Żal do Legii, spuchnięty palec i rola jokera. Zapomniane początki kariery Roberta Lewandowskiego
piątek,5 października 2018
Udostępnij:
W 2008 roku jednym z najsłynniejszych polskich zawodników był Robert, a z orzełkiem na piersi grał Lewandowski. Z tym, że żaden z nich nie miał nic wspólnego z obecnym kapitanem futbolowej reprezentacji. Po torach Formuły 1 ścigał się Robert Kubica, a reprezentantem był obecny trener Zagłębia Lubin – Mariusz Lewandowski. 19-letniego Roberta Lewandowskiego, napastnika Znicza Pruszków, kojarzyli jedynie obserwatorzy futbolowej drugiej ligi.
Minęło 10 lat i podczas transmitowanego przez TVP meczu z Portugalią - w najbliższy czwartek po godz. 20:30 - napastnik Bayernu Monachium wejdzie do najściślejszej elity reprezentacji Polski. Będzie jednym z czterech piłkarzy, którzy zagrali w niej sto razy. Do tej pory na tej krótkiej liście byli tylko Grzegorz Lato, Michał Żewłakow i Jakub Błaszczykowski.
Dziś kibice nie wyobrażają sobie polskiej piłki bez Roberta Lewandowskiego. 30-letni napastnik uchodzi za jednego z najlepszych na świecie i seryjnie strzela gole dla Bayernu Monachium w Bundeslidze i Lidze Mistrzów. Choć nie błyszczał na ostatnim mundialu, to nie wolno zapominać, że to on swoimi trafieniami wprowadził naszą reprezentację na mistrzostwa świata w Rosji.
Jak to możliwe, że piłkarze grający na co dzień w najlepszych europejskich klubach, mający za sobą setki udanych meczów, dziesiątki strzelonych bramek i asyst, nagle stają się bezradni?
Wiosną 2008 roku Polska żyła przygotowaniami kadry do Euro w Austrii i Szwajcarii, które miały być pierwszymi w historii mistrzostwami Europy z udziałem naszej drużyny. W medialnych raportach o tym, jak grali kadrowicze, mogliśmy przeczytać już m.in. o Jakubie Błaszczykowskim, czy Łukaszu Piszczku, ale nazwiska Roberta Lewandowskiego rzecz jasna jeszcze tam nie było. Choć w notatnikach piłkarskich skautów, czyli osób, które obserwują młodych graczy w niższych ligach, pojawiał się coraz częściej...
I nie można się dziwić. Sezon wcześniej awansował ze Zniczem z trzeciej do drugiej ligi i został przy okazji królem strzelców jednej z czterech trzecioligowych grup, z dorobkiem 15 bramek. Ambitny beniaminek (tak określa się zespół, który dopiero co awansował do wyższej klasy) radził sobie na zapleczu Ekstraklasy nadspodziewanie dobrze, w czym pomagały bramki "Lewego".
Dość powiedzieć, że w maju, po serii zwycięstw, Znicz był wiceliderem tabeli z bardzo realnymi szansami na kolejny awans. Przed nim była tylko Lechia Gdańsk, a za nim takie firmy, jak Śląsk Wrocław, Polonia Warszawa, Arka Gdynia, czy Wisła Płock.
Tuż po długim weekendzie majowym do Pruszkowa przyjechał jeden z kandydatów do awansu, czyli bogata stołeczna Polonia, której właścicielem był wówczas potentat w branży budowlanej, Józef Wojciechowski, prezes JW Construction. W bramce tamtej drużyny stał sam Radosław Majdan, uczestnik MŚ 2002, a dziś ceniony ekspert piłkarski i celebryta.
Na oczach „Franza”
Pruszkowianie zagrali doskonały mecz i wygrali 3:2. Dwa gole i asystę zaliczył wtedy Lewandowski, a wszystko działo się na oczach Franciszka Smudy – wtedy szkoleniowca walczącego o europejskie puchary Lecha Poznań (poza zasięgiem wszystkich była wtedy Wisła Kraków, która mistrzostwo zdobyła ze sporą przewagą w tabeli).
