Cywilizacja

Kto płaci za konwoje imigrantów forsujących granice USA? I czy to jest – jak zwykle – Soros?

Ostatnia „karawana uchodźców” przyprowadziła do Meksyku 10 tysięcy ludzi. Akcję, tuż przed wyborami do Kongresu USA, przeprowadzono sprawnie i szybko, a jej koszt mógł przekroczyć 20 milionów dolarów.

Pojemniki z gazem miotane w kierunku nacierających na graniczny płot. Setki ludzi próbujących biegiem przedrzeć się przez granicę. Wreszcie uzbrojeni jak oddziały policyjne do walk ulicznych funkcjonariusze Straży Granicznej z tarczami i w hełmach.

Takie widoki mogliśmy do tej pory zobaczyć raczej w hiszpańskiej enklawie Ceuta w Afryce, ale nie w Stanach Zjednoczonych. To jednak rzeczywistość w czasach konwojów imigrantów z Ameryki Środkowej, których uczestnicy od strony Meksyku próbują dostać się na terytorium USA, aby rozpocząć swoje własne „amerykańskie marzenie”.

Choć konwoje maszerują i jadą z Hondurasu, poprzez Gwatemalę do Meksyku od miesięcy, do kulminacji doszło w niedzielę, 25 listopada. To właśnie wtedy, czołówka przesuwającej się od początku października kolumny osiągnęła przejście graniczne San Ysidoro przy San Diego. Czołówka, a właściwie wielka grupa (oceniana na od 500 do tysiąca osób), mając dosyć koczowania w specjalnym obozie w meksykańskiej Tijuanie, postanowiła wziąć granicę szturmem.
Furorę zrobiło zdjęcie zrobione przez fotoreportera agencji Reuters przedstawiające matkę imigrantkę, próbującą wraz z trojgiem małych dzieci uniknąć gazu, wydobywającego się z wystrzelonego pojemnika. Fot. REUTERS/Kim Kyung-Hoon
Nie dali rady. Wszystko co osiągnęli to kawałek ziemi niczyjej, po sforsowaniu pierwszej linii starszych i słabszych umocnień granicznych. Nikt nie zdołał się przedrzeć przez ścianę zakończoną drutem kolczastym na szczycie, a więc na właściwe terytorium Stanów Zjednoczonych. Powstrzymał ich gaz łzawiący i kule pieprzowe wystrzeliwane przez funkcjonariuszy Straży Granicznej.

Zatrzymano 69 osób, głównie tych którzy rzucali w stróżów prawa kamieniami i tym, co mieli pod ręką. Szybko zostały deportowane na meksykańską stronę, co w zgodnej opinii oznacza, że pewnie niedługo znów spróbują przejść na północ.

Gazy łzawiące Obamy

Dla większości mediów to był doskonały dowód - w atrakcyjnym obrazku, pełnym dynamicznych ujęć – dramatu próbujących dostać się do Ameryki imigrantów oraz bezwzględności władz pod wodzą prezydenta Donalda Trumpa. Zdarzenie miało miejsce w Kalifornii, a więc najbardziej telewizyjnym stanie Ameryki, a nie na pustynnych bezkresach granicznej Arizony czy Teksasu.

Wielki medialny rynek San Diego oraz fakt, że zdarzyło się to w San Ysidoro też miały swoją wagę. Do próby sforsowania granicy doszło bowiem przy największym przejściu granicznym w całych Stanach Zjednoczonych, które z powodu zamieszek zawiesiło działalność na kilka godzin, co przyniosło wymierne straty gospodarcze. Co więcej, zawsze skory do kontrowersyjnych wypowiedzi Trump zapowiedział, że jeśli próby się powtórzą, podejmie decyzję o zamknięciu przejścia na czas nieograniczony.

