było nie tylko przeskoczyć, ale i doskoczyć do niej – opowiada Jarosław Wasik, dyrektor Muzeum Polskiej Piosenki w Opolu.
Jego zdaniem udało się to dopiero słynnym twórcom polskich piosenek: Agnieszce Osieckiej, Jonaszowi Kofcie i Wojciechowi Młynarskiemu w koncercie „Nastroje, nas troje” w 1977 r. Słynna trójka tekściarzy wystąpiła wtedy wraz z całą plejadą najpopularniejszych gwiazd estrady.
Przez 55 lat istnienia festiwalu na opolskiej scenie prezentowali się artyści, którzy oczarowywali publiczność. Bez nich festiwal byłby zupełnie inny, oni bez niego też, bo nie wiadomo, jak długą i krętą drogą musieliby iść do sławy. Jak wyglądały debiuty słynnych piosenkarek?
1. Ewa Demarczyk. Czarny Anioł na karuzeli z madonnami
Ewa Demarczyk zadebiutowała właśnie na pierwszym festiwalu w Opolu w 1963 roku i „poraziła” brawurowym wykonaniem „Karuzeli z madonnami”.
Ale nie przyszło jej to łatwo. Dla młodej artystki, szerzej nieznanej studentki Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, występ poza teatrem okazał się dużym wyzwaniem. Mimo aktorskiego przygotowania i licznych występów w „Piwnicy pod Baranami” Demarczyk sparaliżowała trema i prawie siłą trzeba było ją wynieść na scenę.
Takimi zadaniami specjalnymi zajmował się Marek Gaszyński, znany dziennikarz muzyczny i autor piosenek, który na pierwszym festiwalu był inspicjentem. Poradził sobie i tym razem, za co wdzięczna mu była i publiczność, i muzyczni eksperci.
Ewę Demarczyk trzeba było wypychać na scenę, Anna German śpiewała w strugach deszczu, a towarzyszący jej muzycy wylewali wodę z instrumentów.
zobacz więcej
– Stanęła przed mikrofonem zupełnie niepozorna. Z ostrym makijażem, w czarnej, niezbyt efektownej sukience. I zaśpiewała. Ale jak zaśpiewała! Publiczność po prostu oniemiała. W ciągu jednego wieczora narodziła się gwiazda – wspominał fotografik i dziennikarz muzyczny Marek Karewicz.
Stworzyła postać posągową, poważną, a jednocześnie pełną werwy i blasku, życiodajnej energii. Wyróżniała ją technika wokalna, niezwykłe tempo i dykcja.
„Ta dziewczyna stała się bodaj najważniejszą artystką w karierze Koniecznego, utalentowanego kompozytora, którego piosenki w ogromnym stopniu ukształtowały muzyczny charakter Piwnicy pod Baranami” – napisał o niej muzykolog i kulturoznawca dr Mariusz Grabowski, uznając, że duet Demarczyk-Konieczny jest do dziś symbolem współpracy niezwykłej: „Konieczny znalazł w Demarczyk medium idealne. Wokalistka nie tylko doskonale interpretowała pisane przez niego utwory, ale także wydobywała z nich rzeczy ukryte, budowała z nich całkowicie oryginalne kreacje, będące dziś klasyką polskiej piosenki. "Karuzela z Madonnami", jeden z pierwszych przebojów Demarczyk, to kompozycja znakomita, doskonale interpretująca tekst Mirona Białoszewskiego, doskonale wygrywając zawarty w słowach ruch i pęd, w trójdzielnym metrum zawierając atmosferę onirycznego lunaparku”.
Oprócz „Karuzeli z madonnami”, zaśpiewała również w Opolu „Taki pejzaż” oraz „Czarne Anioły”. Otrzymała nagrodę indywidualną za wykonanie piosenki estradowo-artystycznej. Dzięki tym utworom stała się gwiazdą.
W czasie rosnącej popularności big beatu, Demarczyk pojawiła się na scenie w repertuarze ambitnym, trudnym i niepokornym. Pokazała w Opolu swoją artystyczną niezależność i osobowość, nie tylko sceniczną.
Była zjawiskowa, czarnowłosa i czarnooka, ubrana w czarną sukienkę. Perfeksjonistka. Śpiewała w tonacji z lekka demonicznej. Mówiono, że „łapała publiczność za mordę”. A ona kwitowała: „Nie tylko śpiewam, lecz prowadzę cały spektakl”. Zaczęto porównywać ją do Juliette Greco czy Edith Piaf.