Tygodnik TVPPolub nas
Popularny „Franz”, który przyjechał oglądać właśnie „Lewego”, był po ostatnim gwizdku mało dyplomatyczny. – Która z drużyn powinna zagrać w ekstraklasie? Żadna – wypalił w swoim stylu. Ale zapewne gra Lewandowskiego, który miał już na koncie 19 trafień, zapadła mu wtedy w pamięć.
Z kolei trener Znicza Jacek Grembocki starał się zdejmować presję z młodego napastnika. – Robert jest na razie materiałem na dobrego piłkarza, ale Znicz to nie tylko Lewandowski – przekonywał w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”. A zwycięska passa jego chłopców trwała w najlepsze.
Znicz wygrał w Opolu z Odrą po golu Roberta, potem pokonał u siebie 3:0 Motor Lublin, a 19-latek zaliczył kolejne trafienie. Tym razem na oczach innego znanego trenera. Bo do Pruszkowa pofatygował się szkoleniowiec Legii Warszawa Jan Urban. Oczywiście tylko po to, aby obejrzeć lidera klasyfikacji strzelców.
Coraz droższy
Z tygodnia na tydzień cena za Lewandowskiego - kupionego przez Znicz za 5 tys. złotych - rosła. Mówiło się o 500 tys. zł, potem o 800 tys., a w czerwcu był to już milion złotych. Młody napastnik znalazł się w kręgu zainteresowań Łódzkiego Klubu Sportowego, Wisły Kraków, Cracovii, Legii, czy Lecha. – To chłopak o ogromnym potencjale – zachwalał go prezes Kolejorza Andrzej Kadziński. A trener Czesław Michniewicz, który rok wcześniej sięgnął z Zagłębiem Lubin po tytuł, a w tamtym czasie pracował jak ekspert piłkarski, zdradził, że już w 2007 roku słyszał o „Lewym”, a skauci klubu go obserwowali.
Robert Lewandowski i Lionel Messi. Mecz Ligi Mistrzów FC Barcelona kontra Bayern Monachium w maju 2015 roku. Fot. REUTERS/Gustau Nacarino
Wielkimi krokami zbliżał się jednak pierwszy ważny mecz w karierze Roberta Lewandowskiego, czyli starcie na szczycie II ligi w Gdańsku z Lechią. Prawdopodobnie to wtedy pierwszy raz jego grę mogła zobaczyć cała Polska, bo spotkanie transmitowano w TVP Info.
Dwóch liderów
W mediach określano je pojedynkiem dwóch liderów swoich drużyn: Lewandowskiego i Pawła Buzały. Ten ostatni miał wtedy 22 lata, z czasem stał się jednym z najbardziej znanych graczy Lechii, w której rozegrał 139 spotkań, ale nie osiągnął większych sukcesów. Dziś już nie gra profesjonalnie.
Ale w maju 2008 roku to po faulu na nim sędzia podyktował rzut karny dla gospodarzy i to gdańszczanie cieszyli się z wygranej 1:0 i awansu do ekstraklasy.
Trzeba jednak podkreślić, że przez długie minuty lepsze wrażenie sprawiali goście. I choć Lewandowski tym razem nie cieszył się z gola, to znów wiele się o nim mówiło. – Przed przerwą na boisku był jeden piłkarz i 21 zawodników – rozpływał się nad jego grą Bogusław Kaczmarek, asystent ówczesnego selekcjonera, Holendra Leo Beenhakkera. Cena za Lewandowskiego wynosiła już 1,5 mln zł.
