Uważali go za głupka. Samotny gruźlik, żebrak bez domu, analfabeta. Jeden z najwybitniejszych prymitywistów świata
piątek,10 sierpnia 2018
Udostępnij:
– Był samotnikiem. Przez jakiś czas miał psa. Zabrał kundla z ulicy i nazwał go Hałko. Wychodził z nim na miasto. To był jego najbliższy przyjaciel. Bardzo przeżywał, kiedy pies zginął, prawdopodobnie ktoś go zastrzelił – wspomina Władysław Krynicki, Łemko z Krynicy Zdroju, który przez pięć lat mieszkał w tym samym domu co słynny prymitywista Nikifor.
Uzdrowisko uroczyście obchodzi w tym roku 50. rocznicę śmierci jednego z najwybitniejszych na świecie artystów sztuki naiwnej. Prymitywista żył i tworzył swoje największe dzieła właśnie pod krynicką Górą Parkową. 10 sierpnia na godz. 20.30 zaplanowano widowisko plenerowe poświęcone łemkowskiemu malarzowi. W Muzeum Nikifora wystawiono najcenniejsze prace artysty. Obchody w kurorcie będą trwały aż do listopada.
TYGODNIK.TVP.PL: Pamięta pan swoje pierwsze spotkanie z Nikiforem?
WŁADYSŁAW KRYNICKI: Poznałem go w latach 50. ubiegłego wieku. Moja rodzina wróciła wtedy do Krynicy Zdroju w ramach odwilży po wysiedleńczej Akcji „Wisła”. Od 1947 roku mieszkaliśmy na Ziemiach Zachodnich, a dokładnie w Nowej Rudzie koło Wrocławia. Po powrocie do w Krynicy zderzyliśmy się z nową, trudną rzeczywistością. Nasz rodzinny dom został rozebrany i sprzedany. Byliśmy traktowani na swojej ziemi jak obcy. Praktycznie wszystko, co było pozostawione po Łemkach, było zasiedlone przez ludzi z zewnątrz. Nie mieliśmy meldunku, więc tułaliśmy się po mieście przez kilka lat, od jednego wynajmu mieszkania do kolejnego. Aż w 1956 roku przydzielono nam drewniany budynek, w którym jedną izbę zajmował właśnie Nikifor. Ja, moi rodzice i dwaj bracia zajęliśmy resztę pomieszczeń. Miałem wtedy 10 lat.
Jako młody chłopak lubiłem obserwować Nikifora. Mieszkał w bardzo skromnych warunkach, w pomieszczeniu po dawniej kuchni. Był tam piec wybudowany z kamienia, na glinie, opalany drewnem. Stało tam stare łóżko i stół z krzesłem. W rogu miał miskę emaliowaną na wodę. Ale wodę trzeba przynieść od sąsiadów, bo u nas nie było studni.
Bardzo skromnie jadł. Zazwyczaj na piec kładł puszkę po konserwie, do niej wrzucał ćwiartkę chleba, kostkę ceresu, czyli tzw. margarynę, i cebulę. Podgrzewał to razem i to było jego podstawowe pożywienie. Od czasu do czasu ktoś go czymś poczęstował. Był nauczony żebractwa, więc chodził po domach, prosząc o jedzenie. Czasem się denerwował, że dostaje albo makaron, albo kapustę. Mówił do nas, że „niech to kura je”, a nie on.
Tygodnik TVPPolub nas
– Nad ranem zazwyczaj wychodził na krynicki deptak, siadał na murku i cały dzień malował. Przez jakiś czas miał psa. Zabrał kundla z ulicy i nazwał go Hałko. Wychodzili razem – mówi Władysław Krynicki, który w dzieciństwie mieszkał w jednym domu z Nikiforem. W 1962 r. artyście nadano nawet nazwisko Krynicki. Na zdjęciu Władysław Krynicki przy pomniku Nikifora w Krynicy. Fot. archiwum Władysława Krynickiego
W tym czasie Nikifor powoli zaczął być zauważany przez środowisko znamienitych osób. Dyrektor szkoły podstawowej w Krynicy Józef Chmiel poprosił moją mamę, aby się zaopiekowała Nikiforem. Prała więc jego ubranie i przyrządzała mu posiłki za ustaloną, symboliczną kwotę. Niejednokrotnie robiła to jednak bezinteresownie. I tak dzieliliśmy dom przez pięć lat.
