Cywilizacja

Wstaje po to tylko, by znaleźć się w piekle. Wśród naostrzonych noży

Jest pierwszą po Margaret Thatcher kobietą, która wprowadziła się na Downing Street 10, siłą rzeczy więc porównywanie obu pań jest kuszące. Od samego początku gdzieś w tle kryło się pytanie, czy Theresa May, która objęła urząd 25 lat po odejściu swej wielkiej poprzedniczki, ma zadatki na „żelazną damę”.

Zamęt i nieoczekiwane zwroty akcji. Z Unii Europejskiej najtrudniej jest wyjść

Dla przeciwników brexitu, których pieniędzmi szczodrze zasila George Soros, nowe referendum to ostatnia nadzieja.

zobacz więcej
„Theresa May nie jest kimś, kto z rozkoszą wpada w sidła władzy. Nie zdarza się, by iście po królewsku, jak Cameron, snuła się z towarzystwem po Chequers (wiejska rezydencja brytyjskich premierów – red.). Weekendy spędza w domu, wertując książki kucharskie z Philipem, chodzi do kościoła. Podczas wystąpień publicznych ta najbardziej zdumiewająca wśród współczesnych kobiet nie kryguje się jak Tony Blair. Nie jest młoda, choruje na cukrzycę, mogłaby być dyrektorem gdzieś w City i wieść miłe, spokojne życie. Każdego ranka wstaje po to tylko, by znaleźć się w piekle. Po co jej to?”

Tak życie pani premier parę dni temu opisywała, nie bez uznania i nuty sympatii, dziennikarka „Timesa”. Nie była jedyna. Uzgodnienie projektu umowy brexitowej – i to w chwili, gdy coraz poważniej brano pod uwagę ewentualność „no deal”, czyli jednostronnego wyjścia z Unii Europejskiej, bez ustalenia zasad – sprawiło, że w mediach sypnęły się podsumowania poczynań pani premier. Jak również, oczywiście, jej samej – szczególnie tych cech, które sprawiły, że zdołała pokonać trudności i doprowadzić do zawarcia umowy w naprawdę niesprzyjających warunkach.

Do przyjęcia dla wszystkich

Theresa May musiała bowiem – i nadal musi – stawić czoła nie tylko przeciwnikom z innych partii, ale przede wszystkim w swej własnej. Musi nieustannie lawirować wśród frakcji i działaczy Partii Konserwatywnej, między zwolennikami i przeciwnikami brexitu – w wersji radykalnej i umiarkowanej. Musi postępować tak, by nie zrazić unionistycznych deputowanych z Irlandii Północnej, bo to mogłoby oznaczać upadek rządu. Musi znosić krytykę, która w stosunku do polityka jest oczywista, ale z drugiej strony wobec niej przekracza czasem granice dobrych obyczajów.
Królowa Elżbieta II przyjmuje w lipcu 2016 roku nową premier Theresę May na inauguracyjnej audiencji w pałacu Buckingham. Fot. Reuters/Dominic Lipinski
Nie przypadkiem wielokrotnie obrazowo pisano, że Theresa May otoczona jest ludźmi z naostrzonymi nożami, którzy tylko czekają na moment, gdy będą mogli zatopić ich ostrza w jej ciele.

Gdy ostatnio kłopoty we własnej partii zaczęła mieć Angela Merkel, ktoś trafnie zauważył, że pani kanclerz doświadcza tego, z czym jej brytyjska koleżanka obeznana jest jak mało kto.

Po raz pierwszy pani May stała się bohaterką mediów latem 2016 roku, gdy na czele rządu zajęła miejsce Davida Camerona. Wówczas koncentrowano się na jej osobistych przymiotach, zastanawiając się, jak sobie poradzi w arcytrudnej sytuacji.

Nie była osobą nieznaną, bo choć przez sześć lat zajmowała ważne stanowisko ministra spraw wewnętrznych, to nie była pierwszoplanowym kandydatem na szefa rządu. Chętnych i ambitnych nie brakowało, poczynając od Borisa Johnsona, jednego z przywódców obozu brexitowego. W dodatku z chwilą, gdy David Cameron podał się do dymisji, dominowało przekonanie, że nowy premier może, a nawet powinien wywodzić się spośród zwolenników brexitu, by mógł realizować to, za czym się opowiedział.

