Historia

Niepiśmienni chłopi stali się Polakami. Inny Cud nad Wisłą

Szkolenia szybko przyniosły rezultaty. Zimą 1919 -1920 na froncie białoruskim żołnierze z własnej inicjatywy znajdowali i porządkowali mogiły powstańców styczniowych, a w maju 1920 roku dla uczczenia rocznicy Konstytucji 3 maja żądali od dowódców prowadzenia ich na wypady na tyły Armii Czerwonej.

Bitwa Warszawska, której rocznica przypada 15 sierpnia, tak naprawdę rozstrzygnęła się w dniu następnym. Nazwa też nie jest precyzyjna, bo sugeruje walki tylko o Warszawę. Owszem, chodziło o Warszawę, ale batalia o stolicę od 13 do 25 sierpnia 1920 roku toczyła się na froncie o długości 450 km.

Plan polski był prosty i zarazem trudny w wykonaniu. Chodziło o związanie głównych sił nacierających bolszewików pod samą Warszawą przy jednoczesnym obejściu ich lewego skrzydła niespodziewanym atakiem z boku i na tyły. Koncentracja w krótkim czasie potrzebnych do tego sił polskich nad Wieprzem wymagała od żołnierzy marszu po 40 do 60 kilometrów dziennie, z pełnym obciążeniem, często bez butów i o głodzie. Ponadto koncentracja wojska polskiego na lewym skrzydle bolszewików musiała być utrzymana w tajemnicy. Podstawą było tempo operacji.

Weygand, Rozwadowski....

Atak na nieprzyjaciela tam, gdzie się tego nie spodziewa jest tak stary jak wojny. O wyjątkowości uderzenia polskiego znad Wieprza świadczy – jak mówią wojskowi – głębokość obejścia pozycji bolszewickich. To znaczy pojawienie się Polaków tam, gdzie fizycznie nie mieli się prawa znaleźć.
Ogólną koncepcję Józefa Piłsudskiego na rozkazy rozpisał zawodowy sztabowiec Tadeusz Rozwadowski. Na zdjęciu z 1923 roku marszałek Józef Piłsudski z generałami Tadeuszem Rozwadowskim i Kazimierzem Sosnkowskim. Fot. Wikimedia
Wrogowie marszałka Józefa Piłsudskiego, jak to prawdziwi Polacy, nie wierzyli, że Polak potrafi i autorstwo koncepcji przypisywali francuskiemu generałowi, doradcy w polskim sztabie, Maxime’owi Weygandowi. Weygand rzeczywiście proponował obejście bolszewików, ale bardziej realistyczne, czyli płytsze, które mniej zaskoczyłoby przeciwnika. To marszałek Piłsudski ogólnie zdecydował o dalszym obejściu pozycji bolszewickich, a tylko takie dawało szansę uderzenia na tyły wroga. Marszałek nie chciał tylko odwrotu armii bolszewickiej spod Warszawy. Chciał jej zniszczenia.

To prawda, że ogólną koncepcję Piłsudskiego na poszczególne rozkazy rozpisał zawodowy sztabowiec generał Tadeusz Rozwadowski. Z tym że nie czyni go to głównym zwycięzcą. Bo to tylko w głowie rozczytanego w romantykach samouka wojskowego Piłsudskiego mógł się zrodzić taki „szalony” plan. Zawodowi sztabowcy zawsze mierzą „zamiar podług sił”.

… a może Matka Boska

Według przedwojennej endeckiej propagandy Piłsudskiego w ogóle miało nie być na polu walki. W rzeczywistości jednak uderzeniem znad Wieprza Marszałek dowodził osobiście z kwatery w Puławach.

No, może i był – mówili endecy – ale jego uderzenie trafiło w próżnię, a przełom w Bitwie Warszawskiej i w całej wojnie nastąpił pod Radzyminem w Święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. A konkretnie w epizodzie walk o Radzymin pod Ossowem, gdzie żołnierzy do ataku podniósł ks. Skorupka, a na niebie ukazała się Matka Boża.

Trudno polemizować z objawieniem, ale zauważyć trzeba, że po ponownym zajęciu Radzymina przez Polaków, bolszewicy zaczęli się co prawda cofać, ale w sposób uporządkowany. Dopiero wiadomość o zagrożeniu tyłów na ich lewym skrzydle spowodowała paniczną ucieczkę.