Wielki zawód
Znicz wciąż miał wszystko w swoich rękach i zajmował drugie, premiowane awansem miejsce. Kropkę nad „i” miał postawić u siebie w meczu z Wartą Poznań, ale skończyło się tylko remisem, a Lewandowski nie trafił do siatki. Tydzień później dopełnił się niestety dramat pruszkowian. Remis w Bielsku-Białej wystarczyłby do awansu, ale Znicz przegrał 0:1 z Podbeskidziem po rzucie karnym w samej końcówce meczu, a po spotkaniu goście oskarżali organizatorów o sabotaż, bo ktoś miał rozlać w ich szatni detergenty.
Wyniki innych spotkań tak się ułożyły, że zespół spadł na dopiero piąte miejsce. „Lewy” musiał przełknąć gorzką pigułkę, choć dla niego, właśnie rozpoczynała się wielka kariera.
Prezes Znicza Marek Śliwiński nie ukrywał, że telefony w klubie się urywały, a kolejne kluby z ekstraklasy pytały o Roberta. Dziennikarze przypominali zaś, że najprawdopodobniej zostanie pobity transferowy rekord II ligi. W 2005 roku Marcina Klatta Legia Warszawa kupiła z Kujawiaka Włocławek za 300 tys. euro (zdobył z Legią mistrzostwo Polski, choć grał niewiele).
Płacić, czy nie?
Gorączką wokół Roberta rosła, choć byli i tacy, którzy starali się wylewać kubeł zimnej wody na rozgrzane głowy działaczy i przypominali, że Lewandowski to wielka niewiadoma, bo jeszcze nie grał w ekstraklasie. – Półtora miliona złotych lepiej wydać na dobrego zawodnika z pierwszoligowym doświadczeniem – przekonywał Tadeusz Fajfer, dyrektor Groclinu Grodzisk Wlkp.
Jedno szybko stało się pewne: „Lewy” nie trafi do Legii. Wicemistrz kraju kupił bowiem Hiszpana Mikela Arruabarrenę z drugoligowej Teneryfy za 200 tys. euro. A, że w klubie byli jeszcze Takesure Chinyama z Zimbabwe i Bartłomiej Grzelak, „Lewy” musiałby być dopiero czwartym napastnikiem.
Uraz do Legii
Sam piłkarz też nie bardzo widział siebie przy Łazienkowskiej, gdzie podziękowano mu, gdy był jeszcze juniorem. – Już raz byłem w Legii i niezbyt miło wspominam ten pobyt. Mam pewien uraz do tego klubu – tłumaczył kilka dni później w rozmowie z „PS”. A historia pokazała, że Arruabarrena kariery nad Wisłą nie zrobił. Rozegrał ledwie sześć ligowych meczów w Legii i nie zdobył w nich ani jednej bramki. Po pół roku wyjechał z Polski.
Robert Lewandowski w 2008 roku na jednym z pierwszych treningów w Lechu. Fot. PAP/Adam Ciereszko)
W czerwcu kibice żyli mistrzostwami Europy. Niestety musieli oglądać, jak nasza reprezentacja zbiera baty, bo na Euro 2008 przegrała z Niemcami i Chorwacją i zremisowała z Austrią. W kraju trwała z kolei transferowa gorączka. Ostatecznie królem polowania okazał się Lech, czwarty zespół ekstraklasy, który za młodego Lewandowskiego zapłacił 1,3 mln zł i zaproponował mu zarobki rzędu 200 tys. zł rocznie.
– Tutaj są idealne warunki do rozwoju – komplementował nowego pracodawcę Lewandowski. I podkreślał, że zespół jest bardzo perspektywiczny, ale on sam nie wybiega daleko w przyszłość, bo „wszystko trzeba w życiu osiągać stopniowo”.
Czarodziej z Pruszkowa
Można powiedzieć, że wszystko w Poznaniu udawało się Robertowi jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Już w sparingach pokazał się z dobrej strony, ale co innego mecz o stawkę. Pierwszym takim, zarazem debiutem Lewandowskiego w europejskich pucharach, było starcie I rundy eliminacji Pucharu UEFA w dalekim Baku, z azerskim Chazarem Lenkoran.
