Powinien być patronem studiów MBA, wzorem dla twórców startupów, przykładem dla polskich inwestorów.
zobacz więcej
W międzywojennej Europie przeważał pogląd, że architektura powinna być instrumentem estetycznej, moralnej i społecznej rewolucji. Dyrektor Bauhausu Walter Gropius marzył „o nowych budowlach przyszłości, które pewnego dnia zostaną wzniesione ku niebu rękami milionów robotników jako kryształowy symbol nowej wiary”.
Z demonami przeszłości chciano się rozprawić w sposób radykalny. Le Corbusier przedstawił plan, zakładający wyburzenie Marais, najbardziej zabytkowej, lecz zaniedbanej dzielnicy Paryża. Na gruzach feudalizmu miało wyrosnąć 18 szklanych wieżowców, po 60 pięter każdy. Był to nierealny projekt, lecz spełnił swoje zadanie – zapewnił Szwajcarowi status demiurga.
Modernistyczne wizje przebudowy rzeczywistości swój rozmach w dużym stopniu zawdzięczały hipnotyzującemu wpływowi, jaki wywierał na umysły Europejczyków bolszewicki eksperyment. Panowało przekonanie, że Lenin i spółka hołubią artystyczną awangardę, że dzięki wsparciu państwa na wschodzie zostaną zrealizowane pomysły, na zachodzie uznane za ryzykowne, lub wręcz szalone. Kreślarzy, zmuszanych do uwzględniania mieszczańskich gustów zastąpią urbaniści, lansujący estetykę klocków, pudełek i linii prostych. „Piękno to organizacja przestrzeni, a nie chaos zbytecznych ozdób” — głosiła grupa Praesens, polski odpowiednik Bauhausu.
Przyszłość była inna
Zdominowane przez sympatyków lewicy kongresy architektów apelowały, by zamiast reprezentacyjnych gmachów projektować osiedla mieszkaniowe dla ludzi pracy. Kuzyn Baryki, który „nie chciał stawiać nic innego w miastach i na wsiach, oprócz domów robotniczych, szpitali, muzeów, domów dla pracującej inteligencji, dla przeciętnych, szarych ludzi” czułby się swojsko w tym towarzystwie.
W 2008 roku Muzeum Historii Polski urządziło wystawę „Oblicza nowoczesności”, będącą w kontrze do narzucanego przez komunistyczną propagandę wizerunku II RP – państwa biednego i zacofanego. Czarna legenda trafiła do lamusa, lecz w konsekwencji popadliśmy w drugą skrajność. Coraz częściej przedstawia się ówczesną Polskę jako kraj mlekiem i miodem płynący. Tymczasem specjaliści są dość wstrzemięźliwi w ocenach gospodarczego dorobku międzywojnia. Wydaje się, że – podobnie jak w polityce – ambicje były większe niż możliwości.
Przy okazji odżył spór, kto przed 1939 rokiem wyżej niósł sztandar modernizacji. Etatyści spod znaku Eugeniusza Kwiatkowskiego czy odwołująca się do utopii Żeromskiego lewica? Twórcy wystawy „Przyszłość będzie inna”, pokazywanej niedawno w warszawskiej Zachęcie, nie mieli w tej kwestii wątpliwości. Zignorowali COP, Gdynię oraz lukstorpedę, przewożącą amatorów nart i brydża z Warszawy do Zakopanego, skupiając się na dokonaniach grupy młodych architektów. Stanisław Tołwiński, Helena i Szymon Syrkusowie czy Barbara i Stanisław Brukalscy byli dziećmi swojej epoki, skażonej doktrynerstwem. Nie wystarczało im projektowanie domów, chcieli projektować także życie ich mieszkańców.