To był czas, kiedy on już chorował na gruźlicę. Dużo palił i kaszlał. Miał oczywiście swoją miskę oraz sztućce, ale przebywał wśród nas, dotykał różnych sprzętów. Na szczęście nikt z mojej rodziny się nie zaraził. Kiedyś, pod nieobecność mamy, próbował sok z malin w rondelkach. Sok został później zapasteryzowany i go używaliśmy. Też nic się nie stało.
Jak wyglądał codzienny rytuał Nikifora? Poświęcał czas głównie malowaniu?
Tak. Dla Nikifora to było jego całe życie. Nad ranem zazwyczaj wychodził na krynicki deptak, siadał na murku koło Nowych Łazienek Mineralnych i tam przez cały dzień malował i próbował sprzedać przechodniom swoje obrazki. Zawsze ze sobą miał skrzynkę drewnianą, na której było napisane, że jest niemową i prosi o datki.
Czasem zostawał w domu na cały dzień i tworzył swoje obrazki. Tu czuł się lepiej. Jego miejscem do pracy był stół, który stał przed oknem. Zanim zabrał się do pracy, patrzył długo w dal, paląc papierosa. Zwykle wypalał połowę papierosa. Zaciągał się dymem, później przez nos go wypuszczał.
Do malowania wykorzystywał praktycznie wszystko co się do tego nadawało. Były to między innymi obcięte kartoniki po papierosach czy słodyczach, bristol oraz szara czy biała tektura. Zanim rozpoczął malować farbami, to najpierw robił szkic ołówkiem.
Miał taki mały słoiczek z wodą, ale rzadko go używał do rozcieńczenia farby. Wolał użyć do tego własnej śliny. I nanosił dany kolor. Ślina była jednym z elementów utrwalenia kolorystki, stąd prawdopodobnie po tylu latach jego obrazki nadal nie płowieją.
Był pobożny, skromnie jadł i mieszkał. Miał jednego przyjaciela – psa. Ale ktoś go zabił. Kochał Łemkowszczyznę i malarstwo
Szacuje się, że w ciągu swego życia Nikifor namalował ponad czterdzieści tysięcy obrazków i nigdy się nie powtarzał.
Na tym polegała jego wielkość. Nikifor nigdy nie kopiował obrazków, malował z pamięci to, co widział podczas swojej wędrówki po Łemkowszczyźnie. Malował architekturę, krajobraz, cerkwie, kościoły, stacyjki, ulice miast czy stoki górskie. Lubił też tworzyć postacie świętych. Namalował z pamięci na przykład kościół w Grybowie czy cerkiew w Złockiem.
Często wstydzą się swego pochodzenia. Nie mówią po łemkowsku, nie chodzą do cerkwi, nie pielęgnują tradycji, nawet zrywają więzi rodzinne, żeby być akceptowanym.
Bardo kochał Łemkowszczyznę. Przesiedlano go trzy razy na Ziemie Odzyskane, a on za każdym razem wracał, pieszo, do swoich rodzinnych stron. On był wpisany w krajobraz krynicki. To była jego mała ojczyzna. Tu żył i tworzył swoje największe dzieła.
Często chodził do krynickiej cerkwi, nawet wtedy, kiedy była już zamieniona na kościół rzymskokatolicki. Był bardzo pobożny. Na swój sposób się modlił i kochał Pana Boga. Między innymi sam narysował sobie książeczkę do nabożeństwa. Nie zatracił swojej tożsamości.