Robert wszedł na boisko po przerwie i po półgodzinie gry rozegrał znakomitą akcję ze Sławomirem Peszką, po której zdobył zwycięską bramkę na 1:0. Debiut marzenie, a z o 3 lata starszym Peszką, który również przed sezonem przyszedł do Lecha (z płockiej Wisły), „Lewy” przyjaźni się do dziś. Peszko był nawet świadkiem na jego ślubie.
Objawienie ligi?
– Miałem nosa, że na niego postawiłem – chwalił Lewandowskiego po azerskim spotkaniu trener Smuda. A były selekcjoner reprezentacji Polski Wojciech Łazarek dodawał, że piłkarz może być objawieniem ligi. – Od niego tylko zależy, czy wykorzysta swój potencjał – przestrzegał. Sam „Lewy” mówił nieśmiało, że dopiero się rozkręca i trzeba poczekać, aż zupełnie zaskoczy.
Wszyscy czekali na start ekstraklasy i debiut Roberta w najwyższej klasie rozgrywkowej. Ale inauguracja nieoczekiwanie została przesunięta. Nad ekstraklasą wisiał wciąż cień afery korupcyjnej sprzed kilku lat.
Ligowy kabaret
Latem 2008 roku posypało się mnóstwo kar dla klubów za korupcję, te zaczęły się odwoływać i tak naprawdę nikt nie wiedział, kto zagra wśród najlepszych i czy przypadkiem ligi nie będzie trzeba powiększać. To spowodowało, że z tygodnia na tydzień start zmagań przesuwano, a stanęło w końcu na tym, że Zagłębie Sosnowiec, Zagłębie Lubin i Koronę Kielce zdegradowano o jedną klasę, a skład ekstraklasy uzupełnili drugoligowcy (Znicz się nie załapał).
Selekcjoner Leo Beenhakker, Robert Lewandowski i Szymon Pawłowski na zgrupowaniu ligowców we Wronkach w 2008 roku. Fot. PAP/Adam Ciereszko)
Liga ruszyła w końcu w sierpniu, a Lech podejmował u siebie niżej notowany GKS Bełchatów. Robert Lewandowski pojawił się na boisku po godzinie gry i ledwie cztery minuty później trafił na 2:1 dla Kolejorza. Kolejny debiut i kolejny gol! Nie można było lepiej przywitać się z kibicami i ekstraklasą. – Twardo stąpam po ziemi i na razie chcę wywalczyć miejsce w podstawowym składzie – powtarzał. I choć on zaprezentował się dobrze, to jego koledzy trochę gorzej, a Lech nieoczekiwanie przegrał 2:3
Kibice nie rozpamiętywali długo tej porażki, bo w dalekim Pekinie zaczynały się właśnie igrzyska olimpijskie, gdzie bohaterami mieli się stać m.in. kulomiot Tomasz Majewski i gimnastyk Leszek Blanik.
Jako, że o Robercie Lewandowskim było coraz głośniej, oczy na niego zwrócił selekcjoner Leo Beenhakker, który nieoczekiwanie pozostał na stanowisku po przegranych mistrzostwach Europy, ale był coraz bardziej „grillowany” przez część działaczy PZPN i innych trenerów, m.in. Antoniego Piechniczka, z którym toczył niemal otwartą wojnę.
Spuchnięty palec
Wiadomo było, że kadra zostanie odmłodzona. Holenderski szkoleniowiec postanowił zorganizować we Wronkach zgrupowanie dla młodych ligowców. Wśród zaproszonych piłkarzy był Lewandowski. Selekcjoner przewidywał go do gry w sparingu z izraelskim zespołem do lat 23 Maccabi Hajfa, ale niestety ktoś nadepnął zawodnikowi mocno na palec, ten był opuchnięty i ostatecznie Robert nie zagrał.