Bez dopłat, pestycydów i z poszanowaniem środowiska. Czy brexit pomoże rolnikom?

Największymi beneficjentami unijnych dopłat są wielkie firmy rolnicze oraz brytyjska arystokracja. Nawet rodzina królewska dostaje z Brukseli przelewy na blisko pół miliona euro rocznie.

zobacz więcej
Kandydatura Theresy May była kompromisem, rozwiązaniem, jak sądzono, raczej na krótko. Kompromisowe zresztą były też jej poglądy i działania przed referendum. Choć pani minister uchodziła za polityka o nastawieniu eurosceptycznym, w głosowaniu poparła jednak pozostanie Wielkiej Brytanii w Unii. Odbierano to jako wyraz lojalności wobec Camerona. Dzięki temu Theresa May była do przyjęcia dla wszystkich.

Kartka z życzeniami

Jak to możliwe, że pani premier, której wielokrotnie wróżono pewną porażkę, zdołała, osaczona ze wszystkich stron, nie tylko przetrwać, ale też doprowadzić do końca negocjacje z Brukselą (co będzie dalej i czy umowa zostanie przyjęta – czy też raczej przepchnięta – przez Izbę Gmin to zupełnie inna sprawa)?

Wyjaśnienia są dwa, zresztą wzajemnie raczej się uzupełniają niż wykluczają. Pierwsze mówi, że pozycję pani premier chroni brak kontrkandydata, który zdołałby zapewnić sobie mocne poparcie w partii i przejąć stanowisko lidera. Podpisanie projektu umowy brexitowej zmobilizowało przeciwników pani May, ale ciągle jest ich zbyt mało, by mogli działać skutecznie.
Nigdy nie należała do ścisłego kręgu najbliższych współpracowników premiera Davida Camerona, których nazywano „grupą z Notting Hill”. Fot. Reuters
Drugie wyjaśnienie odwołuje się do jej cech osobistych – wychowania, jakie odebrała, odporności, niezależności, pracowitości, wreszcie umiejętności skupiania wokół siebie kompetentnych i lojalnych współpracowników, którym ona odpłaca równie bezwzględną lojalnością.

Nie bez znaczenia są jej przymioty czysto ludzkie. Guy Opperman, deputowany PK, wspomina, że gdy parę lat temu zachorował na raka mózgu, otrzymał od kolegów z parlamentu wiele kartek z życzeniami powrotu do zdrowia. „Ale jedna tylko była napisana odręcznie: ta od Theresy. Nie musiała tego robić, nie byłem jej współpracownikiem i prawdę mówiąc mało ją znałem. A mimo to zaoferowała mi wszelką pomoc” – wspomina Opperman, dziś wyleczony i oczywiście zwolennik pani May.

Córka pastora

No i ambicja. Pani premier, jak pisze Rosa Prince, autorka biografii „Theresa May: Zagadkowy polityk”, przez długi czas czuła się niedoceniana, więcej – mocno przeżywała fakt, że politycy młodsi od niej o kilkanaście lat, tacy jak David Cameron i kanclerz skarbu George Osborne, przeskoczyli ją w drodze na najwyższe stanowiska. Poza tym, choć to Cameron powierzył jej ważny resort spraw wewnętrznych, nigdy nie należała do ścisłego kręgu jego najbliższych współpracowników – przyjaciół z lat szkolnych i uniwersyteckich, których, od miejsca zamieszkania wielu z nich, nazywano „grupą z Notting Hill”.
W trudnych chwilach może liczyć na męża Philipa Maya, specjalistę od inwestycji. Fot. Reuters/ Peter Nicholls
62-letnia dziś pani premier ma za sobą studia na uniwersytecie w Oksfordzie, pracę w Banku Anglii i działalność samorządową. Do Izby Gmin weszła w 1997 roku. Gdy w 2010 roku, po 13 latach pozostawiania w opozycji, konserwatyści wygrali wybory, została szefem Home Office, ale przez pewien czas równolegle zajmowała się także sprawami kobiet i równości.

W trudnych chwilach „prawdziwą opoką”, źródłem pomocy i wsparcia jest dla niej, jak podkreśla, mąż – Philip May, specjalista od inwestycji. W dniu, gdy podano informację o podpisaniu umowy brexitowej, w partii doszło do otwartego buntu i żądania dymisji pani premier.