Piłsudski nie miał bezpośredniego połączenia telefonicznego z cerkwi na placu Saskim z dowodzącym bolszewikami Michaiłem Tuchaczewskim, a może i z samym Leninem. No i nie nazywał się „naprawdę” Joszko Piłsuder... Ostatnie zdanie to może folklor polityczny, ale i takie wiadomości krążyły w rozstrzygającym o Bitwie Warszawskiej czasie w kręgach najbardziej wrogich Naczelnikowi Państwa.

Bitwa Warszawska jest znana także pod innym mianem – Cud nad Wisłą. Cudu – jak już powiedziano – miała dokonać Matka Boża w swoje święto, 15 sierpnia 1920 roku, ukazując się na niebie pod Ossowem i wprawiając tym w panikę bolszewików i uskrzydlając ducha bojowego naszym. Rozstrzygający manewr znad Wieprza niebiańska Opatrzność zostawiła jednak wojsku. Co nie znaczy, że cudu nie było. Był, ale nie było to spektakularne wydarzenie. Był to cud rozłożony w czasie.

Pobór „tutejszych” i „cesarskich”

Powstałe w 1918 roku państwo polskie od razu musiało walczyć o wszystkie granice. Powstanie Wielkopolskie, wojna z Ukraińcami, potem z bolszewikami na wschodzie, nawet z Czechami o Zaolzie na południu. Tymczasem kraj był wyniszczony czteroletnią wojną. Wprawdzie dopiero następna wojna przyniosła pacyfikujące planowe – lub z zemsty, jak Warszawa – niszczenie całych wsi i miast, ale długotrwały wzajemny ostrzał walczących stron w wojnie pozycyjnej sprawił, że w kraju były tereny, gdzie brakowało połowy budynków i infrastruktury. Jeżeli gdzieś dłużej stało wojsko, dla mieszkańców oznaczało to głód.
Jeszcze w latach 30. w rozkwicie II RP znaczący odsetek mieszkańców Polesia jako narodowość podawał: „tutejszy”. Fot. NAC
Do domu powrócili żołnierze zaborczych armii – często inwalidzi, a jeżeli zdrowi, to wspominający wojnę jak najgorzej. Z tak doświadczonych ziem Rzeczpospolita Polska musiała wybrać rekruta, wyszkolić go, uzbroić i wyżywić, jeżeli w ogóle chciała zaistnieć.

Nowopowstała Polska bardzo potrzebowała wojska i to wojska polskiego. Ale skąd je wziąć, kiedy przez pokolenia Polski nie było?

Jeszcze w latach 30., w rozkwicie II RP, na Polesiu i Podlasiu znaczący odsetek ludności jako narodowość podawał w ankietach „tutejszy”. W rabacji galicyjskiej w 1846 roku umęczeni pańszczyzną chłopi mordowali szlachtę, agitowani przez austriackich wysłanników rządowych, bo szlachta, czyli „poloki” chciała wystąpić przeciwko ich „cysarzowi”. W czasie powstania styczniowego byli chłopi, którzy walczyli w oddziałach dowodzonych przez szlachtę i księży, ale były też okolice, gdzie chłopi dobijali rannych powstańców.

By nie mnożyć przykładów – jest ich wystarczająco wiele – do tezy, że świadomość narodowa ludności wiejskiej, poza Wielkopolską, prawie nie istniała. Tliła się gdzieniegdzie we wsiach, gdzie trafił się proboszcz patriota. No i tam, gdzie dotarła POW, organizacje strzeleckie czy Drużyny Bartoszowe. Chłop znał pojęcie ojcowizny, nie ojczyzny.

Powszechny (znów poza Wielkopolską) na wsiach analfabetyzm utrwalał ten stan rzeczy. Chcąc nie chcąc, trzeba przyznać rację propagandzie bolszewickiej – powstałe w 1918 roku państwo to była „pańska” Polska, jeżeli pańskość rozszerzymy ze szlachty także na miasta – polskie rzemiosło, kupiectwo, inteligencję, wszystkich, którym jakie takie wykształcenie umożliwiało odbiór idei, haseł i uczuć patriotycznych szerzonych przez inteligencję szlacheckiego, w większości, pochodzenia.

Te kręgi społeczeństwa dość szybko dały krajowi stutysięczną armię ochotniczą. Potrzeby były jednak o wiele większe, a w armii dziewięćsettysięcznej zebranej na całą wojnę polsko-bolszewicką trzon stanowili, bo musieli z racji struktury społecznej kraju, chłopi.

Oficerowie legionowi i z armii zaborczych musieli w krótkim czasie z „tutejszych” i „cesarskich” zrobić Polaków.