Kobiety zaczęły się do niej upodabniać: malowały na powiekach grube, jaskółcze kreski i nosiły równie czarne, obcisłe sweterki.
Ostatni koncerta dała 8 listopada 1999 roku i już nigdy nie wystąpiła publicznie. Stała się legendą za życia.
2. Maryla Rodowicz. Co ludzie powiedzą
Jest takie powiedzenie, że „Opole bez Maryli nie może się udać”. To ona jest esencją tego święta polskiej piosenki. Wystąpiła aż na 38 festiwalach, śpiewała w ponad 100 koncertach.
Pierwszy raz zaproszono Marylę Rodowicz do Opola w 1968 roku. Dla młodej wokalistki to było coś! W koncercie debiutów zaśpiewała „Co ludzie powiedzą” z tekstem Agnieszki Osieckiej i muzyką Adama Sławińskiego. Ale nie odniosła sukcesu, można rzecz: przepadła z kretesem.
– W ogóle tego nie czułam. Wyszłam jako debiutantka, z tyłu siedziała orkiestra, koncert o czwartej po południu, słońce prosto w oczy, a ja śpiewam, że niosą dziewczyny zielone wiosła... Musiałam przepaść, to nie było moje – tłumaczy po latach.
Dumna była natomiast ze swojego kostiumu, czyli białej sukienki mini w stylu hippie, z wyhaftowaną kwiatami górą. – Pomyślałam, że dobrze byłoby zrobić sobie opaskę na rękę z żywych kwiatów. Pojechałam szukać kwiaciarza, ale to była sobota, wszystko pozamykane. Weszłam więc przez jakąś dziurę w płocie, pies mnie gonił, zgubiłam buty, ale kwiaty miałam! – wspomina ze śmiechem Maryla.
Wystąpiła także w koncercie premier, który miał dość oryginalną formułę, bo każdą piosenkę publiczność mogła usłyszeć w dwóch wykonaniach i dwóch aranżacjach. Maryla zaśpiewała „Zabierz moje sukienki” do muzyki Andrzeja Kurylewicza i słów Wandy Warskiej. Drugą wersję wykonała sama Wanda Warska. Nie znalazły się jednak wśród laureatów i Rodowicz wyjechała w końcu z Opola z pustymi rękami.
Ale następny festiwal okazał się już dla niej szczęśliwy. Zdobyła wyróżnienie za piosenkę „Mówiła mu”, którą wzbudziła aplauz publiczności.
– Bardzo różniliśmy się od ówczesnych gwiazd estrady, takich jak Irena Santor czy Halina Kunicka. Cały nasz entourage, brzmienie gitar dwunastostrunowych, do tego bandżo i skrzypce muzyków z grupy Hagaw, którzy nam akompaniowali – to było odmienne, ale zarazem przebojowe, pod nogę. No i mój styl hippie: długie spódnice, boso, łańcuchy – opowiada piosenkarka.
Bisowali aż 10 razy z rzędu. – Wszystko było na żywo. Nie było bloków reklamowych. Festiwale kończyły się nad ranem i nikomu nie przeszkadzało, że się coś przedłuża. Publiczność to uwielbiała – mówi z nostalgią.
Nagrała potem dziesiątki wielkich przebojów, w tym „Jadą wozy kolorowe”. Dziś zna ją chyba każdy wielbiciel muzyki w naszym kraju.
3. Edyta Geppert. Jaka róża, taki cierń
Polska Kronika Filmowa w 1984 donosiła: „XXI festiwal piosenki polskiej wygrał rock. Coraz więcej wzmacniaczy i coraz mniej dawnego Opola”. Jej redaktorzy doszukiwali się gwiazd, ale zauważyli tylko jedną – Edytę Geppert, która zadebiutowała piosenką „Jaka róża, taki cierń” z muzyką Włodzimierza Korcza i słowami Jacka Cygana.
– Na scenę wyszła skromna blondynka z niebieskimi oczami, w czerni, stanęła w świetle reflektorów i zaczarowała publiczność – wspomina Jarosław Wasik, dyrektor Muzeum Polskiej Piosenki w Opolu, który oglądał koncert na żywo w amfiteatrze. – Geppert wielokrotnie występowała na przeglądach piosenki aktorskiej. Utwory dzięki jej wykonaniu zyskują rangę piosenki artystycznej – dodaje.
Jej sceniczna, dość ascetyczna osobowość hipnotyzuje publiczność. Wasik podkreśla, że w badaniach przeprowadzonych wśród opolan to właśnie Geppert stoi na czele najbardziej rozpoznawalnych ikon opolskiej imprezy. To jedyna polska piosenkarka, która czterokrotnie zdobyła Grand Prix festiwalu.