W izbie miał taką dużą skrzynię, gdzie kiedyś przechowywano odzież. On tam chował też swoje prace. Od początku podchodził do nich z wielką pieczołowitością. Nie lubił się nimi dzielić, chciał, aby za każdy obrazek mu zapłacono.
To był czas, kiedy jeszcze jego twórczość nie była do końca traktowana poważnie przez ogół społeczeństwa, szczególnie przez Łemków. Ci, co na początku kupowali jego obrazki,robili to głównie z litości, aby go wesprzeć. Dostrzegli go natomiast Polacy. Popularność zyskał, kiedy jego talent odkryło małżeństwo państwa Banachów. Wtedy powstały pierwsze publikacje poświęcone Nikiforowi.
Jego matka była Łemką, ale ojciec Polakiem, jak się przypuszcza – jednym z artystów malarzy, którzy bywali w eleganckiej willi „Trzy Róże”, największym w tamtym czasie pensjonacie w Krynicy Zdroju. Jewdokia Drowniak była podobno głuchoniema i wykonywała dorywcze prace w domach dla wczasowiczów i kuracjuszy. A że Nikifor miał malarską fantazję, ojcostwo przypisywano prekursorowi polskiego impresjonizmu Aleksandrowi Gierymskiemu, który w latach 1893-1895, kiedy to urodził się krynicki prymitywista, przyjeżdżał do kurortu „koić nerwy”.
U nas w domu nie poruszano tego tematu. Nikt do końca nie wiedział, jak to naprawdę było, kto był jego ojcem, trudno więc mi się do tego odnieść. W domu opowiadano, że matka Nikifora była służącą, chodziła po domach na posługę. Była ponoć bardzo ładną kobietą, więc w końcu znęciła kogoś swoją urodą. I tak później urodził się Nikifor.
Matka wychowywała go samotnie, jak mówiono – od początku się go wstydziła, odpędzała od siebie, kiedy za nią biegał. Po jej śmierci długo prowadził skromne życie tułacze.
Od urodzenia miał wadę słuchu i wymowy (spowodowaną przyrośniętym językiem – red.), a że miał bełkotliwą mowę, to niewielu go rozumiało. Ja wręcz przeciwnie, wiedziałem co do mnie mówił. Rozmawialiśmy więc w języku łemkowskim.
O czym zazwyczaj rozmawialiście?
Nikifor nie był zbytnio komunikatywny. Siedział z nami w kuchni i zazwyczaj nic nie mówił. Czekał milcząco na posiłek, który podawała mu mama. Odpowiadał tylko, jak go ktoś o coś pytał. Typowy artysta, zamknięty w swoim świecie.
Nasze relacje były jednak bardzo przyjazne. Był spokojny i wrażliwy na pewne sytuacje. Bawiłem kiedyś w wózku roczną bratanicę. Po jej zaśnięciu poszedłem z kolegami pograć w piłkę, a ona niestety niebawem się obudziła i zaczęła płakać. Nikifor był w tym czasie w domu, zaczął ją kołysać i tak zajmował się nią do czasu mojego powrotu. Później biegał za mną ze swoją laską, wygrażając, jak mogłem zostawić tak małe dziecko same.
Wrogów strącał do piekła, siebie ubierał w ornat. Malował beskidzkie pejzaże, stacje kolejowe, miasta, cerkwie. Nikifor-Matejko
Czy ktoś go odwiedzał, miał znajomych?
Nie, był samotnikiem. Przez jakiś czas miał psa. Zabrał kundla z ulicy i nazwał go Hałko. Wychodził z nim na miasto. To był jego najbliższy przyjaciel. Bardzo przeżywał, kiedy pies zginął. Prawdopodobnie ktoś go zastrzelił.
Ikona pokazuje przebóstwiony świat. Matka Boska Częstochowska, najważniejszy obraz dla katolików w Polsce, jest klasyczną ikoną i pochodzi z Bizancjum.