Robert Lewandowski zadebiutował w kadrze 10 lat temu w meczu z San Marino. Fot. PAP/Adam Hawałej
Tymczasem obecny kapitan kadry spełnił kolejny cel. W II rundzie eliminacji Pucharu UEFA wyszedł w końcu w pierwszym składzie na mecz z Grasshoppers Zurych, czyli szwajcarskimi „Konikami Polnymi”. Zdobył wtedy dwa gole, a Lech rozgromił gości 6:0, co było najwyższą porażką rywali w pucharach.
Pierwsze powołanie
Wielkimi krokami zbliżał się wrzesień i początek eliminacji MŚ 2010 w RPA. Polska zaczynała je spotkaniem ze Słowenią we Wrocławiu, aby potem pojechać do San Marino. Leo Beenhakker powołał pięciu graczy Lecha, w tym po raz pierwszy Lewandowskiego, o którym mówiło się coraz więcej, choć oczywiście w mediach królowali bardziej doświadczeni gracze, tacy jak Paweł Brożek, Łukasz Piszczek, Mariusz Lewandowski, czy Jakub Błaszczykowski.
Powołanie młodego „Lewego”, który dopiero co trafił do ekstraklasy nie uszło jednak uwadze mediów, a dziennikarze pisali, że zawodnik może wejść na boisko już przeciw Słowenii.
I niewiele do tego brakowało. Niestety w upalnym Wrocławiu utrzymywał się remis 1:1 i gdy na kwadrans przed końcem selekcjoner chciał wprowadzić napastnika, postawił na doświadczonego Marka Saganowskiego, bo obawiał się, że Lewandowski może nie udźwignąć presji. Wynik się już nie zmienił.
Po stracie punktów na własnym terenie atmosfera wokół kadry gęstniała, widać było, że to już nie jest zespół, który w wielkim stylu awansował na ME. Kolejnym rywalem było maleńkie San Marino, któremu – według ekspertów – mieliśmy bez problemu wbić kilka goli.
Joker selekcjonera
Starcie z outsiderem przypominało jednak drogę przez mękę. Gospodarze już po kilku minutach powinni sensacyjnie prowadzić, ale nie wykorzystali rzutu karnego. Przed przerwą honor biało-czerwonych uratował ulubieniec trenera, Euzebiusz Smolarek, ale 1:0 jeszcze o niczym nie przesądzało. Od czego był jednak Lewandowski - jak się okazało młody joker w talii Leo Beenhakkera.
20-latek wszedł na boisko po godzinie gry i już po siedmiu minutach trafił do siatki na 2:0. Kolejny debiut i kolejny gol! Jak zamierzchłe to były czasy niech świadczy fakt, że po murawie biegali z nim m.in. Mariusz Jop, Grzegorz Wojtkowiak, Marcin Kowalczyk, czy Brazylijczyk Roger.
Wymarzony debiut
Wymęczona wygrana stała się faktem, a „Lewy” znów był na ustach całej Polski, choć zaledwie kilka tygodni wcześniej kopał piłkę w drugiej lidze. Piłkarz po meczu nie wymienił się z nikim koszulką. – To mój debiut, chciałem zostawić ją na pamiątkę – mówił. Jeszcze w 2008 roku wchodził z ławki w spotkaniach kadry z Czechami w Chorzowie, Słowacją w Bratysławie i Irlandią w Dublinie. W tym ostatnim strzelił drugiego gola w kadrze. A jego kariera przyspieszała. Dwa lata później grał już w Borussii Dortmund, a w 2014 przeniósł się do Bayernu Monachium, który reprezentuje do dziś.
Za kilka dni założy już po raz setny koszulkę z orłem na piersi i stanie przed szansą zdobycia 56. gola dla Polski. Czy uda się mu to w starciu z Portugalią, a potem w rewanżu z Włochami? Ta historia wciąż trwa.
- Piotr Wilczarek
Pisząc tekst korzystałem z rocznika 2008 „Przeglądu Sportowego”
Zdjęcie główne: Robert Lewandowski w październiku 2008. Mecz piłkarskiej Ekstraklasy Lech Poznań - Odra Wodzisław. Fot. PAP/Adam Ciereszko