A to już poważna sprawa. Każdy dzień zamkniętej granicy w San Ysidoro to co najmniej pięć milionów dolarów strat tylko dla samej okolicy - dla znajdujących się nieopodal 600 sklepów i firm. 93 proc. ich klientów stanowią bowiem przekraczający legalnie granicę mieszkańcy Meksyku. Jedna trzecia z 70 tys. przekraczających codziennie granicę samochodem i 20 tys. pieszo pracuje po amerykańskiej stronie, aby wracać wieczorem do Meksyku.

Dla nieżyczliwych Trumpowi mediów gazowy atak stróżów prawa był prawdziwym darem. Uciekające przed gazem tłumy lepiej wyglądają w relacjach telewizyjnych na żywo, niż próby sforsowania kilkumetrowego muru. Prawdziwą furorę zrobiło zdjęcie zrobione przez fotoreportera agencji Reuters przedstawiające matkę imigrantkę, próbującą wraz z trojgiem małych dzieci uniknąć gazu, wydobywającego się z wystrzelonego pojemnika.

Zdjęcie – warto tutaj dodać, że, wbrew sugestiom uczestników wojen informacyjnych, nie było ono podróbką ani manipulacją – od razu stało się symbolem okrutnego traktowania przybyszów z Ameryki Środkowej.

Kontekst wydarzeń sprawnie pomijano. A warto pamiętać, że użycie gazu i pocisków pieprzowych nie było niczym nowym ani bezprecedensowym. Po raz pierwszy bowiem gazu łzawiącego po raz pierwszy użyli agenci Straży Granicznej w 2010 r. za rządów… Baracka Obamy, tak idealizowanego przez zwolenników niemal niczym nieograniczonej imigracji do Stanów Zjednoczonych. Więcej, za administracji Obamy użyto gazu łzawiącego wobec próbujących nielegalnie przekraczać granicę…79 razy w ciągu 8 lat.

Efekt Trumpa. Ameryka staje się ponownie wielka

Już można dostrzec, że w Białym Domu zamieszkał biznesmen. W USA rosną ceny nieruchomości, sprzedaje się więcej samochodów, korporacje albo przenoszą fabryki do domu albo planują nowe inwestycje.

zobacz więcej
Oczywiście, za prezydenta Trumpa stosuje się takie środki częściej (47 przypadków w niecałe dwa lata). Media głównego nurtu zgodnie skrytykowały Trumpa za brutalność, choć żaden z komentatorów nie uronił łzy, gdy gazu używała administracja Obamy. Nikt nie płakał, bo tamtym incydentom poświęcono w głównych, wieczornych programach telewizyjnych łącznie… zero minut.

Konwojami imigrantów grają wszyscy. Zarówno Trump, cynicznie wykorzystujący je w twardej retoryce przeciw nielegalnej imigracji, ale i Demokraci, dal których ten temat to doskonała okazja, aby przypomnieć rosnącej populacji latynoskiej, że tylko oni są w stanie powtrzymać antyimigranckie ekscesy prezydenta. Wydawało się, że temat zniknie tuż po zakończeniu wyborach do Kongresu 6 listopada. Stało się inaczej, bo uczestnicy konwoju postanowili jednak spróbować sforsować granicę.

Dla Trumpa uczestnicy konwojów to „zimni jak głaz” kryminaliści albo członkowie gangów (z siejącym grozę w USA, niezwykle brutalnym honduraskim Mara Salvatrucha 13 czyli MS-13 na czele), dla zwolenników imigracji – niewinni ludzie, głównie matki z dziećmi, jak choćby ta że wspomnianego zdjęcia. Zwolennicy teorii spiskowych widzą wszędzie ekipy kręcące ustawione tragiczne ujęcia na potrzeby propagandy (oczywiście finansowane przez George’a Sorosa), inni jedynie brutalnych agentów federalnych, odwracając wzrok od tak dobrze znanych z Europy dużych ilości młodych mężczyzn, którzy nie tylko nie wyglądają na wycieńczonych długim marszem, ale dziarsko ciskają kamieniami w stróżów prawa i wszystko nagrywają na smartfony.