„Pierwszą rzeczą, jaką wówczas zrobił mój mąż, było nalanie mi szklaneczki whiskey” – zdradziła w wywiadzie dla dziennika „Daily Mail”. Państwo May nie mają dzieci i nie kryją, że nad tym boleją.

Na ukształtowanie charakteru pani May przemożny wpływ miał jej ojciec Hubert Brasier, duchowny anglikański. To on, zdaniem Rosy Prince, zaszczepił córce dobre cechy, wpoił wiarę we własne siły i sprawił, że najbardziej ceni sobie zdanie najbliższych – rodziny, przyjaciół, grona doradców.

Z drugiej strony niektórzy źródeł niezależności Theresy May dopatrują się w fakcie, że była jedynaczką. Dzięki temu, uważają, nauczyła się sama formułować opinie i twardo przy nich obstawać.

Torebka kontra pantofelki

Symbolem Margaret Thatcher w roli premiera stały się jej słynne torebki. Kilka z nich po jej śmierci sprzedano na aukcji za ogromne sumy, sięgające kilkudziesięciu tysięcy funtów. Gdyby szukać analogicznego kobiecego symbolu Theresy May, zapewne stałyby się nim buty w cętki i duże, wyraziste korale.
Premier Theresa May na rozpoczęciu szczytu liderów Unii Europejskiej 18 listopada 2018 roku. Fot. Reuters/ Toby Melville
Gdy obejmowała urząd, specjalistki od spraw mody nie mogły się nachwalić jej odwagi i stylu. Rzeczywiście, jak na kobietę, która działa w polityce, pani premier nosi się w sposób mało konwencjonalny, by nie powiedzieć awangardowy. I nigdy nie zamierzała tego zmieniać.

Fantazyjne wzorzyste pantofelki, okazałe naszyjniki, ekstrawaganckie okrycia, skórzane spodnie – Theresa May jest zaprzeczeniem takiego obrazu, jaki wniosła do polityki Angela Merkel. Trudno sobie wyobrazić, by mogła wystąpić w niezauważalnych spodniach (te, które zakłada, przyciągają uwagę) i w takich samych żakietach, które różnią się jedynie kolorem.

Theresa May jest pierwszą po Margaret Thatcher kobietą, która wprowadziła się na Downing Street 10, siłą rzeczy więc porównywanie ich obu jest kuszące. W czym się różnią, a w czym są podobne? Od samego początku gdzieś w tle kryło się pytanie, czy pani May, która objęła urząd 25 lat po odejściu swej wielkiej poprzedniczki, ma zadatki na „żelazną damę”.

Nie ulega wątpliwości, że obie doszły do władzy w czasie dla Brytyjczyków trudnym, choć z odmiennych powodów. Pod koniec lat 70. problemem numer jeden był stan gospodarki. Margaret Thatcher poradziła sobie doskonale, acz nie bez dużych kosztów społecznych, zwłaszcza w regionach górniczych. Ale chociaż mierzyła się z trudnym zadaniem, nie poruszała się, tak jak Theresa May, po polu całkowicie nieznanym.
Premier Margaret Thatcher na konferencji Partii Konserwatywnej w październiku 1989 roku. Fot. Reuters
Porównywanie jest zresztą o tyle trudne, że dokonań z 11 lat rządów nie da się porównać z nieco ponaddwuletnim czasem sprawowania władzy. Przez pierwsze dwa lata pani Thatcher dopiero robiła przymiarki do późniejszych, najważniejszych posunięć. Theresa May natomiast od razu została rzucona na głęboką wodę.

Konserwatystka ze skazą

Obie panie premier różni też odmienne podejście do kwestii społecznych. Pani Thatcher przeprowadziła reformy, nie bacząc na często fatalny odbiór społeczny, przy założeniu, że pozytywne efekty zmian będą widoczne i zostaną docenione później – co zresztą generalnie się stało. Nigdy nie wypowiedziała słów podobnych do tych, jakie padły z ust Theresy May, gdy obejmowała ona stanowisko premiera. Deklarowała wówczas, że „będzie działać w interesie społeczeństwa, a nie niewielkiej grupy uprzywilejowanych”.

