Co rok – monografia, co dwa – kolejna córka. Kiedy znalazł czas na politykę?
piątek,
23 listopada 2018
Erudyta, historyk, akademik. W gimnazjach i na studiach w Kongresówce prymus, matura ze złotym medalem, nawet jednoroczną służbę wojskową odbył jak się należy. Ale na wojnę japońską nie chciał już iść: najpierw symulował anewryzm serca, ale gdy po bitwie pod Cuszimą koszarowi kardiolodzy stali się jakby bardziej surowi, nie było innego wyjścia, przyszło czmychnąć z Warszawy do Krakowa i rozpoczynać od nowa karierę akademicką.
Urodzony w roku 1880 Władysław Konopczyński był tytanem pracy: czternaście języków obcych, w tym, bagatela, holenderski i szwedzki, kwerendy we wszystkich najważniejszych zbiorach Europy, czym zasłużył sobie na przydomek „archiwożerca”. Co rok – monografia, co dwa – kolejna córka. „Powściągnijcie raz tę swoją niewyczerpaną inicjatywę” – grzmiał w latach 30. kolega po fachu Bolesław Ulanowski, na szczęście mając na myśli dorobek naukowy, nie rodzinny.
Rzeczywiście, przeciętnemu studentowi historii nie starczy dziś pięciu lat, żeby zapoznać się z dorobkiem Konopczyńskiego, na który składa się, prócz dzieła życia („Konfederacja Barska”), kilkadziesiąt monografii, drugie tyle wydań źródłowych i klucz do żywotów polskich – Polski Słownik Biograficzny, którego był inicjatorem i przez lata najważniejszym autorem.
Jako pierwszy dostrzegł społeczno-polityczne zjawisko jakim jest Polonia amerykańska.
zobacz więcej
Maniera, w jakiej robiono zdjęcia przed stu laty czyni krzywdę naszym wyobrażeniom o ich bohaterach: wszyscy bez wyjątku są na nich sztywni, poważni i w melonikach; również Konopczyński, niewysoki, więc nadrabiający marsem i godnością.
A przecież był to facecjonista traktujący bohaterów swojej monografii bez szczypty namaszczenia („Kończę powoli Jasia Kazia” – podsumowuje w swoim dzienniku trudy nad biografią Jana Kazimierza), uwielbiający przysolić im również w druku („August III Sas z ładnego pulchnego młodzieńca zrobił się ciężką bryłą mięsa i tłuszczu”).
Z lekka intrygant, filut, zawołany myśliwy i ogrodnik, sprawdzający prace seminaryjne swoich doktorantów podczas podchodzenia kuropatw, czego błotniste ślady znajdowali potem na marginesach.
Kiedy znalazł w tym wszystkim czas na politykowanie? Znalazł. Z całym swoim temperamentem zaangażował się w działalność tajnej Ligi Narodowej: od 1917 był jej komisarzem na Kraków, jeździł w lecie 1918 do Wiednia i Pragi na tajne konferencje z czeskimi i chorwackimi narodowcami radząc, jak by tu kulturalnie pochować Nieboszczkę Austryję.
Mnożył w zapiskach znaki diakrytyczne („Pod drodze kawa. Cóż za kawa! Lura z kawałeczkiem postnej sacharyny. (…) O drugiej konferencja u Skarbka, o trzeciej – znów. Przyszli (…) Klofáč, Soukup, Sis, Šámal, Korošec i Pribićević” – zapisuje w środę 17 lipca 1918) i sarka przy każdej okazji na socyalistów („Wyjątkowo nie spotykałem w tym roku [na kartach dziennika – ws] Nowego Roku. Bo i cóż bym napisał, chyba »śmierć PPS«” – 2 stycznia 1919).
Socyaliści socyalistami, a Polska – Polską. Na wiadomość o oblężeniu Lwowa w listopadzie 1918 r. rzuca wszystko i – z dość wątłym mandatem Polskiej Komisji Likwidacyjnej, powołanej ad hoc w Krakowie – rusza przez trzy fronty w kierunku kwatery głównej aliantów na Froncie Salonickim. Patrząc w linii prostej, do Skopje i Belgradu dalej niż do Paryża, ale „żelazna kurtyna” austro-węgierska wydaje się, w cztery dni po zawieszeniu broni, bardziej skorodowana niż pruska.
Przez Bohumin, Wiedeń, Budapeszt, Szabadkę/Suboticę, przed dwie rewolucje i wykreślane czerwoną sztabową kredką w powietrzu granice Czechosłowacji – na południe. Pociągiem, powozem, holownikiem, ciągnącym w dół Dunaju.
Jego broszurę przeczytał młody Józef Piłsudski tuż po powrocie do Wilna z zesłania na Syberię.
zobacz więcej
A4
W spustoszonym przez oblężenie, głód i czerwonkę Belgradzie czeka prof. Konopczyński przez dwa tygodnie na generałów Franchet d’Esperey i Henrysa. Żeby nie tracić czasu opanowuje język serbski, organizuje ad hoc pierwsze polskie przedstawicielstwo quasi-dyplomatyczne, adoruje uroczą mandolinistkę i kończy biografię Michała Korybuta Wiśnowieckiego.
Lwów ocalał, niekoniecznie dzięki gen. Henrysowi, ale nawiązane z francuskimi sztabowcami kontakty bardzo przydały się profesorowi, kiedy w rok później trafił w składzie delegacji polskiej na negocjacje pokojowe w Wersalu. Na Uniwersytecie Jagiellońskim wykładał jeszcze przez trzydzieści lat. Wyrzuciła go stamtąd dopiero w 1948 roku towarzyszka wiceminister Eugenia Krassowska.
Zmarł cztery lata później w Młynniku koło Ojcowa.
– Wojciech Stanisławski