Żywe tarcze

Kim tak naprawdę są ci ludzie? To głównie biedota z Hondurasu, Salwadoru, Gwatemali, ale także z Kuby czy Haiti. Dla większości z nich USA to raj, w którym mają nadzieję znaleźć pracę i żyć spokojniej, niż w skorumpowanych i ogarniętych nędzą krajach pochodzenia. Plan z reguły jest prosty: dostać się na meksykańsko-amerykańską granicę a tam albo próbować przekroczyć ją nielegalnie (korzystając głównie z usług zawodowych przemytników), albo wejść na terytorium USA, rozpocząć procedurę ubiegania się o azyl… a potem się zobaczy.

Problem w tym, że w ogromnej większości tego azylu dostać nie mogą, gdyż nie są ofiarami prześladowań politycznych, a jedynie biedy i korupcji. Poza tym Donald Trump rzeczywiście przepisy zaostrzył zarządzając, że wszyscy ubiegający się o azyl, muszą rozpocząć procedurę przed – a nie jak było dotychczas – po przekroczeniu granicy.

I choć zarządzenie zostało zakwestionowane przez sędziego federalnego, a walka na argumenty prawne trwa, tzw. azylanci nie są wpuszczani na terytorium USA. - To jest kwestia podstawowa: nikt nielegalnie nie przekroczy granicy, przekroczyć ją można tylko w legalny sposób - oświadczył Trump po niedzielnym incydencie, podtrzymując twardą linię.
Amerykańskie władze twierdzą, że razem z konwojem przybyło ponad 600 kryminalistów - sprawcy napadów, pobić, kradzieży, przestępstw związanych z narkotykami, gwałtów i molestowania dzieci. Fot. REUTERS/Go Nakamura
W podobnym tonie po niedzielnym incydencie wypowiadała się sekretarz ds. bezpieczeństwa krajowego Kirstjen Nielsen, której ministerstwo odpowiada za ochronę granic. – Ten konwój jest większy niż poprzednie i lepiej zorganizowany. Oceniamy go na 8,5 tys. ludzi w Tijuanie i Mexiculi – powiedziała Nielsen w poniedziałek. „To naprawdę szokujące, że muszę to wszystko tłumaczyć” - napisała w oświadczeniu pani sekretarz o działaniach podległych jej funkcjonariuszy, ale „mogli oni być poważnie a nawet śmiertelnie ranni w wyniku takich ataków. Dla przestrzegających prawa obywateli prawo do samoobrony nie podlega dyskusji”.

Nielsen nie przebierała w słowach. Stwierdziła, że liczba kobiet i dzieci w konwoju jest „ograniczona”, a organizatorzy wykorzystują je jako „żywe tarcze”. - To poważna sprawa. Dzisiaj możemy potwierdzić, że razem z konwojem przyszło ponad 600 kryminalistów. To są osoby znane organom ścigania jako sprawcy napadów, pobić, kradzieży, przestępstw związanych z narkotykami, gwałtów, molestowania dzieci - oświadczyła Nielsen.

Na razie na granicy jest około tysiąc agentów Straży Granicznej, wspieranych przez trzystu żołnierzy. Obecnie używają tylko gazu łzawiącego oraz pocisków pieprzowych, ale w przypadku zagrożenia życia mogą użyć broni palnej, co zresztą miało już miejsce w przeszłości. W zeszłym tygodniu sąd w Arizonie uniewinnił funkcjonariusza Straży Granicznej, który zastrzelił szesnastolatka ciskającego kamienie przez mur graniczny.

Kto za to płaci?

Pokaz siły jak się wydaje na razie uspokoił większość amatorów przedostania się do Stanów Zjednoczonych. Spora część była zaszokowana zdecydowaną reakcją funkcjonariuszy amerykańskiej Straży Granicznej i wybrała raczej możliwość osiedlenia się – choćby tymczasowego – w Meksyku. Zaopiekowała się nimi tam International Organization for Migration. Ci, którzy nadal chcą azylu muszą czekać w długiej kilkutysięcznej kolejce – służby przerabiają około stu wniosków dziennie.

