Wątpliwości, czy obraz nie bywa czasem zbyt wygładzony, dotyczą także i konkluzji dotyczącej dyplomatycznego dorobku obozu Marszałka (nazywanego tu Wielkim) i jego następców. Rzecz w tym, że Gursztyn wiele razy krytykuje zachodnie elity za ślepotę i niefrasobliwość, gdy przychodziło się konfrontować z hitlerowską hydrą.
Gdy jednak dochodzi do opisu reakcji na remilitaryzację Niemiec w roku 1935, niezbyt mądra reakcja polskiego premiera Leona Kozłowskiego („rozumiemy Berlin”) nie wywołuje żadnej refleksji. A mogłaby nią być uwaga, że politycy sanacji także długo nie rozumieli natury tego reżymu, a pewnymi reakcjami czasem mu pomagali.
W książce mamy bardzo obszerny opis kryzysu monachijskiego , potem likwidacji Czechosłowacji. Jednak po akcji polskiej w sprawie Zaolzia autor także się prześlizguje. Chętnie wierzę, że nie było szans na antyniemiecki sojusz z Pragą. I przyjmuję do wiadomości, że ten zabór nie był uzgadniany z Berlinem, a w Polsce cieszył się powszechnym poparciem, także i opozycji.
Niemniej ktoś, kto był zainteresowany podtrzymaniem systemu wersalskiego, nie powinien tak ochoczo uczestniczyć w jego podmywaniu, choćby z najbardziej uzasadnionej historycznie czy etnicznie przyczyny. Możliwe, że bez Polski wszystko i tak by się skończyło podobnie. Ale tu rację miał Lech Kaczyński: to był duży błąd!
Uwaga o szerokim opisie relacji polsko-czeskich i panoramy samych Czech pokazuje natomiast dodatkowy wymiar tej książki. To nie jest tylko logicznie prowadzony, pełen intelektualnej dyscypliny wywód. Także fascynująca opowieść, zwłaszcza o roku 1939, choć nie tylko. Pełna dygresyjnych anegdot, ciekawych sylwetek, dramatycznych zwrotów akcji. Po prostu czujemy na własnej skórze tempo zapadania się tamtego świata w przepaść!
Czujemy coś jeszcze: wracam do wzruszenia od którego zacząłem recenzję. To pewnie nie sztuka przejmować się losami własnego narodu. Nie sztuka życzyć mu dobrze. I nawet nie sztuka wierzyć, że uniknął gruntownej kompromitacji. Gdy jednak ktoś potrafi do tego wszystkiego doprowadzić ciągiem prawie matematycznych wzorów, ma prawo na koniec odrobinę się rozkleić. A ja rozklejam się wraz z nim.
Od próby rozszyfrowania intencji rewizjonistów się powstrzymam. Tak zresztą jak Gursztyn, który bardzo woli przestrzegać, bardzo powściągliwie, przed skutkami.
– Piotr Zaremba