Była też chwilowo kobieta w jego życiu. Miała na imię Irena, sprzątała ulice. Niestety lubiła sięgać po alkohol. Zdarzało się, że podczas swojej wizyty opróżniała Nikiforowi portfel. Były nerwy i kłótnie, ale jakoś ta znajomość ciągnęła się dalej.
Kiedyś powiedział nam, że miał siostrę, ale umarła z wychłodzenia. Jednak nikt już nie wnikał, jak to naprawdę było. Został na świecie sam i choć z trudem, to w końcu umiał się na nim odnaleźć.
Odnalazł się w malarstwie. Miał ponoć przekonanie, że jest wybitnym artystą, nawet stemplował swoje prace pieczecią z napisem: „Nikifor – Matejko”. Krążyły opowieści, że za młodu dwóch mężczyzn zabrało go do Krakowa na naukę malarstwa i wtedy widział obrazy Jana Matejki. Podobno jednak jego ułomności przeszkadzały w studiach, po dwóch latach samouk wrócił więc do Krynicy i choć nie wiadomo, czy ta opowieść jest prawdą, to namalował dwóch panów: jednego z Krakowa, drugiego ze Lwowa. Nie opowiadał o tym, nie opisywał, bo był analfabetą, co ukrywał, przepisując na obrazach znaki z drogowskazów czy szyldów. Realizował się w malowaniu, dzień w dzień, w tym samym miejscu, cierpliwie znosząc drwiny przechodniów i czekając na datki.
On nic innego nie potrafił. Bardzo cenił swoje rysunki. Był szczególnie dumny, kiedy dostał te pieczątki, prostokątną i okrągłą, i mógł nimi stemplować swoje prace.
Był bacznym obserwatorem życia publicznego i wyższe sfery mu imponowały. Podczas porannej toalety zawsze używał wody toaletowej. Pytałem go, dlaczego się tak mocno kropi. Odpowiedział, że panowie na deptaku tak pachną i on też musi być taki jak oni. Chciał zaistnieć jako osoba z tego samego świata. Mimo swojej biedy, starał się ubierać elegancko, w marynarkę, koszulę, krawat i oczywiście kapelusz. W ten sposób usiłował się dopasować do ówczesnej elity.
Kiedy popularność Nikifora rosła, zaczął się nim interesować artysta Marian Włosiński, zabrał Nikifora do swojego domu. Od tego czasu nasz kontakt z nim się urwał.
Przyznaję: za czasów wspólnego mieszkania nie docenialiśmy, że mamy kogoś takiego obok siebie. Jako młody chłopak nie rozumiałem sztuki i nie przywiązywałem do niej szczególnej wagi. Mieliśmy jakieś jego prace, ale nie wiem co się z nimi stało. Nie wiem, czy przypadkiem nie wylądowały w piecu, bo ostatecznie, po naszej kolejnej przeprowadzce, nie pozostała nam po nim żadna pamiątka. Potem się dopiero zreflektowałem, ale było już za późno. Tak to zwykle bywa , że docenia się po fakcie.
Nikifor mimo swojej wielkiej sławy nie zmienił sposobu życia, ale też gasł szybko w oczach. Był już wtedy bardzo schorowany. Za naszych czasów nie zrobiłby czegoś, co nie było po jego myśli, a wtedy już szedł biernie tam, gdzie go ciągnęli. Było mu już obojętnie.
Jako Łemko musi pan jednak czuć dumę, że ktoś tak wybitny wywodzi się ze społeczności łemkowskiej.
Czuję wielką radość i dumę, że miałem okazję obcować z nim na co dzień. Niewielu miało taką szansę w życiu. Kiedyś Łemków traktowano jako niższą kastę, gorszych ludzi. Stworzył to system. A po wysiedleniach zatraciliśmy naszą wartość i tożsamość.
Nikifor przyczynił się do tego, że teraz patrzy się na nas inaczej. Zostaliśmy zauważeni. On ubogacił naszą kulturę łemkowską i przywrócił nam godność. Został uznany jako wielki. Pokazał tym samym, że Łemkowszczyzna była wielka.