Kolejnym próbom ataku na granicę mają zapobiec także dodatkowe siły meksykańskich stróżów prawa, uzbrojone w hełmy i tarcze do rozpraszania tłumów oraz zasieki z drutu kolczastego. Wszyscy mają już trochę dość. Burmistrz meksykańskiego miasta granicznego Tijuana narzeka, że środki na finansowanie zajmowania się uchodźcami są na wyczerpaniu – a koszty ich utrzymania wynoszą 30 tysięcy dolarów dziennie.

W tle cały czas jest pytanie o to, kto sfinansował konwoje. Z Hondurasu, gdzie zaczyna się większość z nich, do granicy meksykańsko-amerykańskiej jest 4,5 tysiąca kilometrów, które imigranci pokonują w niecały miesiąc. Gdyby szli pieszo, musieliby maszerować po dwadzieścia godzin dziennie. Tymczasem konwoje – bo pierwszy wyruszył już w kwietniu - liczące po kilka tysięcy ludzi, są przewożone ciężarówkami, w których uciekinierzy otrzymują żywność i napoje.

Pedofil, pijak, zbiorowy gwałciciel. Jak wykończyć sędziego

Lewica zapowiedziała, że będzie walczyć z nim „wszelkimi metodami”.

zobacz więcej
Rodzi się pytanie, kto za to płaci? Według jednej z analiz koszt dostarczenia jednego człowieka na granicę USA to nawet 7 tys. dolarów. - Kto płaci za ten konwój złożony z 3 tys. ludzi z Ameryki Środkowej, którzy stawiają wyzwanie suwerenności Ameryki? Jeśli ten konwój jest tak duży, jak wielki będzie kolejny? Dlaczego media i Demokraci faworyzują ludzi łamiących prawo? - pytał jeszcze w październiku były polityk republikański i jeden z największych stronników i doradców Trumpa, Newt Gingrich.

Część uczestników konwojów korzysta z usług przemytników ludzi, zwanych „kojotami”, jednak to za mało, aby wytłumaczyć fenomen kilkutysięcznych kolumn tak sprawnie podążających w kierunku granicy USA. Dziennikarzom udało się ustalić, że kwietniowy konwój zorganizowała organizacja Pueblo Sin Fronteras (Ludzie Bez Granic), zależna od chicagowskiej organizacji charytatywnej La Familia Latina Unida, która zajmuje się wspieraniem nielegalnych imigrantów.

Od razu też zaczęto wskazywać na znanego z prouchodźczych działań w Europie multimiliardera George’a Sorosa i finansowanej przez niego organizacji Open Society. Sprawą zainteresowali się nawet członkowie Kongresu USA, którzy zaczęli zadawać pytania o zaangażowanie znanego z lewicowych poglądów bogacza.

„Oszczędzimy panu wysiłku, Panie Kongresmenie: ani pan Soros, ani Open Society nie finansują tych przedsięwzięć. Wspieramy za to historyczne zobowiązanie Stanów Zjednoczonych, aby przyjmować ludzi uciekających przed prześladowaniami i przemocą w ich rodzinnych krajach. Może zajmie się Pan dochodzeniem przyczyn, dla których muszą oni uciekać?” - napisali na Twitterze pracownicy Open Society w odpowiedzi na zadawane publicznie przez kongresmana Matta Gaetza o finansowanie konwojów.

Operacja w wojskowym stylu

Z innych źródeł wiadomo, że w Gwatemali uczestników konwoju finansowali miejscowi przedsiębiorcy. W formowanie konwojów mieli się angażować lewicowi politycy z Hondurasu. Wiceprezydent USA Mike Pence stwierdził publicznie, że prezydent Hondurasu miał mu powiedzieć, że ostatni konwój „został zorganizowany przez lewackie organizacje w Hondurasie oraz był finansowany przez Wenezuelę”.

