Wrogowie marszałka Józefa Piłsudskiego, jak to prawdziwi Polacy, nie wierzyli, że Polak potrafi i autorstwo koncepcji przypisywali francuskiemu generałowi, doradcy w polskim sztabie, Maxime’owi Weygandowi. Weygand rzeczywiście proponował obejście bolszewików, ale bardziej realistyczne, czyli płytsze, które mniej zaskoczyłoby przeciwnika. To marszałek Piłsudski ogólnie zdecydował o dalszym obejściu pozycji bolszewickich, a tylko takie dawało szansę uderzenia na tyły wroga. Marszałek nie chciał tylko odwrotu armii bolszewickiej spod Warszawy. Chciał jej zniszczenia.
To prawda, że ogólną koncepcję Piłsudskiego na poszczególne rozkazy rozpisał zawodowy sztabowiec generał Tadeusz Rozwadowski. Z tym że nie czyni go to głównym zwycięzcą. Bo to tylko w głowie rozczytanego w romantykach samouka wojskowego Piłsudskiego mógł się zrodzić taki „szalony” plan. Zawodowi sztabowcy zawsze mierzą „zamiar podług sił”.
… a może Matka Boska
Według przedwojennej endeckiej propagandy Piłsudskiego w ogóle miało nie być na polu walki. W rzeczywistości jednak uderzeniem znad Wieprza Marszałek dowodził osobiście z kwatery w Puławach.
No, może i był – mówili endecy – ale jego uderzenie trafiło w próżnię, a przełom w Bitwie Warszawskiej i w całej wojnie nastąpił pod Radzyminem w Święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. A konkretnie w epizodzie walk o Radzymin pod Ossowem, gdzie żołnierzy do ataku podniósł ks. Skorupka, a na niebie ukazała się Matka Boża.
Trudno polemizować z objawieniem, ale zauważyć trzeba, że po ponownym zajęciu Radzymina przez Polaków, bolszewicy zaczęli się co prawda cofać, ale w sposób uporządkowany. Dopiero wiadomość o zagrożeniu tyłów na ich lewym skrzydle spowodowała paniczną ucieczkę.
Piłsudski nie miał bezpośredniego połączenia telefonicznego z cerkwi na placu Saskim z dowodzącym bolszewikami Michaiłem Tuchaczewskim, a może i z samym Leninem. No i nie nazywał się „naprawdę” Joszko Piłsuder... Ostatnie zdanie to może folklor polityczny, ale i takie wiadomości krążyły w rozstrzygającym o Bitwie Warszawskiej czasie w kręgach najbardziej wrogich Naczelnikowi Państwa.
Bitwa Warszawska jest znana także pod innym mianem – Cud nad Wisłą. Cudu – jak już powiedziano – miała dokonać Matka Boża w swoje święto, 15 sierpnia 1920 roku, ukazując się na niebie pod Ossowem i wprawiając tym w panikę bolszewików i uskrzydlając ducha bojowego naszym. Rozstrzygający manewr znad Wieprza niebiańska Opatrzność zostawiła jednak wojsku. Co nie znaczy, że cudu nie było. Był, ale nie było to spektakularne wydarzenie. Był to cud rozłożony w czasie.
Pobór „tutejszych” i „cesarskich”
Powstałe w 1918 roku państwo polskie od razu musiało walczyć o wszystkie granice. Powstanie Wielkopolskie, wojna z Ukraińcami, potem z bolszewikami na wschodzie, nawet z Czechami o Zaolzie na południu. Tymczasem kraj był wyniszczony czteroletnią wojną. Wprawdzie dopiero następna wojna przyniosła pacyfikujące planowe – lub z zemsty, jak Warszawa – niszczenie całych wsi i miast, ale długotrwały wzajemny ostrzał walczących stron w wojnie pozycyjnej sprawił, że w kraju były tereny, gdzie brakowało połowy budynków i infrastruktury. Jeżeli gdzieś dłużej stało wojsko, dla mieszkańców oznaczało to głód.