– rozmawiała Monika Chrobak, dziennikarka Polskiego Radia
Na krynickim deptaku stoi pomnik Nikifora, przedstawiający go z pędzlem w ręku, siedzącego na murku – dokładnie w takiej pozie, jak to czynił za życia. Malarz – prymitywista ma też pomnik we Lwowie, w pobliżu kościoła dominikanów. Pierwszym albumem Grupy Skifflowej No To Co, polskiego zespołu muzycznego, był wydany w 1968 roku „Nikifor”, z piosenką o tym samym tytule. Reżyser Krzysztof Krauze poświęcił malarzowi w 2004 roku film fabularny „Mój Nikifor”, w którym tytułową postać zagrała Krystyna Feldman. Powstał także wiersz „Nikifor”, pióra Janusza Szubera, wydany w tomiku „Powiedzieć. Cokolwiek z 2011”.
Nikifor, a właściwie Epifaniusz Drowniak, urodził się 21 maja 1895 roku. Przyjmuje się, że był synem nieznanego z nazwiska Polaka, malarza goszczącego w Krynicy Zdroju. Plotkowano, że był nim Aleksander Gierymski albo dość zamożny amator malarstwa, który w Krynicy spędzał czas przy płótnie, w przerwach podrywając służki.
Mama Nikifora, Jewdokia Drowniak, była ubogą, głuchoniemą Łemką i zarabiała wykonując proste prace w pensjonatach, m.in. nosząc wodę. Syn był do niej bardzo przywiązany i po śmierci Jewdokii w czasie I wojny światowej, tułał się, przygarniany przez różne osoby. Wtedy zaczął malować pierwsze obrazki: pejzaże z cerkwiami i stacyjkami kolejowymi, urzędy, fabryki, i wille, ludzi.
Malarz również był nędzarzem, bez jakiegokolwiek wykształcenia, zawodu, a nawet domu. Nie potrafił się dobrze wysławiać, czego powodem był zapewne brak słownego kontaktu z matką. Miał zresztą poważną wadę wymowy (gdy w latach 50. zabrano go do laryngologa okazało się, że ma przyrośnięty język), słaby wzrok i był niskiego wzrostu, więc w Krynicy był wyrzutkiem – uważano go za przygłupiego dziwaka i niemowę. Nosił zresztą ilustrowany list żebraczy wskazujący, że nie mówi i proszący „o kawałek płótna czy też jedzenie czy pieniądze”, w zamian za prace oferowane „bardzo tanio, aby tylko żyć”.
Był więc samotnikiem, któremu towarzyszył tylko pies. Zamiast po imieniu, wszyscy mówili na niego Nikifor – nie wiadomo, kto ów przydomek wymyślił, ale pochodzi od greckiego imienia oznaczającego „niosącego zwycięstwo”. Jego autoportrety nie pokazują prawdziwego Nikifora, tylko eleganckiego mężczyznę w garniturze, urzędnika, biskupa w szatach liturgicznych czy wręcz świętego w ikonostasie. Wrogom wymierzał na obrazach sprawiedliwość, malując ich, jak cierpią męki piekielne. A gdy ktoś mu pomagał, traktował to jako coś równie oczywistego, jak doświadczane krzywdy od ludzi i skoro przysługi uznawał za na naturalne, potrafił się ich domagać więcej.
W latach 30. jego obrazy docenił ukraiński artysta Roman Turyn i w 1938 roku zorganizował wystawę jego prac we Lwowie. Pierwsza polska publikacja na temat Nikifora ukazała się w tym samym roku w czasopiśmie „Arkady” nr 3, a napisał Jerzy Wolff, który kupił dużą kolekcję dzieł malarza.
W 1947 roku Nikifora jako Łemka wysiedlono na Ziemie Odzyskane w ramach akcji „Wisła”. W sumie wysiedlano go trzy razy, także jako rzekomego szpiega czy żebraka, ale za każdym razem wracał pieszo do Krynicy Zdroju. Po trzecim powrocie pozwolono mu pozostać – wstawił się za nim ówczesny burmistrz i naczelny lekarz uzdrowiska Juliusz Zawadowski.