Armia analfabetów

7 marca 1919 roku Sejm ustawą zarządził pobór roczników 1896 – 1901. Dowództwo zdawało sobie sprawę, że armia polska nie pokona bolszewickiej liczebnie i przewagą techniczną. Postawiono na morale i motywacje patriotyczne. Ryzykowne w sytuacji, gdy po raz pierwszy od 88 lat dokonywano poboru do polskiego wojska. Pokolenia przyzwyczaiły się, że wojsko to coś obcego, a ze służby nawet w czasie pokoju (armia carska) często się nie wraca. Oczywista była tendencja do automatycznego przenoszenia tego nastawienia na sytuację lat 1919 – 1920.
Bezimienni bohaterowie
W Wielkopolsce nie unikano poboru. W Królestwie i Galicji były jednak powiaty, gdzie do komisji poborowych nie docierało nawet 50 proc. powołanych. Młodzi ludzie na wsiach, którzy nie zetknęli się z patriotycznym wychowaniem w domu (bo jeśli nawet trafili na krótko do szkoły, to nie była ona polska), unikali poboru jak mogli. Zmieniali miejsce zamieszkania, symulowali choroby, zdarzało się, że koczowali po lasach. Nie sposób się nie zastanowić, czy nie przeceniali możliwości nowej administracji i policji. A może już to państwo było tak sprawne w egzekwowaniu powinności obywatelskich?

Pomimo trudności, na początku 1920 roku w koszarach i w polu było już 600 tysięcy rekrutów. W podstawowych broniach, piechocie i kawalerii, w 80 proc. niepiśmiennych lub ledwo mogących się podpisać.

Silny wrażliwy człowiek

Początkowo nawoływał do kompromisu i zgody. Dopiero po zamachu na Narutowicza stał się wobec przeciwników bezwzględny. 150 lat temu urodził się Józef Piłsudski.

zobacz więcej
A sytuacja radykalnie się poprawiła po zwycięstwie wojska polskiego pod Warszawą. Już uchwalenie ustawy o wykonaniu reformy rolnej 15 lipca 1920 roku poprawiło nastawienie wsi do walki zbrojnej. Nie bez znaczenia było także powołanie 24 lipca rządu Wincentego Witosa, chłopa z Wierzchosławic.

Wychowanie patriotyczne żołnierza

Natychmiast, najpierw spontanicznie, później w oparciu o ustawę sejmową, władze wojskowe rozpoczęły przymusowe nauczanie początkowe.

Żołnierze, którzy z uwagi na szybki wymarsz na front nie ukończyli trzymiesięcznego szkolenia w koszarach, kontynuowali je w warunkach frontowych.

Obowiązkiem prowadzenia kursów obarczono oficerów. Ci z armii zaborczych często się do tego nie nadawali, bo sami powinni przejść kursy z języka polskiego i historii. Sięgnięto więc po wolontariuszy cywilnych spośród nauczycielstwa i osób wykształconych, a także szeregowych ochotników, wśród których wielu legitymowało się średnim i wyższym wykształceniem.

Wykształcenie instruktorów oświatowo-wychowawczych z Galicji było polskie i patriotyczne. Tym z Królestwa i zaboru pruskiego polskość zapewniły dom i przeważnie tajne organizacje samokształceniowe. Pomogli księża kapelani, którzy zaangażowali się do tego stopnia, że aż biskup polowy musiał ich napominać, by nie czynili tego kosztem obowiązków duszpasterskich i czasu wolnego. Księża byli nieocenieni, bo dla chłopskiego rekruta, dla którego wszystko poza jego wsią było obce, suknia duchowna to było coś znajomego i budzącego zaufanie, na które oficerowie i podoficerowie musieli dopiero zapracować.

Poza nauczaniem początkowym oficerowie, podoficerowie, ochotnicy, cywile i księża prowadzili obowiązkowe pogadanki z historii Polski, na których większość żołnierzy po raz pierwszy słyszała o podstawowych faktach, bohaterach i twórcach kultury narodowej oraz o przyczynach obecnych wojen prowadzonych przez odrodzoną Rzeczpospolitą. Do czerwca 1919 roku zorganizowano na terenie Okręgu Generalnego Warszawa 103 kursy dla analfabetów i 40 bibliotek żołnierskich; w Okręgu Lublin – 37 kursów i 36 bibliotek; w Okręgu Kraków – 76 kursów i 50 bibliotek.
Plakat propagandowy z czasów wojny polsko-bolszewickiej. Fot. Wikimedia
Szkolenia nadspodziewanie szybko przyniosły rezultaty. Zimą 1919 -1920 na froncie białoruskim żołnierze z własnej inicjatywy znajdowali i porządkowali mogiły powstańców styczniowych, a w maju 1920 roku żądali od dowódców prowadzenia ich na wypady na tyły Armii Czerwonej w celu uczczenia w ten sposób rocznicy Konstytucji 3 maja.