Kolejna kwestia to stosunek do obecności kobiet w polityce. Pani Thatcher traktowała te sprawy obojętnie. W jej trzech kolejnych rządach zasiadało w sumie zaledwie kilka kobiet, i to nigdy w ścisłym gabinecie.

Theresa May natomiast, choć nie deklaruje się jako feministka i nie popiera takich pomysłów jak kwoty kobiet na listach wyborczych, uważa, że obecność kobiet w polityce jest pożądana. Dlatego założyła fundację „Women to Win”, której zadaniem jest uczenie kobiet, jak poruszać się w świecie polityki. Podobno zawsze może liczyć na lojalność tych, które w ten sposób politycznie wychowała.

Czy walka o władzę w Europie zamieni się w polowanie na czarownice? Nadchodzi krucjata przeciw Polsce

Dominika Ćosić: Europejczycy bardziej niż czarownicami z Warszawy, Budapesztu i Rzymu niepokoją się niekontrolowaną, nielegalną imigracją.

zobacz więcej
Obie panie premier zawsze uchodziły za konserwatystki z krwi i kości. Nie jest to jednak obraz całkiem klarowny. Dewizą Margaret Thatcher była wierność tradycyjnym zasadom, takim jak praca, odpowiedzialność, rodzina. Nie było miejsca na nowinki obyczajowe, które zresztą wkroczyły na sztandary dopiero w czasie, gdy już przestała rządzić.

Z Theresą May sprawa jest bardziej skomplikowana. O konserwatyzmie pani premier ma świadczyć jej niezmiennie krytyczny stosunek do Partii Pracy i głoszonych przez nią – przez lata – socjalistycznych idei. Fakt, że poparła pełne zrównanie związków homoseksualnych z małżeństwami, stanowi jednak wyraźną skazę na tym obrazie.

Na właściwym miejscu

Ostatnie dni stoją pod znakiem rozważań, czy Theresa May zdoła utrzymać się na stanowisku lidera partii, a zatem także premiera. Gdyby jeszcze przed zaplanowanym na niedzielę (25 listopada) unijnym szczytem na temat brexitu deputowani PK przyjęli wobec niej wotum nieufności – co oznacza jej odejście z Downing Street, gdy tylko wybrany zostanie nowy lider – pozycja pani May wobec przywódców 27 państw Unii byłaby mocno osłabiona.

Nie wiadomo, czy Graham Brady, przewodniczący Komisji 1922, w której gestii pozostaje ta sprawa, ma już deklaracje nieufności od 48 deputowanych (15 proc. frakcji PK w Izbie Gmin), co jest warunkiem uruchomienia procedury. Wszystko jednak wskazuje na to, że nawet jeśli tak, wstrzyma się z tym przynajmniej do przyszłego tygodnia.
Theresa May uważa, że w roli premiera jest właściwą osobą na właściwym miejscu. Na zdjęciu w londyńskim ośrodku zdrowia. Fot. Andrew Matthews/Pool via Reuters
Przeciwnicy pani May nie stanowią zresztą jednorodnej grupy. Są w niej zdeklarowani zwolennicy brexitu (ok. 50 osób), którzy uważają, że porozumienie nie rozrywa więzów Wielkiej Brytanii z Brukselą, choć powinno. Są też przeciwnicy rozwodu z Unią, żądający przeprowadzenia drugiego referendum (14 osób). Pani May to wyklucza, co uzasadniła przypominając wypadki, gdy w państwach Unii (w Irlandii, Holandii, Francji) głosowanie w sprawie traktatów wypadało nie po myśli Brukseli. Presja, by zmienić wynik i powtarzanie referendum stanowią – jak oświadczyła w Izbie Gmin – jawne zignorowanie woli ludzi i ona nie zgodzi się, by coś takiego spotkało Brytyjczyków.

Jeżeli jednak w partii dojdzie do głosowania i pani May wyjdzie z niego zwycięsko, zyska spokojny rok, bo przez taki czas koledzy partyjni nie będą mogli ponownie zakwestionować jej przywództwa. Przez rok wiele może się zdarzyć i bardzo możliwe, że Theresa May pozostanie premierem do kolejnych wyborów, które muszą się odbyć najpóźniej wiosną 2022 roku. Z tego, co mówią ludzie znający ją dobrze, wynika, że tego by chciała – bo uważa, że w roli premiera jest właściwą osobą na właściwym miejscu.

–Teresa Stylińska

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.