A przecież o mały włos Geppert w ogóle nie dostałaby szansy na występ w Opolu. Włodzimierz Korcz przyznaje, że wobec artystki zawiodła go wtedy intuicja i był bliski zablokowania jej występu.
Ówczesny ukochany, a późniejszy mąż artystki Piotr Loretz poprosił bowiem Korcza, by przesłuchał młodą, utalentowaną dziewczynę. Kompozytor jednak krytycznie ją ocenił: „Nic nie umie, robi błąd za błędem”. Jerzy Dobrowolski, organizator koncertu, w którym miała występować artystka, odparował więc: „To jej to powiedz!”. I na szczęście tak się stało, Edyta zaśpiewała jeszcze raz.
– Słuchałem i zgłupiałem. Po raz pierwszy zdarzyło mi się, że przekazałem komuś swoje uwagi, a tu kobieta wyszła po dwóch godzinach na scenę i zrealizowała wszystko, co jej mówiłem. Szok! – wspominał kompozytor.
Zaproponował jej swoją muzykę, do której trzeba było napisać tekst. Zrobił to Jacek Cygan i wyszła „Jaka róża taki cierń”.
Początkowo tekst nie spodobał się ani Geppert, ani Loretzowi. Ale Korcz postawił na swoim. Piosenkarka wystąpiła w Opolu w koncercie premier i zdobyła główną nagrodę im. Karola Musioła, a Cygan otrzymał nagrodę za najlepszy tekst.
Edyta Geppert nie lubi, by mówiono o niej „wokalistka”. Jak mówi, po prostu śpiewa piosenki. A bliska jest jej definicja francuskich encyklopedystów: „Piosenka – rodzaj wiersza krótkiego, do którego dodaje się muzykę, aby był śpiewany przy okazjach towarzyskich, a nawet samemu, jeśli się chce oddalić znudzenie, jeśli się jest bogatym lub lżej znosić nędzę, jeśli się jest biednym”.
„Stolicą polskiej piosenki” Opole już po pierwszym festiwalu obwołał Jerzy Waldorff.
zobacz więcej
I taką ją wszyscy zapamiętali.
4. Edyta Górniak. Zły chłopak
Edyta Górniak od dziecka doskonale znała urok festiwalowej sceny, bowiem jest opolanką. I zawsze chciała zostać piosenkarką. – Scena amfiteatru opolskiego, słynnego festiwalu polskiej piosenki, to była pierwsza scena muzyczna, o której marzyłam. W ogóle nie miałam wyobrażeń i marzeń większych – wspomina.
– Jako dziewczynka przeskakiwała przez płot amfiteatru ze skakanką, by śpiewać na scenie – opowiada Jarosław Wasik. Ona sama dodaje: – Czasami czuję się, jak tamta mała dziewczynka, która tylko udawała, że jest wokalistką. Ale wiem, że staję się kimś innym, kiedy śpiewam. W tym musi być jakaś magia, której nie potrafię wytłumaczyć.
Nastoletnia Górniak trafiła pod skrzydła Elżbiety Zapendowskiej, polskiej guru od emisji głosu i krytyka muzycznego. Poprosiła ją o lekcje i opiekę wokalną podczas przeglądu zespołów w opolskim domu kultury, w którym uczestniczyła. Zapendowska widziała, że jest zdolna, ale postawiła jej ultimatum: – Musisz podjąć decyzję, czy wybierasz karierę estradową czy knajpiarską.
Edyta wybrała zgodnie z oczekiwaniami i Zapendowska pokierowała jej początkową karierą. Poleciła podopieczną Zbigniewowi Górnemu, który zaprosił młodą wokalistkę najpierw do swojego programu dla piosenkarzy – amatorów „Śpiewać każdy może”, a potem na koncert „Debiuty”, który przygotowywał w 1990 r.
Edyta zaśpiewała na deskach teatru Jana Kochanowskiego w Opolu mało znaną dziś piosenkę „Zły chłopak” z repertuaru Lory Szafran. Wówczas debiutanci nie prezentowali się jeszcze na scenie głównej. Zapowiedział ją sam Zbigniew Górny, który uprzedził, że Górniak wykona utwór, który dostała zaledwie pięć dni wcześniej: – Proszę wybaczyć więc ewentualne pomyłki, ale mam nadzieję, że nic takiego się nie zdarzy.