Po raz pierwszy od kilku lat rosyjski budżet będzie miał w tym roku nadwyżkę. To efekt wyższych, niźli planowano cen ropy naftowej.
Teraz ten wymiar sytuacji na międzynarodowym rynku paliw wzmocniony jeszcze zostanie wzrostem wydobycia. To z kolei skutek antyirańskich sankcji Waszyngtonu i zapaści sektora naftowego Wenezueli. Te dwa kraje w najbliższej przyszłości będą sprzedawać mniej ropy, zaś z technicznych powodów więcej mogą pompować właściwie dwa państwa – Rosja i Arabia Saudyjska.
Dodatkowo rosyjski rząd podniósł stawki podatku od kopalin, a także, tak jak to miało miejsce w ostatnich dniach w przypadku Gazpromu wprowadza specjalne regulacje tylko dla jednej firmy.
Ale zawsze do tej pory miały one jeden wymiar – wyższe podatki. Wszystkie te dodatkowe pieniądze, które trafiają do rosyjskiego budżetu nie idą jednak na wzrost wydatków, nie pobudzają gospodarki pozostającej w stagnacji, tylko służą odbudowie rezerw. Nie zrezygnowano z zasady, mimo fali krytyki, w myśl, której nadwyżki z opodatkowania węglowodorów, jeśli cena przekracza 40 dolarów za baryłkę (dziś jest to 77) nie trafiają do budżetu i nie są wydawane, ale powiększają rosyjskie rezerwy.
Kreml na taką skalę skupuje w ostatnich miesiącach dolary, że musiał w czerwcu nieco przyhamować po protestach przedstawicieli sektora bankowego, którzy alarmowali, że nie są po prostu w stanie, wobec braku walut na rynku, rozliczać transakcji. Warto też przypomnieć, że w ostatnich dwóch miesiącach Moskwa wycofała większą część swoich rezerw ze Stanów Zjednoczonych.
Sankcje Moskwie niestrasznePowtórzmy jeszcze raz pytanie - po co rosyjskim władzom tyle pieniędzy i dlaczego tak szybko dążą do odbudowania rezerw, że nie troszczą się ani o perspektywy wzrostu gospodarki, ani tym bardziej o stan nastrojów społecznych?
Niektórzy obserwatorzy są zdania, że Kreml przygotowuje się na nową falę kryzysu i skokowe osłabienie rubla w związku z wojnami handlowymi zainicjowanymi przez Trumpa. Rubel straci wartość i trzeba będzie ratować słaby i chwiejny rosyjski system bankowy. I to jest scenariusz pozytywny.
Scenariusz negatywny, a przynajmniej niepokojący jest taki, że w ten sposób Moskwa szykuje się do zaostrzenia sytuacji międzynarodowej. Dlaczego? Bo Putin zamierza grać twardo. Zapowiedziane na poniedziałek 16 lipca spotkanie z Trumpem w Helsinkach nie przyniesie przełomu. Żadnego resetu nie będzie. Rosjanie zresztą wcale tego nie chcą. Badania opinii publicznej wyraźnie wskazują, że antyamerykańskie nastroje w rosyjskim społeczeństwie wcale nie słabną.
Jedyne, czego się oczekuje to potwierdzenia, że jest się szanowanym. Ale taki efekt daje już sam fakt odbycia spotkania. Zaproponowana przez rosyjskich dyplomatów wspólna deklaracja, której podpisaniem ma się zakończyć szczyt w Helsinkach, nie skłania ku tezie, że Moskwa w czymkolwiek chce Zachodowi ustąpić. Chce rozmawiać, chce, aby jej zdanie się liczyło.