Latem 1920 roku w wyniku gwałtownej ofensywy Armii Czerwonej i często chaotycznego odwrotu wojska, frontowa sieć oświatowa się załamała. Marszałek Piłsudski nakazał reakcję. Utworzono Ruchome Kolumny Oświatowe składające się z oficera, dziesięciu szeregowych i kilku instruktorów. Instruktorami byli ochotnicy, młodzi naukowcy, nauczyciele, studenci i uczniowie szkół średnich. Kolumny wyruszały na front, zabierając ze sobą książki, materiały propagandowe, projektor filmowy, a także sklep żołnierski i gospodę. Do Bitwy Warszawskiej zorganizowano 10 takich kolumn.

Węgierskie pociski w polskich lufach

Młode państwo i młode wojsko polskie zrobiły wiele dla pobudzenia świadomości narodowej rekrutów. W wyniszczonym kraju, kiedy improwizować trzeba było wszystko, państwo nie mogło zrobić więcej. Ale się udało – zapał niepodległościowy świadomej mniejszości udzielił się obojętnym masom.

Prędzej wysadzę nasze linie kolejowe, niż wezmę udział w inwazji na Polskę...

Premier Pál Teleki uważał, że Żydzi są wrogami narodu węgierskiego i zmierzają do jego „judaizacji”. Ale we wrześniu 1939 roku nie zamierzał iść ramię w ramię z Adolfem Hitlerem - odmówił wsparcia agresji III Rzeszy na Polskę.

zobacz więcej
Żeby jeszcze te masy były należycie odziane i wyekwipowane… A jak było czytamy między innymi we wspomnieniach pisanych po latach przez generała Bernarda Monda z lata 1920 roku: „ […] byli w pułku żołnierze, którzy nie mieli bluz – dawano im więc płaszcze. O spodnie nie troszczono się znowu tak bardzo, bo przecież były... kalesony, a te, nieco przybrudzone, mogły łatwo imitować spodnie. Oczywiście, że w razie braku spodni, szeregowy otrzymywał dla zakrycia swej golizny również płaszcz. Brak pasów do spodni? To była najmniejsza drobnostka. Kawał sznura i po krzyku. A buty? Niestety, z butami było najgorzej.”

Z bronią było lepiej, ale były pułki, które aż do wyruszenia na front ćwiczyły drewnianymi karabinami, bo prawdziwy był jeden na trzech lub więcej żołnierzy. Takie pułki dozbrajano w ostatniej chwili najbardziej żelaznymi zapasami lub już na linii bronią zdobytą na nieprzyjacielu.

Niewiele brakowało, aby wojsko polskie w ogóle nie miało czym strzelać. Czekająca z utęsknieniem na Armię Czerwoną klasa robotnicza Niemiec, Austrii i Czechosłowacji nie chciała ładować i przepuszczać transportów broni i amunicji z Zachodu. Sytuację uratował rząd węgierski Pala Telekiego, przekazując Polsce nieodpłatnie ok. 100 milionów pocisków karabinowych, dużą ilość amunicji artyleryjskiej oraz innych materiałów wojennych i sprzętu.

„Jak myśmy tę wojnę wygrali?”

Już po wszystkim marszałek Piłsudski miał powiedzieć do kardynała Aleksandra Kakowskiego: „Eminencjo, ja sam nie wiem, jak myśmy tę wojnę wygrali.” Czyli rozszerzony na całą wojnę Cud nad Wisłą.
Polscy żołnierze w okopach na przedpolu Warszawy. Sierpień 1920 rok. Fot. Wikimedia
Czasem coś się komuś udaje wbrew prawom i zasadom utrwalonym przez doświadczenie i wbrew zdrowemu rozsądkowi. Osamotnione, wyniszczone państwo, po 123 latach nieistnienia, dokonało czegoś, co nie miało prawa się udać, ale tu duch miał nie mniejsze znaczenie, niż materia. Entuzjastycznie patriotyczna elita przekonała resztę do wspólnej sprawy.

– Krzysztof Zwoliński

Przy pisaniu tekstu korzystałem z publikacji „Armia i społeczeństwo II Rzeczypospolitej” Janusza Odziemkowskiego.


TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy



Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.