To wszystko możliwe, ale jednak liczebność ostatniego konwoju (10 tysięcy ludzi), ale przede wszystkim sprawność i szybkość z jaką przemierzał setki kilometrów i to w czasie tuż przed wyborami do Kongresu USA, wskazują na doskonałą organizację i szczodre finansowanie tej inicjatywy - mówi się nawet o kosztach przekraczających 20 milionów dolarów. I tutaj znów wymienia się nazwisko Sorosa.

Do sprawy wrócił ostatnio Bill O’Reilly, były prowadzący programu Fox News „O’Reilly Factor” – przez 16 lat najchętniej oglądanego programu telewizji kablowej (zwolniony na fali ruchu #MeToo po doniesieniach o licznych niepożądanych relacjach seksualnych), który udziela się na własnym blogu Billoreilly.com. Jego zdaniem prawie na pewno za organizowaniem konwojów imigranckich stoją pieniądze Sorosa.
Finansowanie zorganizowano tak, aby przesyłając pieniądze poprzez łańcuszek wielu organizacji, zagmatwać przepływ środków. Tak więc pieniądze Sorosa zasilają działającą w Waszyngtonie National Immigration Forum, która wspiera wszelkie inicjatywy mające na cele sprzyjające złagodzeniu prawa imigracyjnego w Stanach Zjednoczonych. Stamtąd poprzez dwie inne organizacje z Chicago trafiają do Hondurasu, gdzie zaczynają się wszystkie konwoje. - Nie mogę tego udowodnić, bo nie mam nakazanego przez sąd wglądu do dokumentów, ale tak jest – powiedział O’Reilly w jednym z ostatnich programów własnej produkcji.

W swoich dociekaniach oparł się na pracy konserwatywnego think-tanku Judical Watch, który od lat zajmuje się wyjaśnianiem różnych politycznych machinacji (wsławił się prześwietlaniem Billa i Hillary Clintonów). Zaproszony do programu przez O’Reilly’ego, Chris Farrell z Judical Watch przedstawił wyniki dochodzenia przeprowadzonego przez organizację w Hondurasie i Gwatemali. Cytując gwatemalskiego ministra obrony mówił, że cała operacja „jest niezwykle dopracowana, nieomal w wojskowym stylu”, a ponad 90 proc. uczestników konwoju stanowią mężczyźni w wieku 15-40 lat. - To działanie obliczone na wywołanie politycznego zamieszania i presji, stworzenie kryzysu, upokorzenie prezydenta Trumpa, a w efekcie zniszczenia obecnego systemu emigracyjnego – mówił Farrell w programie O’Reilly’ego. Głównym celem, jego zdaniem, jest stworzenie „otwartej granicy i niczym nieograniczonej możliwości imigracji”, co ma całkowicie zmienić Stany Zjednoczone.

Wiele ciemnych interesów

Na stronie Judical Watch można już przeczytać pierwszy raport z Gwatemali, w którym czytamy, że na „doskonale zaplanowanym” konwoju korzystają „przemytnicy ludzi” (szmuglujący do USA imigrantów nawet z Bangladeszu). „Zatrzymaliśmy członków gangu MS-13 a do konwoju dołączają przemytnicy ludzi z klientami, którzy zapłacili za przerzut do Stanów Zjednoczonych – powiedział Judical Watch gwatemalski urzędnik (…) Ludzie pochodzący z Azji, a czekający na przerzut do USA również dołączają, mieszając się z biedakami z Hondurasu. W konwój zamieszanych jest wiele ciemnych interesów – przekonuje wysoki rangą urzędnik rządowy”.

Wszystko to brzmi jak powtórka z wydarzeń, z którymi od kilku lat boryka się Europa.

– Jeremi Zaborowski z Chicago

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Uczestnik karawany usiłujacy przedostać się do USA przez mur w Tijuanie w Meksyku, listopad 2018. Fot. REUTERS/Lucy Nicholson
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.