Pod koniec lat 40. Nikiforem zainteresowali się historycy i zarazem mecenasi sztuki Ella i Andrzej Banachowie. Przez 10 lat organizowali wystawy jego prac w Europie Zachodniej, ale też m.in. w izraelskiej Hajfie czy w Chicago, sprawując też opiekę nad malarzem. Wielkim przełomem w karierze Nikifora była indywidualna wystawa prac prymitywisty w Paryżu w kwietniu 1959 r. Po niej nastąpiły kolejne ekspozycje na świecie, choć Nikifor żył nadal w nędzy, co jego mecenasom wręcz zarzucano.
Sam Nikifor też co jakiś czas podróżował. Zbierał na bilet i jechał pociągiem do Tarnowa, Krakowa lub Warszawy, szkicując ołówkiem widziane po drodze dworce, ratusze, kościoły. W 1962 roku miał wyjechać na wystawę swych prac w Bułgarii i okazało się, że nie ma żadnych dokumentów. Na wniosek szefa Miejskiej Rady Narodowej w Krynicy Stefana Półchłopka sąd w Muszynie o określił więc nowe personalia malarza uznając, że jest to… Nikifor Krynicki. Pozbawiono go więc niewygodnego wówczas łemkowskiego pochodzenia, a Urząd Stanu Cywilnego w Krynicy wystawił mu akt urodzenia na 1 stycznia 1985 roku, wpisując za rodziców Jana i Ksienię. Wtedy 72-letni malarz otrzymał pierwszy w życiu dowód osobisty.
Wymyślone dane wzbudziły rzecz jasna oburzenie Łemków, którzy zaczęli szukać w księgach kościelnych dowodu na tożsamość artysty. I znaleźli: Epifaniusz Drowniak urodzony 21 maja 1895 roku przez matkę Jewdokię, ojciec nieznany. Podjęli starania o przywrócenie Nikiforowi nazwiska i pochodzenia. Jednak dopiero w 2003 roku Sąd Rejonowy w Muszynie, na wniosek Zjednoczenia Łemków, unieważnił akt urodzenia z 1962 roku i uznał prawdziwe personalia artysty.
Ostatnie osiem lat życia malarza to czas sławy i lepszego życia dzięki opiece krynickiego malarza Mariana Włosińskiego. Zapewnił mu dom, opiekę lekarską i udostępnił własną pracownię w Starym Domu Zdrojowym. Przyczynił się do zorganizowania w 1967 roku największej wystawy prac malarza w warszawskiej „Zachęcie”, a po śmierci artysty zadbał o tysiące prac, jakie po nim zostały, i o godziwe miejsce w historii sztuki dla „Matejki z Krynicy”. Ta niezwykła historia i koniec życia Nikifora są lepiej znane właśnie dzięki filmowi Krzysztofa Krauzego „Mój Nikifor”.
Malarz zmarł 1968 r. w sanatorium w Foluszu koło Jasła. został pochowany na Starym Cmentarzu w Krynicy-Zdroju. Na jego grobie do polskiego napisu „Nikifor Krynicki” dodano po latach łemkowski: „Никифор Єпіфан Дровняк” („Nikifor Epifan Drowniak”). Jego nagrobek wykonał rzeźbiarz Bolesław Chromy. Od 1995 roku w Krynicy Zdroju działa Muzeum Nikifora – Galeria Sztuki „Romanówka”, oddział Muzeum Okręgowego w Nowym Sączu.
Zdjęcie główne: Był nauczony żebractwa, więc chodził po domach, prosząc o jedzenie. Czasem się denerwował, że dostaje albo makaron, albo kapustę. Zdjęcie: Krynica po 1963. Fotoreportaż o Nikiforze, artysta przed Starym Domem Zdrojowym w centrum deptaka. Fot. Muzeum Narodowe w Warszawie/PAP/Wiesław Prażuch